Głos zjawy z przeszłości – pierwsze wydanie zbioru opowiadań z 1925 roku. Straszy brat Singera-noblisty pisze o życiu w małych miasteczkach, biedzie Europy Wschodniej, międzywojennej Warszawie, małych chłopcach z chederów. Ale nie jest to pisarz wyłącznie żydowski, a jego książka nie jest opowieścią historyczną. Czysty realizm, wielka uniwersalna narracja.
Izrael Joszua Singer, Na obcej ziemi
Przekł. Krzysztof Modelski
Fame Art 2020
Wszyscy kojarzą Izaaka Baszewisa Singera, młodszego brata z trojga rodzeństwa Singerów, najważniejszego chyba autora jidysz, laureata Nobla. Fame Art, lubelski wydawca, publikuje teraz książki jego starszego brata, Izraela Joshui oraz siostry, Ester. Po części jest to praca archeologiczna, po części translatologiczna, ale przede wszystkim wielka robota literacka.
„Na obcej ziemi” to zbiór opowiadań, wydanych w jidysz w 1925 roku, pierwszy raz teraz przetłumaczony na polski. Singer płynnie porusza się tu po światach różnych warstw społecznych – zamożnego antykwariusza z Warszawy, profesora-melomana i erudyty, szynkarzy z małego miasteczka, rosyjskich chłopów, żydowskich kupców, żołnierzy. Pokazuje sfrustrowanego zdradzającego męża-inteligenta, skąpych nauczycieli, młode, wiejskie, naiwne dziewczyny, chytrych kupców, okrutnych małych chłopaków. Każde z jego opowiadań to majstersztyk stylu, ale takiego, który jest całkowicie przezroczysty, niknący – trochę kopiowany od Flauberta, a trochę ściągany od Maksyma Gorskiego (jak przeczytałam w jednej z jego not biograficznych). Ja bym powiedziała, że niedaleko mu do Babla – z absolutnym skupieniem na szczególe, wielkim współczuciem dla wszystkich warstw społecznych i jednoczesnym dystansem do całego opisywanego świata. Trochę tutaj czuć i Bunina – autora wielu opowiadań wiejskich, w których zaciera się granica między spojrzeniem piszącego inteligenta i światem ludzi niepiśmiennych. Tak jak u Bunina, u Singera nie ma pogardy dla prostoty, braku wykształcenia, biedy, a raczej fascynacja nimi.
Jeśli autor czegoś nie lubi i gani w tej książce, to jest to raczej świat żydów ortodoksyjnych – dokładnie takich, jak jego rodzice, od których dość wcześnie się odciął, porzucając także wiarę. Opowiadanie „Krew” zaczyna się jak obrazek satyryczny: młodą i zażywną Hendl, córkę szynkarzy, rodzina wydaje za mąż za chuderlawego, skrajnie religijnego Dawida. Klimat opowieści szybko się zmienia, gdy Hendl rodzi chłopca – blondwłosego, tępawego, w niczym nieprzypominającego ojca. Symcha-Binem obrywa od ojca ciągle, do krwi, obaj żywią do siebie nienawiść absolutną. Choć na pierwszy plan Singer wyciąga tutaj ograniczenia, jakie niesienie ze sobą ślepe podporządkowanie tradycji religijnej, to dzisiaj czytam je trochę inaczej: jako opowieść o trasferze przemocy (bo Symcha bity przez ojca także reaguje przemocą na to, co przynosi mu świat), o rozładowywaniu emocji na dziecku, które niczemu nie jest winne. Jeśli wyjdziemy poza klucz wynikający z kontekstu epoki, zobaczymy, ile w świecie Singera przemocy, jak silni znęcają się nad słabszymi, ile tu krwi: w czasie zabawy w konia koledzy chcą Symchę podkuć i zabierają go do kowala, który próbuje przybić chłopcu do stopy podkowę. Większość chłopaków z opowiadań Singera znęca się na zwierzętami, ale oni sami są bici przez swoich rodziców i nauczycieli, nie znają innego wzoru zachowań. Babcia Symchy-Binema mówi do niego: „Rózga ojca jest słodka”.
Jednocześnie jednak to świat wydestylowany, taki, w którym nie widać kataklizmu I wojny i rewolucji październikowej, w którym nie ma wojny 1920 roku. Singer pokazuje sceny z wojny, ale nie są one w żaden sposób scenami wojennymi. Zwariowany doktor, porucznik Chajkin, leczy wszystkich chorych w małym miasteczku, w którym spędza więcej czasu niż w swoim oddziale. Kupuje na zeszyt, obłapia dziewczyny – nie dzieje się tu właściwie nic, co zwiastowałoby koniec znanego świata. Autor „Na obcej ziemi” lubi odwracać porządek, kręgosłup tej książki stanowi ironia, odwrócenie porządku: tak dzieje się na przykład w opowiadaniu zatytułowanym „W drodze” – o postoju wojskowego, rewolucyjnego pociągu w rosyjskiej wsi. Chłopi tłoczą się wokół żołnierzy, próbują im sprzedać swój towar, starają się ich też przekupić, żeby pozwolili przewieźć pociągiem produkty wiejskie na targ. Część chłopów rai swoje córki – jako rodzaj zapłaty za przewóz. W sposobie opisywania tych urywanych rozmów, pojedynczych zdań widać chłód autora, krytykę, z jaką opisuje ten rodzaj handlu białym mięsem (co dość niespotykane, biorąc pod uwagę, że to opowiadania z lat 20., a nie z epoki #metoo). Czytelnikom włos jednak jeży się na głowie, gdy rozpoczyna się ostatnia scena tego krótkiego opowiadania: żołnierze obiecują gospodarzowi, że zabiorą jego córkę na handel i wciągają ją do wagonu. My już wiem, co dalej nastąpi. Ale Singer, jak rzadko, dociska tu pedał, bo dziewczyna dostaje miejsce pod ścianą, skąd przed chwilą wyniesiono chorego na tyfus. Nakładają się zatem tutaj na siebie różne wątki, ale wciąż nie widać ani jednej sceny batalistycznej.
Izareal Joszua Singer zmarł nagle, na zawał, w 1944 roku. Podobno po jego śmierci wdowa powiedziała, że gdyby żył dłużej, osiągnąłby więcej niż Izaak Baszewis. Jestem w stanie w to bez problemu uwierzyć.