5 powodów, dla których koniecznie trzeba sięgnąć po Agnetę Pleijel

  1. Bo opisuje doświadczenie dziewczęcego dzieciństwa jak dzieciństwo uniwersalne – bolesne, pełne zmagań z własnym ciałem, szkołą, rodziną, otoczeniem – prawdziwy Bildungsroman.
  2. Bo fantastycznie pisze o zderzeniu świata dzieci ze światem dorosłych – z niezwykłą precyzją potrafi za pomocą kilku zdań i scen zarysować przepaść między tymi światami: Nie po raz pierwszy rozumie, że dorośli przemilczają nieprzyjemne sprawy. W ten sposób zmuszają również dzieci do kłamstw i udawania. Najbardziej milczy się o sprawach płci. Usta i organ płciowy są ze sobą powiązane. Są niechronionymi otworami wprost do wnętrza ciała.
  3. Bo to genialna powieść o samotności we wszystkich jej wymiarach: Pobyt w szpitalu uświadamia jej, że świetnie sobie bez niej radzą. Czyżby jej nie chcieli? Dziecko, które z jakiegoś powodu wystawiło się na odrzucenie, staje się przymilne. Jak ja. Teraz słyszy, że mają się przeprowadzić. Tata dostał stypendium w Princenton, w Institute for Advanced Studies. Często o tym mówią, dlatego zapamiętała nazwę. Nie mówi się o niczym innym, tylko o Ameryce. Nikt nie pyta o to, jak ona się miała.
  4. Bo to powieść o sprawach najważniejszych, a rzadko poruszanych w polskiej prozie – o dorastaniu do siebie, o umiejętności określania celu i kierunku w życiu, o łapaniu kontaktu ze światem i jednoczesnym niezatracaniu siebie. To po polsku brzmi banalnie, ale Pleijel potrafi tego banału uniknąć: Odpowiada, że wybiera życie w rozpaczy, jeśli to droga do olśnienia, zachwytu i prawdy. Gdy tylko to powiedziała, wie, że jest szczera (…) Wślizguje się w nią uczucie szczęścia (…) Szczęście? To niewłaściwe słowo. Czuje, że jest rozproszona. Zebrana w sobie. Czuje, że życie zaczyna drgać (…). Być może przybycie, ale także wyżyny olśnienia. Wie, że jej wybór jest prawdziwy. To jeden z rzadkich momentów.
  5. Bo to w końcu powieść, która pokazuje, że trzeba wreszcie zmienić wartość, jaką przypisuje się terminowi „literatura kobieca”. Bo gdyby nie nasze pierwsze skojarzenia z lichymi powieściami pocieszycielsko-rozlewiskow0-owocowymi, mogłabym śmiało napisać, że to przykład doskonałej prozy kobiecej (takiej spod znaku Helbig, Iwasiów, Tokarczuk, Tulli) i postawić tu kropkę. Ale ponieważ w Polsce „literatura kobieca” ma określoną opinię, to staramy się jej nie używać w odniesieniu do tych autorek, których nazwiska podaję w nawiasie powyżej, by nie zrobić im krzywdy, nie umniejszyć ich wartości i nie odstraszyć od niech czytelników. Potem wyjmuję jedzenie i whisky. Niektórzy mówią, że piją tylko w towarzystwie. Ze mną jest odwrotnie, whisky najchętniej piję w samotności. Dość dawno zaczęłam to wszystko pisać. Zbiorę jakieś wspomnienia, pomyślałam wtedy. Będę miała nieco jasności. Nie żyją. Teraz myślę o nich głównie ciepło. Jakbyśmy z czasem stali się rówieśnikami. 

Agneta Pleijel, Wróżba

Katakter 2016
Przekł. Justyna Czechowska

Comments

Komentarzy

2 komentarze

  1. Według mnie w Polsce brakuje tego, co anglosasko określa się jako "coming of age". Po części pokrywa się to z Bildungsroman, ale skupia się głównie na samym momencie wkraczania w dorosłość. Ten motyw często pojawia się w powieściach przygodowych, ale tam jest traktowany po macoszemu i sztampowo.

  2. To nie jedyne zagadnienie, którego w polskiej prozie brakuje. Ale tak się dzieje, kiedy autorzy w coraz większym stopniu zabiegają o uwagę czytelników, zamiast robić swoją robotę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *