Sylwia Chutnik, Dzidzia
Świat Książki 2010
Sylwii Chutnik w Dzidzi udało się przezwyciężyć kompleks autora po wybitnym debiucie. Choć porusza się w obrębie tej samej tematyki, utrzymuje się w tej samej estetyce, to jednak nie powtarza samej siebie, nie dubluje historii. Dzidzia jest zarazem powieścią kobiecą i super męską, powieścią historyczną i współczesną, polityczną. Autorka porusza się na poziomie przetwarzania literatury wysokiej, gry z konwencją i czytelnikiem, ale nie jest to tutaj cel sam w sobie, lecz sposób, by pewne kwestie przyziemne i biologiczne przenieść na poziom dyskursywny, by z łożyska i macicy uczynić oś dyskusji o archaicznym pojmowaniu polskiego patriotyzmu. Kobiece bohaterki Chutnik stanowią tu bowiem całkowite zaprzeczenie chłopców zakochanych w okrzyku „Na koń i szarża!”.
Fabuła Dzidzi rozgrywa się w dwóch epokach, ściśle ze sobą tu związanych: w 1944 roku i współcześnie. Stefania Mutter po powstaniu przechowuje u siebie wielu Polaków uciekających z transportów jadących do obozu przejściowego w Pruszkowie. Nie robi tego jednak z dobrego serca, od jednej z rodzin wyłudza płaszcz i buty, po czym wydaje matkę i córkę w ręce Niemców:
Übermenschen strzela dwa razy, Najpierw w głowę dziecka, żeby sobie matka popatrzyła, potem w głowę matki, żeby też poczuła. (…) A pani gospodyni dziękujemy za dostarczenie kurierskie tej cieszącej nas przesyłki: dwóch młodych parujących tu oto ciał matki i córki. Ciała postrzelone z pewnością jeszcze się przydadzą.
Po latach wnuczka Stefanii rodzi córkę-kalekę, Dzidzię Warzywko, pozbawioną rąk i nóg, umiejętności mówienia i myślenia. Dzidzia to zemsta historii, stworzona tak, by nie potrzebowała ani butów, ani płaszczyka, które zdobyła jej prababcia. Danuta, matka Dzidzi, pisze petycje do Strasburga, do wszystkich możliwych sądów, chcąc wyrazić swą niezgodę na los, który skazał ją na opiekę nad takim dzieckiem. Domaga się pieniędzy, argumentując, że w czasie wojny rodzina pomagała uciekinierom:
I nikomu włos z głowy nie spadł, a ludzie to mówią, co im ślina na język przyniesie, i sami chyba już się nie kontrolują (…), a coś się przecież należy za te pomoce wojenne, bo za darmo człowiek nie robi.
Dzidzię zabiera w końcu pomoc społeczna, ale oddaje ją do kościoła, by dziecko stało się lokalną świętą, świętą, która ma poprawiać humor innym, zdrowym, silnym i myślącym. Chutnik, przedstawiając los dziewczynki, idzie w tropy makabry Kosińskiego – mała swoją odmiennością budzi nie współczucie i litość, ale zwierzęce okrucieństwo, wyzwala w mieszkańcach Gołąbek pragnienie zabijania.
Danuta tymczasem stara się o odzyskanie córki, udaje się do sądu – ale jest niedziela i strażnik nie wpuszcza jej do budynku. Zrozpaczona matka wygłasza więc improwizację:
Śpiewam dziś Pieśń Oburzenia, pieśń tworzenia nowej mnie. Siła i dzielność pozwalają mi krzyczeć, stać tu prosto z rozwianymi włosami i umorusanym płaszczem wyszarpniętym spod tyłka Polski.
Monolog Danuty, to oczywiście przepisana na nowo Wielka Improwizacja, ale zmiana kontekstu historycznego i zmiana płci bohatera mówiącego, przekłada się na zmianę sensu: Danuta w imieniu wszystkich matek chce odwołania historii, rozpisania jej na nowo, tym razem jednak bez śmierci, bez bezsensownego zabijania w imię abstrakcyjnych wartości. Tutaj właśnie uderza Chutnik najmocniej – żadne bowiem wartości, widziane z perspektywy matki, nie są wystarczająco wysokie, trwałe i znaczące, by usprawiedliwiły śmierć. Obiektem ataku nie jest więc dla Chutnik historia jako taka, historia Polski, ale przyzwyczajenie do naśladowania zachowań przodków, ślepa repetycja ludzkich działań:
Tworzę wiry, które mają was wchłonąć, tak jak i mnie wchłonęła cała przeszłość tego kraju. Z jego wojnami, powstaniami, wypędzeniami i powrotami. Z nowym systemem i ciągle tym samym. Gdzie nie ma miejsca dla starych kobiet i młodych dzieci.
Stosunek Chutnik do historii nie jest obrazoburczy, czy lekceważący. Znajomość materii, jej swoiste przepracowanie i przeżycie widoczne jest w pierwszej części powieści – w serii „obrazków” z powstania warszawskiego, których skrótowość i lapidarność ma oddawać dramatyczność doświadczenia, ukazać jego prowadzącą do szaleństwa i śmierci realność. Ta jej wizja przeciwstawia się narracjom młodych polskich historyków opisujących powstanie jako „zryw”, „czyn” i „poświęcenie dla ojczyzny” – tradycyjne męskie (ułańskie) zachwyty. Groteskowa forma, której podporządkowana jest cała powieść, użyta jest tu w swej najbardziej podstawowej formie: ma wskazywać na obcość naszego świata, budzić poczucie zagrożenia wobec tego, co znane.
Nie należy zamykać Chutnik w ramach literatury kobiecej i anarchizująco-lewicowej, bo tym samym tłumi się ważny głos mówiący o polskiej świadomości. Te schematyzujące określenia zaś uniemożliwiają refleksję, wpychając autorkę do niszy (feminizm, lewica i anarchia to w Polsce przecież ciągle nisze w świadomości potocznej), która w literaturze okazuje się głównym nurtem. Wszystkie te trzy określenia używane w dyskursie publicznym w obcesowy sposób kończą możliwość jakiejkolwiek wymiany poglądów. Tymczasem to, co chce pokazać Chutnik, nie jest ważne dla marginesowych grup polskiego społeczeństwa – przeciwnie, autorka włącza się swoją książką w dyskusję, która przewija się przez polską myśl od połowy XIX wieku, która w różnych formach stanowi główną oś polskiej refleksji tożsamościowej.
O rety, czy to przypadkiem nie grafomania? I tak cały czas na wysokim C?
Ten tekst jest dość stary – tzn. napisałam go tuż po tym, jak Chutnik opublikowała tę książkę. Po przeczytaniu jej kolejnych mam coraz bardziej wrażenie, że ilość obowiązków i projektów, jakie bierze na siebie, przekłada się na coraz gorsze powieści. Pierwsza była wypieszczona, wszystkie następne – są coraz bardziej publicystyczne i pisane pod tezę, ale też niedbałe i niedopracowane 🙁