Tag: powieść

  • Szukam jednego na układ


    Zbigniew Kruszyński, Kurator
    WAB 2014
    Czy jest to pornograficzna opowieść o mężczyźnie szukającym łatwych kontaktów seksualnych? Nie. Czy jest to cyniczna opowieść o samotności? Tak.
    Ten skrót chyba najlepiej charakteryzuje kierunek, w jakim zmierza Kruszyński i tematy, które go interesują. Jeśli ktoś szuka dosadnych i ostrych scen seksualnych, to więcej ich znajdzie w debiutanckiej powieści zdecydowanie młodszej od Kruszyńskiego Patrycji Pustkowiak Nocne zwierzęta. Nie ma tu mowy o pornografii, choć seks dla wszystkich postaci jest rodzajem czynności higienicznej, wyłącznie fizycznej, do której trzeba się odpowiednio przygotować i w czasie której odpowiednio pokazać. Ciało kobiece staje się obiektem targu, przedmiotem do podziwiania i użycia. Jednak Kruszyńskiemu chodzi o coś zupełnie innego, seks sam w sobie, choć stanowi sens i cel wszystkich zabiegów jego bohatera, to jedynie sprawa drugorzędna. Ważniejsze są poszukiwania kobiety-obiektu, dogadywanie warunków układu oraz nuda i samotność, które Paweł próbuje zabić logując się na portalach sponsorskich.
    Kruszyński pokazuje bowiem szereg sprzecznych pragnień kierujących działaniami bohatera. Paweł chce być sam, niezależny, wolny od odpowiedzialności i nieskrepowany cudzymi żądaniami, a jednocześnie pragnie poczucia intymności, więzi, autentycznego kontaktu. Chce zawrzeć układ – związek powinien być szczery, bez narzucania, otwarty, ale na wyłączność, z sympatią, ale bez matkowania. Paweł godzinami przegląda zdjęcia na tych portalach, czyta notki, szuka prawdy ukrytej za reklamą. Kruszyński szydzi z ról, jakie przyjmują bywalcy tych portali: ona – zawsze dama w tarapatach, z długami, samotna, ale ciągłe atrakcyjna i gotowa na poświęcenie. On – zawsze samiec alfa:
    Właściciele, prezesi, zarządcy, inwestorzy. Prężni, dynamiczni, obyci, zajęci. Najzupełniej normalni, tylko w nawale pracy nie wystarcza im czasu na życie rodzinne. Szukają kobiety reprezentacyjnej.
    Paweł boi się śmieszności, swojego brzucha wylewającego się ze spodni i łysiny, kobiety jednak ocenia bardzo surowo, ustawia je pod mikroskopem. Interesują go młode dziewczyny, ale − znów − boi się śmieszności, nie chce zostać postacią z powieści Nabokova:
    Odrzućmy jednak studentki i kandydatki najmłodsze. Nie żeby miał tu jakieś zahamowania, mężczyźni w pewnym wieku, rzecz smutna i żałosna, tracą zainteresowanie dla swoich rówieśnic i zgrabnie przeskakują o dwa pokolenia. Bał się jednak wstydu przy formalnościach w hotelu, podejrzliwych pytań recepcjonistki, czy córka ma na pewno to samo nazwisko. – Humbert? Dwa razy Humbert?
     Pojawia się tu kilka pytań: czy sponsoring jest zły? Czy można oceniać moralnie układ zawierany przez samodzielnych dorosłych bez przymusu? Zwłaszcza że układ erotyczny jest symetryczny wobec układu ról społecznych: ona może być niezaradna, ale musi być atrakcyjna. On zawsze musi być męski, czyli bogaty i dynamiczny. I ten układ sponsorski u Kruszyńskiego to też odzwierciedlenie sytuacji egzystencjalnej − gry w prawdę i fałsz, poszukiwanie autentyczności. Układ sponsorski opisywany przez Kruszyńskiego jest okrutny w tym sensie, że usuwa z relacji międzyludzkich wszystkie kwestie tzw. życiowe, które zaciemniają obraz i pozostawia tylko samotność. Związek prawdziwy, tzn. niesponsorski sprowadza się do szeregu obciążających obowiązków:
    Czego nie musiałem? Doznawać głębszych uczuć? Nie wzdychałem i nie słuchałem westchnień. Najpierw nie cierpiałem rozłąki, a potem oszczędzono mi przeprowadzek, kiedy wreszcie państwo młodzi się zdecydowali zamieszkać razem (…). Nie musiałem poznawać jej rodziców, matka nie patrzyła na mnie sceptycznie.
    Drugie pytanie dotyczy zaś granicy samotności i podejmowania odpowiedzialności. Paweł nawiązuje bowiem w końcu układ z maturzystką Martą i próbuje ją w jakiś sposób osłonić przed złem świata, przejmuje za nią odpowiedzialności, łączy cechy ojca, opiekuna i kochanka. Nie zmniejsza to jednak poczucia samotności, pustki, a raczej wydobywa je na wierzch, każe się z nimi skonfrontować. Nie pozwala uciec w zabiegane życie codzienne, co wzmacnia tylko poczucie życiowej porażki.

    Samotność i nuda powtórzeń, brak miłości, ciągłe rozczarowanie, seks jako czysta akrobatyka – tak Kruszyński widzi życie. 
  • Holland/ Poland

    Beata Chomątowska, Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie
    Czarne 2013
    Biorąc pod uwagę, jak często bohaterowie Chomątowskiej łamią prawo, uznać należy, że jej nowa książka nie nadaje się ani dla młodzieży, ani dla tych spośród dorosłych czytelników, którzy literaturze przypisuję przede wszystkim funkcje dydaktyczne. Jest to jednak z pewnością autentyczna opowieść o życiu Polaków na emigracji.

    W Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie udaje się autorce uchwycić ten moment historii, o którym najczęściej zapominamy – jest to opowieść o Europie lat 90., o Polsce, która nie weszła jeszcze do Unii. Holandia i Niemcy stają się miejscem starcia między emigrantami z Europy Wschodniej − gorszej części świata a Europejczykami zamożnymi i zadowolonymi z siebie.

    Para młodych wyjeżdża z nudów, postanawia szukać pracy i przygody. Dzieli ich wszystko – ona jest studentką z dobrego, inteligenckiego domu. Jedzie na stypendium i liczy, że dorabiać będzie sobie w jakieś lekkiej pracy. On nie ma matury, za to olbrzymią znajomość różnych gatunków marihuany i głębokie pragnienie zdobycia dużej kasy w krótkim czasie. Wyrywa się ze świata bez perspektyw, od matki na rencie i często pijanego ojca. Po pełnej przygód podróży autostopem do Bredy docierają bez pieniędzy, nie mają gdzie się zatrzymać, w plecakach zostały tylko resztki sałatki ziemniaczanej. Znajdują jednak pracę, ona zapisuje się na kursy z marketingu na uniwersytecie w Bredzie. Mieszkają w domu pełnym ludzi młodych, pewnego rodzaju komunie, w której głos wspólnoty decyduje o wszystkim. Pracują w barze de Boulevaard, w którym włączają się w wielonarodowy strumień. Próbują poznać kulturę, w której przyszło im żyć, trochę kombinują, trochę palą, dużo pracują.

    Nie jest to jedynie – jak mogło by się wydawać – powieść o zderzeniu kulturowym, ale także o poszukiwaniu innego pomysłu na siebie. Bohaterka Chomątowskiej wyrusza w podróż ku poznaniu, nie wie do końca kim jest. Studiuje marketing, choć bycie bizneswoman w ogóle jej nie interesuje i nie ma ochoty na układanie planów promocji holenderskich pralek. Sprząta i czyta, krąży po squatach, szuka miejsca dla siebie, ale nie potrafi go znaleźć w żadnej fizycznej przestrzeni i w żadnej ideologii. Przywódca squatu kompromituje się, gdy wyciąga pieniądze z bankomatu i usprawiedliwia życie na państwowym zasiłku. Wspólna droga z R. – przyjacielem, z którym przyjechała z Polski, stopniowo rozchodzi się z powodu różnicy w wykształceniu. R. po pracy zajmuje się głównie marihuaną, ona – próbuje się uczyć języka, chodzi rano na zajęcia. W ciągu dnia sprząta w domach. Wszystkie jej kolejne doświadczenia są rodzajem poszukiwania, zdobywania wiedzy, otwierania się na świat: od studiów, przez weekendowe palenie white widow, po seks w trójkącie. Poza poziomem reportażowo-narodowym Chomątowska wprowadza tu drugi wątek − kobiecą wersję Grand Tour.

    Wydaje się, że sama autorka próbuje testować różne rodzaje reportażu – wcześniej, w Stacji Muranów sięgnęła po reportaż historyczny, pisała o powstawaniu jednej z warszawskich dzielnic na gruzach getta. Tutaj wybiera zupełnie inną formę, bo inny jest też temat. Odwołuje się do swoich własnych doświadczeń, w zakończeniu wyjaśnia jednak, że Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzienie jest reportażem czystym, że w dużym stopniu jest to powieściowa fabularyzacja. W której z tych form Chomątowska poczuje się lepiej? Niezależnie, co wymierzę – i tak warto śledzić jej kolejne książki.

  • Iluzja i mistyfikacja. O powieściach Andrzeja Barta

    Wydaje się, że pisarstwo Barta można ująć w lapidarnym skrócie 4xP: przeszłość, pamięć, przedstawienie oraz powieści.

    Podstawową przestrzenią, w której porusza się Bart, jest właśnie historia – autor deklaruje: „teraźniejszość jakby nie istnieje”. Jednakże studium historii nie ma u niego nigdy charakteru prezentacyjnego, lecz zawsze refleksyjny. Bart wymusza aktywność czytelnika, jego współuczestnictwo w konstrukcji obrazu przeszłości, bo przekształca wyobrażenie historii, wybierając zdarzenia nieznane lub przepracowując utrwalony obraz momentów przełomowych, operuje aluzją. W swoich powieściach historycznych podejmuje działanie przeciwne do typowego gestu pisarza: nie patrzy bowiem na przeszłość poprzez pryzmat teraźniejszości, lecz bada współczesność, sięgając po narzędzia z przeszłości. Twórczość Barta to próba wykroczenia z historii ku przeszłości właśnie, bo stara się on wyjść poza udokumentowaną wiedzę historyczną. Sięga po takie zdarzenia, które rozgrywają się na bocznym torze, w niewielkim stopniu łączą się z najważniejszymi, przełomowymi momentami, ale jednocześnie stanowią odblask tych chwil węzłowych: w Rien ne va plus pojawia się cała porozbiorowa historia Polski, opisywana jednakże zawsze z takiego punktu widzenia, który czyni ją niejako egzotyczną, nie-narodową: wybuch powstania listopadowego obserwujemy z perspektywy domu publicznego, I wojna zaś wkracza jako chaos, przed którym Ksawery broni swego majątku (a nie szansa na niepodległość).  Pociąg do podróży osnuty wokół planów zamachu na Hitlera, z wydarzeń historycznych wybiera tylko jego egzamin na Akademię Sztuk Pięknych. Nawet w Fabryce muchołapek Bart na temat wybiera zdarzenie, które w podręcznikach historii spychane jest na dalszy plan – likwidację getta łódzkiego. Ten sam chwyt obserwujemy w Rewersie – stalinizm pojawia się jako echo zdarzeń, szalejący terror ujawnia się tylko raz – gdy zostaje aresztowany dyrektor Barski. Tak więc Bart za każdym razem sięga daleko w głąb historii, na poziom fabuły wprowadzając jedynie subtelne, drobne lub aluzyjne odwołania. Próbuje przełamać jej stereotypowe wyobrażenia, pokazać to, co w historiografii się nie mieści, należy bowiem do dziedziny życia, a nie pomnikowych dziejów. Zabiegi te służą przejściu ze sfery abstrakcyjnej historii ku  konkretowi. Sfera wspólnotowa, uniwersalna przełamana zostaje poprzez to, co prywatne. 

    Celem Barta nie jest jednak ponowne zainteresowanie historią, nie ma on ambicji Sienkiewicza czy Kraszewskiego. Bliżej mu do modelu prozy historycznej, jaką współcześnie uprawia Eustachy Rylski. Podobnie jak Rylski, Bart próbuje wciągnąć historię w żywioł życia, dokonać jej demonumetalizacji, deheroizacji. Rylski dąży do ujęcia historii jako zbioru ludzkich wyborów, i takie też wyobrażenie bliskie jest Bartowi, którego bohaterowie stają wobec historii samotni i zmuszeni do podejmowania decyzji określających ich dalsze losy.
    Żywiołem fabuł Barta staje się historia probabilistyczna, tryb przypuszczający, poszukiwanie alternatywnych rozwiązań, równoległe przebiegi historyczne. Jednakże w tym siłowaniu się człowieka z historią, w próbie naprawienia, wyprostowania dziejów, zawsze wygrywa przeszłość – nigdy zaś człowiek. Wszystkie intrygi, manipulacje załamują się, górę bierze żywioł, jego ofiarami padają ci, którzy próbowali go przezwyciężyć. Ironia u Barta wytwarza się jako owoc zderzenia intencji, pragnień oraz historii – zjawiska stojącego poza logiką, poza kontrolą, żywiołu, który nie jest zlepkiem jedynie działań ludzkich (choćby wielu), lecz zawsze zawiera w sobie jakąś przewrotną siłę, pierwiastek obcy, uniemożliwiający racjonalny i słuszny rozwój. Historia to wszystko, co nieludzkie, nie można jej więc podporządkować ludzkim prawom. Każda z postaci Barta skazana jest więc na klęskę w swym zmaganiu z losem i historią: w Rien ne va plus przynosi ją śmierć, bankructwo, zmierzch, w Pociągu do podróży determinizm narodowy o dość mistycznym pochodzeniu, w Don Juan raz jeszcze manipulacje polityczne i ludzka małość, w Fabryce…przyczyną upadku jest pycha, w Rewersie– normy społeczne.
     Ironia historii, jej przewrotność pokonuje starania człowieka: agentów-zabójców z Pociągu do podróży wysyła w przeszłość amerykański prezydent, posługujący się tymi samymi metodami co Hitler, obciążony takim samym światopoglądem, przemawiającym za pomocą podobnych frazesów:
    Nasza Ameryka jest najwspanialszym rezultatem tysięcy lat dokonań człowieka. Dlatego też mogliśmy być krajem umoralniającym innych. Jak jednak możemy to dalej czynić, jeżeli sami straciliśmy o moralności pojęcie? Czy narkomani, feministki, lesbijki i pederaści potrafili wykorzystać szansę, jaką dali im moi poprzednicy, zbyt dobrze ich traktując? (…) Ostatnie zdanie wziąłem z jego [prezydenta – dopisek mój, PM.] przemówienia wygłoszonego dwa lata później. Wzruszające te słowa wypowiedział do gwardzistów narodowych, mających uspokoić naszych ubarwionych inaczej braci, którzy nie chcieli dobrowolnie zgodzić się na medyczną pomoc w wyhamowaniu zdolności płodzenia się.
    John i David przekonani są, że udało im się pokonać Hitlera – choć chłopak nie dostał się na akademię, i ciągle przejawia wyjątkową więc podejrzliwość wobec świata, jest też zadufany w sobie – zostaje unieszkodliwiony upadkiem ze schodów w czasie ucieczki przed hermafrodytą. Odgryza sobie język i wydaje się, że nikt nie rozumie jego bełkotu. Szczęśliwy John wraca do Ameryki, pozostawiając Davida, który widzi swoją rolę jako tego, kto będzie naprawiać historię (David wybiera się do Sarajewa, by powstrzymać Gawriło Principa). Dopiero w czasie spotkania z politykami John ogląda film, na którym tłum niemiecki wiwatuje na widok Hitlera-niemowy, rozpoznaje też okulary Davida – dostrzega je na jednej z hałd śmieci w obozie koncentracyjnym. Bart tymi dwoma scenami przekreśla awanturniczy i humorystyczny nastrój, jakiemu wcześniej podporządkował fabułę. Pokazuje bowiem, że w tym konkretnym momencie historycznym w Niemczech nie był potrzebny wcale przywódca elokwentny, że nawet Hitler-troglodyta wystarczył, by skumulować pragnienia narodowe, uzewnętrznić i zarazem wykorzystać siły, naciskom których podlegał naród. Bart mówi przewrotnie, że to w gruncie rzeczy Niemcy stworzyły Hitlera, a nie on wykreował nowe państwo.
    Sabina z Rewersu opowiada synowi, że jego ojciec był patriotą, zginął jako więzień polityczny, sprzeciwiający się komunizmowi, nie może wyznać mu, że urodziła dziecko człowieka, który wcześniej uwiódł ją, by przekonać do donosicielstwa, i którego zabiła, by ratować się od takiej hańby. Tutaj więc, odwrotnie niż w Fabryce muchołapek kat zamienia się w ofiarę, oprawca w świętego. Normy moralne, w imieniu których staje Sabina, zabijając Falskiego-Toporka, okazują się więc równocześnie krępującym ją konwenansem, jej czyn nie ma znaczenia patriotycznego, jest pewnego rodzaju aberracją, właśnie ironicznym przetworzeniem romantycznego gestu walki. Jej pragnienie bohaterstwa nie zostaje zrealizowane, bowiem działanie, które podejmuje zbyt bliskie jest melodramatowi, aferze miłosnej z taniej powieści, nie nadaje się na historię umoralniającą.
    Bart konsekwentnie wybiera na swoje fabuły takie zdarzenia, które zdają się przynależeć właśnie do świata powieści, nie zaś historiografii – okazują się bowiem za mało patriotyczne, poronione, niejednoznaczne, zbyt mętne, by można było umieszczać je w archiwach dla przyszłych pokoleń. Zbyt dużą rolę odgrywa w nich też spisek, gra sił– ta warstwa zdaje się łączyć Barta z polskimi powieściami historycznymi doby PRL-u.  

    W społecznych procesach przemian pamięci najpierw rozwija się jej forma komunikacyjna – realizująca się w rozpowszechnianiu przekazu, skupiająca się na transmisji pewnej wiedzy o zdarzeniach. Po niej zaś, gdy znikają świadkowie, pojawia się druga forma pamięci – pamięć kulturowa. To ona spełnia funkcję stabilizatora wyobrażeń o własnej tożsamości, na niej buduje się wszelkie konstrukty kulturowe. Andrzej Bart stara się zaś w swoich powieściach przeprowadzać operację odwrotną od tego naturalnego procesu – nie pozwala na utrwalenie jakiś jednoznacznych, rytualnych wyobrażeń. Bart jest więc pracownikiem przeciw-pamięci, budującym swoją wizję historii na przekór ustalonym wyobrażeniom. Pamięć spełnia u niego podwójną rolę – budzi to, co niejednoznaczne, wspomnienie prawdziwego życia wysuwa przeciwko pamięci pomnikowej, ale jednocześnie spełnia funkcję kompensacyjną – bo poprzez pamięć można odzyskać to, co historia usunęła, przywołać pokonanych, przegranych, niesłusznie zamordowanych. Tak dzieje się właśnie w Fabryce muchołapek. Idea przywrócenia sprawiedliwości nie może zrealizować się w historii, dlatego też Bart umieszcza ją w sferze pamięci: to ona ma stać się zarazem karą dla tych, którzy wymknęli się historii – Rumkowski poprzez pamięć ma być właśnie ukarany, to pamięć o jego słabościach, perwersjach, prymitywizmie stanie się najokrutniejszą zemstą na tym, który chciał stać się nowym zbawicielem, próbował zapisać się w historii jako postać heroiczna.

    Pamięć jako rodzaj kary pojawia się też w Don Juan raz jeszcze– to ona stanowi rodzaj piętna, które spoczywa na głównym bohaterze. Don Juana poznajemy jako człowieka w wieku średnim, kogoś zupełnie już innego niż mityczny kobieciarz. Mnich zajmuje się na co dzień opieką nad syfilitykami w Neapolu – to najcięższa kara dla „wykwintnisia”, bolesne też obserwowanie ruin, jakie z ciała pozostawia rozpusta, której oddawał się w młodości. Wspomnienie przeszłości staje się więc dla don Juana rodzajem duchowego ćwiczenia, ciężarem, który musi nieść ze sobą nieustannie, przyczyną jego smutku i przekonania o bezcelowości życia. Jednocześnie jednak pamięć, którą biczuje się za swoje grzechy, okazuje się zawodna, don Juan nie pamięta bowiem wszystkich swoich występków − to wspomnienie innych, przywołujące wyjątkowo spektakularne wybryki, budzi w nim jeszcze większe udręczenie. Dla jego dawnego sługi tymczasem przypomnienie przygód z przeszłości okazuje się rodzajem wytchnienia od niebezpiecznej gry, w której teraz uczestniczy, powodem do dumy:
    Przecież nie pokutujesz za wystawianie twarzy do słońca w Wielki Piątek, mój panie. Nie ma się czego wstydzić, jak grzechy, to grzechy, a nie zabawa. Zresztą dziwię się, że tym który nie bałeś się traktować Boga zbyt śmiałym słowem, tak się wstydzisz sprawy z człowiekiem. Jakbyś tego nie liczył na setki…

    Funkcja pamięci przechowującej wspomnienia, pozwalającej na istnienie w nowej rzeczywistości pojawia się też w Rewersie – tutaj to właśnie pamięć o przeszłości oddziela ludzi przyzwoitych od „nowych”. Tym rozróżnieniem posługuje się matka Sabiny, określając jako przyzwoitych tych, którzy przed wojną mieli pewną pozycję społeczną. „Nowi” zaś to ci, którzy doszli do władzy w 1945 roku i teraz starają się wymazać ślady społecznej pamięci o rzeczywistości przedwojennej. Pamięć staje się więc w tym codziennym użyciu sposobem na proste rozpoznanie „swoich” i „obcych”, oddzielenie inteligentów i drobnych posiadaczy od przedstawicieli i zwolenników nowej władzy. Pamięć tę nosi w sobie też Sabina – kamienice i ulice budzą wspomnienia o świecie przedwojennym i jego porządku, nie pozwalają brać nowej rzeczywistości całkiem serio, budują dystans bohaterki do jej otoczenia. Sabina żyje zgodnie z narzuconym systemem, nie buntuje się przeciwko niemu otwarcie, ale też nie przyjmuje go jako swojego. Wraz z matką i babką uprawia rodzaj mimikry, stara się wtopić w tło, udawać, że akceptuje zasady narzucone przez komunistów. Opór wyraża się jednak w uporczywym trwaniu pamięci, we wspominaniu powstania, zniszczeń Warszawy – bez zachwytu dla jej odbudowy. Z tej perspektywy wszystko, co przynosi nowy system jest rodzajem dekoracji, gry, którą należy przeczekać, licząc na powrót normalnego świata, zagubionego w czasie wojny.

    Tutaj właśnie otwiera się trzecia, niezwykle ważna dla Barta kategoria – przedstawienie świata jako rodzaju spektaklu, relacji międzyludzkich jako inscenizacji, udawania.
    Bart wygrywa ten topos literacki wielokrotnie i we wszystkich swych powieściach. Najsilniej motyw ten ujawnia się w debiutanckim tekście Człowiek, na którego nie szczekały psy – główny bohater stara się dostać do szkoły teatralnej, ale aby tego dokonać, musi wkupić się w łaski egzaminatorów. Jest też świetnym iluzjonistą, jarmarcznym sztukmistrzem, który w wojsku ułatwia sobie życie, ogrywając kaprala za pomocą sztuczek karcianych. Bart w powieści tej posługuje się chwytem tekstu w tekście – wprowadza elementy przedstawienia teatralnego, Marek Trzaska obserwuje próby do sztuki Villariego, później zaś pomaga swojej współlokatorce (która zafascynowała go także w czasie przedstawienia – striptizu w klubie nocnym) w poszukiwaniu ukrytych w czasie wojny diamentów. Aby je odkopać, cała ekipa oszustów udaje, że wynajmuje piwnicę w chłopskim domu na potrzeby filmu kostiumowego – pojawia się kolejne przedstawienie, kolejna mistyfikacja. Marek podszywa się pod inteligenckiego syna – albo też jest nim, Bart nie wyjaśnia tego do końca. Znów udaje – w czasie seansu spirytystycznego Rudolfa Valentino i don Vito Corleone. Przed jedną z egzaminatorek odgrywa rolę młodego, lecz naiwnego buntownika, ratuje jej życie w czasie próby rabunku (co też okazuje się przez niego wyreżyserowaną sceną, a trzej napastnicy to wynajęci przez niego chuligani), egzaminatora Kellera nabiera, udając pasjonata teatru, który urodził się w tym samym domu w Łodzi, co wielki reżyser.
    U Barta całe życie jawi się jako rodzaj mistyfikacji – zamierzonego oszustwa, gry przyjętej, by przetrwać we wrogim świecie, by zdobyć wiedzę i doświadczenie, inaczej niedostępne, by pokonać zło, zmanipulować przeciwnika, ukryć swoje winy. Przebranie staje się jednak nie tylko sposobem na uwiarygodnienie mistyfikacji, ale też częścią tożsamości bohatera, nie można się wcielić w rolę – zdaje się mówić Bart – i nie przejąć na siebie implikacji, jakie ona powoduje. Za każdym razem bowiem bohaterowie, którzy planują swą intrygę jako sposób na zwycięstwo, padają ofiarą iluzji, którą wytwarzają. Joanna faktycznie staje się szalona, odchodzi w końcu do klasztoru, zmęczona machinacjami i przedmiotowym traktowaniem. Nie potrafi poradzić sobie z dworem, który traktuje jej tytuł, a zarazem ją samą, jak rodzaj pola walki, trofeum, które należy zdobyć i utrzymać, przekazać w ręce zwycięzcy. Symulowana choroba zostaje więc w pewnym momencie świadomie przyjęta, bo tylko ona pozwoli jej się wycofać ze świata, na życie w którym Joanna nie ma już siły, nie budzi też on jej radości – w przeciwieństwie do jej matki Izabeli, która potrafiła rzucić dwór na kolana. Podobnie dzieje się z Marią – przebrana za chłopca, by móc podróżować z orszakiem królowej, widzi świat, jakiego nigdy nie poznawałaby jako kobieta, bierze nawet udział w pojedynku, jednak wiedza, którą zdobywa, nie czyni jej lepszą – raczej rozczarowuje, pokazuje słabość i miałkość otoczenia, uwypukla ukryte intencje, motywy działania, niszczy iluzję, w którą dziewczyna wcześniej wierzyła. David z Pociągu do podróży w pewnym momencie swojej intrygi także zaczyna wierzyć w rolę, do spełnienia której go zmuszono – staje się strażnikiem historii, nie tylko jej chwilowym korektorem. Po spełnieniu misji, postanawia pozostać w przeszłości, by uchronić historię przed kolejnymi pomyłkami, tragicznymi zdarzeniami. Pada jednak jej ofiarą i ginie w obozie koncentracyjnym – to kara za pychę, za przekonanie, że wiedza o rozwoju zdarzeń zapewnia mu wyższą pozycję, gwarantuje nietykalność.
    W twórczości Barta problem mistyfikacji nie dotyczy jedynie transformacji jego bohaterów, ale wiąże się też z wyobrażeniem świata – to rzeczywistość bowiem ma charakter iluzoryczny, zmusza do przyjmowania ról, do spiętrzania iluzji. Jej kształt wydaje się nieodgadniony, choć wszystkie postacie starają się zedrzeć kolejne zasłony i odkryć prawdę o świecie. Bycie w świecie może przybierać więc tylko postać przedstawienia, udawania, nie da się egzystować inaczej. Docieranie do prawdy prowadzi przez szereg mistyfikacji, im bliżej prawdy, tym więcej kłamstwa, w tym większej ilości scen-rozgrywek należy brać udział.
    Wydaje się, że Bartowi najbliższy jest gatunek powieści historycznej, jednakże ulega on w jego twórczości daleko idącym przekształceniom: nie ma bowiem ani prezentacji tła historycznego, ani poszukiwania analogii ze współczesnością, nie ma typowych dla tego gatunku schematów fabularnych. Bart żywi się więc nie tyle tradycyjną powieścią historyczną, co jej postmodernistyczną formą, nazwaną przez Lindę Hutchoen historiograficzną metapowieścią. Hutcheon w ponowoczesnym przekształcaniu gatunku powieści historycznej kładzie nacisk na zakwestionowanie statusu historii i palimpsestowość tekstu. Obie te cechy stanowią fundament formy powieściowej u Barta: poprzez specyficzną kreację narratora podważa on iluzję historyczności, a dzięki nasyceniu aluzjami wskazuje fikcyjny i literacki wymiar swoich opowieści. Historia u Barta nie ma statusu referencjalnego: zawsze jest rekonstruowana z tekstów obcych: w Pociągu do podróży i Don Juan raz jeszcze narrator przywołuje szereg fikcyjnych źródeł, które pozwalają mu snuć opowieść, sięga do relacji ustnych, opowieści domowych przekazywanych z pokolenia na pokolenie przez jego postacie, śledzi wiadomości w prasie, filmach, innych książkach. Te wszystkie zmyślone źródła pozwalają uprawdopodobnić opowiadane historie w ramach świata przedstawionego kolejnych powieści, ale równocześnie wskazują na ich fikcyjny status w oczach czytelnika. Powieści Barta stanowią więc zlepek opowieści, jest on hojny w konstruowaniu historii niczym Potocki w Pamiętniku znalezionym w Saragossie albo prozaicy południowoamerykańscy – opowieści szkatułkowe znajdziemy nie tylko w jego tekstach historycznych, ale też współczesnych – w Człowieku, na którego nie szczekały psy bohater czyta na głos opowiadanie Villardiego, ogląda przedstawienie teatralne na podstawie jego sztuki, w Piątym jeźdźcu Apokalipsy Bart łączy za pomocą nadrzędnego wątku poszukiwania Antychrysta cztery zupełnie osobne historie. Bart parodiuje więc nie tylko źródła historyczne, ale też pracę badacza, ujawnia swój dystans do historii, kwestionuje możliwości reprezentacji, jakie ma powieść.
    Gra, jaką autor podejmuje z gatunkiem, polega przede wszystkim na zaszczepianiu na fundamencie powieści historycznej elementów innych gatunków: Rien ne va plus to rodzaj gawędy, kroniki, powieści awanturniczej, Pociąg do podróży to połączenie powieści historycznej i szpiegowskiej, Don Juan raz jeszcze posiada także cechy powieści politycznej i romansu, „Fabryka muchołapek” to powieść sądowa i oniryczna zarazem, Rewers to tragi-farsa (czarna komedia, jak przedstawiają ją krytycy lub biała tragedia, jak mówi o niej sam Bart) – widać więc, że godzą się tu gatunki sprzeczne, zapożyczone z różnych epoki oraz różnych rejestrów, ożywiane na poziomie metaliterackim, demaskowane jako falsyfikaty.
    Twórczość powieściowa Andrzeja Barta wydaje się jednym z najciekawszych zjawisk współczesnej literatury polskiej. Jest on autorem, który potrafi spleść historię polską z postmodernistycznymi konwencjami gatunkowymi, odrzucić uwarunkowania typowo narodowe, odejść od schematów służących reprezentacji naszej historii, obowiązujących od połowy XIX wieku. Przekształca w nowatorski sposób wątki przez literaturę głęboko przepracowywane – jak Holocaust (w Don Juanie raz jeszcze przedstawiony w kostiumie historycznym, a w Fabryce muchołapek – w konwencji onirycznej i groteskowej).
    Rozpoznanie przeszłości, pamięci, przedstawienia i powieści jako fundamentalnych dla Barta kategorii nie zamyka, ani nie ogranicza możliwości interpretacyjnych, jakie tkwią w jego prozie, nie wyczerpuje też wszystkich kluczy, jakie należałoby zastosować do jego twórczości. Bart wiele miejsca poświęca też w swoich powieściach wyobrażeniu miasta (szczególną rolę odgrywa tu Łódź), zderzeniu kultur i światopoglądów (ludzie nowi a inteligencja w dobie komunizmu w Rewersie, zasymilowani i nowocześni Żydzi zachodnioeuropejscy oraz ubodzy Żydzi z Europy Wschodniej w Fabryce muchołapek), szczególny stosunek do historii Polski widoczny w Rien ne va plus, jej interpretacja jako ciągu historii domowych, osobistych, mikrohistorii. Wszystkie te wątki czekają jeszcze na swoich badaczy, zwłaszcza, że Bart staje się pisarzem coraz bardziej zdyscyplinowanym, publikującym coraz częściej, coraz silniej też obecnym we współczesnym życiu literackim.
                                                                                                             

  • Rododendrony

    Zyta Oryszyn, Ocalenie Atlantydy

    Świat Książki 2012
    Jak wydostać się ze schronu po wojnie? Jak ukryć się przed czujnym klasowo spojrzeniem służb? Jak zacząć życie od nowa w zupełnie nowym miejscu, gdy nie ma się niczego? Na te wszystkie pytania odpowiada Ocalenie Atlantydy, chociaż nie ma się co oszukiwać – pokazywanej tu rzeczywistości daleko do ocalenia.

    Oryszyn mnoży postacie, montuje cały świat – na Ziemiach Odzyskanych w 1946 roku buduje się od nowa wspólnota polska, która zajmuje poniemieckie mienie. Przenosi ona jednak ze Wschodu cały zestaw kompleksów i konfliktów (Łemkowie to Ukraińcy i upowcy, Kwieciński to Żyd, bo wiadomo, jakie to nazwisko, połowa warszawiaków to agenci nowej władzy, a wszędzie czuć rękę niemieckich rewanżystów). Wszyscy bohaterowie powieści wychodzą z wojny poharatani, osieroceni i straumatyzowani, nie są jednak niewinnymi, cierpiącymi ofiarami, bo nawzajem zatruwają sobie życie. Nie ma tu też szans na spokój, szybko zapada żelazna kurtyna, urzędnicy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, ustrojeni w czarne skórzane kurtki, zaczynają siać postrach. Znikają kolejni obywatele, nikt nie wie, gdzie ich szukać, nikt nie chce o nich mówić. Po 1956 nic się nie zmienia – dzieci dorastają w sierocińcach, głodują, walczą między sobą o resztki z kosza. Ubecja dalej śledzi i prześladuje:

    A potem zaczęli mówić o lokalach ubeków, że niby pustostany, ale wcale pustostanami nie są. Bo jak trzeba kogoś nagrać, dobrze przysposobić, ugłaskać, że by niby kumple, chodź, napij się stary, ale mam naleweczkę palce lizać, nie będziemy czyściochą truć, a choćby i czyściochą, ale za to ze śledzikiem z cebulką jak ta lala, to się go prowadzi do takiego umeblowanego, nawet z lodówką i garami lokalu.

    Daleko tej rzeczywistości do patosu, bo o wojnie, stalinizmie i PRL-u Oryszyn potrafi pisać bez patosu. Wybiera perspektywę żabią – przedstawia świat z punktu widzenia ludu, często medium mówiącym staje się dziecko. Te dwa chwyty sprawiają, że to wszystko, co w powieściach Janusza Krasińskiego pokazane jest jako oczywiste i jednoznacznie złe, tutaj pojawia się jako sugestia, wspomnienie. Oryszyn nie nazywa, ona opisuje i każe nam samym domyślić się, o co chodzi. Często wykorzystuje mechanizmy dziecięcej wyobraźni:

    Wcale nie było jasne, czy Żelazna Kurtyna sięga do nieba, czy tylko do pierwszych byle jakich chmur.  Mietek Szczęsny twierdził, że tylko do pierwszych chmur. Bo jeżeli sięgałaby aż do nieba, to musiałaby w niej być jakieś śluzy czy co, żeby samoloty mogły latać.

    Ocalenie Atlantydy to powieść rzeka, utwór o epickim rozmachu, pozbawiony jednak stricte powieściowej spójności – składa się z kilku opowiadań-rozdziałów, w których poznajemy kolejne postacie, a fabuła obejmuje coraz szersze przestrzenie. Nie będę tutaj specjalnie oryginalna (bo zgadzam się z Dariuszem Nowackim), gdy napiszę, że najlepszy wątek dotyczy rodziny Brylaków. Oryszyny idzie tu bowiem pod prąd tradycyjnego przedstawienia: PRL, którego system pozwalał na osiągnięcie awansu społecznego nizin, tutaj jest przedstawiony jako ustrój, który wymusza degradację: ojciec rodziny, Jan w czasie wojny był dowódcą oddziału AK i nie ujawnił się w 1945 roku, w Waldburgu/Leśnym Brzegu ukrywa się na chłopskich papierach. Jego syn Emil, nosi teraz imię Wacio, teściowa – wykształcona, pochodząca z ziemiaństwa, zostaje Brylak Antośką, która nie ma prawa mówić rododendrony, a jedynie krzaczyska:

    Mama nie zna żadnego francuskiego (…). Mama powinna mówić na przykład tak: idź se Waciu polatać po polu. Albo chodźże Waciu, żwawiej, bo wieje przeciąg. Albo patrzy mama na rododendrony przez okno, ale nam nie wolno wiedzieć, że to rododendrony, nam wolno wiedzieć tyle, że to są takie dziwne krzaki, więc mam mówi, dyć ale śmieszne krzaki, polataj se po polu, Wacek, kole tych dziwnych krzaczysków.   

    Brylak walczy o przeżycie, ale dusi się w nowej formie, babka w niedziele przebiera się w swoje dawne stroje, mówi z wtrętami francuskimi i przedstawia się swoim pierwotnym imieniem. Chłopiec zaś, o czym ojciec nie wie, gardzi nim i jego strachem. Podziwia za to ubeków – za skórzane płaszcze, broń, samochody i wille. Chłopak wychowywany w schizofrenicznym świecie, wierzy w męską prymitywną siłę, imponują mu wyprostowane plecy, odwaga i bojownicza postawa ubeków:

    Swoich łez Wacio nie lubił, bo zawsze znaczyły jedno, że trzeba się bać i uciekać. A uciekać zawsze było przed czym. Ledwie się zapomniało o jednym śmierdzącym moczem i rybimi łuskami strachu, a tu już trzeba było się bać czego innego.

     Zyta Oryszyn po wielu latach po raz kolejny zabrała głos – nie ma co rozważać, czy to ponowny debiut, czy kontynuacja twórczości z lat 70. Ważne jest to, że powieść zdobywa kolejne nagrody, że mówi o PRL-u świetnym językiem, że sięga po takie obrazy i metafory, które przekonują mnie do tego świata, sprawiają, że chcę czytać dalej.

  • Uwolniony od właściwości

    Eustachy Rylski, Obok Julii
    Wielka Litera 2013
    Rylski przeczy Zagajewskiemu, a konkretnie jego tezie o słabości polskiej powieści. O ile generalnie zgadzam się z tezą autora Jechać do Lwowa, o tyle zawsze gdy trafia mi w ręce nowy Rylski albo nowy Bart, myślę, że jeszcze nie jest z nami źle.

    W Obok Julii widać jednak, że Rylski czerpie wzory z literatury Zachodu, że bardziej interesuje go Hemingway i proza oraz poezja rosyjska niż autorzy polscy (spośród nich tylko Hłasko i Iwaszkiewicz – dość kontrastowy zestaw).

    Niektórzy pisząc o tej powieści, wskazują na jej podobieństwo do Madame Libery – podobieństwo to jednak jest wątłe, bo romans z nauczycielką przebiega tu zupełnie inaczej, a na plan pierwszy wysuwają się zupełnie inne kwestie: względności moralności, absurdu życia, dojrzałości, męskiej tożsamości.

    Pozornie jesteśmy świadkami biografii Janka Ruczaja, który rozpoczyna swą życiową drogę latem 1963 roku od morderstwa dozorcy z bazy samochodowej i przewiezienia przez zieloną granicę nauczycielki Julii. Jak to u Rylskiego – fabuła jest właściwie pretekstowa, choć nie daje o sobie zapomnieć. Ruczaj pragnie żyć, żyć inaczej niż większość w latach 60., sprawdzić inne możliwości, wyznaczyć inne granice i ścieżki. To pragnienie zaznania wyjątkowych przeżyć,  podążania własną drogą niezależną od wytycznych zapijaczonych urzędników i esbeków sprawia, że szybko wchodzi na drogę przestępstwa. Do pewnego stopnia (ale jak dokładnie się to dzieje, ujawnia dopiero zakończenie) jego motorem jest też uczucie do Julii (i dopiero zakończenie wskazuje w pełni elementy składowe tego uczucia – nie będę więc tego wątku rozwijać). Bohater Rylskiego stoi zawsze z boku, nie należy do żadnej grupy, żadnego układu. Nigdzie nie ma domu, z nikim nie jest szczery, nigdy nie kocha w pełni, nigdy i niczemu się nie oddaje całkowicie. Jest zdeklasowanym  inteligentem pracującym w bazie samochodowej w uzdrowisku w Sudetach. Jako taki wszędzie jest obcy i budzi pogardę wszystkich – nie ma dla niego miejsca w robotniczych kręgach, nie ma wśród studentów, bo na maturze zakończył swoją edukację.

    Los rzuca go w świat – wyjeżdża z miejscowości S., trafia na Lazurowe Wybrzeże, styka się z rosyjską mafią, jugosławiańskimi specjalistami od mokrej roboty, polskimi esbekami, ociera o Czerwone Brygady. Zawsze jednak jest taksówkarzem – najpierw wozi kuracjuszy w S., potem Kima Sewastopola (rosyjskiego mafiosa, miłośnika białej Rosji), a jeszcze później prominentów nowej Polski. 

    Ruczaj (vel Hrabia – jak wołają na niego na bazie) jest tchórzem, cynikiem i oportunistą, a jednocześnie Rylski mistrzowsko wygrywa jego pragnienie przygody, egzotycznego życia, jego inteligencję i spostrzegawczość, odwagę, wierność kilku wartościom, samotność i zniechęcenie, pogoń za przyjemnością, umiejętność wykorzystania każdej sytuacji na swą korzyść i ciągłą, duszącą melancholię.

    Bohater ten staje przed zagadką – dlaczego życie dało mu więcej niż mu się należało? Zgłębia  przez całe życie to pytanie, brawurowo sprawdza, jak daleko może się posunąć i zawsze uchodzi bezkarnie. Nie ma w nim żadnej lojalności wobec środowiska czy kolegów, okazuje się wierny tylko własnej babce i Julii (ujawnia się więc nieoczekiwany sentymentalizm). Naczelnym jego motorem jest pogoń za przyjemnością, którą zawsze udaje mu się osiągnąć. Przyjemność jest tu jednak rozumiana jako opozycja szczęścia, jako coś łatwiejszego, co nie wymaga oddania i zaangażowania. W końcu ocenia swoje życie jako spełnione, ale i puste:

    Nie miałem już sobie nic do powiedzenia, nie chciałem przed niczym siebie przestrzec, na nic namówić, do niczego przekonać, niczym się wzruszyć, nie musiałem niczego na poważnie się obawiać, z niczym się mierzyć i do niczego odnosić. Stan, jaki człowiek, a w każdym razie mężczyzna, powinien osiągnąć po życiu, które nie sprawiło mu zbyt wielu zawodów.

    Dariusz Nowacki w recenzji z Obok Julii podkreśla, że podstawową figurą dla wszystkich powieści Rylskiego jest „samcze zwarcie”, pojedynek, próba sił. Oczywiście to prawda. Za każdym razem jednak Rylski figurę tę przekształca, a w tej powieści rozszerza ją – zwarcie staje się figurą określającą każdą relację, w jaką wchodzi Ruczaj, z każdą osobą i na każdym etapie jego życia. Ruczaj postrzega bowiem życie jako pole nieustannej walki, w której musi pokazać swoją odwagę (fałszywą), pewność (udawaną), siłę (wynikającą z nagłego spięcia). Jego życie to jeden wielki blef, którego nikt nie sprawdził.

    Rylski to, moim zdaniem, pisarz w najdoskonalszy sposób w literaturze polskiej kontynuujący wątki egzystencjalistyczne. To właśnie ten kontekst zespala inspiracje Hłaską, Iwaszkiewiczem i Camusem. Problemy tożsamości, walki ze światem, konfliktu z otoczeniem, poszukiwania własnej moralnej drogi, ciało jako granica jednostki to typowe kwestie egzystencjalistyczne, bardzo popularne w prozie lat 60. Tutaj odżywają one na nowo, otrzymują nową formę i nowy kształt.  
     

  • Czego kobieta potrzebuje do szczęścia?


    Justyna Bargielska, Małe lisy
    Czarne 2013


    Ten zbiór porusza się miedzy gatunkami, jest trochę prozą, ale też ma w sobie poetyckie niedopowiedzenie, lekkość, skłonność do metafory i niedosłownego odbioru świata.


    Bargielska pisze o dwóch kobietach, Magdzie − matce i Agnieszce − singielce, które mówią podobnie, choć inaczej widzą świat. Magda ma dwoje dzieci i niezwiązaną z nimi depresję, Agnieszka prowadzi warsztaty z pisania. Łączy je wspólny kochanek, z którym spotykają się w lesie.  



    W Małych lisach autorka tworzy pewien portret kobiety i u niej zawsze jest postać, która nie mieści się w rolach społecznych, wyróżnia ją jakiś naddatek metafizyczny wykraczający poza ramy kulturowe. Kobieta tutaj to przede wszystkim homo sapiens, zawsze myśląca i czująca istota, skazana na wybierania spośród ograniczających ją ról. Ona jednak się na to ograniczenie nie godzi, dlatego szuka czegoś innego, czegoś więcej, co znajduje się pod powierzchnią świata. Wykracza poza małżeństwo, macierzyństwo, etatową pracę, wszelkie sztampowe wyobrażenia o kobiecym szczęściu. Bargielska satyrycznie przedstawia stereotypowy obraz kobiety i ten motyw jest u niej stały, już w Obsoletkach pisała:


    Wolno mi brać tylko te [alkohole] z dolnej półki, bo są gorsze jakościowo, za to mają wymyślniejsze etykietki. W ten sposób nawiązuję do swojej kobiecości, skoro już muszę pić, gdy tylko zostawi się mnie samą w domu.

    Tutaj widać zaś wyraźnie, że refleksja Bargielskiej w dużym stopniu ma charakter metafeministyczny, daleki jednak od dyskursu uniwersyteckiego, blisko za to piaskownicy i odkurzacza.

    Jej bohaterki tak urządzają swoje życie, żeby zmniejszyć doznania egzystencjalne, które u Bargielskiej stanowią zawsze rodzaj zagrożenia, bo graniczność znajduje się na wyciągnięcie ręki, nic nas nie dzieli od przerażającej tajemnicy życia. Zawsze stoimy na skraju przepaści, jakiegoś cierpienia, śmierci, głębszego sensu.


    Ciało kobiety i jej życie predestynują ją zaś do takich doznań, co sprawia, że trauma jest na granicy mowy, na języku. Trzeba ją odtwarzać ciągle, nie ma żadnej blokady, jest za to przymus opowiadania. Opowiada jednak zawsze kobieta kobiecie, mężczyźni pojawiają się tylko jako przedmioty tych opowieści. Tak dzieje się w przypadku Pomniczkowej, która wspomina poronienie i porzucenie przez partnera, jego zdradę z dziewczyna, która nie straciła dziecka i nie narzucała mu się ze swoim bólem.


    Zagrożenie egzystencjalne jest tym większe, że nie ma niczego, co mogłoby wybawić przed lękiem. Takiego koła ratunkowego nie daje ani religia, ani miłość, ani małżeństwo:

    Jasne, to działa cuda – powiedziałam – tylko ja mam taki jakby esperal na Eucharystię. Już nawet nie to, że się puszczam, ale wypuszczam się na to puszczanie z małżeństwa cywilnego. Podwójne ubezpieczenie. Zabije mnie o, taki okruszek hostii.

    Bargielska jak zwykle bawi, ale nawarstwia też niepokój.