Pluję pestkami

Łukasz Jarosz, Świat fizyczny
Znak 2014
Najnowszy tom Łukasza Jarosza ukazuje się tylko rok po publikacji jego poprzedniej książki – Pełnej krwi. To zawrotne tempo nie przekłada się jednak na obniżenie poziomu i rozwodnienie dykcji, pojawiają się za to nowe obsesyjne tematy, zwiększa się precyzja, jasność frazy, więcej miejsca zajmuje też autokomentarz.

W Pełnej krwi na plan pierwszy wysuwała się przemoc, o której poeta opowiadał w różnych, często uzupełniających się obrazach – przemoc wojenna, codzienna, ludzka i zwierzęca. Stanowiąca prawo natury i nienormalna, wygenerowana przez doktryny. Tymczasem teraz, w Świecie fizycznym na każdym kroku czai się śmierć. W obu książkach zaś te dramatyczne zjawiska pojawiają się w przestrzeni wiejskiej, rodzinnej, w krajobrazie sielskim.

Taki układ – śmierć, której obecność odczuwalna jest w uporządkowanym, tętniącym życiem świecie, znamy już dobrze z różnych obrazów kulturowych, ale Jaroszowi najbliżej chyba do Jarosława Iwaszkiewicza i Jacka Malczewskiego, o ile można dla niego szukać kontekstów w sztuce polskiego modernizmu. Wieś jest tu symbolem świata, mikrokosmosem, w którym wszystko widać wyraźniej, bliżej, który stanowi rodzaj soczewki. Życie jest bogatsze, intensywniejsze, a przede wszystkim bardziej autentyczne. Jego porządek, choć wyrazisty,  okazuje się jednak nietrwały i kruchy – zniszczyć go może bowiem wszechobecna, niewidzialna śmierć, której nadejście nic nie powstrzyma:

a na zboczu otoczona
betonowym murem polana
gdzie w rogu gęstnieje cmentarz
który za pewien czas
zapełni ją całą
Śmierć ma u Jarosza charakter ostateczny, stanowi ostateczny kres jakiejkolwiek egzystencji. Świat Jarosza to świat fizyki i metafizyki, pozbawiony jednak zupełnie transcendencji:

To ziemia, w której będziemy strasznie zakopani,
zażartowałaś, wskazując odjeżdżający autobus. Zaczęliśmy
biec, lecz po chwili dotarło do nas, że nie zdążymy
i zatrzymaliśmy się z ustami pełnymi mroźnego powietrza.
Oprócz widzialnego wymiaru fizycznego i wszystkich lęków metafizycznych nie ma już żadnej innej sfery. Jest duch, dusza ale pojmowane w sensie uczuciowym i intelektualnym, ale nie religijnym. Życie musi się skończyć, gdy ciało osiągnie kres:

Na dłoni jedna blada blizna. Drzewa stoją,
stoją, stoją. Moje serce jeszcze nie zatrzymało się,
jeszcze nie ugrzęzło wśród gęstej krwi i tłuszczu.
Ciało, pomimo swojej siły, wyrazistej i konkretnej obecności, uchwytnej, dotykalnej formy przegrywa z niewidzialną śmiercią. Tu właśnie zamyka się obraz metafizyczny – w bogactwie życia, które choć witalne, bogate, aktywne i świadome, musi skończyć się śmiercią. Póki życie trwa, człowiek funkcjonuje we wszystkich wymiarach, doznaje i doświadcza. Jarosz to poeta niepokojący, bo w jego świecie wiejskiego krajobrazu i wiejskich prac, rozgrywa się zawsze jakiś mały dramat, w tle codziennych zdarzeń zachodzi jakieś niepokojące zdarzenie. 
W dalszym ciągu uderza mnie absolutna konkretność tej poezji, jej wymiar – jak podkreśla to tym razem tytuł – fizyczny, realny. Jarosz pisze o zimie i śniegu, mrozie, o rzece i ostrych kamieniach, piachu sypiącym się przez szpary w moście. Operuje zbliżeniem i szczegółem: na długie światła włączone w samochodzie sąsiada, gdy z powodu zimna we wsi nie ma prądu, na brudne nogi córki, która wróciła z placu zabaw, na mrówki sypiące kopiec. Te wszystkie detale służyć mają jednak opowiadaniu nie wprost. To nie jest wiejskie wydanie poezji banalistycznej, ale poszukiwanie obrazu, tajemnicy, która tkwi za taką organizacją wszechświata, próba dotarcia do zagadki, a często właśnie ujawnienie jakiejś ciemności, dramatu toczącego się tuż obok. Taki właśnie dramat pojawia się tu w dwóch wierszach – w Szukaniu połączeń i *** [przygotowano nam różne życia].

Szukanie połączeń pokazuje właśnie takie dwuznaczne codzienne sytuacje, które zazwyczaj nie budzą zdziwienia. Tutaj jednak, pod spojrzeniem poety, okazują się zaskakujące, nieoczywiste. Nie wiadomo, czym są, jak uzasadnia je kontekst: czy ojciec drapie się po piersi czy żegna znakiem krzyża? Co robią na rynku „gettobusiki”, jak można kwiaty przymocować do krzyża drutem? Jarosz próbuje rozpisać jakoś te drobne sytuacje, dostrzec to, co w nich nie pasuje, co odbiega od jakiejś naszej wyobrażonej normy. 


Tymczasem w  ***[przygotowano nam różne życia] poeta pokazuje przypadkowość losu, ślepy traf, który sprawił, że on jest człowiekiem, a jego pies – psem, że podział ról zostaje rozpisany bez naszej woli i nie jest ustalany wedle zasługi. Nie ma tu żadnej filozoficznej wykładni, a jedynie podział obowiązków: pies podkopuje tuje w ogrodzie, jego pan musi po nim sprzątać. Odkrycie tej przypadkowości egzystencji, wątpliwej ontologii budzi zdziwienie, które jednak nie przerywa porządkowania ogrodu, nie zaburza zwykłego rytmu pracy.

W Świecie fizycznym nie ma żadnego obrazu systemu, nie ma tu ukrytego, wmontowanego programu – i to właśnie to, co najbardziej pociąga mnie w tej poezji. Autorowi przyświeca tylko jedna idea – rozumiejąca obserwacja świata, pragnienie pojęcia tych zdarzeń, które dzieją się wokół niego. W jednym z wierszy Jarosz pisze:

Jestem tylko częścią tej historii. Siedzę w trawie. Pluję pestkami.  

Comments

Komentarzy

3 komentarze

  1. Tak, Jarosz jest bez wątpienia jednym z najciekawszych naszych poetów. Śledzę jego poczynania od pierwszego tomu i, zadziwiające, nie obniża on formy. Raz skręca bardziej w stronę Historii, innym razem w stronę sielanki, ale za każdym razem doskonale się go czyta.

    Podsiadło się wypstrykał, Jarosz wciąż ma pełny magazynek.

    pzdr

    ps

    Bardzo ciekawy blog.

  2. Nie zgadzam się, że ten tom jest najlepszy. Mnie się bardziej podobał poprzedni, "Pełna krew", ale to może też dlatego, że to był mój pierwszy kontakt z Jaroszem, stąd ta perspektywa. Ale hej, to i tak chyba niezły układ dla poety – czytelnicy kłócący się, który tom był lepszy 😉
    Dziękuję też za miłe słowa, niedługo napiszę coś na ostro, bo ostatni publikowałam wyłącznie teksty pozytywne. Zrobiło się praktycznie "Na słodko".

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *