Chociaż nie… – biały lukier, czarny tort

Marcin Kącki, Białystok. Biała siła, czarna pamięć
Czarne 2015
Świetna i trzewiowa zarazem książka, splatająca historię przedwojenną z dzisiejszą sytuacją społeczną. To bardzo bolesna opowieść o tym, jak trauma wojenna znika z pamięci polskiego społeczeństwa, które nie chce pamiętać o swoich żydowskich mieszkańcach. Brak pamięci o przeszłości lub przekonanie o pokojowej koegzystencji polsko-żydowskiej to dwa, najczęściej przedstawiane tu poglądy Polaków. Ale Kącki portretuje też sporą grupę ludzi, którzy twierdzą, że uzasadnieniem dla polskich zbrodni na Żydach było poparcie, jakiego Żydzi mieli udzielić Armii Czerwonej na początku lat 40. Otóż właśnie nie – żadna postawa polityczna, żadna zasada odpowiedzialności zbiorowej (Żyd był czerwonym komisarzem w 1941, ja zabiję/wydam Żyda w 1943) nie jest zachowaniem słusznym etycznie.
Kącki jest bezlitosny, gdy pokazuje, jak mowa nienawiści przekłada się na działania, choć wszyscy jego rozmówcy zdają się sądzić, że pomiędzy naszymi słowami i działaniami istnieje jakaś niewidzialna zapora. Ta fraza, której użyłam w tytule, „chociaż nie…” to właśnie najlepszy komentarz do opowieści o tym, jak funkcjonuje polska pamięć: Polacy nic od Żydów za pomoc nie brali – mówi bohaterka Kąckiego. Chociaż nie, dodaje, chleb w zamian za wełniane sukienki i pantofelki. Opowiada daje: Polacy ukrywali Żydów w czasie wojny. Chociaż nie, znów się poprawia, przecież to taki Zygmunt ich przetrzymywał, dopóki nie ogolił ze wszystkiego.
O tym właśnie jest reportaż Kąckiego: pisze o przeszłości, ale przede wszystkim po to, żeby pokazać, że niczego się z niej nie nauczyliśmy, że znów wytworzyliśmy warunki, w jakich rodzi się nienawiść narodowa i rasowa, że weszliśmy w ten nurt, który dominował w polskich myśleniu w latach 30. XX wieku. To jest także historia o tym, jak Polacy nie potrafią znaleźć wspólnego języka, jak nie umieją przepracować swojej historii, jak nasza przeszłość – widziana na dwa zupełnie różne sposoby – dzieli nas dzisiaj.
 
To książka, którą czytałam kilka tygodni temu, ale cały czas przepracowuję, noszę w sobie i jakoś próbuję zrozumieć mechanizmy pewnych zjawisk, które zostały tutaj opisane.
Dużo się Kąckiemu zarzuca: brak obiektywizmu, pychę, lekceważenie, tendencyjne dobieranie rozmówców i postaci (bo za mało tu głosów pozytywnych, poświadczających wielokulturowość miasta). Otóż wszystko to prawda, ale Kącki sam mówi o tym, że taka jest jego metoda twórcza, że letni reportaż to najgorszy rodzaj tekstu. Ważne tylko, by pamiętać, że nie o Białystok chodzi w tej opowieści, a o całą Polskę.

 

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *