Po co komu romans?

J. M. Coetzee, Polak

przeł. Aga Zano, 

Znak 2023

 

Ciekawy, odświeżający romans – płomień się tu tli jak na starej zapałce, amant jest oziębły, kochanka stąpa twardo po ziemi. 

Coetzee wydaje właśnie teraz w Polsce powieść „Polak” – choć tytuł jest mylący, bo nie o Polskę tu chodzi, ani nawet za bardzo nie o tego Polaka. Wszyscy piszą, że to noblista przerabia tu Dantego, że to nowe ujęcie tradycyjnej historii. Jest nowe – bo tu dużo ważniejsza jest Beatryczne niż Dante.

Nie do końca rozumie to Jacek Szczerba, który w GW pisze, że Coetzee za mało przedstawia Polskę i słabo pokazuje tytułową postać. Panie, on wcale prawie tej postaci nie pokazuje, to jest pretekst, gra-zabawa, ważniejsza jest kobieta (wiem, że GW ostatnio ma z tym problem, więc piszę od razu i wyraźnie).

Na tym właśnie polega skręcenie, rozbicie konwencji romansowej, jest to bowiem romans właśnie, a nie historia miłosna. 70-letni bohater, pianista, nawiązuje romans z zamożną Hiszpanką Beatriz, stateczną, matką dwóch dorosłych synów. Kobietą, która stoi twardo na ziemi, ale też zna się na sztuce (bo to element jej wykształcenia, każdy w jej klasie się zna) i nie lubi sposobu, w jaki interpretuje on Chopina w czasie swoich występów. 

Dawno żaden romans w powieści nie zaczynał się tak źle, nie miał tak mało namiętności. I to jest właśnie w tej książce wspaniałe. Co więcej, Coetzee, autor miażdżącej „Hańby” i „Elizabeth Costello”, obserwuje ten romans z punktu widzenia wyłącznie kobiety. Tutaj mamy więc pierwszy skręt: jemu samemu przecież bliżej do postaci 70-letniego pianisty, przybysza z gorszej części świata, który musi się w pewien sposób wkupić w łaski swoich gospodarzy i ich klasy, udowodnić, że cechuje go nie tylko talent muzyczny, ale też że potrafi się zachować na salonach i restauracjach. Jednocześnie my jednak patrzymy na Witolda ciągle tylko mało czułym okiem Beatriz, narratorki.  Beatriz nie zaprowadzi Witolda do żadnych niebios, tu nie będzie żadnej „Boskiej Komedii”. Witold staje się dla Beatriz pretekstem, żeby w warunkach kontrolowanych wyskoczyć z własnego życia, żeby odbyć wycieczkę w głąb siebie. I tu jest właśnie ten drugi skręt, sprawiający, że świetnie się ów romans – nie romans czyta. Bo nie chodzi tutaj o dreszczyk emocji, nie chodzi o zaznanie tego, na co nie pozwala kobiecie upper middle class. Nie chodzi ani o namiętność, ani o wolność. Chodzi wyłącznie o poznanie, i to jeszcze jest to świadomie przeprowadzona przez bohaterkę operacja, jakby z wyrachowaniem poprowadzony eksperyment, w którym Beatriz sprawdza, kim jest. 

Beatriz szczyci się swoją racjonalnością, porządkiem, dyskrecją, pełnym wywiązaniem się z ról społecznych i płciowych. Bierze udział w swoim życiu, ale też wciąż mu się przygląda: przygląda się Witoldowi – chłodno, przygląda się swoim przyjaciółkom – krytycznie. Przygląda się swoim synom – z miłością, ale i pełną wiedzą o ich wadach, swojemu mężowi – z dystansem. 

To Beatriz jest sto razy ważniejsza w tej powieści niż tytułowy Polak, on jest tylko wyzwalaczem pewnych emocji. Nie powoduje nawet sytuacji, bo choć to jego uczucie uruchamia ich relację, to nie on w niej rządzi, nie on doprowadza do ich spotkań, nie on decyduje o tym, jak ma wyglądać koniec i kiedy nastąpi. 

Nie chodzi jednak wcale o to, że Coetzee przepisuje historię romansową według scenariusza feministycznego po #metoo, nie. Raczej o to, że dokonuje on fantastycznej podmiany ról: to kobieta nagle okazuje się tą postacią, która nawiązuje romans po to, by zaspokoić inne swoje potrzeby, by za pomocą relacji na boku coś w swoim życiu pozałatwiać. 

Nieprawdopodobny jest też chłód tej powieści, tu nie ma żaru, tu czuć zimnem od katafalku, jakby romans w drugiej połowie życia mógł się dokonywać tylko w cieniu śmierci: “Beatriz myśli, jak by było dzielić łóżko z tą wielką kościstą postacią, i wzdryga się z obrzydzenia. Te zimne dłonie na jej ciele”.

 Chłód bije nie tylko z relacji dwójki postaci, ale też i z języka Coetzeego, dystansującego się do opowiadanej historii, nie dowierzającego różnych wzorom zachowań, hierarchiom wartości. Świetny fragment dotyczy na przykład charakterystyki Beatriz, kiedy wspomina ona swoje sukcesy życiowe i pisze o wychowaniu synów: “Dążenie do wielkich osiągnąć mają [synowie] po ojcu, nie po matce. Ich ojciec odniósł w życiu sukces niekwestionowany. Co to matki, jeszcze trudno powiedzieć. Czy wystarczy, że wysłała w świat dwóch tak świetnie odkarmionych, energicznych młodych mężczyzn?”.

Natomiast najwspanialsze w tej powieści jest to, jak Beatriz nie daje się zwieść, zarazić cudzymi emocjami. Przeżywa, bo chce przeżywać, jedzie, bo chce jechać, nie pada ofiarą porywów, to ona sobie te porywy ustawia i unosi się na nich. Ciągle ma oczy szeroko otwarte, w każdej sytuacji. 

Wspaniała odpowiedź na te wszystkie popłuczyny po różnych paniach Bovary, może więcej takich romansów po #metoo będziemy sobie teraz czytać. 

 

PS.

Poproszę propsy za to, że ani razu nie napisałam “najnowsza powieść noblisty”.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *