5 książkowych prezentów dla dzieci i 2 antyprezenty

Lista osobista, bez żadnych nowości. Stare i sprawdzone w ciągu kilka lat czytania. Zdążycie jeszcze przed Mikołajem, jeśli tych książek jeszcze nie macie.

  1. Roald Dahl, Charlie i fabryka czekolady, przeł. Magda Heydel i Wanda Heydel, SIW Znak – pouczenie moralne tak niezwykle subtelne i zabawne, że większość autorów mogłaby się od Dahla uczyć. Historie absurdalne, absolutne odjazdy, które jednocześnie rządzą się żelazną logiką. Nie mogę czytać scen sprzed momentu, gdy Charlie znajduje czekoladę. Zawsze płaczę, kiedy Dahl opisuje, jak Charlie słabnie z głodu, jak nie ma siły się poruszać, jak rodzina oddaje mu ostatnie kąski z zupy. Dahl trafia u mnie na emocjonalną nutę zawsze. Mam też problem, kiedy czytamy o tym, jak Pan Lis z dziećmi (z innej genialnej powieści) ukrywa się przed ludźmi rozkopującymi jego norę. To jest coming out – płaczę, gdy czytam Dahla.
  2. Michael Ende, Momo, przeł. Ryszard Wojnakowski, SIW Znak – Szarzy Panowie, mała Momo, bezdomna dziewczynka, która mieszka w ruinach antycznego teatru, ludzie w pośpiechu, oddalający się od siebie. Niewiele jest chyba książek tak poważnych, głębokich: o potrzebie ciepła, o samotności, o przyjaźni. W powieściach dla dorosłych te wątki zawsze wychodzą jak banał. A tu – mistrzostwo świata.
  3. Michael Ende, Niekończąca się historia, przeł. Ryszard Wojnakowski, SIW Znak – po tej książce także dorośli będą chodzić spać przy świetle. Ale jaka tu jest fraza, jakie przygody, jaki świat przedstawiony! Rozmowa Atreju z wilkołakiem, w czasie której dowiaduje się, że mieszkańcy Fantazjany przechodzą do świata ludzi jako ich kłamstwa, to najbardziej zakręcony dialog filozoficzny, jaki w życiu czytałam. I ten dziki, pusty, przegrany śmiech wilkołaka na koniec sceny. O mamo, co za książka!
  4. Ann-Cath. Vestly, 8+2 i ciężarówka, przeł. Adela Skrentni, Dwie Siostry. Uwaga, uwaga, fajna książka o BIEDZIE. Świetna opowieść dla dzieci z naszych średniozamożnych rodzin w modelu 2+3 maksymalnie, o 8 dzieci i rodzicach, mieszkających w 2 pokojach. Jest też babcia, która w młodości była służącą, nie odwiedza rodziny za często, bo ją na to nie stać. I niewiele się zmienia w kolejnych tomach, rodzina przeprowadza się do małego domku w lesie, daleko poza miastem, toaleta jest na polu, dzieci na wypoczynek jadą na pace nieogrzewanej ciężarówki, wannę w łazience widzą u kolegi z bloku. Cała historia ustawiona jest tak, że im nie współczujemy, nie ma pobudzić ciągot filantropijnych, ale chodzi o obserwowanie różnych zabaw, uczenie się świata razem z nimi. A świat poznają tu dzieci od 2 do kilkunastu lat, więc można czytać i z małymi, i z większymi dziećmi.
  5. Astrid Lindgren, Ronja, córka zbójnika, przeł. Anna Węgleńska, Nasza Księgarnia – jaka to jest genialna opowieść dla dziewczyn i dla chłopaków równocześnie. Rozbójnicy i gender, taki to powinno mieć dzisiaj podtytuł. Co ja wam będę pisać, tego się nie da opowiedzieć.  Zupełnie inna, zawieszona poza czasem, prawda o relacji rodzic-dziecko, o tym, że się zawodzimy, o tym, że nie spełniamy swoich oczekiwań nawzajem. Niezwykle piękna i bolesna jednocześnie.

Lista książek, które odradzam, zaczyna się za to od przygód Mikołajka (Sempé i Gościnny, w Polsce najpierw Nasza Księgarnia, potem SIW Znak). Kiedyś to było śmieszne, ale bardzo się postarzało. Nie nadaje się już dla dzieci – bo skupiają się głównie na tym, jak chłopaki się tłuką. Szydzi z dzieci z nadwagą, ośmiesza nauczycieli, którzy ciągle dają kary i rodziców, którzy co jakiś czas muszą też dzieciom przywalić.

To nie jest lektura dla dziewczynek, bo zupełnie o nich nie opowiada. Nie jest też dla chłopców, bo ciągle chodzi o bicie i niszczenie, albo o kłótnie.

Nie nadaje się też za bardzo dla dorosłych, bo matka Mikołajka ciągle grozi, że wróci do rodzinnego domu, a jej mąż ma pretensje, że wydaje za dużo na dom. Słaby raczej model rodzinny. Czytam te opowieści teraz jako pewnego rodzaju dokument z epoki, jako historię o Francji lat 60., z modą na citroeny, tradycyjnym modelem rodziny i absolutną unifikacją. To jest świat, który za chwilę pęknie, zmieni się. Pojawią się imigranci, kobiety pójdą do pracy, będzie rewolucja obyczajowa, paryski maj. A na razie jest cisza.

Jest jeszcze jeden tytuł, super popularny, który wydaje mi się wyjątkowo słaby – Magiczne drzewo Andrzeja Maleszki (SIW Znak). Nie dość, że wydawany w sposób, który urąga grafice, z brzydkimi, komputerowo machniętymi ilustracjami, przyprawiającymi o skurcze gałek ocznych, to treść przyprawia o skurcze mózgu. Kilkanaście tomów przygód dzieci, o których niczego się nie dowiadujemy, bo ciągle widzimy je jako figury działające, w ruchu. Maleszka – zgodnie z instrukcją Alfreda Hitchcocka – zaczyna od trzęsienia ziemi, a potem jest już tylko mocniej. Przygody pędzą, niebezpieczeństwo ciągle narasta, zagrożone życie wisi ciągle na włosku. Przy lekturze kolejnych tomów jesteśmy w stanie przewidzieć, co się stanie dalej, bo permutacja rozwiązań fabularnych jest w końcu ograniczona. A nie ma nic gorszego niż nudna przygodówka.

Nie ma tu żadnych obserwacji życia społecznego, obrazów ze świata, refleksji, portretów psychologicznych bohaterów. Jest za to, dość głęboko ukryta, nauka: o tym, że trzeba działać tak, żeby dorośli się niczego nie domyślili, że trzeba ich oszukiwać lub ich unikać. Że wolno zabierać ze sklepów jedzenie i ubrania (bo kolejne przygody rozciągają się w czasie, dzieci podróżują samodzielnie po hotelach, popadają w tarapaty i są głodne). Że jeśli się czegoś chce, to można sobie to wyczarować – co dotyczy też dorosłych, bo mama głównych bohaterów wyprawkę szkolną organizuje, siadając na magicznym krześle i zgłaszając całą listę potrzeb.

Gdybym była złośliwa, napisałabym, że Maleszka ma też ograniczone słownictwo: onomatopeje ograniczają się do TRACH, nie ma ani bam, ani bum, ani łubudu. Wszystko robi trach. Ale nie jestem złośliwa, więc tylko mimochodem wspominam o tej nędzy językowej.

Kiedy to piszę, mój syn mocno protestuje: najnowszy tom kupił sobie za własne pieniądze i jest wielkim fanem całej serii. Wymienia ją obok różnych tytułów Astrid Lindgren. Wiecie, jak to jest, kiedy własne potomstwo wbija nóż w serce??

Zdjęcie: Thandy Yung on Unsplash

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *