Kraków po wojnie atomowej

Paweł Majka, Dzielnica obiecana, Insignis 2014

Po wielkiej wojnie nuklearnej, w której brały udział właściwie wszystkie istniejące państwa, doszło do zniszczenia cywilizacji, a życie na powierzchni ziemi grozi mutacją i śmiercią z powodu choroby popromiennej – w takiej rzeczywistości osadza swoją powieść Paweł Majka. Jego Dzielnica obiecana to rodzaj literackiej franczyzny, bo wydawnictwo Insignis wykupiło prawo do stworzenia powieści wykorzystującej bestsellerowy pomysł Dimitrija Głuchowskiego. Rosyjski pisarz wymyślił Uniwersum Metro 2033 – świat po zagładzie atomowej, w którym akcja rozgrywa się w opuszczonych korytarzach metra.  
 
U Majki nie ma transportu, zniknęły pojazdy i budynki, ludzie żyją w schronach, poruszają się tylko za dnia. Żołnierze broniący niewielkich pozostałych wspólnot posługują się dzidami, pałkami i prymitywnymi kuszami. Ludzie żyją w małych, konkurujących ze sobą wspólnotach, walczą o wpływy, dostęp do zapasów. Ludzkość przerwała tylko w Nowej Hucie, bo tu budowano najlepsze schrony. Marcin i Ewa opuszczają Federację (schron pod Placem Centralnym), umykają przed kanibalami żyjącymi w okolicach Ronda Czyżyńskiego, nocują u rodziny Popielnych (to zmutowani ludzie, którzy nie chcą żyć w schronach, ale na powierzchni powoli zabija ich choroba popromienna). Udaje im się przedostać do Muzeum (czyli Muzeum Lotnictwa), marzą jednak tak naprawdę o przedostaniu się do Kombinatu, który stanowi właśnie ową dzielnicę obiecaną. Tylko Kombinat bowiem posiada na tyle mocną i zróżnicowaną infrastrukturę, tak wielu specjalistów, by zapewnić przetrwanie, bezpieczeństwo, a nawet względny dobrobyt.
 
Czytelnicy chwalący tę powieść na forach internetowych zgodnie wskazują, że jest ona słaba, ale korzystnie wyróżnia się na tle innych produkcyjniaków osadzonych w rzeczywistości Metro 2033. Dość to zatem marne pochwały, choć faktycznie inne powieści, te stworzone przez autorów zagranicznych, stanowią literacki odpowiednik filmów z Vinem Dieselem czy Keanu Reevesem. Paweł Majka tymczasem miał ambicje stworzenia powieści lekkiej i jednocześnie zaangażowanej, bo w rzeczywistości postapokaliptycznej Nowej Huty bardzo ważna jest walka o demokrację, ale też ekologia, wspomnienie zielonego świata. Nie są to jednak problemy napędzające intrygę, istotne na poziomie fabuły. Majka osobno zupełnie układa tu dwie warstwy i główny jego kłopot warsztatowy polega właśnie na tym, że nie potrafi ich zszyć. Otóż osobnym zupełnie torem biegnie tu powieściowa intryga, osobno zaś narrator raczy nas opowieściami o przyczynach upadku tego świata, przedstawia jego kształt, problemy, rysuje jego słabości. Majka – jeden z popularniejszych autorów polskiej powieści fantastycznej – nie potrafi zrobić tego, co stanowi przecież zasadniczy zabieg techniczny konstruowania powieści: nie potrafi snuć opowieści o świecie przedstawionym za pomocą intrygi, kreacji bohaterów.
 
Na poziomie komentarza narratorskiego autor snuje opowieść o walce demokracji i dyktatury, o przetrwaniu po ataku nuklearnym, zmusza zatem czytelnika do obserwowania tych zagadnień ideologicznych, które tradycyjnie przypisywane są postapokaliptyce. Chodzi przecież o to, żeby przetrwać, nie dopuścić do upadku ludzkości, zabić dyktatora i umocnić władzę demokratyczną. Każda wspólnota zatem na własną rękę próbuje manipulować ewolucją, przezwyciężyć biologiczne ograniczenia. Wszystkie one jednak zostają podbite przez armię jednomyślnych, a ci, którzy pozwalają na jej zwycięstwo, uważają, że właśnie jednomyślność, złączenie wszystkich umysłów stanowi jedyny możliwy krok, że słuszna jest każda zmiana ewolucyjna, która umożliwi przetrwanie. W ten właśnie sposób Majka powraca do kolejnego z klasycznych dylematów produkcji postnuklearnych. Pytanie, ile warte jest przetrwanie, nie zostaje tu jednak poddane jakiejś głębszej refleksji, ale odrzucone, bo przypisane wyłącznie postaciom negatywnym. Jedynym bohaterem wartościowym, o nieugiętym umyśle, odpornym na ataki przeciwnika okazuje się główny bohater (męski oczywiście!) – Marcin.
 
Druga gigantyczna słabość tej powieści, która czyni z niej żenującą czytankę, to fakt, że autor nie potrafi powiązać tematu z formą powieściową. U pisarzy fantastycznych wysokiej klasy sposób opowiadania ma znaczenie, stanowi ważny element konstrukcji świata przedstawionego, wzbogaca historię. U Dana Simmonsa, Chiny Miéville’a, ale też u polskich autorów (jak Jacek Dukaj czy Krzysztof Piskorski) znajdziemy narrację z różnych punktów widzenia, zaburzenie ciągu przyczynowo-skutkowego, rozmaite filtry narracyjne. Tymczasem Paweł Majka funduje czytelnikowi powieść tradycyjną, przezroczystą, z wszechwiedzącym narratorem (który oczywiście dzieli się z czytelnikiem całą swoją wiedzą – tu umieramy z nudów). W gruncie rzeczy jego fabuła zamyka się w wątku awanturniczym (zamiast płaszcza i szpady mamy tu dzikie psy, dzikie ptaki i miotacze ognia), wmontowanym w futurystyczną rzeczywistość wyłącznie z powodu zamówienia wydawcy.
Nie ma zatem sensu zestawiać Dzielnicy obiecanej z innymi polskimi powieściami fantastycznymi, bo nie jest to prawdziwa powieść fantastyczna. Zarówno Nowa Huta, jak i futurystyczna wizja stanowią tu jedynie rodzaj dekoracji. Majka nie wykorzystuje potencjału, jaki daje mu jego własny wybór fabularny. Stereotypowo przedstawia Nową Hutę, ogranicza się do zachwytów nad jej architekturą i zielenią:
 
Całe to miasto zbudowano tak, by osłaniało hutę. Nawet ulice Nowej Huty zaplanowano tak, by w razie ataku jądrowego rozproszyć nimi energię wybuchu, by wyrządziła jak najmniej szkód Kombinatowi. Dlatego żyje im się tam jak u Pana Boga za piecem.
 
To właściwie tylko pierwszy ze stereotypów, którymi Majka posługuje się w swojej powieści. Aby sporządzić katalog autorskich wulgarnych uproszczeń, potrzebowalibyśmy naprawdę wiele miejsca:
 
Ale naprawdę wielkie metropolie, należące do państw dysponujących potężnymi arsenałami nuklearnymi i wielkimi, świetnie uzbrojonymi armiami, musiały stać się celem wzmożonych ataków (…). Może jeszcze Afryka przetrwała – zastanawiał się Siedlar – Chyba nie było zbyt wielu ważnych celów w Afryce.
 
Jak widać wyraźnie, nie chodzi tutaj o Afrykę jako kolebkę cywilizacji, ale o Afrykę zapóźnioną, na którą nikt nie chce nawet bomby atomowej zrzucić. Ważne, żeby sobie wątłe poczucie wartości ratować na każdym kroku.


Dłuższa wersja tego tekstu ukazała się w elektronicznym wydaniu pisma „Nowa Dekada Krakowska”.

Comments

Komentarzy

2 komentarze

  1. Bardzo ładnie wypunktowała Pani największe słabości polskiej sceny fantastycznej.Pal sześć te fabuły, bo raz są lepsze, innym razem gorsze, ale mnie od dawna drażni bolesna stylistyka tych tekstów. Język jest bezbarwny, skupiony na relacjonowaniu w najprostszy z możliwych sposobów tego, "co się widzi." Wszystko brzmi tak, jakby pisały tę prozę maszyny lub autorzy z jednej taśmy produkcyjnej spuszczeni.

    Bolesne to jest. Czyta się kiepsko.

    Pozdrawiam serdecznie.

  2. Bardzo dziękuję. Ten kaleki język i toporny sposób opowiadania odrzucają mnie właśnie najmocniej od polskiej fantastyki – bo jej pomysły fabularne są świetne, tylko nie da się czytać realizacji ;).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *