Szukam nauczyciela i mistrza

Reportaż pozlepiany z kilku wątków, chaos kompozycyjny, skróty i uproszczenia, ślizg po historii. Za dużo autora, za mało bohatera. To nie jest dobra książka.

Maciej Wasielewski, Niewidzialna ręka

Wielka Litera 2019

W tym reportażu pączkuje przynajmniej kilkanaście książek: Wasielewski pisze o swoim bohaterze Macieju Zimińskim, o sobie samym i kryzysie zawodowym, życiu po rozstaniu i wychowywaniu dziecka, o zmianach mentalności po transformacji, o życiu we wspólnotach blokowych, sierocińcu lat 60., telewizji komunistycznej, odpowiedzialności za zło systemu. Wszystkie te tematy są szalenie ciekawe, potencjalnie fascynujące, ale wrzucone razem i zmiksowane w krótkie, urywane fragmenty tworzą niespójną, irytującą, powierzchowną narrację.

Cóż, nie tego spodziewałam się po Wasielewskim, ale widać w jego opowieści ciśnienie prywatnych doświadczeń i potrzebę takiego właśnie, a nie innego pisania. Punkt wyjścia stanowi opowieść biograficzna o Zimińskim, o jego pomysłach w „Sztandarze Młodych” i o programie w telewizji, o Pankracym i Niewidzialnej ręce. Wasielewski zderza te optymistyczne historie o dziecięcych dobrych uczynkach ze złem systemu, widzimy Zimińskiego, który wkracza do gmachu partii i doprasza się zalegalizowania działań oddolnych, obywatelskich w epoce, gdy tłucze się przeciwników politycznych i ich krzyki dobiegają zza ścian.

Nie kupuję jednak tej konwencji, nie uznaję tego porządku, tego poziomu nieprzetworzonych, opowiadanych wprost emocji. Wasielewski, funkcjonujący tutaj jako uczeń – Maciejek, ktoś, kto uczy się czynienia dobra, jednocześnie ustawia się w pozycji trybuna ludowego, sądzącego surowo swoje otoczenia, prorokującego zagładę współczesnemu, egoistycznemu światu. Maciejek okazuje się tu postacią o janusowym obliczu: student i wierny uczeń, sięga po teczki, sprawdza, co jego idol i nauczyciel robił za komuny.

Moje zarzuty wobec tej książki dotyczą właściwie wszystkich możliwych poziomów: kompozycji, ustawiania bohaterów, płytkich wniosków, mieszania gatunków i tematów. Co chcecie. Niewidzialna ręka jest nudna, bo to kolejny reportaż, w którym reporter jest ważniejszy niż temat, w którym ustawia się w centralnym miejscu historii. A ja już mam dość polskiej szkoły reportażu z rozedrganym autorem w roli bohatera, który ze swoich dylematów robi połowę historii. Reportaż to nie Facebook, tekst to nie ściana, żeby opowiadać wszystkim o tym, co się dzieje w życiu. Każde wahanie, zmiana życiowa to już Temat. Po drugie, lekceważenie historii – skróty myślowe, zdania ogólne mają przywoływać kontekst epoki. Wasielewski podobno uczy studentów, powinien być zatem świadom, że wśród czytelników funkcjonuje kilka pokoleń ludzi, którzy urodzili się po PRL-u i mają niewielką wiedzę na jego temat. Takie mgliste opisy, lekki szkicyk o ciśnieniu lat 50., czy o dylematach lat 80. na temat form kompromisu z władzą, brak kręgosłupa w czasie wprowadzania stanu wojennego powoduje tutaj wyraźną dysproporcję i to w miejscu bolesnym i ważnym. Wasielewski chce pokazać swego bohatera, który rozumie inaczej proces historyczny niż tzw. większość społeczeństwa. Uznaje za wartość wierne trwanie przy systemie, nawet gdy on się kruszy, nie podobają mu się zmiany lat 90., widzi pogardę Solidarności wobec biedy pojedynczych osób jeszcze w latach 80. Ale nie pokazuje czytelnikowi w pełni tego, co na Macieja Zimińskiego naciska, pod jaką presją się ugina, a na jaką jest odporny. Nie widzimy dokładnie jego horyzontu światopoglądowego i innych rozwiązań politycznych, bo Wasielewski uznaje je za oczywiste. Zaburza zatem podstawową linię napięcia, na której chce budować swoją opowieść. Pozostaje z niej historia o śmiesznym, ekstrawaganckim redaktorze, który wymyślił postać Pankracego i nie zapisał się do Solidarności, a z telewizji usuwał swoich pracowników na rozkaz partii. W miejsce konkretnej analizy machiny, jaką wytwarza system polityczny i sposobów walki jego bohatera, dostajemy ckliwą historyjkę z dużą ilością cytatów z mediów społecznościowych pisanych przez widzów telewizyjnych i czytelników „Sztandaru Młodych”. Temat kariery Zimińskiego, jego funkcjonowania w systemie, kariera to temat na świetny reportaż, tutaj właściwie zaledwie poruszony, bo autor ucieka w inne wątki, boczne dróżki, niezależne tematy. Zaczyna się jak u Różewicza „Szukam nauczyciela i mistrza”, ale później Wasielewski nie bardzo daje nam szansę zobaczyć, czy Zimiński na mistrza się nadaje, bo uczeń wchodzi na scenę i ściąga całe światło na siebie.

W stupor wpadałam za to w trakcie lektury fragmentów, które autor zaplanował jako najbardziej etyczno-dydaktyczne, a związanych z odpowiedzialnością rodziców za wychowywanie dzieci na dobrych ludzi. Duh, miałam ochotę powiedzieć. To, co stanowi zasadniczy cel wychowania, powodujący często zimne poty rodziców i ich koszmary nocne, tutaj przedstawiony jest jako jasny, klarowny, łatwo definiowalny przekaz, z którego rezygnują świadomie spaczeni, cyniczni starzy. O, lala. Zwłaszcza że obok tych rozważań autor tworzy drobny traktat o pysze i o tym, jak jej się łatwo poddać, jak często uderza nam woda sodowa do głowy, jak często dotyczy ona też środowiska dziennikarsko-medialnego. Sam Wasilewski składa samokrytykę: był zarozumiały, problemy z wydaniem kolejnej książki go z tego wyleczyły. Dziś z radością spędza czas z rodziną i zbija w lesie karmniki dla ptaków. Tak, taki motyw z Jean Jacquesa Rousseau zostaje nam tu zapodany całkiem serio, a czasem nawet w konwencji odkrywczej. Kontakt z przyrodą Wasielewski przedstawia jako sposób na zbliżenie do własnej rodziny, uzyskanie skromności, przybranie postawy wyprostowanej i niewygasłych chęci do ratowania świata.

Ojej.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *