Mechanizm czystki

To nie jest książka wybitna. Jest tylko świetna. Ale należy ją czytać obok naszych, krajowych opowieści o antysemityzmie, bo widzimy wtedy wyraźnie mechanizm oddzielania swoich od obcych i rezultaty, do jakich te podziały prowadzą.

Patrick Phillips, Korzenie we krwi. Czystki etniczne w Ameryce,

Wydawnictwo Sonia Draga 2020

przeł. Rafał Lisowski

Świetna książka o hrabstwie Forsyth w stanie Georgia, nazywanym „białym hrabstwem”, w którym w 1912 roku doszło do linczu młodego czarnego podejrzewanego o gwałt na białej dziewczynie. Dwóch innych czarnych bardzo szybko powieszono, a następnie – w ciągu jednej nocy – wygnano z okolicy wszystkich czarnych, a następnie przejęto ich zwierzęta hodowlane i plony.

Przez wiele lat wsioki z Południa z dumą obnosiły się z czystością etniczną hrabstwa. W 1987 do Forsyth przyjechała ekipa aktywistów, by przeprowadzić pokojową manifestację. Lokalna społeczność odpowiedziała przemocą nagłą i skrajną. Dzisiaj to przedmieście Atlanty – zamożne, z dobrym szkolnictwem, stosunkowo tanimi domami dla pracowników korporacji z północy miasta. Zamieszkałe przez białych, Azjatów i Meksykanów, pozbawione wciąż czarnych obywateli.

Między tymi dwiema datami (z grubsza) rozpięta jest opowieść Harrisa, którego rodzice w latach 80. osiedlili się w Forsyth, uciekając z zatłoczonej Atlanty. Brali udział w manifestacji po stronie czarnych aktywistów – później szeryf musiał wywieźć ich z miasta, bo zostaliby zlinczowani jako „białe czarnuchy”.

Sam Phillips próbuje opisać, jak doszło do linczu w 1912, kto skorzystał na wygnaniu czarnych, dlaczego przez lata ten zakątek Georgii trwał jako rezerwat białej siły i białej skóry. Ale interesuje go też ten drugi wybuch przemocy, z końca lat 80., bo nie da się go wyjaśnić w żaden sposób ogólnym zacofaniem, analfabetyzmem i prymitywizmem intelektualnym. We wstępie Phillips udaje chłód, ale czuć temperaturę emocjonalną, gdy pisze:

Czysta okazała się tak skuteczna, że w ciągu kilku tygodni bandy nie miały już kogo terroryzować, toteż biali, którzy albo uczestniczyli w nalotach, albo po prostu patrzyli bezczynnie, wrócili do swojego zwyczajnego rolniczego życia. Zapędzili zabłąkane zwierzęta do własnych zagród, wydoili ryczące krowy sąsiadów, nakarmili ich wygłodzone świnie, a przy rodzinnym stole zmówili nad ostatnimi porcjami mięsa wyhodowanego czarnymi rękami.   W końcu zebrali uginającą się kukurydzę, żeby się nie zmarnowała. A gdy wiele lat później zawaliły się ostatnie z „murzyńskich chat”, pozbierali deski i wyrwali przegniłe słupki płotów wyznaczających niegdyś granicę między ziemią białych i czarnych.

Widać tutaj też ekonomiczne tło, majaczący na horyzoncie wyzysk, myślenie w kategoriach zalegalizowanej grabieży. Przy czym, czytając to zdanie, myślę o „Drzazdze” Tryczyka i „Płuczkach” Reszki, bo wiadomo przecież, że nienawiść nigdy nie jest czysta, że zawsze kryje w sobie zazdrość i zachłanność.

To jest bardzo dobry reportaż historyczny, w połowie śledztwo, w połowie traktat socjologiczny i antropologiczny – pogłębiona analiza z siecią pytań o przyczyny nienawiści, o to, jak się ona układa wzdłuż konfliktu klasowego i religijnego oraz płciowego.

Ostatnio w czasie dyskusji w Faktycznym Domu Kultury w ramach Instytutu Reportażu mówiłam o tym, że najbardziej mi brak reportażu zaangażowanego, pisanego z tezą – to znaczy w obronie jakiejś idei, albo przeciwko jakimś wyobrażeniom. I to jest właśnie taka książka – przeciwko nienawiści rasowej, przeciwko białej sile. Wiem, że Państwu źle kojarzą się sformułowania, których używam: „z tezą”, czy „zaangażowanie”. Nie chodzi mi jednak wcale o ich prymitywne rozumienie i pisanie tekstów pod konkretne zamówienie ideologiczne, a raczej o takie przedstawienie, które ma na celu opisanie pewnego procesu (najczęściej społecznego), nie zaś szeroko pojmowaną charakterystykę zjawiska, tak lubianą przez współczesnych reporterów i reporterek. Szerokie spektrum, uogólniająca charakterystyka, zbieranie różnych (i często skrajnych) głosów – dające pozorny obiektywizm – jednocześnie pozwala na budowanie obrazu nieprzemyślanego i pozbawionego pogłębionej świadomości, w myśl zasady, że reporter tylko przedstawia problem, a czytelnicy mają sobie sami wyprowadzić wnioski. Część reporterów jest też niechętna zaangażowaniu z powodu pragnienia pisania tekstów uniwersalnych – jakby istniał przełożenie: reportaż zaangażowany to reportaż tymczasowy, okolicznościowy, a reportaż „obiektywny” (w tym cudzysłowie jest cały sarkazm, na jaki mnie stać) daje szanse na uniwersalizację. OK, zgadzam się z tym z jednym tylko założeniem – ten reportaż musi być wybitny, a to się zdarza naprawdę rzadko. W większości wypadków tekst reporterski wisi sobie w próżni, nie jest ani tu i teraz, ani wszędzie i zawsze.

Książka Phillipsa nie jest wybitna. Jest tylko świetna. Wydaje mi się, że ona właśnie jest zaangażowana w najlepszy możliwy, godny naśladowania sposób. Ma tezę, bo skierowana jest przeciwko nienawiści rasowej, przeciwko białej sile. Charakteryzuje pewne zjawisko: sposób generowania tej nienawiści i jej podtrzymywania przez stulecie.  

Ona nie pokazuje spectrum problemów, ale raczej jest jak strzała, przebijająca z mocą wiele płaszczyzn.  

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *