Nowoczesny Minotaur

Max Blecher, Zabliźnione serca
WAB 2014

Tomasz Mann, Franz Kafka, Bruno Schulz – oto nazwiska najczęściej przywoływane jako kontekst dla drugiej już w tym roku wydanej w Polsce powieści Maksa Blechera. Zabliźnione serca to gratka nie tylko dla wielbicieli literatury międzywojnia, ale też dla tych, którzy lubią naturalizm, perwersje i śmierć. Blecher opisuje bowiem środowisko chorych na gruźlicę młodych ludzi. Wszyscy jego bohaterowie, podobnie jak on sam, cierpią na chorobę Potta, czyli gruźlicę kręgosłupa, która sprawia, że fragmenty kości stopniowo osłabiają się, gąbczeją i rozpuszczają się. Chorobie kości towarzyszą ropnie i wylewy ropy, co wymusza kolejne interwencje medyczne, liczne cięcia, odsączania. Chorzy są więc unieruchomieni, zakuci w gips, który ma odciążyć chore kości – w skrajnych przypadkach leżą na wózkach-noszach całkiem płasko, a otoczenie mogą obserwować dzięki małym lusterkom umieszczonym nad głową. Akcja powieści rozgrywa się w sanatorium w Beck w Bretanii, już nad oceanem.

Myli się jednak ten, kto sądzi, że Blecher powtarza tu historię Czarodziejskiej góry, czy przepisuje po swojemu dylematy ontologiczne Kafki. Blecher, nie opisuje samej choroby, ale życie przez chorobę zmienione, życie w wymiarze cielesnym, biologicznym, sensualnym. Jego bohaterowie wiedzą, że istnieją, bo cierpią, dogorywają stopniowo w swoich zagipsowanych klatkach, miotają się nocami, tracą stopniowo kolejne odcinane kończyny. Nie mają czasu na filozofowanie, bo cały czas spędzają na pogoni za życiem, która staje się w ich wykonaniu zarówno straszno-śmieszna, jak i w jakiś przedziwny sposób rozpasana. Im większe kalectwo, tym silniejsze pożądanie życia, pragnienie zaznania i doświadczenia wszystkiego większe. Pod nimi zaś – rzadko wypowiedziana – kryje się rozpacz, metafizyczne wątpliwości, lęk przed nieznanym i poszukiwaniu sensu gdzieś obok siebie, poza sparaliżowanym ciałem.

Dowodów rozpasania znajdziemy tu wiele: główny bohater, Emanuel nawiązuje romans z ozdrowiałą Solange, codziennie jeździ z nią nad ocean, by w zaciszu powozu przygważdżać ją do siedzenia swoim gipsem. W czasie przyjęcia, które urządzają sobie młodzi rezydenci sanatorium jedna z par zostaje zsunięta łóżkami i w ciemnościach pociera się gipsami. Quitonce, jeden z najciężej i najdłużej chorych, pokazuje Emanuelowi swoje pornograficzne zdjęcia. Chwali się swoją wyprężoną męskością, kobietami, które jest w stanie zaspokoić, kolejnymi przygodami i przybytkami, które może odwiedzać pomiędzy nawrotami choroby i pielgrzymką po sanatoriach. W absolutnie genialnej scenie Blecher pokazuje podatność ciała na choroby, jego bezbronność: Emanuel gdy odwiedza osłabionego po operacji Quitonce’a, pielęgniarka podnosi prześcieradło i ukazuje się jego męskość i to jej stan staje się metaforą przemijania

Z osłupieniem patrzył na ten nędzny, skulony członek, na tę skurczoną i bezużyteczną męskość (…) która stała się kawałkiem mięsa kurczącym się zwiotczale i gnijącym wolno, jeszcze przed ostatecznym rozkładem.

W świecie młodych, skupionych na ciele, obowiązuje dziwna hierarchia – wszyscy leżący zazdroszczą chodzących o kulach, ale też odczuwają wobec nich wyższość.  Wszyscy pensjonariusze posądzają się o rozwiązłość, niewierność, nieopanowane żądze. Jednocześnie zaś Blecher mówi coś w gruncie rzeczy oczywistego – jego bohaterowie to przecież ludzie młodzi, którzy muszą w jakiś sposób zaspokajać popęd seksualny. Choroba, gips przypominający trumnę, uniemożliwiają tę naturalną czynność. Ludzie zamieniają się w nowoczesne Minotaury, które poruszają się wyłącznie na wąskich łóżkach, lekkich leżankach pakowanych zarówno do pokoi, jak i do powozów, czy ustawianych na tarasie.

Życie w Beck rozpięte jest między pośpiechem i nudą, wymuszonymi w równym stopniu przez chorobę. Pośpiech wynika z majaczącej gdzieś na horyzoncie śmierci, bo trzeba się nażyć na zapas, poznać, doświadczyć. A jednocześnie kolejne dni upływają w przerażającej nudzie i monotonii, przerywanej z rzadka drobnymi sanatoryjnymi skandalikami. Życie jest więc jednocześnie puste i bogate, jałowe i zaskakująco pełne. 

Blecher sam zachorował, mając 19 lat. Zmarł po dziesięciu latach cierpienia, w 1939 roku. Jedną trzecią życia spędził w sanatoriach, walcząc z gruźlicą i próbując jednocześnie obserwować innych. Roland Chojnacki we wstępie do Zabliźnionych serc pisze, że choroba zniszczyła go jako człowieka, ale uczyniła z niego pisarza. Emanuel to alter ego Blechera, młodzieniec egoistyczny, skupiony na sobie, rozżalony, humorzasty, egzaltowany. Nawiązuje romans, a potem porzuca zakochaną dziewczynę, nie ma jednak odwagi z nią zerwać. Pomiata innymi, wykorzystuje ich współczucie i sympatię. Pomimo choroby ślizga się po powierzchni życia, nie panuje nad swoimi humorami.

W tradycyjnym wyobrażeniu kultury chorzy odczuwają wyższość wobec zdrowych, uznając, że tylko im dano dostęp do tajemnicy życia, że poznali w cierpieniu prawdę o świecie. Tymczasem większość gruźlików w powieści Blechera to ludzie przesądni, bezmyślni, tchórze, opanowani zazdrością wobec innych, przerażeni chorobą, ale nie potrafiący się zdobyć na jej przemyślenie, opanowanie. Na tym polega właśnie ich tragizm, bo zostają przez chorobę pokonani, bo kończą życie pocięci przez lekarzy albo jako narkomani, wstrzykujący morfinę, by zabić ten czas, jaki pozostał im do śmierci. Taka jednak jest większość – zdaje się mówić Blecher – bo mało jest wśród nas bohaterów.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *