Tag: powieść

  • Plasterek na lockdown

    Plasterek na lockdown

    Mariana Leky, Sen o okapi

    przeł. Agnieszka Walczy, Otwarte 2021

    Hermetyczny świat małej miejscowości to coś, na co naprawdę nie miałam ochoty. Do tego ta niemiecka powieść zaczyna się od odczekiwania na śmierć – stan, który też właściwie w ciągu ostatniego roku rozpoznaliśmy aż za dobrze. 

    Ale Leky robi tutaj coś zupełnie innego – przykleja na te wszystkie stany depresyjne plaster. Bo śmierć staje się w jej powieści dalszym ciągiem życia, jego naturalną konsekwencją, elementem upływu czasu, nabiera znów sensu. Gdy babci Selmie śni się okapi, to jest to zawsze sen proroczy, zapowiedź czyjejś śmierci – wszyscy mieszkańcy osady Westerwald przysiadają więc, oczekują. Ale niektórzy – jak stary sąsiad – idzie położyć się do łóżka, otwiera okno, bo na śmierć czeka już od dawna, jest zmęczony, chce zacząć nową podróż. 

    Luiza, wychowywana przez babcię, z pracującymi obok rodzicami, zajętym, podróżującym ojcem, wchodzi powoli w świat i po swojemu go oswaja. Widzi więcej – jako dziecko, ale też ma nadświadomość daną przez autorkę, dar obserwowania i dziwienia się światu. Leky pracuje tutaj na stereotypowym wyobrażeniu dziewczynki i kobiety jako tej, która powinna skupiać się na innych, obserwować pilnie, a nie mówić. Luiza właśnie taka jest, cała wydaje się spojrzeniem, nie oznacza to jednak wcale, że sama znika. Przeciwnie, zasysa świat, czerpie pełnymi garściami, traktuje jako intelektualną łamigłówkę. I rośnie, bo to powieść inicjacyjna, wolna jednak od potwornych transgresji. Luiza na naszych oczach się przepoczwarza z dziecka w młodą kobietę, w ostatniej scenie widzimy ją wyjeżdżającą na stypendium. 

    Leky rozplanowuje swoją powieść na przecięciu dwóch osi, miłości i śmierci oraz domu i podróży. One transformują ciągle, rozbudowując się w opozycję dzieciństwa i starości, zmiany i rytuału, stałości i ruchu, prowincji i świata. Luiza próbuje uporządkować sobie świat, który stopniowo poznaje, a kontakt ten jest budowany od podstawy, od kolejnych obrazów pól, jakie mija w drodze do szkoły – tu także rysuje się stałość i zmiana, zmiana jako element stałości. 

    Druga rzecz, która mnie w tej książce interesuje, to pozytywnie wykorzystana opozycja rodzimości i egzotyki: bo babciny sen proroczy dotyczy właśnie okapi, zwierzęcia egzotycznego, tajemniczego – jak podkreśla Leky, ssaka najpóźniej odkrytego przez człowieka. Szeroki świat z jego tajemniczymi, dziwacznymi zwierzętami nie jest tutaj jednak niebezpieczny, niezrozumiały, raczej przez swą niezrozumiałość interesujący. Tak jak prowincjonalny Westerwald nie jest wcale synonimem gnuśności i duszności, tak przestrzeń, która się poza nim rozpościera nie oznacza zagrożenia i obcości. Oznacza za to bogactwo, inność, które Luiza z dziecięcą pasją poznania, chce odkryć. 

  • Krzyżowcy i dziewczyna

    Krzyżowcy i dziewczyna

    Gdyby wszyscy autorzy powieści obyczajowych pisali takie książki! Świetna rozrywka, ale taka, która bawiąc, zahacza o debatę o tolerancji religijnej i korzeniach tożsamość europejskiej.

    Stefan Hertmans, Nawrócona

    Przeł. Alicja Oczko

    Marginesy 2018

     

    Hertmans nie należy do pisarzy, którzy zrewolucjonizują powieść XXI wieku. Jest to jednak świetny rzemieślnik, genialny stylizator, uważny badacz historii i skupiony psycholog. Nawrócona opowiada o epoce pierwszej wyprawy krzyżowej, o związku bogatej szlachcianki i żydowskiego chłopaka, którzy zawarłszy małżeństwo, muszą uciekać przed ojcem dziewczyny. Chronią się na nieurodzajnej francuskiej wyżynie, w maleńkim miasteczku, w którym Viridis-Chamutal-Sara nie bardzo potrafi znaleźć swoje miejsce. Jest w końcu prozelitką, nawróconą właśnie. Porzuciła chrześcijaństwo, składając swą tożsamość na ołtarzu małżeństwa. Jej mąż ginie jednak w okrutnym pogromie, Chamutal rusza w podróż, by odszukać dzieci. Jej życie toczyć się będzie w cieniu krucjaty, wiele razy padnie ofiarą przemocy, nienawiści, męskiej siły. Religijny konflikt, nasilanie się nastrojów apokaliptycznych, przekonanie, że szatan jest wszędzie doprowadza w powieści do wypadków dramatycznych i potwornych.

    Hertmans prowadzi akcję jak w rasowym romansie obyczajowym i jednocześnie dobudowuje do niej drugi wątek – własnych poszukiwań, podróży śladami kochanków z XI wieku, badań, przemyśleń. Wątki te splatają się często ze sobą tak ściśle, że narrator-autor powieści patrzy przez okno na zmierzających w jego stronę strudzonych uciekinierów. Podkreśla fikcyjność całej historii, jej literackość, ale równocześnie umacnia w czytelniku wiarę w kreacyjną moc literatury. Oto tworzy bowiem pełną, bogatą, szczegółową opowieść z kilku tylko szczątków, ruin, śladów, dwóch zapisanych dokumentów. Łączy melodramat (młodzi, którzy uciekają przed gniewem bogatego ojca) z rozważaniami o religijnej nietolerancji. Chamutal może wszak zginąć z ręki chrześcijan, którzy widzą w niej zdrajczynię, czarownicę i żydów, dla których jest obcą. Hertmans wykorzystuje tu stary trop literatury, pisze powieść parabolę, w której średniowiecze służy jako metafora czasów współczesnych. W polskiej literaturze tak właśnie rozliczano się ze stalinizmem: Hanna Malewska wydała Sir Tomasz More odmawia, Jerzy Andrzejewski Ciemności kryją ziemię. O 1968 roku w formie paraboli historycznej pisał Andrzej Szczypiorski Msza za miasto Arras (tutaj świat przedstawiony opowiadał o średniowieczu późnym). U Hertmansa wczesne średniowiecze opowiada o XXI wieku i oczekiwaniu – po raz kolejny – na nadejście apokalipsy: przez Europę ciągną zaś hordy watażków, spragnionych krwi krzyżowców, księża organizują procesje biczowników i pątników. Nasila się nietolerancja, na ulicy morduje się innowierców. Grzech staje się obsesją całego kontynentu, podobnie jak konieczność pokuty i poszukiwanie oczyszczenia – szkoda tylko, że rzadko dotyczy ono własnego sumienia, a z reguły cudzych pleców. Dużo tu pogromów, samosądów, stosów, kamieniowania.

    Gdyby Hertmans pozostawił tylko ten średniowieczny wątek, powieść byłaby czystym kiczem, kolejnym wcieleniem Elif Safak, jakimś Shantaramem w kostiumie europejskim. Powieść broni się dlatego właśnie, że autor nie udaje, nie wierzy w wielką narrację. Podgryza od spodu swoją opowieść, konfrontuje ją ze współczesnymi poszukiwaniami. Patrzy na Chamutal z perspektywy XXI wieku, snuje swą opowieść o poszukiwaniu śladów średniowiecznej bohaterki, jej miejsca schronienia, zastanawia się, co mogło ją spotkać, ale jego wyobraźnią kieruje świadomość Zagłady. Shafak pisze tak, jakby możliwa była wielka narracja, oszukuje w jakiś sposób czytelnika. Hertmans jest od tego daleki i właśnie dlatego daje nam fantastyczny kawałek literatury.

    Zdjęcie:  Martin Bekerman on Unsplash

  • Przecież wcale tak nie musiało być

    Przecież wcale tak nie musiało być

    Patrycja Bukalska, Krwawa Luna

    Wielka Litera 2016
    Z reguły bardzo lubię takie biografie – o postaciach zapomnianych dzisiaj, niejednoznacznych, wyciąganych z cienia, z kurzu historii. Patrycja Bukalska wzięła na warsztat losy Julii Brystygierowej, krwawej Luny, jedynej kobiety odpowiedzialnej w Polsce za stalinowski terror. Ostatnio na podobny temat pisał Piotr Lipiński, który wznowił swoją starą książkę o procesie stalinowskich oprawców Bicia nie trzeba było ich uczyć. Pisałam o niej tutaj, sama opowieść była potwornie rozczarowująca, nie dawała żadnych właściwie odpowiedzi, prześlizgiwała się po powierzchni zjawisk, obracała na poziomie klisz. Tak samo dzieje się u Bukalskiej. Co jest z tymi polskimi autorami, że nie potrafią napisać porządnej historii o ludziach, których życiorysy niosą w sobie olbrzymi ładunek moralny i dramatyczny? To jest jakaś ironia losu, że najtrudniej opowiada się o ludziach posiadających literacko-filmowe biografie. To jest też jakiś straszny chichot historii, że nie potrafimy w rzetelnych i ciekawych dla odbiorcy tekstach przedstawić postaci, które wpłynęły na kształt polityki, a które – przede wszystkim – miały na rękach krew.
     
    O Brystygierowej wiedzą właściwie tylko ci, którzy w jakikolwiek sposób interesują się historią, albo czują silną potrzebę rozliczenia przeszłości, wyciągnięcia z szaf wszystkich trupów. Urodzona na początku XX wieku w żydowskiej rodzinie, zrobiła doktorat z filozofii. Wyszła za mąż młodo, urodziła dziecko, zostawiała męża, syn mieszkał z ojcem, a potem z dziadkami. Trzy razy przed 1939 rokiem siedziała w więzieniu oskarżona o działalność komunistyczną. Ostatni wyrok, ten z 1937 roku – paradoksalnie – ocalił ją od stalinowskiej czystki. W 1943 roku została wezwana przez Wandę Wasilewską do Moskwy i zaproszona do Związku Patriotów Polskich. W czasie wojny starała się nieść pomoc komunistom – organizowała kartki na chleb, dawała papiery i pracę. Rzuciła to i wyjechała do Moskwy, gdzie zajęła bardzo wysoką pozycję w nowych strukturach władzy. Po powrocie do Polski zajęła stanowisko kierownicze w Departamencie V, operacyjnym, zajmującym się rozpracowywaniem opozycji politycznej, Kościoła i środowisk artystycznych. Zrezygnowała z tej pracy w 1956 roku, odeszła na emeryturę. Po jakimś czasie ona sama stała się obiektem zainteresowania Służby Bezpieczeństwa, podsłuchiwano ją i śledzono. Gdyby taka ilość zdarzeń była za mała na jedną biografię, Brystygierowa  pod koniec życia zbliżyła się do katolicyzmu, miała kontakty z zakonnicami w Laskach.
     
    Tyle suche streszczenie, teraz zobaczmy, co pisze o niej Bukalska, bo udaje jej się rzecz praktycznie niemożliwa – z krwistej (i krwawej) postaci, pełnej życia, inteligencji, silnych i mrocznych emocji czyni papierową, nudną bohaterkę. Dlaczego? Istnieją ku temu chyba dwa powody: po pierwsze o mało materiałów pozostało o Brystygierowej, brakuje też świadków. Nie istnieje ona poza protokołami spotkań, rozkazami, poza całą nudną papierową, banalną  pisaniną administracyjną, stanowiącą też jednak zapis działania zbrodniczego, opresyjnego systemu. Bukalska nie wie zatem, dlaczego Brystygierowa wychodzi za mąż, dlaczego szybko porzuca męża, dlaczego nie angażuje się w wychowanie syna. Tym bardziej nie wie też, dlaczego jej bohaterka akceptuje tortury stosowane przy ulicy Koszykowej. Nie wie tego, a sugerowane przez nią odpowiedzi mają charakter hipotez socjologicznych (odeszła od męża, bo on chciał pewnie kobiety domowej, a ona studiowała, zrobiła doktorat, chciała czegoś więcej), bo nie udaje jej się dostać do tej postaci, otworzyć jej dla siebie, tym bardziej zatem nie potrafi jej podać czytelnikowi. Ale jeśli faktycznie materiału biograficznego nie było (a nie było, bo ta z kamienia wyciśnięta książka ma 200 stron), to po prostu należało pracę nad nią zarzucić. Tymczasem Bukalska skorzystała ze swoich kwerend, z materiałów po Teresie Torańskiej, która także interesowała się Brystygierową i zamierzała o niej pisać, lecz nie zdążyła.
     
    Po drugie: Bukalska zadaje nudne, przewidywalne pytania, ujmuje los Brystygierowej w ramach jakiejś idiotycznej kliszy, której ta biografia się po prostu nie poddaje. Otóż krwawa Luna najpierw jest wrażliwą panienką, uczuloną na nędzę społeczną i losy otoczenia. Bukalska na potęgę cytuje jej wczesne utwory, popełnia zatem klasyczny błąd biografa, utożsamiając postaci z tekstów literackich z ich autorem. Każdy badacz, także biograf, musi mieć zdolność pociągnięcia samego siebie za uszy do góry, wyjścia poza to, co narzuca materiał. Tymczasem, jak pokazuje streszczona przeze mnie wyżej biografia Brystygierowej, jej los ułożył się w wyraźne pasmo: od wrażliwości społecznej i oddania sprawie poprzez akceptację przemocy i jej stosowanie na olbrzymią skalę, aż do nagłego złagodzenia pod koniec życia. I tym tropem podąża autorka Krwawej Luny, posłuszna jednej drodze. 
     
    Katalog pytań banalnych: kim była, zanim zaczęła pracę w MBP, kim była potem, czy żałowała, kiedy w jej życiu nastąpił zwrot, co zdeterminowało jej życie? nie znajduje odpowiedzi w materiałach, do których dotarła autorka. Pewność płynąca z jej własnych odpowiedzi ma swą kategorycznością nadrobić wcześniejsze wątpliwości: „weszła na drogę, z której nie potrafiła zawrócić”, „Julia jest dogmatyczna i ślepo przekonana o wiodącej roli partii”, „Julia w pełni wspiera plany Moskwy”. Głównym źródłem wiedzy stają się tu dla niej pamiętniki Władysława Gomułki i portret komunistów, jaki w nich konstruuje. Bukalska robi więc tu delikatny, ale mało subtelny skrót: Brystygierowa jest dokładnie jak oni, jak ta zbiorowość, której portret kreśli Gomułka (a umówmy się, że nie było bezstronnym świadkiem wydarzeń).
     
    Ten poziom banalnych pytań i banalnych odpowiedzi uzupełniony zostaje o banalną narrację z banalnymi frazesami: 
    śmierć rodziców – jak kwiaty z Jagielnicy – zaległa pod jej skórą – pisze autorka.
     
    Szkoda, że Torańska nie zdążyła napisać swojej książki. Szkoda, że Bukalska napisała swoją. 

     

  • Kain i Abel

    Chigozie Obioma, Rybacy,
    Wydawnictwo Literackie 2016
    Opowieść o czterech braciach, konflikcie między nimi, tragicznej śmierci – oszalały wariat Abulu przepowiada, że najstarszy z chłopców zginie z ręki któregoś z młodszych braci. Ikenna zaczyna się odsuwać od rodziny, pogrążony w nieustającym lęku o własne życie, podejrzewając braci o spiskowanie, doszukuje się w ich zachowaniu nienawiści. Jednocześnie jednak to on swoimi podejrzeniami, chłodem, złośliwymi atakami prowokuje ich odwet. Obioma snuje powolną opowieść o życiu rodzinnym, o braterstwie, żałobie, o dorastaniu do zemsty, ale także o snuciu opowieści i konstruowaniu świata poprzez historię. Rybacy to potencjalny bestseller – powieść młodziutkiego debiutanta, emigranta, który porzucił Afrykę dla USA, nominowana do Bookera w 2015 roku, sprzedana do kilkunastu krajów.
     
    Gęsty, gorący afrykański klimat tej powieści podkreśla jej odmienność. W postkolonialnej opowieści zderza się europejski kult indywidualności i nigeryjskie wyobrażenie o życiu we wspólnocie. Relacja między braćmi starszymi i młodszymi, stosunek do rodziców, miejsce młodych w społeczeństwie, obowiązki wobec zmarłych krewnych nie przypominają w żaden sposób zachowań rodzin europejskich. Zarazem jednak ważny jest i uniwersalny wymiar tej opowieści. Obioma przepisuje bowiem na nowo i splata w jedno historię o Kainie i Ablu oraz historię Makbeta. Miłość i braterskie oddanie prowadzą w paradoksalny sposób do tragedii całej rodziny, autor pozostawia otwarte pytanie o determinację naszego losu – czy sami ściągamy na siebie fatum, czy też los musi się spełnić mimo walki, którą z nim podejmujemy? A także o to, kto pada ofiarą owego fatum: ci, którzy giną, czy ci, którzy muszą żyć dalej?
    Ten tekst ukazał się pierwotnie w „Polityce”.  

     

  • Bomba już tyka

    Artur Domosławski, Wykluczeni
    Wielka Litera 2016
    To świetna lektura na polskie Święto Pracy – spędzane przy grillu święto samozadowolenia. To także świetna lektura na każdą inną chwilę, bo Domosławski z całą mocą oskarża gospodarkę neoliberalną, pochyla się nad losem najuboższych, wykluczonych, zniewolonych, pomordowanych i porwanych. Ale po kolei.
     
    Choć przez ostatnie kilka lat, czego blog stanowi najlepszy dowód, ciągle czytam polskie non-fiction, to dawno już nie miałam w ręku tekstu, który tak daleko odchodzi od polskiej szkoły reportażu. I ta odmiana daje niezwykłą przyjemność. Domosławski nie pochyla się nad szczegółem, szuka uogólnienia, nie stroni od wykładu, ważny u niego jest głos narratora, podróżnika, reportera, głos jego samego. Nie jest to jednak nigdy wykład naukowy, historyczny, czy publicystyczny skrót. Domosławski ciąży bowiem ku oskarżeniu, i to nie konkretnych ludzi, układów politycznych (choć część jego tekstów ma charakter reportaży śledczych i ważna tu jest wina konkretnych osób), ale wypracowanych mechanizmów sprawowania władzy, organizowania życia politycznego. W kolejnych tekstach pokazuje, że ustanowione nowe prawo podlega błyskawicznej erozji, jak reguły, które miały poprawić warunki życia, ułatwić przestrzeganie prawa, prowadzą do demoralizacji i śmierci. W Brazylii wojsko, wynagradzane za potyczki z partyzantami, zaczyna mordować ludzi luźnych z ubogich dzielnic, by podnieść rachunek „głów”. Wojskowe najazdy na fawele miały wyzwolić je spod wpływów gangów, a sprawiały, że w dzielnicach pojawiały się nieoficjalne i nielegalne milicje wymuszające haracz za ochronę, a mieszkańcy nie byli w stanie płacić rachunków za prąd i wodę (bo wolne fawele są inaczej opodatkowywane niż fawele uznane za niebezpieczne). W Ciudad Juarez kobiety zdobyły pracę w fabrykach i uniezależniły się od władzy mężów, ale za swą wolność przyszło im zapłacić najwyższą cenę – za nasilającą się falę kobietobójstw odpowiada pokolenie ich synów, porzuconych w domach, samotnie oczekujących na powrót matek z montowni. W Izraelu sąd pozwolił Beduinom korzystać z wodociągów poprowadzonych, by nawadniały zielone osiedla osadników, ale jednocześnie nakazano im płacić tak wysokie rachunki, że koczowników na nie stać. Z tych krótkich przykładów wyłania się już wyraźny obraz metody Domosławskiego – nie chodzi przecież o to, że wojsko gdzieś walczy z partyzantką, ale o to, że wykluczonymi stają się ludzie, których dobija wysokość rachunków, których nie stać na bieżącą wodę, których usuwa się, by ich domy nie szpeciły krajobrazu. Wtedy też rośnie gniew i frustracja społeczna, wzmaga się nieufność. W opowieści o miastach Południa ważniejsze od partykularnych historii jest oskarżenie wymierzone w system kapitalistyczny, w organizacje, które mają za zadanie walczyć z biedą – to przeciwko nim właśnie pisze autor Gorączki latynoamerykańskiej. W tę historię jest wpisany i drugi przeciwnik, a jest nim samozadowolenie Zachodu, także nasze-polskie. Można byłoby napisać, że Domosławski uświadamia, jak wielkim przywilejem jest możliwość korzystania z Facebooka, ale jego opowieść nie zasługuje na takie truizmy. Nie każdemu bohaterowi reportażu dana jest bowiem praca i nie każda praca pozwala się wydobyć z nędzy. Na nic zdają się zatem liberalne i protestanckie przekonania, że wystarczy prowadzić się przyzwoicie i ciężko pracować, by żyć dostatnio. Ci, którzy chcą ciężko pracować, w świecie Domosławskiego trafiają na plantacje latyfundystów, gdzie pracują jako niewolnicy, wciąż odrabiając swoje utrzymanie i transport na miejsce. Młode dziewczyny kończą jako naćpane prostytutki, choć wcale nie taki los dla siebie planowały. Ostrożne, pilne i ambitne, nie mają prawa głosu, gdy porywa się je z ulicy. Domosławski uderza w naszą obojętność, ale i w ciekawość tych miejsc, która sprawia, że biura podróży organizują popularne favela tour. Tymczasem fawela to nie przestrzeń do safari dla bogatych białych Europejczyków. To bomba zegarowa, która już tyka: w niedalekiej przyszłości do miast, a właściwie do otaczających je faweli przeprowadzi się dwa miliardy osób i to one wreszcie ruszą na sytą i zamożną resztę świata.
     
    Dzięki Domosławskiemu można odrobić lekcję z wrażliwości społecznej, można też zacząć wydobywać się z polskiego zaścianka (a właściwie grillowego ogródka), bo rządzi u niego perspektywa marko, spojrzenie ponadnarodowe, uniwersalizujące. Możemy nauczyć się wiele na temat współczesnych konfliktów, które rozgrywa się na poziomie ekonomicznym. Domosławski też od razu każe nam za tę wiedzę zapłacić: poczuciem bezpieczeństwa, komfortem psychicznym, pewnością, że znamy wszystkie recepty na naprawę świata. I to jest chyba największa zaleta tej książki, która leczy ze złudzeń i wybija z rytmu.

     

  • Dać imię zmarłemu

    Dać imię zmarłemu

    Kamel Daoud, Sprawa Meursaulta
    Karakter 2015
    przekład Małgorzata Szczurek
    Błąkam się po plaży z pistoletem w dłoni, szukając pierwszego lepszego podobnego do mnie Araba, żeby go zabić– pisze w ostatnim rozdziale swojej powieści Kamel Daoud. Powieści o winie, karze, grzechu, ale też samotności, gniewie i wykluczeniu. O podziale na lepszych i gorszych, na białych i kolorowych, na Francuzów i Arabów, na wierzących i niewierzących. Po brutalnej i absurdalnej śmierci brata z ręki białego główny bohater, Harun, pozostaje sam z matką, ta zaś wychowuje chłopca w cieniu pamięci zmarłego. Sama na zawsze już pozostaje w żałobie, syna zaś przekonuje, że śmierć Musy trzeba w jakiś sposób pomścić. W międzyczasie w Algierii upada kolonializm, Francuzi wycofują się, pozostawiając puste, czekające na osiedlenie domy. Harun wraz z matką zajmują jeden taki niewielki domek i pewnego dnia, krótko po zakończeniu działań wojennych, mordują białego, Francuza, który pojawił się na podwórku. Zbrodnia nie pociąga za sobą żadnych konsekwencji, po kilku rozmowach z żandarmami Harun zostaje zwolniony do domu. Nikogo nie interesuje wyjaśnienie zagadki zaginięcia Josepha. Taka jest rama fabularna – Harun siedzi w barze i opowiada w nieskończoność o swoim życiu, gniewie, żalu, związkach z kobietami, trudnych relacjach z matką, a przede wszystkim o okolicznościach śmierci brata. Jako wielki bezimienny pojawia się w tej powieści Albert Camus jako autor Obcego, zamordowany brat Haruna to bezimienny Arab, który ginie na początku wybitnej francuskiej powieści, zabity bez powodu, z nadmiaru słońca i przygnębienia życiem. Camus, egzystencjalizm, kultura francuska, cywilizacja europejska, chrześcijaństwo to konteksty, które Daoud wmontowuje w swoją prostą historię fabularną.  
     
    Rzadko trafia się tekst, który były tak gęsty znaczeniowo, tak genialny artystycznie, jednocześnie egzotyczny i uniwersalny, zanurzony w świecie arabskim i zrozumiały dla Europejczyków. Tak prosty w opisie świata i jednocześnie misterny, erudycyjny. Daoud buduje obraz obcy tradycji europejskiej, a ciągle w niej zanurzony, przedstawia zupełnie inną perspektywę kulturową, kompletnie obce nam doświadczenia, a jednocześnie wciąż sięga po porównania z dziedzictwem europejskim.
     
    Można czytać tę powieść na dwóch poziomach i za każdym razem będzie to lektura pasjonująca: można widzieć u Daouda przede wszystkim polemikę z tekstami kultury albo podążać tropem odwołań mitycznych. Zabójstwo brata, proces, poczucie winy stanowią bowiem obsesje Haruna. Ciągle odwołuje się on do Camusa i Meursaulta jako jego bohatera, których czyni odpowiedzialnymi za zbrodnię na swym bracie. Mamy tu więc zderzenie kultury algierskiej, kolonialnej i niższej oraz kultury francuskiej, metropolitalnej i wyższej. Jednocześnie jednak nie ma innego języka niż język francuski, niż ten język, którego mistrzem był Camus. Daoud sam wybiera francuski na język swojej opowieści, buduje fabułę jako dopowiedzenie powieści francuskiego egzystencjalisty, jej rewers. U Camusa ginie anonimowy człowiek, w Daouda ma on twarz, rodzinę, nazwisko, przynależy do pewnej kultury. Daoud przychodzi jako drugi, jako arabski autor, który musi wybrać język, by pisać, a żaden wybór nie nasuwa się automatycznie. Sięgając po francuski, musi orientować się wobec dawnej metropolii, postanawia więc sproblematyzować ten swój gest, rozpisać wydarzenie, w którym dokonuje się bezpośrednie zderzenie kultur.
     
    Zabójca stał się sławny, a jego historia jest napisana zbyt dobrze, bym miał ją naśladować. To jego język. Dlatego uczynię to, co robiło się w tym kraju po odzyskaniu niepodległości: ze starego domu kolonizatorów kamień po kamieniu zbuduję swój dom, swój język
     
    Na poziomie mitycznym nie chodzi o polityczne zderzenie dwóch konkretnych kultur, ale o rozbudowanie i przekształcenie biblijnej opowieści o Ablu i Kainie:
     
    To historia Kaina i Abla, tyle że u schyłku ludzkości, nie u jej początków. Teraz lepiej to rozumiesz, prawda? To nie jest banalna historia przebaczenia albo zemsty, to przekleństwo, pułapka.
     
    Daoud pokazuje, że nienawiść jest dziedziczona, przekazywana przez pokolenia, że zbrodnia, której dopuszcza się on sam, czy Meursault to efekt bycia kierowanym przez przeszłość.  Matka wpaja Harunowi nienawiść do obcych, sprawia, że wymierza cios:
     
    To ona prowadziła moją rękę, podczas gdy Musa prowadził jej rękę, i tak dalej, aż do Abla lub jego brata.
     
    Nie chodzi zatem o znalezienie winnego, bo winni są wszyscy, każdy kieruje się nienawiścią, nie ma końca fali odwetu. Algieria jest pełna grobów i nasycona krwią, ten ciąg zbrodni wcale się jednak nie skończył – taką diagnozę stawia Daoud. Pułapka widoczna zarówno na płaszczyźnie postkolonialnej relacji Algieria-Francja, jak i na płaszczyźnie metafizycznej, nie sposób przecież wskazać pierwszego winnego i nie da się wyjść z tego konfliktu.
     

     

    Genialna historia, szalenie aktualna politycznie i jednocześnie literatura najwyższej próby.