Tag: romans

  • Seksualny letarg

    Seksualny letarg

    Dwoje nastolatków odkrywających świat poprzez seks, eksperymentujących ze związkami, trójkątami, zdradą, poliamorią. Testujących własną młodość, wolność, granice, emocje. Obawiających się dorosłego życia i rutyny.

    Marta Dzido, Frajda

    Ha!art 2018

    Marta Dzido, którą bardzo lubię za jej reporterską książkę Kobiety Solidarności (po przeczytaniu kilku książek o dziewczynach z opozycji sądzę, że to jedyna na razie sensowna książka „portretowa” na ten temat) i film Solidarność według kobiet, wydała niedawno trzecią swoją powieść, i znów w Ha!arcie. Krótka, pozbawiona właściwie fabuły opowieść o związku pary nastolatków, którzy w latach 90., w liceum, spotykają się tylko po to, by uprawiać seks. Dzido nie idzie jednak w stronę motywu friends with benefits, bo jej bohaterowie poprzez seks odkrywają świat, testują granice własnej wolności, tolerancji, pracują na emocjach. Wciągają do zabawy inne dziewczęta, ona przedstawia mu swoich kandydatów na „chłopaków”, podczas gdy on pozostaje „tylko kochankiem”. Z jednej strony cechuje ich młodzieńcza niewiedza, naiwność, pretensjonalność i skupienie na sobie. Z drugiej – posiadają już pewną nadświadomość – przekonanie, że ich związek nie może zamienić się nigdy w monogamiczne życie dorosłe, w budowanie wspólnego świata, bo większość emocji, które teraz odczuwają, kochając się po bramach i parkach, wynika właśnie z wyboru, braku przymusu, ze smakowania owocu zakazanego.

    Ich intuicyjne obawy spełniają się, gdy wpadają na siebie po latach – każde z nich tkwi w jakimś innym związku, ale uciekają do siebie, bo potrzebują wciąż tego wentylu bezpieczeństwa, poczucia wolności. Jego zabija rutyna i kredyt, ją – macierzyństwo, obserwowanie własnego starzejącego się szybko ciała, ale też kariera pisarska, kłopoty finansowe.

    W zakończeniu powieści ta dwójka trzydziestolatków rysuje serię możliwych scenariuszy, nie ma tu żadnego happy endu i wspólnej ucieczki ku zachodzącemu słońcu. Pozostaje raczej szereg prawdopodobnych rozwiązań i wciąż te same obawy: o nudę, brak pieniędzy, borykanie się z życiem, kłopoty w pracy.

    To nie jest – jak by się mogło wydawać – prosta historyjka, bo Dzido wygrywa tu także mroczne tony: stale powracający lęk przed nastoletnią ciążą, aborcję, biedę, komornicze zajęcie mienia, seks z prostytutką. Autorka próbuje osadzić swoich bohaterów mocno w latach 90., każde im wędrować przez knajpy, kluby i mieszkania-imprezownie, parki, ławki, ustronne strychy, pola namiotowe i blokowiska.  Każde miejsce jest dobre do seksu, bo w gruncie rzeczy ich relacja rozgrywa się w głowach, nie w seksownym entourage’u.

    Dzido pokazuje seks bez wulgarności, ale też bez pruderii, udaje jej się prześlizgnąć pomiędzy nadętą metaforyką i polskim językiem medycznym. Nie ma tu właściwie ani jednej kompletnej sceny erotycznej, ciągle powraca jednak dotykanie, głaskanie, lizanie, ściskanie, wsuwanie palców, puszczanie soków, zaciskanie i inne miłe dla czytelnika opisy. Teraz jednak pora na ALE:

    Ta powieść byłaby świetna, gdyby autorka potrafiła w ciekawszy sposób zbudować opozycję między uczuciem a rzeczywistością. Jedna część, ta uczuciowa, erotyczna, młodzieńcza zrobiona jest świetnie, wiarygodnie, sensualnie. Druga jednak okazuje się krótszą, kaleką nóżką – młodzi boją się zaangażowania i wspólnego życia, bo to oznacza etaty, kredyty, pranie, dzieci, kocioł małżeński i nudę. A o tym motywie we współczesnej prozie przeczytaliśmy już wszystko! Podobnie też znamy doskonale motyw nostalgicznego wspomnienia za latami 90. i młodzieńczą rzeczywistością rozgrywającą się na tle tamtej dekady. I o ile Dzido potrafi dobrze pisać o erotyce, budować nastrój, balansować między językiem czułostkowym i pornograficznym, o tyle nie potrafi dobrze zrobić tej drugiej części opozycji:

    Może miniemy się po latach w mieście, które nie będzie pachnieć dla nas, tylko jak szlugi, jak kalafiory, jak mięso smażone w piekle, a my w tym przeboju, w roli czterdziestoletnich przechodniów o wściekłych spojrzeniach, nie zauważymy się nawet, schłostani życiem, spętani kredytem, rozgnieceni na chodniku butem, wypluci.

    To ciekawe, bo większość polskich autorów jako tako radzi sobie z opisami rzeczywistości, procesami społecznymi, a za nic nie potrafi zbudować napięcia erotycznego. Dzido ma odwrotnie.

     

    Zdjęcie: Christopher Sartegna, unsplash.com.

  • Francuskie perfumy w stalinowskim więzieniu

    Francuskie perfumy w stalinowskim więzieniu

    Strzec się trzeba książek wydawanych „na okazję”. Nad historią miłosną dwojga wojennych konspiratorów osadzonych w stalinowskim więzieniu powinniśmy przestać oddychać.  Tymczasem zabije nas ziewanie.

     

    Angelika Kuźniak, Ewelina Karpacz-Oboładze

    Krótka historia o długiej miłości

    Znak 2018

     

    Nauczona bolesnym doświadczeniem idiotycznych historii z kolejnych tomów „dziewczyn….”, nie powinnam była nawet po tę książkę sięgać. Skusiły mnie jednak nazwiska autorek, bo to dobry duet, świetna firma, która już się sprawdziła przy biografii Ewy Demarczyk. A Kuźniak (poza książkami o Papuszy i Stryjeńskiej) jest też współautorką jednego z najlepszych reportaży, jakie ukazały się w Polsce po 1989 – Mojego warszawskiego szału Włodzimierza Nowaka (relacja niemieckiego żołnierza z tłumienia powstania warszawskiego).

    No i klops. Znów wyszła jakaś laurka, pochwała i zachwyt dla cudzej biografii. Hagiografia świeckich. Od serii o „dziewczynach” odróżnia ją chyba tylko brak patriarchalnych pouczeń o pomocniej roli kobiet w dziejach.

    Krótka historia o długiej miłości to przede wszystkim nie jest reportaż, tylko wybór korespondencji miłosnej dwójki osadzonych przeplatany komentarzem reporterskim. Główni bohaterowie poznają się w 1947 roku w więzieniu, najpierw utrzymują kontakt dzięki stukaniu w ścianę, potem – dzięki listom. Wiesława Pajdak wychodzi na wolność wcześniej, ale szybko trafia do więzienia z powrotem, z nowym wyrokiem. Jerzy Śmiechowski, nazywany tu pieszczotliwie Ju, dość długo o tym nie wie: nie wolno przesyłać poczty między więzieniami, kontaktują się zatem dzięki jego ojcu, który pracowicie przepisuje ich listy, opuszczając te części, które mogłyby pognębić syna. Kilka razy ze sobą rozmawiają, ale zawsze przez kratę, siatkę, odgrodzeni kolejnymi restrykcjami władzy. Widzą się zatem dopiero na własnym ślubie, także zorganizowanym w więzieniu, ich świadkiem jest strażniczka. 

    Wewnętrzna dynamika tej opowieści opiera się na przetrwaniu: bohaterowie nie notują refleksji politycznych, starają się (i zawsze osiągają sukces) nie poddawać rozpaczy, zwątpieniu, lękowi. Nigdy nie idą na jakiekolwiek kompromisy ze sobą i z władzą. Osadzony w Rawiczu Ju. uczy się  intensywnie francuskiego, studiuje ekonomię i filozofię. Ona, nieświadomie, wydaje donosicielce w celi jedną ze swych przyjaciółek, która także trafia do więzienia. Nie dowiadujemy się, czy stało się to dla Wiesławy źródłem wyrzutów sumienia, jakiegoś załamania. Oboje wiedzą, że jeśli poddadzą się psychicznie, nie wyjdą z więzienia, korespondencja i ich miłość służy zatem temu, by znaleźć jakiś punkt oparcia, jakąś wartość niezależną od systemu komunistycznego.

    Autorki popełniają tu błąd, który wydaje się właściwy wszystkim popularnym opowieściom non fiction o historii. Otóż z uporem wartym lepszej sprawy wygładzają kanty, prostują różne splątane wątki. Chcą opisać dramatyczną historię miłosną, a jednocześnie uładzają to wszystko, co wychodzi poza schemat grzecznej, pocieszycielskiej bajki dla naiwnych dorosłych. Kuźniak zamienia się w nową Rodziewiczównę. A do wygładzenia to jest sporo, potencjał dramatycznych bardzo duży: bohaterowie wywodzą się z różnych środowisk politycznych, w czasie wojny obracali się w radykalnie innych kręgach – ona należał do NSZ, ona przewoziła pocztę Cyrankiewicza (a więc PPS). Ojciec Wiesławy zostaje aresztowany przed nią, sądzony w Moskwie, skazany potem na pobyt w łagrze, o czym córka nie wie, choć usilnie stara się zdobyć jakiekolwiek informacje. Wojenna przyjaźń z Cyrankiewiczem nie pomaga, wieczny premier odwraca się od rodziny Pajdaków. Matka Wiesławy, a żona Antoniego popełnia samobójstwo w areszcie, zamęczona psychicznie przez śledczych, przekonana, że nigdy nie zobaczy córki i męża. Ale nic to, autorki wtrącają tę historię w jednym akapicie. Ju., osadzony i zakochany, dla Wiesławy się rozwodzi. Ale to także nie jest temat godny bliższego roztrząsania. Wszystkie te głębiny przechodzimy suchą stopą, byle  dalej, ku happy endowi.

    Litościwym milczeniem trzeba pominąć kontekst historyczny, którego w tej książce brakuje, bo ktoś (autorki lub wydawnictwo) wyszedł z założenia, że romans ma być czysty, niezmącony jakimiś odniesieniami do rzeczywistości stalinowskiej, że nie przemówią one do czytelników tego rodzaju literatury. Autorki co jakiś czas przerywają swoimi komentarzami narrację epistolarną, nie robią tego jednak po to, by zwiększyć realizm, zarysować konflikt, pokazać tło, ale by streścić fragmenty historii, która nie została zapisana. Nie dowiadujemy się niczego na temat warunków więziennego życia kobiet, a te, jak pokazują różne studia historyków, były szczególnie trudne i to właśnie codzienne życie w brudzie, bez środków higienicznych stanowiło prawdziwą torturę, łatwiejszą do zniesienia dla mężczyzn. Z tej książki też nie poznamy licznych subtelności epoki, na przykład dlaczego Różański ze szczególną nienawiścią odnosi się do Śmiechowskiego jako członka NSZ – chodzi wszak o antysemityzm tej organizacji, a takiej brzydkie treści nie mogą trafić do budującej historii o wiecznej miłości.

    To paradoks zasługujący na dłuższy tekst: polska literatura, tak absolutnie rozkochana w historii, nie potrafi opowiedzieć o rzeczywistych postaciach, nie potrafi dać czytelnikowi dobrej opowieści o tzw. zwykłych ludziach. Z czego to wynika?