Przecież wcale tak nie musiało być

Patrycja Bukalska, Krwawa Luna

Wielka Litera 2016
Z reguły bardzo lubię takie biografie – o postaciach zapomnianych dzisiaj, niejednoznacznych, wyciąganych z cienia, z kurzu historii. Patrycja Bukalska wzięła na warsztat losy Julii Brystygierowej, krwawej Luny, jedynej kobiety odpowiedzialnej w Polsce za stalinowski terror. Ostatnio na podobny temat pisał Piotr Lipiński, który wznowił swoją starą książkę o procesie stalinowskich oprawców Bicia nie trzeba było ich uczyć. Pisałam o niej tutaj, sama opowieść była potwornie rozczarowująca, nie dawała żadnych właściwie odpowiedzi, prześlizgiwała się po powierzchni zjawisk, obracała na poziomie klisz. Tak samo dzieje się u Bukalskiej. Co jest z tymi polskimi autorami, że nie potrafią napisać porządnej historii o ludziach, których życiorysy niosą w sobie olbrzymi ładunek moralny i dramatyczny? To jest jakaś ironia losu, że najtrudniej opowiada się o ludziach posiadających literacko-filmowe biografie. To jest też jakiś straszny chichot historii, że nie potrafimy w rzetelnych i ciekawych dla odbiorcy tekstach przedstawić postaci, które wpłynęły na kształt polityki, a które – przede wszystkim – miały na rękach krew.
 
O Brystygierowej wiedzą właściwie tylko ci, którzy w jakikolwiek sposób interesują się historią, albo czują silną potrzebę rozliczenia przeszłości, wyciągnięcia z szaf wszystkich trupów. Urodzona na początku XX wieku w żydowskiej rodzinie, zrobiła doktorat z filozofii. Wyszła za mąż młodo, urodziła dziecko, zostawiała męża, syn mieszkał z ojcem, a potem z dziadkami. Trzy razy przed 1939 rokiem siedziała w więzieniu oskarżona o działalność komunistyczną. Ostatni wyrok, ten z 1937 roku – paradoksalnie – ocalił ją od stalinowskiej czystki. W 1943 roku została wezwana przez Wandę Wasilewską do Moskwy i zaproszona do Związku Patriotów Polskich. W czasie wojny starała się nieść pomoc komunistom – organizowała kartki na chleb, dawała papiery i pracę. Rzuciła to i wyjechała do Moskwy, gdzie zajęła bardzo wysoką pozycję w nowych strukturach władzy. Po powrocie do Polski zajęła stanowisko kierownicze w Departamencie V, operacyjnym, zajmującym się rozpracowywaniem opozycji politycznej, Kościoła i środowisk artystycznych. Zrezygnowała z tej pracy w 1956 roku, odeszła na emeryturę. Po jakimś czasie ona sama stała się obiektem zainteresowania Służby Bezpieczeństwa, podsłuchiwano ją i śledzono. Gdyby taka ilość zdarzeń była za mała na jedną biografię, Brystygierowa  pod koniec życia zbliżyła się do katolicyzmu, miała kontakty z zakonnicami w Laskach.
 
Tyle suche streszczenie, teraz zobaczmy, co pisze o niej Bukalska, bo udaje jej się rzecz praktycznie niemożliwa – z krwistej (i krwawej) postaci, pełnej życia, inteligencji, silnych i mrocznych emocji czyni papierową, nudną bohaterkę. Dlaczego? Istnieją ku temu chyba dwa powody: po pierwsze o mało materiałów pozostało o Brystygierowej, brakuje też świadków. Nie istnieje ona poza protokołami spotkań, rozkazami, poza całą nudną papierową, banalną  pisaniną administracyjną, stanowiącą też jednak zapis działania zbrodniczego, opresyjnego systemu. Bukalska nie wie zatem, dlaczego Brystygierowa wychodzi za mąż, dlaczego szybko porzuca męża, dlaczego nie angażuje się w wychowanie syna. Tym bardziej nie wie też, dlaczego jej bohaterka akceptuje tortury stosowane przy ulicy Koszykowej. Nie wie tego, a sugerowane przez nią odpowiedzi mają charakter hipotez socjologicznych (odeszła od męża, bo on chciał pewnie kobiety domowej, a ona studiowała, zrobiła doktorat, chciała czegoś więcej), bo nie udaje jej się dostać do tej postaci, otworzyć jej dla siebie, tym bardziej zatem nie potrafi jej podać czytelnikowi. Ale jeśli faktycznie materiału biograficznego nie było (a nie było, bo ta z kamienia wyciśnięta książka ma 200 stron), to po prostu należało pracę nad nią zarzucić. Tymczasem Bukalska skorzystała ze swoich kwerend, z materiałów po Teresie Torańskiej, która także interesowała się Brystygierową i zamierzała o niej pisać, lecz nie zdążyła.
 
Po drugie: Bukalska zadaje nudne, przewidywalne pytania, ujmuje los Brystygierowej w ramach jakiejś idiotycznej kliszy, której ta biografia się po prostu nie poddaje. Otóż krwawa Luna najpierw jest wrażliwą panienką, uczuloną na nędzę społeczną i losy otoczenia. Bukalska na potęgę cytuje jej wczesne utwory, popełnia zatem klasyczny błąd biografa, utożsamiając postaci z tekstów literackich z ich autorem. Każdy badacz, także biograf, musi mieć zdolność pociągnięcia samego siebie za uszy do góry, wyjścia poza to, co narzuca materiał. Tymczasem, jak pokazuje streszczona przeze mnie wyżej biografia Brystygierowej, jej los ułożył się w wyraźne pasmo: od wrażliwości społecznej i oddania sprawie poprzez akceptację przemocy i jej stosowanie na olbrzymią skalę, aż do nagłego złagodzenia pod koniec życia. I tym tropem podąża autorka Krwawej Luny, posłuszna jednej drodze. 
 
Katalog pytań banalnych: kim była, zanim zaczęła pracę w MBP, kim była potem, czy żałowała, kiedy w jej życiu nastąpił zwrot, co zdeterminowało jej życie? nie znajduje odpowiedzi w materiałach, do których dotarła autorka. Pewność płynąca z jej własnych odpowiedzi ma swą kategorycznością nadrobić wcześniejsze wątpliwości: „weszła na drogę, z której nie potrafiła zawrócić”, „Julia jest dogmatyczna i ślepo przekonana o wiodącej roli partii”, „Julia w pełni wspiera plany Moskwy”. Głównym źródłem wiedzy stają się tu dla niej pamiętniki Władysława Gomułki i portret komunistów, jaki w nich konstruuje. Bukalska robi więc tu delikatny, ale mało subtelny skrót: Brystygierowa jest dokładnie jak oni, jak ta zbiorowość, której portret kreśli Gomułka (a umówmy się, że nie było bezstronnym świadkiem wydarzeń).
 
Ten poziom banalnych pytań i banalnych odpowiedzi uzupełniony zostaje o banalną narrację z banalnymi frazesami: 
śmierć rodziców – jak kwiaty z Jagielnicy – zaległa pod jej skórą – pisze autorka.
 
Szkoda, że Torańska nie zdążyła napisać swojej książki. Szkoda, że Bukalska napisała swoją. 

 

Comments

Komentarzy

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *