Pochwała żarliwości

 

                           
Marek Bieńczyk, Książka twarzy
Świat Książki 2011
Najnowsza książka Marka Bieńczyka skrojona została z jego drobnych tekstów prasowych, felietonów i esejów, należy więc do tego typu pozycji, które powstają raczej z inicjatywy wydawnictwa niż samego autora. Zazwyczaj to specjaliści od literackiego marketingu zabiegają o przygotowywanie publikacji tego typu, by umocnić status autora na rynku, zrobić szum wokół jego nazwiska. Jednakże Książka twarzy wydaje się doskonałym wyborem: gruba, wielotematyczna, zróżnicowana, a zarazem przepojona duchem autora, jego stylem, estetyką, wrażliwością. Choć teksty zebrane w tomie powstawały przez wiele lat i dotyczą rozmaitych dziedzin (od sportu, podróży i kulinariów aż do sztuki translatorskiej, powieściowej i refleksji teoretycznoliterackiej), wszystkie połączone są właśnie autorskim sposobem patrzenia na świat, żarliwością, pędem do zanurzenia się w życiu, który równocześnie podszyty lękiem i pragnieniem przyjęcia postawy kontemplacyjnej.
Książka Bieńczyka wydaje mi się szalenie francuska z ducha, choć to spostrzeżenie brzmi paradoksalne w odniesieniu do tekstu tak mocno zanurzonego w kontekście polskim. Autor wspomina swoje dzieciństwo – spędzone nad cyklem poświęconym Winnetou, na stadionie Legii i Gwardii Warszawa, na kortach Legii, meczach młodziutkiego Fibaka. Bieńczyk opisuje pokolenie, dla którego największym bohaterem był Kazimierz Górski, a najważniejszym doznaniem – zwycięstwo polskich piłkarzy w 1974 roku. Jednocześnie pewna „francuskość” przejawia się w sposobie percypowania rzeczywistości, jej namiętnym, żarliwym pochłanianiu, zgłębianiu wszelkich jej przejawów: Bieńczyk równie silnie odbiera przecież spotkanie z Borgiem, ostatni mecz Agassiego, zdanie z powieści Chandlera, podróż do Brazylii. Sytuacje egzystencjalne, doświadczenia zmysłowe i kontakt z dziełami kultury mają tu tę samą moc, odbierane są dwutorowo – zmysłowo i intelektualnie (nigdy nie ma tu ograniczenia do tylko jednej sfery, jednego poziomu: lektura Winnetou daje przyjemność, ale też uczy moralności, stosunek do wina przekłada się na wizję świata i kultury, kajakarstwo odsyła do kolejnych cywilizacyjnych prób zapanowania ciała nad naturą), a ten sposób przyjmowania bodźców z zewnątrz, ich literackiego opracowywania wydaje mi się właśnie charakterystyczny dla kultury francuskiej.
Najwłaściwszym określeniem charakteryzującym cały zbiór Bieńczyka byłby chyba właśnie zachwyt – nad lekturami, podróżami, winem, sportem. To w zachwycie właśnie, w pewnego rodzaju zapamiętaniu, realizuje się sposób Bieńczyka na opowiadanie o życiu. Nie ma tutaj bowiem intelektualnego rozgraniczenia na to, co wysokie i niskie, godne i niegodne, na zajęcia duchowe i przyjemności fizyczne, a tym samym znika podział na rzeczy warte zainteresowania i refleksji oraz te służące wyłącznie rozrywce. W Książce twarzy wszystko warte jest przemyślenia, a zarazem stanowi źródło przyjemności. Intelektualizm zaś przejawia się na innej płaszczyźnie – w gotowości do wyprowadzania uniwersalnych wniosków, myślowego przepracowywania każdej sytuacji, w jakiej Bieńczyk się znajdzie. Zdjęcie Beenhakkera w prasie popycha go na tory refleksji teoretycznej, czytając twarz selekcjonera reprezentacji, widzi w niej Barthesowski porządek pojęć i porządek substancji, dostrzega Różnicę, która oddziela holenderskiego trenera od polskich działaczy (tutaj też uruchamia się typowa dla Bieńczyka ironia, lekkość pióra felietonisty:
Choć z tak odległych niekiedy miotów, są sobie jakoś bliscy [polscy trenerzy], i etnicznie, i mimicznie; na ich twarzach jest wypisana podobna, całkiem inna niż u Beenhakkera, egzystencjalna kalkulacja, negocjacja z życiem; wśród trenerów może jeden Gmoch (…) mógłby swą wydłużoną szczęką wybić dziurę w murze podobieństwa.  
Nawet zdarzenia, które stają się z reguły powodem do frustracji, tutaj stanowią rodzaj pożywki, punkt wyjścia do zastanowienia: to właśnie uwięziony w motelu przy lotnisku we Frankfurcie Bieńczyk wymyśla nowy sposób podróżowania i nowy typ turysty absurde traveller, którym sam staje się w czasie wycieczki do Brazylii, gdy obwożony po górskich kurortach, nie ma kontaktu z plażami, lokalną kuchnią, a architektura przypomina francuskie i niemieckie górskie miasteczka. Spacer po paryskiej ulicy des Ecoles budzi w nim wspomnienie Barthesa, bo właśnie w tym miejscu sławny badacz doznał wypadku, który spowodował jego śmierć.
Bieńczyk objawia się w tym tomie jako podróżnik, sportowiec, kibic, smakosz, ale najważniejsze doznania, teksty najdłuższe przynoszą rozważania nad literaturą – te poświęcone Chandlerowi, Słowackiemu, Barthesowi, Laclosowi, Flaubertowi. Bieńczyk-pisarz czyta literaturę inaczej niż przeciętny czytelnik, szuka rytmu zdań, melodii języka, przechodzi od poziomów najniższych – zdań i akapitów – do poziomu sensu. Porównuje różne przekłady (świetne studia na temat Laclosa i Flauberta), ale nie tylko po to, by rozkoszować się urodą języka, lecz po to, by wskazać różne znaczenia, kolejne interpretacje, jakie towarzyszyły poszczególnym translatorom. W tekstach poświęconych powieściom wprowadza rozróżnienie na powieść epileptyczną i eliptyczną – ta jego zupełnie prywatna, zabawna klasyfikacja stanowi punkt wyjścia do rozróżnienia powieści ujawniającej wszystkie elementy świata (Balzak) oraz takiej, która zataja, pozostawia miejsca puste (Flaubert).
Książka Bieńczyka, choć u swej genezy niespójna, staje się całością koherentną, ukształtowaną przez perspektywę autora – opartą na żarliwości, na pochwale zaangażowania w życie, na kontemplatywnym podejściu do życia aktywnego.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *