Już tytuł tej książeczki pokazuje, że to tzw. pozycja problemowa. Nie ma w niej jednak nachalnego dydaktyzmu, przekonywania, że w przedszkolu wszystkie dzieci są dzielne i dobrze się bawią, że nie trzeba się bać. Wręcz przeciwnie – cała historia jest tu oparta właściwie na jednej tylko frazie, którą powtarza mały króliczek „Co to, to nie”.
Wszyscy rodzice znają to zdanie aż za dobrze, w różnych wariantach oczywiście. Henio odpowiada tak w czasie kolejnych rozmów o przedszkolu i przygotowań do D-day. Zabawa w przedszkolu jest jednak tak fantastyczna, że gdy mama zjawia się o godzinie 16, żeby odebrać syna po pierwszym dniu zajęć, Henio mówi twardo „Co to, to nie”. Genialne w swojej prostocie.
Blake przyzwyczaiła nas już do swojego humoru, mocnej kreski, dynamicznej opowieści. Ważne, że opowiadając tu o przedszkolu nie unika trudnych wątków, nie lukruje opowieści. Mamy więc scenę nocnego płaczu i wzywania mamy, jest płacz w przedszkolu, tuż po wejściu. To istotne, żeby pokazać takie momenty, bo dziecko atakowane jest przecież ciągle opowieściami o tym, że ma być dzielne, że nie trzeba płakać, bo nie ma powodu. Tymczasem Blake, wprowadzając właśnie te wszystkie sytuacje, czyni swoją historię bardziej wiarygodną, a więc niejako daje gwarancję, że później faktycznie będzie super. Otwiera pole do rozmów o emocjach, pozwala zaakceptować lęk przed nieznanym, oswoić pierwsze mocne doświadczenie dziecięce.
Opowieść o króliczku tylko pozornie jest prosta, bo w gruncie rzeczy narysowana została w bardzo skomplikowany, przemyślany sposób. Historia układa się symetrycznie: karta opowiadająca o nocnym strachu i kłopotach z zaśnięciem odpowiada karcie przedszkolnej, na której Blake opowiada o kolejnych zabawach Henia. Wizerunek samotnego i smutnego, wołającego mamę królika równoważny ostatnia strona – na której Henio, sam, zadowolony spogląda na książkę.
To już zbiór przygód Henia – z kilkunastu tomów, które ukazały się we Francji. Nie ma w nim takich kontrowersji, jak w Kupa siku, jest za to cała masa emocji, mocny przekaz.