Człowiek, drzewo, sarna, kamień

Szczepan Twardoch, Drach

 

Wydawnictwo Literackie 2014
 
Człowiek, drzewo, sarna,  kamień
Drach nie jest powieścią ani tak wybitną, jak piszą wielbiciele Twardocha, ani tak trudną, jak chcą jej internetowi krytycy. Twardoch kontynuuje w niej swoją zasadniczą technikę, łączy wątki współczesne z historycznymi, osadza akcję w czasie wojen i niepokojów, znów wybiera schemat trójkąta miłosnego i głównym bohaterem czyni człowieka wyalienowanego. Ponownie także sięga po chwyt opowiadającej o świecie pewnej nadświadomości, istoty obdarzonej wiedzą większą i szerszą niż ludzka. Tym razem jednak na miejsce akcji wybiera Śląsk, w jedno „teraz” ściąga wydarzenia z wojen XIII wieku, I wojny światowej, powstań śląskich i plebiscytów z lat 1919-1920, II wojny światowej oraz początku XXI wieku. Jego bohaterami stają się przedstawiciele rodziny Magnorów i Gemanderów, których losy śledzi przez cały właściwie XX wiek, na plan pierwszy wysuwają się zaś dwaj przedstawiciele tej rodziny – Joseph Magnor, górnik, żołnierz pruski w czasie I wojny oraz jego odległy potomek – Nikodem Gemander, śląski uznany architekt z przełomu XX i XXI wieku.
 
Nie jest to jednak powieść realistyczna o Śląsku, bo Śląsk spełnia tu właściwie rolę tła. Bohaterami Dracha mogliby stać się ludzie z jakiegokolwiek pogranicza, z przestrzeni wieloetnicznej, rządzonej konfliktami. Twardochowi, dzięki takiej dekoracji, udaje się pokazać życie w ciągłym zagrożeniu, przekrój przez XX wiek, którego rozwinięta cywilizacja i struktury państwowe nie dają żadnego poczucia bezpieczeństwa. Wszyscy są tu dla siebie Inni i Obcy, tworzą sąsiedzkie więzi od pokoleń, ale jednocześnie też dokonują samosądów, napadów i morderstw. W połowie wieku równie łatwo zginąć od pałki i pięści, co w XIII wieku – zdaje się mówić Twardoch.  
 
Drach to powieść-powódź, napisana z wielkich rozmachem, ale jednocześnie przeładowana, fabuła utopiona w zbyt wielu zdarzeniach, obciążona zbyt wieloma bohaterami. Wszystkie wątki, wszystkie zdarzenia odznaczają się zaś dodatkowo wyjątkową dramatycznością. Twardoch sięga do malowniczych, ale i potwornych wydarzeń historycznych (walka w okopach I wojny, obozy koncentracyjne i marsze śmierci w czasie II wojny, przemoc związana z radzieckim wyzwoleniem, więzienia i śledztwo MBP w okresie powojennym), ale dopełnia je jeszcze melodramatycznymi wątkami osobistymi swych bohaterów. Jakby nie wystarczyła temperatura wywołana historiami wojennymi, Twardoch jeszcze ją podnosi i podkręca, dodając małżeńskie zdrady, osierocone dzieci, przemoc domową, choroby psychiczne i szpitale psychiatryczne, śmiertelne choroby, gwałty i nałogi. Cały ten układ sprawia, że obraz przemocy ulega osłabieniu, a nie wzmocnieniu, bo nadmiar makabry rodzi dystans, zanik współczucia. Hiperbola to ulubiona figura Twardocha, tutaj jednak pojawia się ona na zbyt wielu poziomach, a sam autor osuwa się w niemożliwe do przełknięcia  efekciarstwo. Cały świat przedstawiony, wszystkie relacje między postaciami mają być wygrywane na najwyższej nucie emocjonalnej – miłość, nienawiść, chęć zemsty, chuć i popęd seksualny nie zostają tu ani razu ograniczone, ale zawsze zmierzają do ostatecznego spełnienia. Te wichry namiętności połączone z dramatyczną historią polityczno-społeczną tworzą jednak obraz przesycony,  rozmywający się. I zamiast opowieści parabolicznej wychodzi Twardochowi „Niewolnica Isaura” w śląskich dekoracjach.
 
Łatwe epatowanie wielkimi emocjami wydaje mi się najważniejszy błędem  widoczny na poziomie organizacji fabuły Dracha, ale nie daje mi spokoju jeszcze jeden kiepski zabieg Twardocha. Otóż pod tą fabularną szarżą ułańską nie kryje się żadna treść głębsza poza banalnym wnioskiem, że historia nie jest procesem sensownym i że człowiek nie ewoluuje, nie uczy się niczego. Twardoch skupiony na tworzeniu atrakcyjnej opowieści, zapomniał, że powinna ona jeszcze o czymś opowiadać. Tytułowa postać – drach oznacza smoka. Tutaj jednak chodzi bardziej o ziemię lub tajemną i mityczną istotę, która trwa w ziemi na przekór wojnom, zniszczeniom i zmianom, rozgrywającym się na jej powierzchni. Sądzę, że autor miał prosty, ale i efektowny pomysł na swą powieść, chciał pokazać opozycję zmiany i trwania, zderzyć powolne trwanie świata z szybkim rytmem współczesnej historii. Zamierzał pokazać różne wymiary – czas lądolodów i smoków oraz czas ludzki. Wszystko to jednak osuwa się w dość ładny obrazek, w komunał. Twardoch chce też zaprzeczyć mitowi postępu, optymistycznej opowieści o ludzkiej ewolucji. Pokazuje zatem, że niewykształcony i niezdolny do autorefleksji Joseph jest tak samo uwięziony w swoim życiu, jak wykształcony i nieustannie rozmyślający nad sobą Nikodem, że człowiek jest tak samo zdeterminowany w swoim życiu jak zwierzę, że stanowimy prostą sumę instynktów i popędów:
 
Tylko ja wiem, jak bardzo głupi w swej mądrości jest Nikodem Gemander, a jaki mądry w swej ignorancji jest jego pradziad Joseph Magnor, kiedy jedzie do Gleiwitz i nie wie nawet, czy jedzie tam zabić, czy zgwałcić, czy kochać, bo czy pies wie, czego chce, kiedy biegnie za sarną i kiedy wbija zęby w jej pęciny?
 
Żaden ze wskazanych wyżej problemów nie zostaje w powieści poddany refleksji, ani też polemice. Jest tylko powtórzenie mitu, nie ma jego nowoczesnego przepracowania, nowej opowieści na archetypowe tematy. Twardoch rzuca czytelnikowi kilka mocnych scen na temat przewagi zwierząt nad ludźmi, na temat instynktu, który ważniejszy jest niż rozum. Świnia idąca na rzeź czuje śmierć, sarna odwodzi psy od kryjówki młodych, kozioł sarny zapładnia kolejne samice, szczury szukają pożywienia. To ludzie walczą ze sobą, wymyślają ideologie, granice, paszporty, i ciągle uprawiają seks. Z perspektywy dracha zaś to wszystko nie ma znaczenia, w równym stopniu ludzie i zwierzęta skazani są na instynkty, śmierć, rozpuszczenie się w sokach ziemi. Bardzo to oczywiście atrakcyjna koncepcja, ale gdy wyciągnie się ją spod tego spiętrzenia zdarzeń i postaci, okazuje się dość prosta.
 
Najnowsza powieść Szczepana Twardocha została zaplanowana już jako bestseller, przeprowadzono też odpowiednią akcję promocyjną, autor udzielił szeregu wywiadów, w których próbował nie odpowiadać na pytanie o znaczenie tytułu. Podobnie jak kilku tylko innych polskich pisarzy (Michał Witkowski, Marek Krajewski, Zygmunt Miłoszewski) Twardoch ma ambicje zdobycia uwagi czytelników okazjonalnych, ludzi, którzy po książkę sięgają rzadko, skuszeni szumem medialnym. Ta próba podboju nowego obszaru rynku wyraźnie widoczna jest i w samej książce i w jej recepcji. Dla wielu odbiorców bowiem Drach jest zbyt trudny, hermetyczny, skomplikowany na poziomie wypowiedzenia (bo dialogi prowadzone po wasserpolsku i niemiecku nie mają przekładu w przypisach), ale też na poziomie kompozycji, bo Twardoch w poszczególnych akapitach przeskakuje niekiedy o setki lub przynajmniej dziesiątki lat, opowiada symultanicznie o obu dwudziestowiecznych wojnach, postaciach z różnych pokoleń. Taki zaś tok narracyjny okazuje się dla niewyrobionego czytelnika zbyt trudny. Być może zatem i problem, który Twardoch wpisuje w swą powieść obliczony został na intelekt czytelników sporadycznych? A moje wątpliwości nie mają znaczenia, bo czytelnik wyrobiony może sobie czytać Tołstoja?
Dłuższa wersja tego tekstu ukazała się w „Twórczości”. 

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *