Nie kupujcie tej książki pod choinkę – antyporadnik przedświąteczny

Anna Świrszczyńska, Jeszcze kocham… Zapiski intymne

WAB 2019

Nie ma gorszej produkcji literackiej na rynku w 2019 roku niż książka dr Wioletty Bojdy – czytelnika może zmylić nazwisko na okładce, ponieważ znajdzie tam zapis Anna Świrszczyńska – Jeszcze kocham… Zapiski intymne. Nie jest to jednak książka Anny Świrszczyńskiej, bo 2/3 tekstu napisała dr Wioletta Bojda, a tylko 1/3 Świrszczyńska. Dr Wioletta Bojda otrzymała od spadkobierczyni poetki dwie teczki oznaczone „Józef”, zawierające notatki z trzech lat. Część z nich prawdopodobnie była szykowana do druku, bo poetka przepisała je na maszynie i poprawiła stylistycznie. Część pozostała w rękopisie. Wszystkie jednak znalazły się w książce.

Dlaczego to jest najgorsza książka 2019? Bo dr Wioletta Bojda opracowuje ramę biograficzną dla zapisków intymnych, bo ustawia głos Świrszczyńskiej, bo nie mamy żadnych materiałów, by przeciwstawić jej interpretacji inne uporządkowania.

Czytam wstęp oraz posłowie i nie mogę uwierzyć własnym oczom: autorka, czyli dr Wioletta Bojda czyta zapiski oraz całą biografię Świrszczyńskiej pod włos, z najgorszymi intencjami. Nie chodzi tylko o to, że nie pojawiła się wcześniej biografia Świrszczyńskiej, nie ukazała się większość jej dramatów, nie ma nowych wydań jej wierszy. Zostajemy wrzuceni samotnie na głęboką wodę bardzo intymnych opowieści, a koło ratunkowe, które podaje nam autorka, jest nie tylko dziurawe, ale jeszcze obciążone kamieniami. Zastanawia mnie, dlaczego dr Wioletta Bojda zajmuje się tą poetką, skoro tak bardzo jej nie lubi, a jej światopogląd feministyczny uważa za groźny i dość głupi?

We wstępie gromadzi ona szeroki wybór podań, które Świrszczyńska pisała do zarządu Związku Literatów Polskich, prosząc a to o stypendium, a to o powiększenie mieszkania. Pismo, w którym zwraca się z wnioskiem o dołączenie do jej lokum dwóch sąsiednich, właśnie opuszczanych pokoi, jest w istocie dramatyczne. Poetka, uwięziona na niewielkiej powierzchni z innymi dorosłymi i dzieckiem, próbuje pisać oficjalnie, ale spomiędzy pozornie suchego opisu prześwietla napięcie, poczucie bezsilności, desperacja. Dr Wioletta Bojda nazywa to pismo „histerycznym”, w cudzysłowie pisze o „rozpaczliwej sytuacji” poetki. Oskarża ją o koniunkturalizm, wątły kręgosłup moralny, bezideowość, gotowość pisania pod publikę i dla komunistycznej władzy. Z łopatą idzie tam, gdzie przydałby się archeologiczny pędzelek. Wali w miejsca, które należałoby oczyszczać powoli, warstwa po warstwie. Nigdy nie sądziłam, że takie podejście jest w nauce możliwe, i że takie standardy edytorskie można stosować dzisiaj w Polsce. Autorka rozlicza swoją bohaterkę z finansowych aspektów jej życia, robi to w takim tonie, który doskonale znamy z forów internetowych i złośliwych dyskusji w mediach społecznościowych: ile zarabiała, ile zarabiał jej mąż, dlaczego się skarżyła, nie powinna, bo przecież było jej dobrze. „Świrszczyńska znów uderzyła do skarbca ZLP”. Albo zdanie, które nawet dzisiaj (albo zwłaszcza dzisiaj) słyszy wiele osób piszących, skarżących się na złą sytuację finansową: „No i ostatecznie nikt nie bronił jej podjęcia pracy zarobkowej, w końcu wielu pisarzy przyjmowało posady w redakcjach czasopism, w wydawnictwach czy teatrach”. Nie rozumiem, nie akceptuję takiego tonu. Uważam, by jego przenikanie z Facebooka do literatury i to jeszcze takiej, która rości sobie prawo do kładzenia fundamentów pod naszą wiedzę o jednej z najważniejszych poetek polskich, to dowód wyjątkowej słabości autorki.

Pomijam antyfeminizm, złą wolę, brak współczucia i zrozumienia dr Wioletty Bojdy wobec Anny Świrszczyńskiej, bo to, co mnie najbardziej uderza w tej publikacji, to nieefektywność wykorzystanych narzędzi, które nie dotyczą w ogóle treści zapisków, ale najwyraźniej można tak dzisiaj robić książki. Jeszcze kocham. Zapiski intymne… potrzebują zupełnie inne analizy, innego tła niż ta (umówmy się) prosta i niewymagająca specjalnej ekwilibrystyki intelektualnej analiza ekonomiczno-historyczna (w wątkach historycznych dopiero widać w całej pełni wielki młot na czarownice autorki – nie sądzę, by wielu autorów potrafiłoby napisać tak toporną, a jednocześnie niesprawiedliwą analizę „ugryzienia heglowskiego”, wiary pisarzy w komunizm w okresie tuż powojennym). Nie znalazłam tutaj odpowiedzi na pytanie podstawowe, na które należałoby odpowiedzieć – czy mamy prawo zaglądać w cudzy intymny świat, na jakiej zasadzie to robić, jeśli już robimy, jaki naukowy aparat zastosować? Można było skupić się na języku intymnym Świrszczyńskiej, na tym, jak obserwuje uczucie, jak wchodzi w romans, sama nie kochając. Jak walczy o własną niezależność w związku.

Dla mnie kusząca byłaby analiza porównawcza, np. zestawienie Świrszczyńskiej i Iwaszkiewicza (jego listy do Jerzego Błeszyńskiego), bo wtedy widać wyraźnie, jak oboje próbują uporządkować sobie świadomość wykraczania poza społeczną normę, niemieszczenia się w granicach mieszczańskiej obyczajowości. Albo zestawienie z „Kronosem” – ale to raczej niemożliwe, bo „Kronos” przyszedł na koniec, po publikacjach dzieł Gombrowicza, analiz jego tekstów, po różnych próbach biograficznych, po monumentalnej biografii Klementyny Suchanow, która przecież nie kocha swego bohatera ślepą miłością i potrafi na niego spojrzeć krytycznie.

Opracowanie dr Wioletty Bojdy nie odpowiada na pytanie zasadnicze: jak pomóc czytelnikom, żeby nie pisali potem, że te zapiski ich nużą, bo poetka się powtarza? Albo nie czuli się zawstydzeni? Czytałam te zapiski z moimi studentami i wiele razy rozmawialiśmy właśnie o wymuszonym podglądactwie, o wstydzie, jakie odczytywali w czasie lektury. Autorka obiecuje nam przedstawienie Świrszczyńskiej, ale w mojej opinii maluje ona trupa, dorabia tej martwej, nieożywionej tutaj twórczości, wstrętną twarz klauna.

Świrszczyńska na to nie zasłużyła. Nie kupujcie tej książki.

Fotografia: Clever Sparkle on Unsplash

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *