Paul Auster, Dziennik zimowy. Autobiografia
Kraków 2014
Dawno nie czytałam książki tak cielesnej, fizycznej, tak bardzo odnoszącej się do spraw praktycznych i życiowych. Jednocześnie jest to fantastyczna opowieść o miłości, przyjaźni, pracy literackiej, o całym ładunku metafizycznym, jaki wytwarza się w życiu człowieka myślącego. Auster pisze tu wielką pieść pochwalną życia w jego biologicznym i uczuciowym wymiarze, ale równocześnie jest to także powolne szykowanie się do śmierci. Sam tytuł przecież – Dziennik zimowy – zakłada, że o podsumowanie tu chodzi, o jakieś rozliczenie się ze swoich decyzji, czynów, wyborów.
Pod bosymi stopami czujesz zimną podłogę, gdy gramolisz się z łóżka i podchodzisz do okna. Masz sześćdziesiąt cztery lata. Na zewnątrz jest szaro, prawie biało, nie widać słońca. Pytasz sam siebie: ile poranków jeszcze przed tobą?
Jedne drzwi się zamknęły. Inne zostały otwarte.
Wkroczyłeś w zimę swojego życia.
Jest to także opowieść bardzo amerykańska w swoim charakterze – dużo tu przeprowadzek, poszukiwania mieszkań, domów spokojnej starości dla rodziców. Jeden z najciekawszych fragmentów zbudowany jest z wyliczenia: Auster wymienia po kolei 21 mieszkań, które w sumie składają się na historię jego życia – od pierwszego mieszkania, w którym się urodził, poprzez domy z dużymi ogrodami, w których bawił się jako dziecko, małe i zapyziałe studenckie klitki i brzydkie mieszkania młodego pisarza bez stałego dochodu, aż po ostatnie mieszkania sławnego już autora:
Powoli naprawiłeś i ulepszyłeś każdy cal w każdym pokoju na każdym piętrze, zmieniając stary dom w miejsce promieniujące pięknem (…) i po osiemnastu latach nie przychodzi ci do głowy, by myśleć o domach w innych dzielnicach, innych miastach, innych krajach. Tu jest miejsce, gdzie żyjesz, i tu chcesz dalej żyć, aż do momentu, gdy nie będziesz mógł chodzić po schodach.
Ciało Austera stanowi tutaj rodzaj medium, przez które doświadcza się świata i o nim opowiada. Nie jest to tylko figura stylistyczna, ale wynik pewnego istotnego braku: bo choć widzi się swoje ciało, to przecież nigdy nie można zobaczyć swojej twarzy. Dlatego właśnie Auster pisze o swoich rękach, ale jednocześnie ciągle używa drugiej osoby pojedynczej, ciągle pisze ty. Ciało jest obce, ale zarazem własne, przeżywa się je jako najbardziej osobiste, ale w tym samym czasie właśnie niedostrzegalne i w przewrotny sposób nieosiągalne.
Nie widzisz twarzy, nigdy nie widzisz twarzy, a w końcu – przynajmniej odnosi się to do wszystkich innych ludzi – twoja twarz jest tym, kim jesteś, istotnym elementem twojej tożsamości.
Opowiada o swoim życiu poprzez przygody ciała, najpierw o dziecięcych zabawach i chłopackich bójkach, później o pierwszych przygodach seksualnych, o pokojach, w których pisze, o noszeniu na rękach dzieci, o podróżowaniu. Także doświadczenie śmierci zmienia się w reakcję fizyczną – opisanie żałoby po śmierci matki okazuje się możliwe tylko poprzez historię o własnej bezsenności, upojeniu alkoholowym, napadach lęku i bólach żołądka.
Dziennik zimowy nie jest tu jednak narracją o prostej biologii, bo za każdym razem Auster odbija ku jakiemuś doświadczeniu metafizycznemu, ku historii o czymś więcej. W bardzo sensualny sposób opowiada o miłości – do dzieci, żony, matki. O potwornej samotności, której doświadczył w młodości, gdy mieszkał w Paryżu i pracował na nocnych dyżurach w „New York Timesie”, o rozpaczy po rozwodzie z pierwszą żoną i pozostawieniu z nią syna. Pisanie schodzi tu na boczny tor, nie są to bowiem zapiski autora. Wydaje się, jakby tworzenie było czynnością wykonywaną od 9 do 17, zamkniętą w przestrzeni gabinetu. Życie codzienne, biologiczne jest bardziej przyziemne i jednocześnie bardziej monumentalne, bo wiąże Austera z tymi, których najbardziej kocha.
Tytuł myli – bo nie ma tu zapisu typowego dla dziennika, nie ma refleksji nad każdym dniem. To właściwie bardziej pamiętnik, bo praca pamięci odgrywa tu ważniejszą rolę, to z jej zakamarków wydobywa pisarz najważniejsze wspomnienia, formujące go wydarzenia. I choć jest to oczywiście zapis szalenie osobisty, to intymny ton nie kłóci się wcale z zainteresowaniem innymi. Auster na nowo przeżywa swoja relację z matką, pisze romans o związku z drugą żoną. Obok pisania najwyżej stawia dwie czynności: noszenia na rękach dzieci i remontowanie domów, w których mieszka. Nie rozumiem zatem zupełnie Karola Mrozińskiego, który pisze w „Polityce”:
Pewnym zaskoczeniem może być jednak odkrycie, że miłością pisarza Paula Austera jest nikt inny jak on sam.
A swój tekst tytułuje pomysłowo Prawdziwa Kamasutra miłości własnej.
Cóż, nie o tym jest Dziennik zimowy. Raczej o pokonywaniu lęku przed śmiercią, rozliczaniu z samym sobą. O ciele i o tym, jak ono doświadcza życia.