Tag: blog

  • Alarm biblioteczny

    Alarm biblioteczny

    O tym, że Polacy kupują coraz mniej książek – wiemy. O tym, że coraz mniej czytają – także napisano już wszędzie. Tego fatalnego obrazu dopełniają teraz nowe dane z raportu o stanie bibliotek.

    W 2014 roku działało ich 9710 – w ciągu roku zniknęło jednak ponad 100. W 2015 zlikwidowano kolejne 162 placówki.

    Na jedną bibliotekę przypada 4775 mieszkańców, ale tylko 775 czytelników. Ta różnica pokazuje, jaki jest niewykorzystany potencjał, kolejne akcje promocji czytelnictwa nie potrafią uruchomić ludzi obojętnych na książki. Nie ma raczej nadziei na odwrócenie tej tendencji, bo biblioteki wciąż są zamykane – ta prawidłowość dotyczy zarówno dużych,  naukowych i fachowych oddziałów, ale też małych, lokalnych filii. Stracą na tym wszyscy czytelnicy. Jak pokazuje raport przygotowany na potrzeby Biblioteki Kraków, czytelnicy pragną zachowania gęstej sieci punktów bibliotecznych, bo łatwiej pożyczyć książki i przynieść je do domu. Likwidacja kolejnych oddziałów nie poprawi zatem stanu czytelnictwa.

    Kolejne programy promocji czytelnictwa stopniowo zamieniają się w programy promocji poszczególnych książek lub wydawnictw. Nie oszukujmy się – pod szczytnymi hasłami promuje się sprzedaż kolejnych tytułów. W akcje promocji czytelnictwa coraz częściej włączają się wydawcy, którzy udostępniają fragmenty swoich najnowszych publikacji. Przestrzenie niełatwo poddające się strategiom marketingowym albo stopniowo zanikają i usuwają się poza strefę zainteresowań (jak biblioteki właśnie), albo zagarniane są przez specjalistów od promocji w sposób nieoficjalny (jak festiwale literackie). Biblioteki nikogo praktycznie nie obchodzą, stąd słabe wyniki raportów i ich głupie interpretacje.

    Fatalnych informacji dostarczają przede wszystkim dane dotyczące statystyk wypożyczeń: w 2014 roku spadła o 10 milionów ilość odwiedzin w bibliotekach, zmniejsza się też liczba wypożyczających (o 69 tysięcy). W sumie, w porównaniu do 2013 roku, wypożyczyliśmy o 6,5 miliona książek mniej. W 2015 liczba ta spadła jeszcze o 2,8%.

    Tezy, które pojawiają się w raporcie przygotowanym przez Narodowe Centrum Kultury, wydają mi się skandaliczne. Otóż autorzy tego raportu jako przyczynę spadającej liczby wypożyczeń wskazują:

    Znaczna część bibliotek publicznych, mimo dziesięcioletniego programu dotującego zakup nowości jest nadal magazynami książek, składami zasobów o różnej wartości użytkowej. W takich bibliotekach nawet przy systematycznych wysokich nakładach na zakup książek, nowości są niewidoczne na półkach, przytłoczone materiałami zbędnymi, wymagającymi wycofania z udostępniania, co wpływa negatywnie na wykorzystanie zbiorów i poziom czytelnictwa.

    Do tej pory traktowałam bibliotekę jako alternatywę dla księgarni przepełnionych nowościami o krótkim terminie przydatności i jeszcze mniejszej wartości artystycznej. Lubię wypożyczać z bibliotek książki wydawane w starej serii Nike, powieści PIW-u z lat 60. i 70. Gdyby iść za radami sugerowanymi przez autorów raportu, należałoby wywalić z bibliotek te wszystkie pozycje – jako zbędne i stare. Powinny one ustąpić miejsca kolorowym, niezniszczonym i niestarym książkom. Pamiętajmy jednak i o tym, że wiele książek wydanych w poprzedniej epoce nie jest dzisiaj wznawiana. Jeśli wyrzucimy opowiadania Iwaszkiewicza, powieści Konwickiego, Terleckiego – nie zastąpimy ich nowymi egzemplarzami. No i konia z rzędem temu, kto przy obecnym układzie politycznym będzie wskazywał, które książki należy usunąć jako zasoby nasycone materiałami o nieaktualnej treści. Teoria ewolucji? Układ słoneczny? Gender?

    I ostatnia statystyka – najmniej wypożyczeni notuje się w grupie wiekowej poniżej 5 lat. Czyli rodzice, którzy wypożyczają książki dla siebie, nie sięgają po nic dla maluchów. A jednocześnie przecież wciąż skarżymy się, że książki, zwłaszcza książki dla dzieci, są drogie. Wiemy przecież też, że właśnie u najmłodszych dzieci najłatwiej zaszczepić miłość do czytania.

    No tak, ale przecież najpierw ją w sobie trzeba mieć.

     

  • Biustonosze nie płoną

    Biustonosze nie płoną

    Warkoczami. Antologia nowej poezji

    Staromiejski Dom Kultury 2016

    Wspólny pokój powinien zastąpić własny pokój, twierdzą redaktorki tej antologii poezji pisanej przez kobiety. To jest poezja kobiet, a nie poezja kobieca – nie ma tu żadnego mizdrzenia, tekstów pocieszycielskich czy sentymentalnych. Jest za to mocna, głośna, zróżnicowana poezja młodych polskich autorek, często z już ustawionym głosem (jak Justyna Bargielska, Maria Cyranowicz, Barbara Klicka, Joanna Mueller czy Wioletta Grzegorzewska), albo dopiero szukających swojego tonu (jak Zofia Bałdyga).

    Redaktorki antologii stawiają tezę ważną: liczy się teraz solidarność kobiet, ich współpraca, związek. Siostrzeństwo musi zastąpić ideę autonomicznego wybijania się na niepodległość, bo rzeczywistość pokazuje, że działanie jednostkowe jest za słabe, liczy się tylko wspólny, zbiorowy głos. Odchodzą zatem do pewnego stopnia od tego, co postulowała Virginia Woolf pisząc o „własnym pokoju” i w jego miejsce proponują „wspólny pokój”. Na antologię zbierają się głosy (czy też pokoje właśnie) 20 poetek i dwóch poetów, dostajemy więc kapitalny przegląd głosów młodszego pokolenia twórców. Antologia uporządkowana jest tematycznie, a nie autorami, dzięki czemu ich głosy wybrzmiewają mocniej, obejmują więcej. Taka konstrukcja tomu daje też i inny efekt: silniej widać kontrasty między nimi, różnice w poetyce, ale i różnice w światopoglądzie – Warkoczami pokazuje więc wyraźnie (i to jeden z najważniejszych celów tego zbioru), że nie ma w Polsce dzisiaj jakiejś jednej poezji kobiet, jednego języka poetyckiego.

    Energia tego tomu, jego dynamika buduje się na dwóch rodzajach sprzeciwu: wobec poezji męskiej, uznawanej za uniwersalną, oraz wobec poezji innych autorek. Redaktorki tomu podkreślają, że wybór ten nie ma żadnego ideologicznego celu, że nie jest prostym zwrotem przeciwko poezji męskiej. To prawda. Postrzeganie tej książki w kategoriach pisania zbuntowanego byłoby umniejszaniem wielu twórczyń, ograniczaniem ich poezji do zaangażowania społecznego. A znajdziemy tu dużo więcej. Jednocześnie jednak rozbudowane analizy doświadczeń typowo kobiecych oraz kobiecego doświadczania świata (to jednak dwie różne rzeczy), jakie otrzymujemy właśnie dzięki zestawieniu tematycznemu udowadniają, że świat poezji kobiet jest zupełnie inny niż świat poezji mężczyzn. Inne tematy wysuwają się na plan pierwszy, wokół innych problemów koncentruje się uwaga:

    Żadna ze mnie żyzna ziemia

    Raczej spichlerz rażony sporyszem

    – pisze Joanna Mueller w wierszu zapadka we wrębie.

    Polki są wrażliwe, bo otrzymują lekcje tej sztuki w najlepszy sposób:

    regularnie i bez uprzedzenia

    – taką frazę (profetyczną właściwie, bo napisaną w 2014 roku) znajdziemy w Ramiączku Natalii Malek.

    mogłabym strajkować ale za dużo mi płacą

    chociaż mam dopiero dwadzieścia pięć lat

    znajdzie się ktoś młodszy

    i mniej doświadczony na moje miejsce

    nie gniewam się bo mam co jeść

    – deklaruje Kira Pietrek w wierszu z tomu język korzyści.

    Fundament dla Warkoczami wyznacza jedna właściwie myśl: że doświadczenie kobiece i kobieca opowieść ma wymiar uniwersalny. Przyzwyczajeni jesteśmy do myśli, że bohater męski, męski głos należy traktować jako uniwersalny, że historia snuta przez autora mężczyznę, jest w gruncie rzeczy opowieścią o człowieku. Otóż nie, a przynajmniej nie zawsze. Ta antologia stanowi dowód na to, że kobieta także może mówić o człowieku.

     

     

     

  • Czego nie przeczytam w 2017 roku?

    1. Ani jednej książki, której nota zaczyna się zdaniem: wzruszająca historia autorki bestselleru… – bo te książkopodobne produkty wzruszają mnie mało.
    2. Ani jednej książki wydanej dlatego, że właśnie na ekrany kin wchodzi film na jej podstawie, choć są na nie zapisy w bibliotekach, albo właśnie z tego powodu.
    3. Portretu młodej Wenecjanki Jerzego Pilcha – bo nie mam ochoty na kolejny tekst o staruszku śliniącym się nad młodą panienką. Zuza albo czas oddalenia to było aż nadto.
    4. Araf Elif Shafakbo nie lubię złej literatury, która naśladuje XIX-wieczny realizm, a jest zwykłym czytadłem.
    5. Żadnej biografii amerykańskich naukowców, gwiazd filmowych, producentów samochodów, wina, właścicielek firm kosmetycznych i wielu innych opowieści o prawdziwym życiu napisanych topornym językiem.
    6. Ani jednego kryminału (no, chyba że wyjdzie nowy Chmielarz)
    7. Żadnej książki, której tytuł zaczyna się od „kobiet” lub „dziewczyn”: Kobiety dyktatorów, Dziewczyny z powstania, Dziewczyny z Syberii, Dziewczyny z Solidarności, Dziewczyny wyklęte (dość monotonne to wyliczenie) – choć na ich podstawie można byłoby napisać fantastyczne, ostre teksty.
    8. I niczego, co jest „fit”, „hygge” czy ma w tytule „szczęście”, bo wiadomo, że chodzi o to, żeby ich wydawca osiągnął szczęście.
    9. Eksplozji Janusza L. Wiśniewskiego – tego chyba nawet nie trzeba uzasadniać, choć zastanawiam się, dlaczego współpracować z nim zgodziło się 8 innych autorów.
    10. Żadnej książki, której historia powstania rozpoczyna się od wpisu na Instagramie lub Facebooku. Bo powinno być odwrotnie.

    Oczyszczam pole.

  • Tłumacz – rzecznik obcości

    Tłumacz – rzecznik obcości

    Od dawna już wiemy, że przekład nie może być dosłowny, przylegający do tekstu, przezroczysty. Tłumacza trzeba traktować jako postać równorzędną autorowi, bo jego cały wysiłek polega na – jak podkreśla Jerzy Jarniewicz – przekształcaniu tekstu oryginału i przybliżaniu go czytelnikowi. 

    (więcej…)

  • Przekroje glebowe a Michel Houellebecq. 10 ważnych zdań z Interwencji 2

    Przekroje glebowe a Michel Houellebecq. 10 ważnych zdań z Interwencji 2

    1. Dzisiaj swoich współczesnych czytam nieco  mniej, raczej wracam do dawnych lektur – to normalne, starzeję się. Teraz już wiem, że czytać będę do końca swoich dni 

    (więcej…)