Azyl w Wenecji


Marcin Nowak Lubecki, Łza i morze

WAB 2014
Potwierdza się stara reguła, że im później prozaik debiutuje, tym jego debiut jest lepszy. Nowak Lubecki, rocznik 1973, wyróżnia się korzystnie wśród debiutantów, także dlatego, że potrafi nie pisać o sobie i o tzw. życiu (takie teksty zdecydowanie są najgorsze!), a robi swoją powieść z literatury, z odniesień do Tomasza Manna i Jarosława Iwaszkiewicza. Łza i morzeto wielki powrót europejskiego modernizmu, próba rekonstrukcji tematów (bo powieść opiera się na odwołaniu do Śmierci w Wenecji Manna), biografii (bo los głównego bohatera Tadeusza Sokołowskiego stanowi wariację na temat biografii Iwaszkiewicza), nastrojów i dylematów tamtego okresu. Nowak Lubecki osadza akcję w 1964 roku, u schyłku epoki, na kilka lat przed nadejściem potężnej fali zmian w 1968 roku. Akcja rozgrywa się w Wenecji, bohater obraca się wśród lewicujących i anarchizujących młodych artystów ze Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej. 

Nie jest to jednak powieść wyłącznie o sztuce, bo Nowakowi Lubeckiemu udaje się tu mocno wprowadzić wątek polski: akcja rozpoczyna się niedługo po opublikowaniu listy 34, bohater jest zaś przewodniczącym Związku Literatów Polskich, a po nocach prześladuje go myśl o towarzyszu Kliszko i sekretarzu Gomółce. Tadeusz Sokołowski wyjeżdża do Rzymu na Kongres Pisarzy, ale ucieka w trakcie, bo nie jest w stanie dłużej wytrzymać pustosłowia, gierek kuluarowych i polityki. Ucieka do Wenecji, gdzie ma zamiar odpocząć, popracować nad kolejną książką, nacieszyć się słońcem i wolnością. Oczywiście tego niewinnego planu nie udaje mu się zrealizować, bo już na początku gubi portfel i zostaje bez pieniędzy, a jego uwagę przyciąga 17-letni aktor z artystycznej komuny.

Łzę i morze można czytać na wielu poziomach – między innymi jako powieść homoseksualną, bo Sokołowski za granicą, anonimowo realizuje swoje seksualne fantazje, na które nie może sobie pozwolić w komunistycznej Polsce, gdzie homoseksualny związek zostałby wykorzystany przez SB do szantażu. Tutaj właśnie realizuje się odwołanie do Śmierci w Wenecji, tyle że Sokołowski to słodki Tadzio starszy o pięćdziesiąt lat, sam zafascynowany młodym ciałem, wspominający dawne letnie wakacje, w czasie których śledził go z uwagą pewien podstarzały autor. Sokołowski powoli uwodzi Davida, wciąga go w swą całkowicie zmyśloną biografię, kreuje swój wizerunek jako pisarza lewicującego,  uczestnika hiszpańskiej wojny domowej, który na starość wyraża swój bunt w literaturze. W tym miejscu otwiera się właśnie drugi poziom, polityczny, równie istotny i równie literacki – Sokołowski jest bowiem pisarzem koniunkturalistą, autorem utalentowanym, ale jednocześnie oddanym systemowi, karierowiczem i hipokrytą. Pogardza polskimi politykami, ale współpracuje z nimi, gra, podporządkowuje się. Udało mu się zająć wysoką pozycję, wejść do elity polityczno-kulturalnej. Taki sposób przedstawienia stanowi nawiązanie do biografii Iwaszkiewicza – autora wybitnego, ale uwikłanego w system, modernisty i wyrafinowanego estety, ale też prezesa ZLP. Nowak Lubecki w tej grze aluzji idzie dalej, bo Sokołowski jest tu biseksualistą, starzejącym się pisarzem, którego żona jest bardzo religijna i w ogóle nie akceptuje tego drugiego oblicza męża (a więc znów echo biografii Iwaszkiewicza). Łza i morzejest więc po części powieścią o polityce, o brudnych intrygach tajnych służb PRL. Sokołowski ucieka z Kongresu, bo nie ma siły komentować listu 34. Potępia go, uważa autorów za głupców:

Skomplikowane sprawy zaczęły się komplikować jeszcze bardziej, a wszystko to przez głupią akcję kilku niemądrych kawiarnianych politykierów, którzy chcieli zrobić mu osobiście na złość, zepsuć jego politykę kulturalną, pokrzyżować plany…

Zabawny oczywiście jest jego egocentryzm, wiara, że to on sam prowadzi politykę kulturalną i za nią odpowiada, a nie realizuje ustaleń podjętych w innych gabinetach… Jednocześnie Sokołowski nie chce zabierać głosu publicznie, bo zwracałby się przecież przeciwko swojemu własnemu środowisku (list 34 podpisali przede wszystkim pisarze) i musiałby parszywie łgać, uznając, że w PRL-u nie ma reglamentacji papieru i szalejącej cenzury (a to właśnie było istotne w liście 34). Sokołowski w Wenecji gubi jednak portfel, odnajduje go zaś ubek, który zaczyna szantażować pisarza: ma napisać oficjalną krytykę autorów listu, albo władza dowie się, że uciekł z Kongresu, że będzie musiał oddawać pieniądze za cały wyjazd (bo nie można rozliczyć delegacji, skoro spędził czas w Wenecji). Sokołowski czuje się złapany w potrzask, nie widzi żadnego innego wyjścia niż napisać list, nie zastanawia się też zbyt długo nad tą sprawą i to właśnie stanowi pewnego rodzaju dramat – bo widzimy tu oportunistę, człowieka całkowicie posłusznego władzy, obdarzonego gigantycznym intelektem i kulturą, a jednocześnie ślepego na więżące go relacje. Skupiony na autoanalizie, lekceważy własne zło moralne, obojętność i wyrachowanie. 

Trzeci wreszcie poziom – najbardziej chyba uniwersalny, który można czytać bez uruchamiania przywoływanych wcześniej aluzji: jako opowieść o ostatniej miłości, o oczekiwaniu na śmierć, poszukiwaniu ciszy, próbach łapania ostatnich radości z życia. Obok tych problemów, podniosłych i wzruszających, widać tu wyraźnie także rewers tej opowieści – uciekanie od odpowiedzialności, kłamstwo, folgowanie popędom (bo okoliczności nie pozwalają na satysfakcjonujący seks z Davidem i Sokołowski płaci po prostu ładnemu kelnerowi z restauracji), uleganie szantażowi. Główny bohater nie jest postacią pozytywną, w gruncie rzeczy to ostatnia świnia, typ postaci, w jakich kreowaniu wyspecjalizował się w Janusz Anderman, a więc historia o nim nie może być jednoznacznie pozytywna, nie jest to wyłącznie opowieść o nostalgicznym żegnaniu się z życiem.  

Nowak Lubecki to zgrabny stylista, interesujący autor. Udało mu się uniknąć większości pułapek debiutu, stworzyć ciekawą postać i wieloznaczną, bogatą  powieść. Zobaczymy więc, co dalej z nim będzie.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *