Warsztat – przekład. Teresa Tyszowiecka blasK!

Poprosiłam tłumaczy nominowanych w tym roku do Nagrody Translatorskiej im. Boya-Żeleńskiego o wskazanie takich zdań, nad którymi się męczyli – bo przecież często chodzi o inną melodię języka, zupełnie obcy kontekst, słownictwo sprzed kilku epok, zupełnie dzisiaj niezrozumiałe, lub takie, które nie ma odpowiednika w polszczyźnie. 

Języki nie są wobec siebie równoległe, nie są symetryczne, każdy wprowadza swoje uniwersum i nie da się go przełożyć ani szybko, ani prosto. 

Dzisiaj fragment, który wskazała Teresa Tyszowiecka Blask! – wraz z jej komentarzem: 

Zdanie, które stało się przedmiotem niezliczonych domysłów, w sensie dosłownym nie było szczególnie niezrozumiałe:

 „His voice had the deep burr of a man who kept fishooks in his beard” („Miał niski, chropawy głos, jak ktoś, kto nosi haczyki wędkarskie w brodzie”), ale niejasny był jego związek ze zdaniem następnym: („Wskoczyłem w biały muślinowy skafander, obciągnąłem rękawy, zaciągnąłem drążki… i gaz do dechy po orbicie”).

Ponieważ Afrykańskie korzenie UFO tłumaczyłam z doskoku, do szuflady i trwało to parę lat, odpuściłam sobie ten fragment, a potem, zwyczajnie, o nim zapomniałam.

Kiedy książka znalazła Wydawcę, brak króciutkiego zdania do ostatniej chwili umknął uwadze nawet podczas redakcji.

W czym rzecz?  Było to PIERWSZE zdanie powieści, które, nie dosyć, że niejasne, mogło wywrócić do góry nogami cały akapit, stronę, itd.

Czy chodziło o zwykłe haczyki wędkarskie (niechby aborygeńskie), czy drapały tajemniczego „jego” po grdyce, albo ją wręcz przebiły na wylot, stąd chrypa? Hipotezy – a do researchu ruszyli ofiarnie Redaktorzy – mnożyły się: ostrza we włosach alegorii Dialektyki, haczyki w ogonie Skorpiona, tekst kapeli, która przeszła u nas niezauważona? A przede wszystkim, jakie były dalsze losy posiadacza charakterystycznego głosu? Czy został na odległej planecie porzucony przez narratora? Czy był to może głos komputera pokładowego na statku, który wszak był produktem zaawansowanej technologii „voodoo-funk”?

Czas naglił i nie pozostało mi nic innego, jak przyznać się Autorowi do – ważkiego strategicznie – zaniedbania. W odpowiedzi przyszło wyjaśnienie, że głos należy do „wrednego” Joe Sama i, sobie tylko znanym sposobem, (wspomnienia? telepatia? słuchawka w uchu?) dociera do umysłu narratora, skłaniając go do podróży.

A co z haczykami w brodzie? „Its like saying he’s so badass he keeps razor blades in his pocket. (Inaczej mówiąc był takim zakapiorem, że nosił po kieszeniach żyletki)” – wyjaśnił Autor.

Na czym stanęło ostatecznie?

„Jego głos brumił hardo. No to. Wskoczyłem w biały muślinowy skafander… i gaz do dechy.”

Czas był najwyższy, bo tekst już szedł do składu.

 

Fot. z archiwum autorki

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *