Ostrożnie, pożądanie

Małgorzata Lebda, Łakome,

Znak 2023

 

Kawę sobie zróbcie, bo będzie długo. I z zachwytami, chociaż naprawdę próbowałam czytać tę książkę na zimno, na ostro i na odległość.

Debiutancka proza Lebdy jest wybitna przede wszystkim dlatego, że nie da się wyrysywać w niej żadnych par opozycji, żadnych wyraźnie prostych linii i ich przecięć. To jest świat, który faluje, płynie, wymyka się spod oka i ręki: w domu z powodu raka powoli umiera babka, w potoku leży ciało lista. Oba te procesy są wobec siebie przez długi czas równoległe, ciało babki choroba zgryza, zmniejsza, babka chudnie. Ciało lista w wodzie przez kilka miesięcy także chudnie, strumień zdziera sierść, mięsno, ścięgna, porywa je. W końcu pozostaje oczyszczone do kości. Oba te ciała łączą się w ramach jakiejś odwróconej relacji, Lebda nie pozwala na poprowadzenie analogii, choć najpierw przez pewien czas nas nią zwodzi. Rozkład ciała lisa jest naturalny, tymczasem ciało babki trawione jest chorobą, której naturalny i zarazem zupełnie nienaturalny charakter przetacza się przez dalszy plan powieści. Każdy w tym świecie wiejskiej, górskiej miejscowości musi umrzeć, śmierć dzieje się tu na okrągło, wciąż umierają jakieś istoty, insekty wpełzające do domu, zwierzęta leśne, zwierzęta hodowlane w sąsiedniej ubojni, psy, ludzie w swoich gospodarstwach, ale nad nimi unosi się powolna, stopniowa śmierć babki, która z jednej strony toczy się ospale, przez wiele miesięcy i pór roku, z drugiej zaś dokonuje się błyskawicznie, osłabiając ciało i nie pozwalając babce podnieść się z łóżka. Lebda zderza więc śmierć istot z różnych porządków, różne ich prędkości, nie pozwala na ich upodobnienie i zrównanie w jednym zdaniu.

Nie ma też opozycji między babką i dziadkiem, choć na początku (znów!) tak na się może wydawać, bo babka jest wiedźmą, miłośniczką żywego, opiekunką zwierząt, a dziadek dba o porządek, jest gospodarzem, panem domu. Kiedy wydaje się, że ich postaci osadzone są na opozycji natura vs kultura, śmierć vs. życie, Lebda znowu robi zwód.  Babka wyszła za dziadka jako biedna panna z zatopionej wsi, on ją wziął „bez niczego”, nigdy też niczego na nią nie przepisał – ani domu, ani pól, ani majątku. Kiedy jednak ona słabnie, on wyprzedaje wszystko, żeby dom ogrzać, wyremontować, żeby „babce było ciepło” – tak tutaj wyraża się miłość.

Żywiołem „Łakomego” jest to, co sugeruje sam tytuł, czyli rodzaj nijaki, wiele razy powraca tu właśnie ta forma przymiotnika: „chore”, „łakome”, „dzikie”, „urodzone”, „martwe” i „żywe”. Rodzaj nijaki wywołuje zaś niepokój, bo wymyka się i patriarchatowi i feminatywom, podąża sobie gdzieś bokiem, własną ścieżką, mocno niezależny. Dzikie jest to, co dzieje się w lesie, całe życie leśne, obserwowane przez dziadka, dzikie jest też to, co babka sprowadza do domu: spasione muchy, mrówki spod podłogi, pogryzione, ledwo żywe koty, przygarnięte psy. Dzikie są też młode kobiety, które opiekują się babką, dzikie do tego stopnia, że nie wiadomo, czy są siostrami czy kochankami (Wojtek Szot twierdzi, że kochankami, Justyna Sobolewska że siostrami) – i prawdę mówiąc, nie ma to wielkiego znaczenia dla tej historii. Podobnie z „łakomym” (choć niektórzy czytają tytuł jako liczbę mnogą te łakome) – łakome jest tu światło, odbijające się od stu luster zawieszonych na ścianach stajni dla Ann, która zajmuje się studiowaniem światła. Łakome są jakieś siły podziemne, które nie mogą znieść cywilizacji i sprawiają, że ziemia pracuje, osuwa się spod szkoły, gospodarstw, a przede wszystkim spod ubojni. Ludzie walczą z tym, co dzikie i łakome, bo sami są nadzwyczaj łakomi – zalewają rozpadliny tonami betonu, układają płyty, które mają umocni ubojnię. I ubojnia jest łakoma, pochłaniając całe kontyngenty zwierząt, wypluwając tylko ich ciała i smród śmierci, duszący całą miejscowość. Ten rodzaj nijaki zajmuje zatem i relacje we wspólnocie, i relacje w domu, i relacje między gatunkami. To on pozwala unikać jasnych deklaracji i podziałów, daje możliwość budowania nowej wspólnoty, ponadgatunkowej i ponadrodzajowej.

Lebda nie lubi rzeczowników abstrakcyjnych, a już nade wszystko nie lubi nazywania – dlatego rozdziały w „Łakomym” przypominają swoją długością czytanki z pierwszego elementarza. Wszystko jest nadzwyczaj konkretne, wymierne, uchwytne, ma wyraźny kształt, kolor, zapach – ale jednocześnie ta proza nie ucieka w żadne poetyzmy, Lebdzie udaje się konstruować świat przy pomocy samych faktów. W tej powieści, która w całości osadzona jest na granicy pól, lasu, osady i ubojni, ani razu nie pojawia się słowo „natura”, nie ma żadnej „przyrody”. Powinno się powiedzieć, że Lebda to pisarka natury, ale nie da się, bo nie ma u niej tego terminu. Zostańmy więc przy tym, że jest autorką zwrotu ekologicznego.

Tym, co jeszcze się wymyka i pozostaje zarówno dzikie, jak i nienazwane, jest pożądanie – w trakcie lektury „łakomego” trzeba się wachlować, bo napięcie seksualne obezwładnia. Jednocześnie zaś pożądanie, jak wszystko inne u Lebdy, jest inne, skręcone: nie wiemy, czy czułość młodych kobiet wobec siebie za dnia to wstęp do relacji erotycznej, widzimy tylko ich wzajemne gładzenie się, wąchanie, pocieranie skóry palcem, słyszymy nocne szepty – takie rozmowy o świecie, które brzmią jak największe intymności. Feminizm Lebdy, podobnie jak w jej wierszach, nie powstaje ze sprzeciwu wobec czegoś i kogoś, nie ma znaku negacji, nie jest feminizmem buntu. Jeśli chodzi o napięcie heteroerotyczne, to w tomach poetyckich miało słodki posmak klasowego upadku. Tzn. dziewczyny z wierszy Lebdy czuły dziwny rodzaj drżenia przy wiejskich, krzepkich chłopakach i w „Łakomym” ten walec pożądania radośnie tratuje różne teorie zwrotu ludowego. Obie młode kobiety nie do końca są z tego świata wiejskiego – studiowały, pracują intelektualnie, chodzą do lasu na spacer (czyli po nic, dziwna czynność, które nie wykonują w Maju tubylcy), nie chcą ustrajać kościoła we wsi, nie chowają się też, gdy do domu przychodzą brygady robotników albo chłopak z ubojni, wyraźnie w nie obie zapatrzeni. Oprócz klasowego zabarwienia w tej obustronnej fascynacji erotycznej ważne jest i to, że pożądanie u Lebdy nie podporządkowuje się regułom kapitalizmu, czyli nie ma tu mowy o romansie, seksie, flircie – to pożądanie nie dąży do zaspokojenia, nie musi być spełnione lub odrzucone, nie wymaga żadnego działania. Po prostu jest, wytarza się w spojrzeniach, w otwieraniu drzwi, wpuszczaniu robotników do domu, piciu z nimi kompotu. Lebda skręca jednak i ten wątek – nie można opracować go w ramach freudowskiego porządku, bo tutaj jedną z postaci spoglądających z pożądaniem, chyba nawet największym, jest Staszek z ubojni, „syn kurwy i szatana”, jak mówi o nim dziadek. Staszek w świecie „Łakomego” jest po prostu Tanatosem, bogiem śmierci, posłańcem, który wypełnia czyjąś wolę i tę śmierć zadaje. Lebda gra z freudowskimi skojarzeniami, bo u niej pożądającym jest sam Tanatos, wiejski chłopak, który nie ma szans na inną pracę niż praca śmierci. To on pragnie właśnie głównej bohaterki, tej, która za dnia opiekuje się babką, a nocą pisze kod dla amerykańskiej korporacji.

 

Miałam jeszcze niedawno taką teorię, że literatura zwrotu ekologicznego jest taka wątła i średnio udana, bo niski jest jeszcze przeciętny poziom wiedzy ekologicznej. Że literatura dotykająca tego nurtu ma ciągle jeszcze poczucie misji, edukacji, od której nie potrafi/nie chce się oderwać, żeby próbować iść bardziej w sztukę niż dydaktykę. Albo też jak było w przypadku „Pod słońcem” Julii Fiedorczuk, które nie zostało zrozumiane, bo sygnały wpisane w tekst nie docierały do szerokiej publiczności. No więc obracałam sobie w głowie tę teorię, testując jej słuszność, aż tu nagle Lebda wyskoczyła z tyłu, zza zakrętu i wyprzedziła wszystkich.

I nawet nie włączyła migacza.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *