Przystojne dziki i uległe maciory

Kobieta świnia, biznesmen wilkołak, satyra na kapitalizm, ślepa droga feminizmu, rozpustne i obłudne społeczeństwo, krzywda zwierząt – to tylko kilka porządków, które mieszają się w „Świństwie (Truizmach)” Darrieussecq.

Marie Darrieussecq, Świństwo (Truizmy)

Karakter 2018

przekł. Barbara Walicka

Darrieussecq wydała swoją debiutancką powieść we Francji w 1996 roku, szybko zdobyła rozgłos. Tytuł opiera się na grze językowe, której język polski nie jest w stanie oddać: francuskie truismes oznacza truizmy, banały, ale i zawiera rdzeń truie – dosłownie maciora. Oba te sensy autorka w równym stopniu eksploatuje w swojej opowieści, w krótkiej, parabolicznej historii, która gatunkiem nawiązuje do „Metamorfoz” Owidusza. Różnica jest jednak zasadnicza: Owidiuszowi żadne wątki feministyczne, ekologiczne do głowy nie przychodziły, nie zastanawiał się też nad słusznością prymatu człowieka nad innymi gatunkami. W większości jego fabuł człowiek powraca do ludzkiego kształtu, bo tylko tak ład może zostać przywrócony – u Darrieussecq jest odwrotnie. Zatrudniona jako masażystka-prostytutka dziewczyna ma niewielką wiedzę o świecie, opowiada o nim przy użyciu klisz i banałów, powtarza obiegowe, nic nieznaczące opinie i słowa. W równym stopniu jest więźniem ciała, języka i płci. Stopniowo wychodzi z tego ograniczenia, co autorka pokazuje w przewrotny, satyryczny sposób. Wykorzystywana i upokarzana coraz bardziej przez kolejnych klientów i partnera, który nic nie wie o jej dziennej pracy, dziewczyna powoli zamienia się w świnię. Wielokrotnie powraca do kształtu ludzkiego – zawsze odbywa się to po okresie odosobnienia, odzyskiwania godności, lub nawiązywania jakichś podmiotowych więzi. Gdy bohaterka jest postrzegana jako człowiek – staje się człowiekiem. Gdy kolejni mężczyźni widzą w niej tylko ciało, zamienia się w cielsko. Jej fizyczność potęguje się, wzmacnia, aż do przerysowania, aż do u-zwierzęcenia. Paradoksalnie to ono chroni ją przed dalszym wykorzystaniem, stanowi rodzaj ucieczki, do jakiej ona sama świadomie nie jest zdolna, bo nie wyobraża sobie świata, w którym nie byłabym obiektem przemocy i pożądania. I to chyba największe oskarżenie, jakie formułuje „Świństwo…”.

Nie jest to feministyczna biblia, jak czytam w zagranicznych recenzjach. Autorka jest świadoma swych poprzedniczek, nie daje nam tu żadnego podręcznikowego wywodu na temat buntu. To nie jest powieść, od której można zacząć przygodę z kobiecym wyzwoleniem, jej bohaterka nie ma żadnego wykształcenia, obycia, zmysłu krytycznego. Ba, nie ma nawet zmysłu praktycznego, ani nawet instynktu samozachowawczego. To nie jest postać z powieści Sagan czy de Beauvoir. Jej kolejne, coraz bardziej absurdalne przygody ciągle dotyczą mężczyzn. Przyczyną nieszczęścia, czyli wejścia na drogę prostytucji jest zatrudniający ją dyrektor sieci perfumerii. Szczęścia zaznaje z biznesmenem, leczyć próbuje ją afrykański znachor, do jej uwięzienia doprowadza prawicowy dyktator. Za ratunkiem w opuszczonym hotelu stoi arabski sprzątacz. Kolejne przygody odmierzane są przechodzeniem od jednego mężczyzny do kolejnego, z rąk jednego w ręce drugiego, pod jego władzę. Jakby bohaterka Darrieussecq była nowym wcieleniem Angeliki de Peyrac.

Darrieussecq sprawnie, lekko, ironicznie, często cynicznie sięga do zbanalizowanych już dzisiaj tez feministycznych. Waga tej powieści polega jednak na tym, że parabola, którą Darrieussecq konstruuje, łączy w sobie różne tematy: satyrę polityczną, krytykę relacji opartych na przemocy, krytykę kapitalizmu, rządów skrajnej prawicy i lewicy, ukazuje rozpad więzi rodzinnych. Nie ma tu ani jednej wartości ocalającej, trwałej i nieskompromitowanej. Nie ma też żadnej szansy na ich wprowadzenie. Nie ma postaci pozytywnej, rezonującej poglądy autorki. Jedynie pasmo scen absurdalnych, okrutnych, drastycznych, surrealistycznych.

Ważne jest i to, że układ „Świństw (Truizmów”) wypływa ze świadomości zmian, jakie dokonały się w obrębie gatunku powieściowego. Darrieussecq buduje pewną konstrukcję i podważa ją zarazem. Widać tu zarazem gniew, bunt, kulturową kontestację (tak, Francuzi ciągle piszą powieści w ten sposób), ale widać też grę, mocne rozsadzanie ram i konwencji: ukochanym bohaterki zostaje w końcu Yvan, zamożny biznesmen, właściciel olbrzymiej marki modowej, który nocą zamienia się w wilkołaka. W czasie pełni oboje przenoszą się pod inny adres i zamawiają pizzę: ona zjada pizzę, Yvan – dostawcę. O wszystkich przygodach opowiada nam sama, a jej ton, banały, których używa, prostota wniosków budują kolejne piętro satyry: tym razem satyry na kobiece pisanie, na poetkę kobiecego pamiętnika, dziennika intymnego. Czytane uważnie słowa bohaterki nic nie mówią, cały obraz sami musimy sobie zrekonstruować z tego, co pojawia się w zadaniach prostych, pozbawionych emocji: „Największym powodzeniem cieszyły się moje masaże; sądzę nawet, że dyrektor podejrzewał, że z własnej inicjatywy zaczęłam wykonywać masaże specjalne; zwykle zostawia się nowej pracownicy trochę czasu, by się oswoiła. Dzięki dochodom, jakie przynosiłam przedsiębiorstwu, nie ryzykowałam, że zostanę zwolniona po kilku tygodniach, dyrektor sieci do niczego mnie nie zmuszał, wszystko odbywało się w największej dyskrecji” – tak buduje się tu opowieść o przemocy, wyzysku ekonomicznym, seksualnym wykorzystaniu, przemocy i kobiecej podrzędności.

Bohaterka nie doświadcza w tej powieści wyzwolenia – nie staje się człowiekiem, nie zdobywa też większej świadomości, żadnej wiedzy. Ba, ona nie ma nawet imienia. Pozostaje w lesie jako świnia, żyje z dzikiem „bardzo przystojnym i męskim”. Nie ma tu więc feministycznego happy endu, nie ma wolności, ani żadnej drogi, która ku wolności mogłaby ją poprowadzić. I na tym polega gorzka lekcja Darrieussecq.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *