Wychować Polaków do luksusu

Czy krytyka literacka może wziąć na warsztat reportaż? Co wtedy odkryje? Jak oceniać tekst, który ma przede wszystkim funkcje poznawcze? Czy można pisać o reportażu i nie zajmować się fact checkingiem? Oto próba.

Na pierwszy ogień: Olga Gitkiewicz i jej książka „Nie hańbi” o pracy w Polsce.

 

Zastanawiam się, z czego wynika szkicowość tego zbioru. Od odpowiedzi na to pytanie zależy jego ocena. „Nie hańbi” to pierwsza książka w dorobku Gitkiewicz, a więc może chodzi o rodzaj tremy debiutantki? Poszukiwanie formy i głosu? Mam nadzieję, że to pretekstowe poruszanie się wśród różnych tematów nie wyrasta z przekonania, że takiej lektury – łatwej, niezbyt dokuczliwej, dynamicznej – wymaga czytelnik. Za dużo dzisiaj takich cięć na rynku książki, a pisanie pod wyobrażone oczekiwania czytelnika stanowi największą słabość polskiego rynku wydawniczego, ogranicza i podcina skrzydła autora, skazując go na podrzędną rolę. Z reguły też nie jest to przepis na hit i bestseller (wbrew przekonaniom działów promocji) – nagrodzona Nike książka reporterska „Żeby nie było śladów” Cezarego Łazarewicza długo powstawała bez wydawcy, a sam autor zarzekał się, że wyda ją na powielaczu, jeśli będzie musiał.

I druga jeszcze słabość „Nie hańbi” – styl polskiej szkoły reportażu ze wszystkimi jego wadami. Ostre cięcia wzmacniają dynamikę tekstu i ułatwiają lekturę, ale też wywołują wrażenie niedokończonego, urwanego wywodu. Skrótowość prowadzi często do pretekstowości, swobodne przemieszczanie się między poszczególnymi zagadnieniami w obrębie większego tematu rodzi uczucie chaosu i wszystkoizmu, aluzyjność sprawia, że mamy wrażenie obcowania z niedokończonym tekstem. Zacieranie perspektywy czasowej, które pojawia się tutaj w opowieści o nędzy, głodzie i bezrobociu 20-lecia międzywojennego, ma dwie funkcje: skraca dystans, wciąga czytelnika, pokazuje mu prawdziwe życie w odległej historii, ale jest też dość ryzykownym zabiegiem w kraju, w którym coraz wyraźniejszy jest analfabetyzm historyczny. Dlatego warto zakotwiczyć reportaż w epoce, wskazać daty i miejsca, by nie utrudniać czytelnikowi odbioru tekstu.

Książka Gitkiewicz przypomina mi trochę pokaz jazdy figurowej na lodzie: piruety są, skoki są. Wszystko to porządnie wykonane. Problem polega jednak na tym, że reportaż (i to jeszcze książkowy, a nie prasowy!) wymaga innego rodzaju aktywności. Owszem, trzeba wyjść na lód, ale po to, żeby wykopać przerębel i posiedzieć nad nim z wędką.

Całość tekstu tutaj: Wychować Polaków do luksusu.

 

Zdjęcie:  Daniel Hansen on Unsplash.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *