Czego nie czytać w tej wakacje? Niczego, co poleca nam się jako literatura rozrywkowa z ambicjami. Nie ma czegoś takiego. Albo z ambicjami, albo przyjemnie.
A więc:
- Aleksandra Arendt, Bałtyk. Historie zza parawanu, Wydawnictwo Poznańskie – bo nudne, poskładane z cytatów z innych książek, napisane językiem płaskim, przewidywalnym i lekko kalekim. Zamiast skrzących się anegdot – chaos, nuda i paździerz.
- Ben Judah, Nowi londyńczycy, WUJ – miało być o wielokulturowym Londynie, jest o tym, że przybysze są brudni, głupi i nie potrafią sobie poradzić w wielkim mieście. Smutek kolonializmu po upadku imperium.
- Marcin Kołodziejczyk, Epopeja narodowa, Wielka Litera – bo to kolejna snobistyczna opowieść o tym, jak żyje Polska B. Złośliwa, oszczercza, mało bystra w diagnozach społecznych. Po prostu nie.
- Zygmunt Miłoszewski, Jak zawsze, WAB – bo ucieczka w political fiction z kryminału zajętego przez duet Bonda&Mróz nie zawsze ma sens. Tu nie ma.
- Krystian Nowak, Wszyscy ludzie, których znam, są chorzy psychicznie, Znak – tylko dla tych, którym nie znudziły się żarty o pieniądzach od Sorosa na polską lewicę i o życiodajnej mocy sojowego latte. Mnie znudziły.
Zdjęcie: Vicko Mozara Unsplash