Murarz muruje, a ja majaczę


Andrzej Bart, Fabryka muchołapek
W.A.B 2008
Fabryka muchołapek Andrzeja Barta, podobnie jak jego poprzednie powieści, utrzymana jest konsekwentnie w ulubionym przez pisarza gatunku „historii uwspółcześnianych”. Traktuje on bowiem materię historyczną jako punkt wyjścia do rozważań, okazję do przyjrzenia się współczesności z dystansu, jaki daje mu perspektywa wydarzeń minionych. Bart nie pisze powieści historiozoficznych w tym sensie, w jakim pisała je Malewska, Terlecki czy Parnicki. Wykonuje on raczej gest przeciwny do tych autorów – nie patrzy na historię przez pryzmat współczesności, lecz odwrotnie: bada współczesność, sięgając po narzędzia z przeszłości.
Bart przenosi czytelnika w przeszłość, która nie stała się jeszcze historią, lecz należy do żywej tkanki pamięci – do Łodzi z czasu II wojny światowej. Jego bohaterami stają się dwaj Łodzianie, z których jeden jest pisarzem obdarzonym biografią artystyczną samego Barta, drugi zaś to jego przyjaciel Jurek – wielkolud w firmowym stroju Coca Coli, miłośnik historii miasta i zagorzały jej tropiciel. Ich peregrynacje zostają jednak zepchnięte (choć tylko pozornie) na dalszy plan przez wątek procesu przeciwko Chaimowi Rumkowskiemu – niekoronowanemu władcy łódzkiego getta. Autor nie tworzy jednak rekonstrukcji historycznej – to postępowanie sądowe nigdy nie miało miejsca, jest ono tu wynikiem fantazji autora, zapisem jego wizji działalności Rumkowskiego i opinii osób, które się z nim zetknęły w getcie. Celem Barta nie było odtwarzanie i uzupełnianie naszej wiedzy historycznej, autor konsekwentnie rozwija swoją powieść jako fikcję literacką, a nie reportaż czy dokument historyczny.
            Postępowanie przeciwko Rumkowskiemu przypomina sąd ostateczny – główny bohater zaproszenie dostaje od Szatana, a sędzia to nieomal Bóg, który zna wszystkich obecnych. Dzięki niemu na sali przemawiają zmarli. Kolejne osoby rekonstruują losy Rumkowskiego, jego karierę od nieudolnego dyrektora sierocińca do zarządcy getta. Sam Rumkowski jest jedynie niemym świadkiem tych zdarzeń – rezygnuje z prawa głosu, odmawia uczestnictwa w procesie, bo sądzi, że otaczający go ludzie nie są godni, by mówić na jego temat. Rumkowski, w swojej pysze przypisuje sobie boską moc, przekonany jest, że jego postać otacza rodzaj religijnego tabu, sakralnego zakazu. Myśli o sobie jako o ofierze, dlatego też nie akceptuje żadnego ze świadectw, jakie słyszymy na sali sądowej.  
            Wyrok okazuje się wieloznaczny – choć wszyscy spodziewali się dla Rumkowskiego kary śmierci, nie można przecież zabić go po raz drugi… Prezes zostaje więc skazany na bycie zapamiętanym jako starzec ogarnięty manią wielkości, głupiec, który dał się wykorzystać władzy niemieckiej. Należy mu się też kara dodatkowa – odebranie przywilejów, jakie nadał sobie w getcie. Dzieje się to poprzez powtórne zapędzenie wszystkich do wagonów – Fabryka muchołapek rozpoczyna się od przybycia Rumkowskiego do obozu luksusową salonką kolejową (to legenda, która zainspirowała Barta do napisania tej powieści):
Co w takim razie robi w salonce, która być może woziła królów, i kto wie, czy to nie tu podpisano traktat pokojowy w Compiegne?  
 Ostatnia scena to powtórzenie pierwszej – tym razem jednak Rumkowski wyrusza w podróż w zwykłym bydlęcym wagonie, wepchnięty do niego wraz z kilkudziesięcioma innymi osobami.
Zachowanie bezstronności autora możliwe jest dzięki dwóm chwytom: wprowadzeniu motywu procesu sądowego, w którym wypowiadają się obie strony, oraz dzięki grotesce przenikającej i łączącej oba wątki powieściowe. Groteska to żywioł Barta, co widać doskonale w jego pozostałych powieściach – tutaj zaś autor wykorzystuje w pełni możliwości, jakie daje ta konwencja. Wydaje się, że oniryzm czy rojenia chorobowe, o których piszą inni krytycy, są sprawą drugorzędną wobec groteski, która zarówno stanowi tu sposób przedstawiania rzeczywistości, jak i okazuje się podstawową cechą świata przedstawionego. Wszyscy bohaterowie poruszają się niczym marionetki, ich status ontologiczny nie ma znaczenia, zmarli zasiadają w ławkach tuż koło żywych, w korytarzu rozmowy toczą się jakby był to normalny gmach sądu, a nie proces w zaświatach, jakby jego uczestnicy nie przybyli na ziemię z tamtej już strony. Przemarsz postaci śmiesznych, hipokrytów, prostaków, krętaczy sprawia, że Bart mówi o Zagładzie bez tragizmu i patosu, przedstawia życie w getcie jako dwuznaczne, wielobarwne. Demoniczność Rumkowskiego – pana getta – łączy się tu z trywialnością zeznań Kronsztada na temat wymogów pracy w fabryce muchołapek. Świadkowie przemawiający do zgromadzonych wydają się ekscentryczni i karykaturalni. Groteska powoduje więc, że znika koturnowość, patos, „muzealność” przywoływanych postaci i wydarzeń – komizm związany z nią usuwa dystans, zbliża świat przedstawiony do czytelnika, każąc mu przeżywać opisywane zdarzenia, nie pozwalając na ich umieszczenie w ramie zakończonej historii.
Z drugiej strony możemy widzieć w grotesce Barta rodzaj deformacji konieczny do przedstawienia potwornych wydarzeń. Nigdy bowiem autor  nie pozwala odbiorcy osunąć się całkowicie w śmiech. Przeplata on momenty humoru i grozy: piskliwym tonem Bornstein opowiada bowiem o śmierci swojej siostry wyrzuconej ze szpitalnego okna wraz z pościelą, o śmierci postrzelonego w gardło i duszącego się własną krwią lekarza, który próbował ratować małą Miriam. Każdy autor sięgający po temat Zagłady, zmuszony jest do poszukiwania własnego języka, odpowiedniego do wyrażenia  niewyrażalnego. Bart sięga właśnie po groteskę, bo tylko ona pozwala rozbić utrwalone stereotypy, wprowadzić świeżą perspektywę narracyjną, pokazać coś nowego w wielokrotnie już opisywanych tematach.
Pisarz-główny bohater od chwili spotkania z Szatanem ma wrażenie, że otaczająca go rzeczywistość stanowi tylko projekcję jego chorej wyobraźni:
Mimo pewnej ulgi po zrozumieniu sytuacji, w jakiej się znalazłem, zaraz wyrzuty sumienia, bo gdzieś tam chłop kosi, murarz buduje, a ja sobie majaczę
 Dlatego przyjmuje wszystkie wydarzania, także te, które kłócą się z porządkiem logicznym:
Zanim ruszam, sprawdzam dyskretnie, czy majak nadal gra ze mną uczciwie.
Udają się na ulicę Spacerową, gdzie Dora mieszkała w czasie wojny, w mieszkaniu znajdują jej pióro i książkę, którą dostała od ojca. Podróż przez dawne getto jest też okazją do spotkań z polskim marginesem, biedą: do dawnego mieszkania Dory wchodzą tylko dzięki łapówce, jaką bohater wręcza wnuczkowi, by zabrał babcię na noc gdzie indziej. Zakapturzony chłopak przyjmuje pieniądze i na odchodnym pyta tylko:
Ale nic babce nie podpierdolicie?
 Później Dora podejmuje dyskusję z drobnymi pijaczkami:
Starzec po niezwykłych przejściach, o twarzy pulsującej biskupim fioletem, mógł być też czterdziestolatkiem po przejściach najprostszych
            Książkę Barta należy czytać jako nie tylko powieść o Zagładzie, ale przede wszystkim jako opowieść o niejednoznaczności losów ludzkich, przewadze świata prywatnego nad rzeczywistością tłumu. Ja widzę w niej jednak również wartość, której autor chyba sam nie zaprogramował, a która pewnie wyrasta z sytuacji na rynku wydawniczym. Doskonałość „Fabryki muchołapek” polega na tym, że nie jest ona kolejną „holocaustową szminką”, historią, jakie publikuje się nieustannie, bo jest na nie popyt. Nie ma lepszego przepisu na bestseller niż napisać powieść osadzoną w czasie II wojny, najlepiej z bohaterem dziecięcym patrzącym na świat oczami Innego, którego losy układają się tragicznie do pewnego momentu, lecz ostatecznie zwycięża postawa heroiczna i dobro triumfuje nad złem. Takimi powieściami o Zagładzie jesteśmy zalewani. Tymczasem powieść Barta nie powstała na żadne społeczne zamówienie.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *