Komedia ludzka (nie Balzak, ale też chodzi o pieniądze)

Ann Patchett, Dom Holendrów

Przeł. Anna Gralak

Znak Literanova 2021

 

Wszyscy święci albo napisali do tej książki blurby, albo zrobili sobie z nią zdjęcie – taka reklama zawsze mnie odstrasza bardziej niż zachęca. Im więcej czytam, że powieść jest łatwa i przyjemna, tym rzadziej po nią sięgam. A ta – wcale nie jest taka łatwa, a już na pewno jest średnio przyjemna. 

Patchett sięga tym razem po wątek sagi rodzinnej i to takiej, która obraca się wokół jednego domu – właśnie tytułowego domu Holendrów. Przejęty praktycznie za bezcen od zubożałych właścicieli VanHoebeeków, dom stanie się dla Conroyów symbolem nieszczęścia i przyduszenia, pustki. Trzy pokolenia bohaterów nie mieszkają nigdy pod tym dachem wspólnie, a więc nie jest to klasyczna saga. Powiedziałabym, że to echo „Buddenbrooków”, bo majątek i losy rodziny stanowią tutaj reprezentację historii amerykańskiej drugiej połowy XX wieku – a zatem zabieg podobny do tego, co zrobił Mann w swojej opowieści o XIX-wiecznej rodzinie niemieckich mieszczan. 

Narratorem jest zawsze Danny, syn nowego właściciela. Ojciec w czasie wojny służył jako spadochroniarz, teraz zaś jest zamożnym posiadaczem nieruchomości. Ranny w czasie lądowania, już zawsze będzie miał problemy z kolanem, nie ma więc właściwie kondycji do tego, by wędrować po swym nowym, wielkim domu z kolejnymi piętrami i klatkami schodowymi. Ten motyw uporu, pożądanie tego, co nie przynosi szczęścia i w ogóle nie pasuje do potrzeb, będzie w „Domu Holendrów” powracać wiele razy. Syn, który wielu pierwszym czytelniczkom/krytyczkom powieści Patchett, wydaje się bezpłciowym mydłkiem, pełni rolę uważnego, wycofanego obserwatora. Owszem, jest giętki i podatny na wpływy, ale jednocześnie pokazuje absurdy otaczającego go świata, nigdy, w żadnej relacji nie jest cały, ciągle się kryje, wycofuje, wydaje się zatem klasycznym dzieckiem porzuconym, które nigdy nie przepracuje swojej straty i poczucia niższości. Wiecznie też zabiegać będzie o uczucie, sympatię, wiele zrobi po to, by się podobać i być kochanym. 

Zasadniczą zasadą kompozycyjną jest tutaj właśnie figura pętli, powtórzenia, refrenu: w kolejnych pokoleniach odżywają te same pragnienia, popełnia się te same błędy. Ojciec Danny’ego kupuje wielki dom bez konsultowania tego z żoną, która następnie w tej posiadłości stopniowo usycha, w pewnym momencie ucieka, by powrócić lata później. Tak samo w dorosłym życiu zrobi Danny, a jego żona przyzna się do nienawiści do ich domu dopiero w czasie rozprawy rozwodowej, gdy lekką ręką odda mu prawo własności. Patchett nie chodzi wcale o jakiś tragiczny los, Fatum, a raczej o dziedziczony gen posiadania. Na pierwszy plan wypycha historię rodziny, w której niby chodzi o emocje (kolejne recenzje z zapałem lepszej sprawy właśnie ten aspekt podkreślają), a w dalszym planie cały czas powracają pieniądze (i to mnie interesuje najbardziej, ten wymiar ekonomiczny amerykańskiej opowieści): matka porzuca Maeve i Danny’ego, bo ma dość życia w domu- sanktuarium, wyjeżdża do Indii, by szukać jakiegoś głębszego sensu. Szybko okazuje się jednak, że chodzi na przyjęcia jako posłanniczka zakonu żebraczego po to, by zjednywać sponsorów i wydobywać od nich pieniądze na utrzymanie ośrodków dla ubogich. Ojciec przysposabia Danny’ego do przejęcia w przyszłości całego interesu z nieruchomościami. Objeżdża z dzieckiem kolejne kamienice czynszowe, stopniowo przesuwając się do coraz gorszych dzielnic. Niby uczy go życia, pokazuje, na czym polega praca, ale jednocześnie stara się budować jak najlepszy obraz siebie. Ukrywa przed Dannym eksmisje, chce zachować pozory łagodności i wyrozumiałości, ale to właśnie szybko zmieniających się lokatorów najuboższych mieszkań Danny dostrzega najszybciej. Takie historie ekonomiczne można by tu mnożyć, bo Patchett opowiada o kryzysach, przemianach kolejnych epok. Szydzi z systemu dziedziczenia, funduszy powierniczych, spadków, karier, awansu społecznego i deklasacji, a jednocześnie bardzo wdzięcznie to opakowuje, jej ironia nie chłoszcze, to nie jest książka, która chce wywołać rewolucję, raczej zaznaczyć sprzeciw wobec trwających kilkadziesiąt lat nadużyć. 

 

 

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *