Tag: przekład literacki
-

Rewolucja z importu
„Koniokrady” – ostatnia i najbardziej autobiograficzna powieść Williama Faulknera, wydana kilka tygodni po jego śmierci w 1962 roku. Jedenastoletni bohater, urodzony w dobrej, zamożnej, białej rodzinie na Południu USA, wyrusza w nieoczekiwaną podróż z czarnym. To jest trochę wyprawa przez piekło, a trochę odkrywanie prawdy o świecie, której z perspektyw zamożnego białego domu nigdy nie da się zobaczyć.Powieść ta ukazała się po polsku szybko, w 1966 roku, na fali popularności literaturą amerykańską, a zwłaszcza Faulknerem, przełożyła ją na polski Anna Przedpełska-Trzeciakowska, która w tym roku otrzymała Nagrodę Translatologiczną im. Boya-Żeleńskiego za całokształt twórczości.Przekład – o czym już pisałam, i to nie jest moja myśl – czasem jest potrzebny po to, by w języku docelowym przeprowadzić rewolucję, a właściwie daje narzędzia do przeprowadzenia owej rewolucji.Tak w latach 50., dziesięć lat przed ukazaniem się „Koniokradów”, było właśnie z Faulknerem. Jego powieści opowiadające o zderzeniu się dwóch porządków etnicznych, o amerykańskim Południu, o jego z pozoru trwałym, odwiecznym porządku (a w gruncie rzeczy zgniłym, spróchniałym, toczonym przez robaka przemocy i wyzysku), użyczyły polskiej prozie narzędzi do wyzwolenia się z dykcji socrealistycznej, propagandowej. Długie, mroczne, nawracające zdania Faulknera przeczyściły język powieści, odtruły ją z protez nowomowy, publicystyki komunistycznej.Dzisiaj Faulkner to autor zapomniany właściwie, nieczytany, bo aaa strumień świadomości, długi i trudny. Ale boże, bożenko, jaka to jest genialna proza.A od jutra na blogu i tutaj „Warsztat-przekład” – wspólny cykl o przekładzie, tłumaczkach i tłumaczach, który przygotowałam wspólnie z festiwalemOdnalezione w tłumaczeniu i Instytutem Kultury Miejskiejw Gdańsku. -

Kwestionariusz tłumacza – Wojciech Charchalis
Tłumacz to brzmi dumnie? Kwestionariusz
Metryczka:
- Od ilu lat tłumaczę?
Od 1990 r., tzn. prawie 29 lat.
- Czy to moja główna praca i źródło dochodu?
Nie, ale bywało już, że tak było.
Kwestionariusz:
- Swoją pierwszą książkę przełożyłem…
Pierwszą książkę przełożyłem z języka angielskiego wiele lat temu, kiedy tłumaczy języka angielskiego do literatury popularnej brakowało i urządzano na nich „łapanki”, było to na początku lat 90. Lepiej dzisiaj już tej książki nie pamiętać, choć w tamtym czasie byłem bardzo z niej dumny.
- Jak pracuję? W jakim rytmie?
Nieustannie. Do tego stopnia, że w pewnym momencie postanowiłem nie pracować po 12 w nocy. Podobno tłumacze dzielą się na takich, którzy pracują w dzień i takich, którzy wolą to robić nocą. Ja wolę dzień, dlatego, że pracować trzeba codziennie, a jeśli zarwiemy noc, to za dzień lub dwa albo trzy trzeba to będzie w końcu odespać i stracimy cenny czas. A jak będziemy zatwardziali w grzechu, to może nam się pomylić dzień z nocą, a wtedy to już naprawdę nie jest dobrze. Poza tym w pewnym wieku trzeba ograniczyć kawę i papierosy – z przyczyn oczywistych i wcale nie chodzi mi o to, że stawki są jakie są, a papierosy coraz droższe, choć to też – więc w końcu trzeba zacząć pracować bez dopingu. No chyba, że będziemy się wspomagać spacerem z psem czy jazdą na rowerze itp.
- Autor, którego się boję…
Brak. Tzn. po przetłumaczeniu z górą 60 tytułów, w tym Don Kichota, nie ma nic, co mogłoby mnie deprymować. Wszystko już było. Każdy tekst jest do zrobienia, wymaga określonego czasu i nakładu pracy. Coraz rzadziej zdarzają się książki stawiające wysoko poprzeczkę jeśli chodzi o styl. Ważne jest to, żeby nie popadać w pychę i lekceważenie wynikające z rutyny, bo to może spowodować katastrofę. Do każdego zadania należy podejść z profesjonalną atencją. Obecnie pracuję nad João Ubaldo Ribeiro, Vivat naród brazylijski! Jest to klasyk literatury brazylijskiej i stylistycznie wielkie wyzwanie. No i dawno się tak nie męczyłem – ale nie mogę powiedzieć, że się boję tego autora, po prostu praca nad tą powieścią kosztuje mnie dużo wysiłku i zdrowia. Jeśli się przyłożę, jest szansa, że będzie to fantastyczna lektura po polsku. A jeśli nie, to cóż…
- Pozycja tłumacza w Polsce jest….
Taka sobie. Finansowo bez szaleństw, prestiżowo., hm… No ale przecież tłumacz ma być niewidoczny, no to jesteśmy. Chociaż jest coraz lepiej. Sądzę, że duża w tym rola i zasługa STL – Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, które walczy na polu emancypacji naszego zawodu. Chociaż ostatnio festiwal tłumaczy Odnalezione w tłumaczeniu w Gdańsku, organizowany m.in. przez rzeczony STL – jedyna impreza tego rodzaju w Polsce, choć nie wiem czy tylko w naszym kraju, bo nie słyszałem, żeby gdzieś na świecie odbywał się podobny festiwal – nie dostał dofinansowania z Ministerstwa Kultury. Czyli, jak mówiłem, pozycja tłumacza jest taka sobie. Widać w mniemaniu ministerstwa spotkania z tłumaczami nie promują czytelnictwa. Tyle w temacie.
- Do jakiego stopnia przekład uruchamia nowe możliwości polszczyzny?
Na najwyższym poziomie przekładu z pewnością uruchamia. A do jakiego stopnia? To wszystko jest bardzo nieostre, trudno definiowalne. Jeśli tłumacz zdoła oderwać się od oryginału, co rzeczywiście wymaga wielkiej biegłości w sztuce, to jest w stanie ten nasz język kreatywnie wymiętosić i powyginać. Mało jest takich przekładów. Mało jest oryginałów, które na takie możliwości pozwalają. Nie możemy przecież zapominać, że tłumacz – oprócz tego, że niewidzialny – w jakimś tam stopniu jest przecież niewolnikiem oryginału; ta smycz się napina, kiedy przestajemy chodzić przy nodze i za bardzo się oddalamy. Nota bene, to zagadnienie jest chyba najtrudniejsze w tłumaczeniu, ta autonomia tłumaczenia względem oryginału, czy raczej zakres tej autonomii, niezależności przekładu od oryginału.
- Jak to jest być tłumaczem z mniejszego języka w Polsce?
Nie wiem, czy hiszpański i portugalski to są języki mniejsze. Zdaje się, że hiszpański jest 4 a portugalski 5 na świecie pod względem liczby użytkowników, ale rozumiem, że literatury portugalskiej czy portugalskojęzycznej w Polsce jest niewiele, więc pewnie chodzi o nią i pewnie dlatego jest to u nas język mniejszy. Jak jest? Mała konkurencja, ale i książek do tłumaczenia niewiele. Z tego też względu niewiele się w tej literaturze na rynku polskim dzieje bez mojego udziału. Zdarza się, że dzwonią wydawnictwa z propozycjami. A z hiszpańskiego w zasadzie nigdy się nie zdarza – za duża konkurencja.
- Tłumaczowi nie wolno…
Wszystko wolno, tyle że w granicach sztuki. Nie wolno nie tłumaczyć, bo wtedy przestaje być tłumaczem. No dobrze, dosyć uników: studentom zawsze powtarzam, żeby nie zapominali korzystać ze słowników, bo jak stwierdzą, że ich – tzn. słowników – nie potrzebują, bo doskonale znają język zarówno polski, jak i ten, z którego tłumaczą, to znaczy, że niebawem będzie ich czekać seria przykrych zaskoczeń przy redakcji tekstu. Ergo, nie wolno popadać w rutynę.
- Jaka jest rola tłumacza wobec przekładanego tekstu?
Służebna. Tekst jest najważniejszy. Mógłbym oczywiście cudować i wymyślać tutaj jakieś teorie czy oddać się rozważaniom na temat esencji przekładu, ale pierwsza odpowiedź na tak postawione pytanie jest właśnie taka: służebna. Wszelkie dalsze wypowiedzi byłyby egzemplifikacja tego jednego.
- W przekładach innych szukam…
Miejsc w których tłumacz idzie po bandzie, tzn. świeżości, oderwania od oryginału, opanowania polszczyzny
- W tłumaczeniu najbardziej nie lubię….
Tygodni męki nad klawiaturą. I nieprofesjonalnych redaktorów- mądrali – w odróżnieniu od profesjonalnych, mądrych i wrażliwych na słowo redaktorów. Albo nie, akwizycji, czyli poszukiwania zleceń. Jakkolwiek by było, najfajniejsze jest czytanie na koniec, cyzelowanie, poszukiwanie ostatecznych rozwiązań. Najgorsze w samej robocie jest wklepywanie pierwszej wersji. A poza tym, fajnie jest być tłumaczem. To jeśli chodzi o własne tłumaczenia. Jeśli chodzi o tłumaczenia innych, nie lubię nieudolności, kiedy nie muszę widzieć oryginału, żeby widzieć, jak ten tekst brzmi właśnie w oryginale. Istnieje specyficzna polszczyzna przekładów z języka angielskiego i z hiszpańskiego też. Przy tłumaczeniach z innych języków nie rzuca mi się to w oczy – nie umiem ocenić, czy tłumacze z francuskiego, niemieckiego, rosyjskiego itd. mają swoja specyficzną polszczyznę, a te dwie odmiany języka polskiego potrafię zobaczyć, choć na tym polu polszczyzna anglistów jest bezkonkurencyjna. Tego szczerze nie znoszę, bo to oznacza ułomny warsztat, czyli bubel – a bubli nikt nie lubi.
Wojciech Charchalis (1970) – przełożył ponad 60 książek, głównie z języków hiszpańskiego i portugalskiego na polski, w tym autorów takich jak M. de Cervantes, F. Pessoa, J. Saramago, A. Muñoz Molina, J. Marías, M. Vargas Llosa, J. Goytisolo, A. Lobo Antunes, C. Lispector i in.
Cykl Kwestionariusz tłumaczy powstanie pod patronatem Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury.
-

Kwestionariusz tłumaczki – Magdalena Kamińska-Maurugeon
Metryczka:
1. Od ilu lat tłumaczę?
Od 18 lat z przerwami. Pierwsza, przetłumaczona przeze mnie książka, ukazała się w listopadzie 2001 roku.
2. Czy to moja główna działalność i źródło dochodu?
Drugie źródło dochodu, po tłumaczeniach audiowizualnych (filmy dokumentalne i fabularne, scenariusze filmowe). Książek tłumaczę mniej, co naturalne, ale przekład literacki uważam za trzon swojej działalności.
Kwestionariusz:
- Pierwszą książkę przełożyłam…
W 2001 roku, był to „Mój dziadek Picasso” Mariny Picasso, na zlecenie nieistniejącego już wydawnictwa Historia i Życie.
- Jak pracuję? W jakim rytmie?
Wiele zależy od tego, ile mam czasu na oddanie gotowego tłumaczenia, oraz od charakteru przekładanego akurat tekstu. Zazwyczaj czytam książkę przed tłumaczeniem i jeśli jest taka konieczność, staram się „obczytać” temat, a przynajmniej zebrać materiały, których dotyczy np. tematyka książki i zaglądać do nich na bieżąco. Gdy mam na warsztacie tzw. czytadło, siadam do niego z marszu. Pracuję codziennie, średnio około 8 godzin, czyli etat. Oczywiście nie zawsze poświęcam cały ten czas wyłącznie na przekład literacki. Często robię kilka projektów jednocześnie (np. film i książkę), staram się wówczas podzielić czas pracy między te projekty. Jeśli jest taka konieczność – np. przed oddaniem książki – pracuję również w weekendy. Gdy moje dzieci były bardzo małe, zajmowałam się nimi w ciągu dnia i pracowałam wieczorem i w nocy. Gdy poszły do przedszkola/szkoły – pracowałam, gdy nie było ich w domu, i czasem także w nocy. Teraz starszy syn studiuje i nie mieszka już ze mną na co dzień. Pracuję, gdy młodszy syn jest w szkole i /oraz w nocy. Pracuję w domu, czasem w Bibliotece Narodowej w Warszawie, a w momentach dużego natężenia pracy i dużej liczby ludzi w domu, zdarza mi się korzystać z przestrzeni coworkingowych.
- Autor, którego się boję…
Assia Djebar
- Pozycja tłumacza w Polsce jest….
Średnia. Do tej pory nazwiska tłumaczy bywają pomijane w recenzjach, zarówno w prasie i w telewizji, jak i w sieci, zdarza się jeszcze cytowanie przekładu bez podawania nazwiska tłumacza. Nie powiem nic oryginalnego, gdy stwierdzę, że często nazwisko tłumacza pojawia się w negatywnym kontekście, gdy ktoś chce mu wytknąć błędy, lub skrytykować przekład. Choć oczywiście zdarzają się sytuacje odwrotne. Ostatnio, dzięki Stowarzyszeniu Tłumaczy Literatury (do którego nie należę, bo mam opór przed zrzeszaniem się, ale którego działalność podziwiam i popieram) tłumacze literaccy stają się bardziej widoczni i ich praca bywa doceniana. Z prywatnych anegdot mogę przytoczyć np. taką: w 2015 roku, wraz z kilkoma innymi tłumaczami (m.in. Anną Wasilewską, Krystyną Rodowską czy Jackiem Giszczakiem), zostałam odznaczona francuskim Orderem Sztuki i Literatury (Chevalier des Arts et des Lettres) za zasługi popularyzowania literatury francuskiej w Polsce. Ceremonia odbyła się w Warszawie, w Ambasadzie Francji, ale chyba żadne polskie media o tym nie wspomniały, raczej nikogo to nie interesuje. Nie jest to także zawód przynoszący zawrotne zarobki i nie sądzę, by to się zmieniło.
- Do jakiego stopnia przekład uruchamia nowe możliwości polszczyzny?
Do takiego, w którym pozostaje on zrozumiały dla polskiego odbiorcy.
- Jak to jest być tłumaczem z „małego” języka w Polsce?
Francuska literatura w Polsce ma swoich amatorów, choć hity zdarzają się rzadko. Książki, które we Francji otrzymują nagrody literackie, w Polsce często przechodzą bez echa, mimo że są wydawane po polsku. Nie narzekałam nigdy na brak zleceń, natomiast frustrujące bywa to, że często naprawdę dobre książki są słabo promowane, bo nie są anglosaskie czy skandynawskie. Wiele ciekawych francuskojęzycznych pozycji nie zostaje wydanych w Polsce, choć zasługiwałyby na to, ale wydawnictwa boją się ryzykować. Język francuski to nie tylko Francja. Bardzo chętnie tłumaczyłabym autorów z Kanady, Szwajcarii, Luksemburga czy frankofońskich krajów Afryki, gdybym miała taką możliwość.
- Tłumaczowi nie wolno…
Oszukiwać, upiększać, oszpecać, naddawać, cenzurować i ciąć oryginału, traktować przekładanego tekstu jak podpórki do roztaczania własnych uroków, nieuczciwie traktować autora. W miarę możliwości, tłumacz nie powinien powielać błędów merytorycznych autora. Ogólnie tłumaczowi nie wolno traktować oryginału pochopnie i niepoważnie, czy bagatelizować różnych kwestii. Moim zdaniem kluczem jest uważność i szacunek do oryginału oraz jego autora.
- Jaka jest rola tłumacza wobec przekładanego tekstu?
Służebna 😉 Mam zrobić to tak, żeby osoba, która nie zna języka oryginału, mogła poznać tekst w formie i treści jak najbardziej do tego oryginału zbliżonej. Zatem „służę” oryginałowi swoją znajomością języka (francuskiego i polskiego – porządna znajomość polszczyzny jest bardzo ważna), swoim doświadczeniem, warsztatem etc. Nie znaczy to, że jestem wyłącznie odtwórcą, tłumacz literacki musi mieć w sobie pierwiastek twórczy, ale wykorzystuje go inaczej, niż np. pisarz.
- W przekładach innych szukam…
inspiracji, rozwiązań, na które sama nigdy bym nie wpadła, olśnień, wzorów…
- W tłumaczeniu najbardziej nie lubię…
Więcej lubię, niż nie lubię. Lubię tę pracę, bo lubię literaturę. Zazwyczaj, gdy siadam do kolejnego tłumaczenia, czuję lekki dreszczyk emocji, wielokrotnie praca nad książką bywała dla mnie ratunkiem. Ta praca bardzo zasysa. Właściwie cały czas jestem w pracy. I może to bywa uciążliwe – zabieram komputer nawet na „wakacje”, bo terminy nie wybierają, i zdarzało mi się, podczas gdy inni spokojnie odpoczywali, szukać dostępu do prądu oraz sieci w bardzo dziwnych miejscach, żeby zdążyć na czas, co bywa stresujące, ale z drugiej strony, przynajmniej nie jest monotonnie.
Magdalena Kamińska Maurugueon – tłumaczka literatury, filmów fabularnych oraz dokumentalnych. Przełożyła m. in. „Łaskawe” Littella, „HHhH” Bineta, „Kamień cierpliwości” Rahimiego.
-

Kwestionariusz tłumacza – Jędrzej Polak
Metryczka:
- Od ilu lat tłumaczę?
Blisko trzydziestu.
2. Czy to moja główna praca i źródło dochodu?
I owszem, choć „dochód” to za dużo powiedziane.
Kwestionariusz:
- Swoją pierwszą książkę przełożyłem…
Jeśli chodzi o rok, był to bodaj 1990, jeśli nie liczyć nigdy niewydanej książki o Eriku Satiem, którą przetłumaczyłem w latach 80. dla przyjemności i przyjaciół. Jeśli zaś chodzi o miejsce, to niewątpliwie Poznań, a gdyby pytanie dotyczyło powodów, to bezsporne z próżności.
- Jak pracuję? W jakim rytmie?
Codziennie. W rytmie zabójczym, czego oczekują wydawcy, a także ci, których muszę wykarmić.
- Autor, którego się boję…
Zmierzyłem się z większością tych, co do których miałem pewne obawy i cieszę się, że nie tłumaczę z niemieckiego, gdyż musiałbym zmierzyć się z Bernhardem; z włoskiego, bo niepokoi mnie Dante; a nade wszystko z francuskiego, bo zawsze się okazuje, że Boy wszystko przetłumaczył lepiej.
- Pozycja tłumacza w Polsce jest…
Serio? Istnieje takie ładne angielskie słowo „negligible”. Które po polsku oznacza „za mało ency” [sic!] lub też „pracowity, ale bez nagród”, jak zadeklarował niedawno Wielki Wikipedysta, skazując mnie i mój skromny biogram na Wieczne Cyfrowe Zapomnienie. Cóż, gdybym był wiedział przed trzydziestu laty, łomocząc w klawisze przedwojennej „efki”, że „zadaniem tłumacza” (owszem, naczytałem się wówczas różnych Benjaminów, Wittgensteinów i Ricoeurów) będzie zdobywanie „lajków” czy też „najków”, nigdy nie skazywałbym śpiącej w kołysce w jednoizbowym apartamencie córeczki na senne koszmary i siebie na pytania żony o trzeciej nad ranem: „Czy ulicą przejeżdża lanzbulldog?”. Wybrałbym inny zawód, jeszcze cichszy. Choć prawdę mówiąc, jest w Polsce coś, co nigdy nie zapomina o tłumaczu i zawsze okaże mu dowód wielkiego zainteresowania, bez choćby krztyny zrozumienia dla specyfiki tej pracy i generowanych przez nią nieregularnych „dochodów”: myślę oczywiście o ZUS-ie (ministrze Gliński, czy pan to czyta?).
Reasumując, pozycja tłumacza w Polsce jest żadna lub co najwyżej żałosna (takie twórcze tandemy jak Olga Tokarczuk i Jennifer Croft czy Wiesław Myśliwski i Bill Johnston są w Polsce niemożliwe, choć od jakiegoś czasu wydawcy nie wstydzą się umieszczać nazwisk tłumaczy na okładkach, ale wciąż daleko nam do anglosaskiego standardu, zgodnie z którym tłumacz uznawany jest za współtwórcę przełożonego dzieła, cokolwiek o tym myślał odżegnujący się od przekładów swoich książek śp. Thomas Bernhard). Jeśli tłumacz nie ma majętnej żony (a tłumaczka przedsiębiorczego męża), umrze z głodu, wpadnie w długi, jego stary macbook zostanie zlicytowany, a on sam spędzi ostatnie lata życia w przytułku, skazany na Wieczne Cyfrowe Zapomnienie. Trzeba więc wielkiego hartu ducha, żeby uprawiać to wymierające rzemiosło. Dalej jest już wyłącznie google.translate (to informacja dla Sztucznej Inteligencji ZUS-u). Tylko książek szkoda…
- Do jakiego stopnia przekład uruchamia nowe możliwości polszczyzny?
Ad infinitum. To pytanie o możliwości języka, a te są teoretycznie nieograniczone, bo język żyje wraz z nami i z nami się rozwija, a nawet gdy umrze, potrafi się odrodzić (vide casus hebrajskiego), choć jak zauważył przewrotnie Wittgenstein w siódmej ze swoich tez: Wovon man nicht sprechen kann, darüber muß man schweigen.
- Czy tłumaczenie z angielskiego dzisiaj w Polsce jest łatwe?
Za łatwe, bo wszyscy znają angielski lepiej od tłumaczy.
- Tłumaczowi nie wolno…
Proponować tytułów książek. To robi dział marketingu.
- Jaka jest rola tłumacza wobec przekładanego tekstu?
Odpowiadając na to pytanie, nie da się uniknąć cytatu z Zadania tłumacza Waltera Benjamina:Historia nie raz dowiodła słuszności utartego przesądu, że znakomici tłumacze są twórcami, a mierni twórcy lichymi tłumaczami.
(W. Benjamin, Zadania tłumacza. W: Twórca jako wytwórca. Wyboru dokonał H. Orłowski. Poznań 1975, s. 300 (tłum. J. Sikorski).
Amen
- W przekładach innych szukam…
Nie szukam, czytam.
- W tłumaczeniu najbardziej nie lubię….
Terminów.
Jędrzej Polak – urodzony w 1958 r. tłumacz z języka angielskiego. Przez lata redaktor, nauczyciel, lektor, dziennikarz radiowy. Autor powieści Życie jest gejem (Replika, 2008), współautor (wraz z Marią Anną Adamską) almanachu Tom kultury. Przewodnik po wydarzeniach kulturalnych w Polsce i na świecie. Lata 50. (Vesper, 2008). Na polski przełożył Ernesta Hemingwaya, Williama Faulknera, Josepha Conrada, Cormaca McCarthy’ego i wielu innych, ostatnio zaś: Jesmyn Ward, Ekę Kurnawian, Annie Proulx.
A w marcu na pytania z kwestionariusza odpowiedzą jeszcze Beata Geppert i Julia Różewicz.
