Tag: wydawnictwo Czarne

  • Stara Europa, nowi imigranci

    Olga Grjasowa, Rosjanin to ten, kto kocha brzozy
    Czarne 2015
     
    Młodzi, wykształceni i rzutcy Europejczycy, zaangażowani Żydzi, lewicowi Arabowie – to bohaterowie powieści Olgi Grjasnowej. Melodramatu historycznego, który rozgrywa się w salach konferencyjnych i na uniwersytetach, w klubach berlińskich i knajpach izraelskich. Klasyczny układ z melodramatu – jedna kobieta i kilku mężczyzn – autorka rozpisuje tu na konflikt wieloetniczny, światopoglądowy i religijny, z Holocaustem, czystkami etnicznymi i bombardowaniem strefy Gazy w tle.
     
    Można tę książkę czytać na dwa uzupełniające się sposoby: jako opowieść o niemożliwości zakorzenienie sią imigrantów w Europie i jako historię miłości niemożliwej, na której drodze stają paszporty i obywatelstwa. I byłaby to powieść ważna i pouczająca, ale pozostająca w sferze literackości, gdyby nie pytania, jakie nasunęły się wszystkim komentatorom, gdy okazało się, że za upadek samolotu pasażerskiego w Alpach 24 marca 2015 roku odpowiada pilot. Pierwsze sugestie dotyczyły jego obywatelstwa, tożsamości, światopoglądu. Czy to Niemiec? Ale może Niemiec-imigrant? A może Niemiec nawrócony potajemnie na islam? Właśnie o takich uprzedzeniach, o dzieleniu obywateli na dwie kategorie – starych i zasiedziałych oraz młodych i niebezpiecznych, „nieprawdziwych Europejczykach” opowiada Grjasowa i nagle jej powieść nie jest tylko melodramatem, a staje się tekstem realistycznym, ostrym atakiem wymierzonym w starą Europę. I chyba można jej wierzyć, bo losy bohaterów stanowią powtórzenie biografii autorki: urodzonej w Baku, a osiadłej w Niemczech po licznych przeprowadzkach (mieszkała w Polsce, Rosji i Izraelu).
     
    A więc najpierw powieść o imigrantach w Europie: Masza – główna bohaterka – to córka żydowskich uciekinierów z Azerbejdżanu, pianistki i inżyniera. Studiuje w Niemczech, by został tłumaczką, chciałaby pracować dla ONZ jako tłumacz kabinowy, przekłada płynnie teksty z francuskiego, niemieckiego, angielskiego i rosyjskiego. Grjasnowa komplikuje maksymalnie tożsamość swojej bohaterki, ale robi to po to, by czytelnik nie był w stanie wymyślić żadnego stereotypu, w którym dałoby się zamknąć jej los. Rodzice Maszy lękają  się o życie w ogarniętym wojną domową Górskim Karabachu, gdzie na konflikt polityczny nakłada się konflikt etniczny między Azerami i Ormianami. Są Żydami, ale boją się wyjechać do Izraela, USA nie dają im wizy, Niemcy okazują się jedynym państwem, które gotowe jest przyjąć takich emigrantów. Ironia historii polega zatem na tym, że życie Maszy ratuje państwo, z którego uciekali jej dziadkowie i które uśmierciło sporą część jej dalszej rodziny. Nie ma tu żadnej prostej recepty, żadne państwo nie pozwoli się Maszy poczuć u siebie. Nie znajduje też zakorzenienia w żadnym języku, bo chcąc ułatwić innym porozumienie – taka jest przecież funkcja tłumacza (tutaj właściwie należałoby popatrzeć na jej studia i pracę przez pryzmat freudowski) – ćwiczy do znudzenia wszystkie znane języki, dobiera kolejne kursy doskonalące. Wszystkie zna perfekcyjnie, ale żaden nie może jej dać oparcia.
     
    Dziewczyna wyjeżdża w końcu do Izraela, ale nie jest to pielgrzymka do kraju przodków, ani podróż w poszukiwaniu tożsamości, lecz raczej ucieczka z Europy, próba spojrzenia z dystansu na całe dotychczasowe życie, uleczenie się z rozpaczy po śmierci ukochanego. Izrael żadnego potrzebnego dystansu jej jednak nie daje, bo to kraj ogarnięty wojną, w którym na każdym kroku widać żołnierzy, w którym wojna stanowi doświadczenie kolejnych – nawet najmłodszych – pokoleń. Na lotnisku Masza traci laptop skonfiskowany przez wojskowych. Komputer zostaje rozstrzelany, bo może zawierać podejrzane treści i to pierwszy krok dziewczyny w nowy wymiar wojny i inne konflikty etniczne, niż te, które pamięta z Europy.
    A teraz powieść o miłości: Masza nie ma swojej ojczyzny, nie ma swojego języka, nie ma swojej tożsamości (bo nie jest ani Rosjanką, ani Żydówką, choć tak chcą ją widzieć niektórzy). Szuka domu w męskich ramionach, próbuje zbudować stabilny związek najpierw z młodym Arabem, potem z Niemcem, z żadnym z nich nie potrafi jednak porozumieć się w pełni, bo wychowany we wschodnich Niemczech Elisza nie rozumie traumy imigrantki, wypędzonej Żydówki, skoro sam ciągle jest u siebie. Sami tymczasem – arabski narzeczony – wybiera ucieczkę do USA, które jednak nie chcą go przyjąć ze względu na arabskie pochodzenie. Fakt, że chłopak urodził się w Niemczech, płynnie mówi po angielsku, robi doktorat o idealizmie Kanta nie usuwa go z kręgu podejrzanych. Masza pragnie spokoju, marzy o życiu w miejscu, gdzie nikt nie ginie, ale nawet Zachodnia Europa XXI wieku nie daje jej takiej stałości. Sami porzuca ją, by ścigać swoje marzenia, od Eliszy odsuwa się sama, bo dzielą ich zasadnicze doświadczania. Masza nie chce dzielić się opowieściami o wojnie domowej, on zaś wie, że to, co wtedy widziała i przeżyła, stanowi klucz do jej psychiki.
     
    I choć w tej powieści niewiele się dzieje, to jednocześnie Grjasnowa na wiele sposobów udowadnia tezę, że nie ma szans na miłość i zakorzenienie, że w życie wchodzą kolejne pokolenia skrzywdzone przez wojnę. I w końcu udowadnia, że Europa Zachodnia w najmniejszym stopniu nie jest tak otwarta i tolerancyjna, jak się prezentuje innym, że rządzą nią lęki i uprzedzenia i że ciągle dzieli obywateli na dwie kategorie.

     

  • Ciesz się, że nie jesteś w Auschwitz!

    Mikołaj Grynberg, Oskarżam Auschwitz
    Czarne 2014
    Najnowszy zbiór Grynberga rozwija wątki, które zarysowane zostały bardzo wyraźnie w jego wcześniejszych pracach. Mikołaj Grynberg, syn i wnuk ocalonych z Holocaustu, szuka tutaj prawdy o swoim pokoleniu, próbuje ustalić tożsamość grupy, zebrać opowieści innych przedstawicieli tej generacji. A jest to ważna grupa, której doświadczenie od dawna już stanowi przedmiot refleksji kulturowej. Grynberg idzie jednak dalej niż badacze kultury, bo sam do tego pokolenia należy, ma więc prawo zadawać pytania niewygodne, bolesne, bardziej intymne. Nie ma w nim litości, jest za to ogromne współczucie, pragnienie poznania i zrozumienia osób, których rodzice przeżyli Holocaust, urodzonych wiele lat po wojnie, ale jednocześnie ciągle żyjących w jakiś sposób w cieniu Auschwitz. Tak właśnie należy rozumieć tytuł tego zbioru: drugie pokolenie oskarża Auschwitz o odebranie dzieciństwa, o spowodowanie traumy.
     
    Rozmówcy Grynberga to ludzie urodzeni po wyzwoleniu, często poza Europą, zatem z oddali patrzący na Holocaust, ale jednocześnie mocno od tego doświadczenia zależni. Grynberg umieścił w tomie 27 historii, najmocniejszych, ale też najbardziej reprezentatywnych dla całego pokolenia. Termin pokolenia jest tu w gruncie rzeczy niewłaściwy, bo najstarszych interlokutorów od najmłodszych dzieli jakieś 20-30 lat, a więc z socjologicznego punktu widzenia mamy tu do czynienia z kilkoma pokoleniami. Grynberg udowadnia jednak, że niezależnie od roku urodzenia, ludzi tych łączy wspólnota doświadczenia domowego, podobne dylematy i podobny rodzaj uwięzienia w nieswojej przeszłości.
     
    W kolejnych rozmówcach widać też różne lęki odziedziczone po rodzicach: konieczność zapełniania lodówki, zbieranie przedmiotów,  gromadzenie srebra i złota (przechowywanego w domu, a nigdy nie w banku, bo to najlepszych rodzaj zabezpieczenia na wypadek nowej wojny). Odziedziczone lęki ujawniają się też w relacji wobec bliskich, w codziennym życiu, w przerażeniu, gdy wnuk spóźnia się choć chwilę, w nieufności, gdy w rodzinie pojawia się ktoś nowy, w wyjątkowo silnej miłości do kolejnych dzieci. Grynberg pokazuje, że choć każde cierpienie jest osobne i inne, to dla wszystkich jego rozmówców istnieje jakiś wspólny poziom przeżywania bólu i żałoby, że każdy z ocalonych i ich dzieci przeżywa traumę tak, jak wielu innych. To napięcie między indywidualnym a zbiorowym to właśnie jedno z najważniejszych zjawisk opisanych w Oskarżam Auschwitz.
     
    Na plan pierwszy wysuwają się tu jednak dwie sprawy: poszukiwanie własnej tożsamości oraz system sprzeczności, w którym każdy z rozmówców Grynberga się obraca, pomimo że próbuje go przezwyciężyć ze wszystkich sił. Choć różne kulturowe teorie wyraźnie opisują tożsamość drugiego pokolenia ocalonych, to rozmówcy Grynberga temu tematowi właśnie poświęcają najwięcej miejsca, udowadniając niejako, że doświadczenie pokoleniowe nie jest zawsze jednoznaczne z przeżyciem indywidualnym. Życie w straumatyzowanej, osieroconej rodzinie, z niepełną wiedzą na temat jej przeszłości sprawia bowiem, że własną tożsamość trudno jest ustalić – nie wiadomo przecież, czy własne życie to dowód zwycięstwa czy też klęski. Czy posiadanie dziecka można tu rozpatrywać jako triumf nad Holocaustem? Potwierdzenie przezwyciężenia zbrodniczego systemu, własnego biologicznego trwania, ale i własnego człowieczeństwa? Odpowiedź nie jest jednoznaczna, bo rodziny ocalonych często nie potrafią powojennym dzieciom nic dać, zmuszają je do życia w cieniu Auschwitz.
     
    Zjadaj to i ciesz się, że nie jesteś w Auschwitz. Tam byś docenił, co to jest jedzenie. Zagotowałeś wodę, jak cię prosiłem? Nie? W  Auschwitz już byś nie żył
     
     – słyszał ciągle Yossi od swojego ojca. Jako dorosły człowiek mówi więc Grynbergowi:
    Im się tylko wydawało, że z tego Auschwitz uciekli.
     
    I w końcu wypowiada najmocniejszą opinię, jaka znalazła się w tym tomie:
     
    Uważam, że ci, którzy przeżyli i potem popełnili samobójstwa, zrobili więcej dla odrodzenia powojennego żydowskiego świata niż ci, którzy wyszli z obozów i pozakładali rodziny. Gdyby wszyscy postąpili tak, jak ci pierwsi, nie byłoby tego całego burdelu z drugim pokoleniem.
     
    Drugą ważną kwestią zajmującą Grynberga jest system sprzeczności, w którym uwięzione jest drugie pokolenie. Lęk i współczucie wobec rodziców sąsiadują tu z nienawiścią i oskarżeniami, wyrzuty z pragnieniem opieki, pragnienie odcięcia się od rodziców z głęboką potrzebą codziennego kontaktu, troska z obojętnością. Część jego rozmówców chce opowiadać o przeżyciach rodziców, namawia ich do spisywania wspomnień, do dzielenia się własnymi opowieściami z wnukami, z obcymi ludźmi. Inni jednak nie chcą o tym nic wiedzieć, czują się tymi opowieściami przesyceni, zatruci. Duma często graniczy więc ze wstydem i gniewem. Okaleczeni, straumatyzowani rodzice sprawiają, że dzieci przyjmują wobec nich dwie skrajne postawy – ciągle chronią albo też nienawidzą. Na przeciwległym biegunie Grynberg umieszcza inną postawę reprezentantów drugiego pokolenia – nienawiść wobec rodziców, oskarżenie o to, że nie potrafili się ze swojego bólu podźwignąć, że nie byli nigdy oparciem, a prześladowali dzieci wspomnieniem Auschwitz. Za każdym razem jednak dziecko staje się zakładnikiem przeszłości, której nawet nie zna. I w tym punkcie właśnie zbiegają się wszystkie wątki, wszystkie biografie. To miejsce wspólne dla całego drugiego pokolenia ocalonych.
     
                W kulturowej teorii pamięci ważną rolę odgrywają tezy Marianne Hirch, która wiele pisała o pamięci Holocaustu, jaką posiada właśnie drugie pokolenie. Hirch twierdzi, że nie mają oni domowej pamięci, że o Holocauście myślą przede wszystkim za pomocą tych obrazów, które stworzyła kultura. Mikołaj Grynberg pokazuje zaś, dlaczego tak jest, oświetla ten problem pamięci od zupełnie innej, prywatnej i bolesnej strony.

     

    Dłuższa wersja tego tekstu ukazała się w miesięczniku „Odra”.