Stolica Auschwitz

József Debreczeni, Zimne krematorium. Reportaż ocalałego z Zagłady,

Przeł. Daniel Warmuz

Filia 2025

U Borowskiego jest taki fragment, który zawsze czyta się w szkole średniej i który strasznie trudno jest  wytłumaczyć: Holocaust w wymiarze nie ideologicznym, a ekonomicznym, mechanizm gospodarczy, sposób na wzbogacenie szybkie (pozyskiwane po zmarłych mienie) i długofalowe, narodowe (bezpłatna praca tysięcy więźniów jako robotników w fabrykach, kopalniach, gospodarstwach i przedsiębiorstwach). Borowski pisze wprost, że praca niewolnicza jest motywowana zachłannością. Tego samego tematu dotyka József Debreczeni, węgierski Żyd, wywieziony do Auschwitz w 1944 roku. Jego reportaż opowiada historię potrójną: o warunkach życia w obozie męskim, o tym, jak żyje się w obozie w 1944 i 1945 roku, o gospodarczym wymiarze całego przemysłu obozowego. Wydane po raz pierwszy w 1950 roku „Zimne krematorium” dokłada nowe wątki nawet tym czytelnikom, którzy zasiedzieli się w opowieściach łagrowych.

Debreczeni, podobnie jak Borowski, ustawia siebie jako głównego bohatera tej opowieści, ale jednocześnie dodaje głos z przyszłości, z okresu po wyzwoleniu, wie już, jak zakończą się niektóre historie, co stanie się z ludźmi, z którymi przebywa w obozie. Wraz z nim rejestrujemy poszczególne śmierci. Te pierwsze przypadki ludzi, którzy przyjechali z nim z Węgier, opisuje precyzyjnie: robi mikro szkice biograficzne, później skala się zwiększa, tempo umierania przyspiesza, autor notuje coraz krócej, ale też coraz bardziej zwraca się ku życiu, bo przetrwanie w tym świecie równoległym wymaga wiedzy i niezwykłego sprytu.

Przyjaciele i towarzysze autora spędzają wieczory na budowaniu teorii politycznych i strategii przetrwania: trafiają do Auschwitz w maju 1944 roku (krótko przed lądowaniem w Normandii), a więc rok przed zakończeniem działań wojennych i kapitulacją. Dociera do nich jednak mało informacji, rozprawiają wiec godzinami na temat postępów aliantów, na temat manewrów niemieckich, tego, co się stanie w obozie. Te partie przypominają dramat teatralny: ofiary próbują przewidzieć zachowanie katów, racjonalizują odruchy zbiorowe, zastanawiają się, czy SS ich wszystkich nie zagazuje przed opuszczeniem obozu. Widzą schyłek tego świata, ale  jednocześnie na ich oczach powstają kolejne filie obozowe, buduje się baraki dla nowych więźniów, tunele w kopalniach – jakby III Rzesza nie była w odwrocie. Nie ma właściwie żadnych dowodów na to, że system traci zęby, może poza tym, że komendantami zostają coraz niżsi stopniem żołnierze. Dla więźniów nie ma to jednak większego znaczenia, czy znęcają się nad nimi sadyści z wysokim stopniem, czy sierżant SS, kmiot, który uwielbia robić apele w deszczu. Cały świat jest tutaj torturą, bo ten deszcz – zwykłe zjawisko pogodowe – to w obozie wyrok, powód do jeszcze większej śmiertelności.

Osobnym tematem są choroby – Debreczeni, uwięziony w małym podobozie, nie ma styczności z medykami prowadzącymi eksperymenty, ale jest świadkiem wybijania więźniów za pomocą transferu chorób. Kiedy w 1945 rozpoczynają się marsze śmierci, a jego obóz wciąż pracuje, docierają do niego grupy więźniów chorych na tyfus, szybko dochodzi do epidemii. Tyfus, na który zapadnie też autor, jest w jakiś przewrotny sposób sprawiedliwy i zrównuje hierarchię obozową, hierarchię więźniów, także stanowiącą temat tego reportażu. Debreczeni opisuje bowiem po równo tortury zadawane przez system – zimno, głód, nakaz pracy, pobudkę itp. – i te zadawane rękami współwięźniów – kradzieże, bicie, donosy. We wszystkich funkcyjnych budzi się sadyzm: a to zakazują używania koców w baraku szpitalnym, a to leją mocniej, a to wykradają jedzenie z przydziałów dla całego baraku. Zanim Hannah Arendt napisze książkę o banalności zła, Debreczeni opisze różne obozowe warianty właśnie tego banalności. Najmocniejsze oskarżenie pojawia się w zakończeniu, gdy autor, chory na tyfus, zamknięty na izolowanym piętrze budynku, widzi „mrówkojada” – człowieka tak głodnego, że wylizującego larwy gnid z trocin wyścielających łóżko.

Debreczeni pisze książkę, która idealnie komponuje się z filmem „Strefa interesów” – widzimy tutaj to, co dzieje się za murem, jak się kręci ten biznes, jak się w obozie tyje, szabruje, gromadzi dobra i jak się chudnie, choruje i umiera z głodu i zimna. Tylko że tutaj w futrze chodzi nie żona komendanta, a więźniowie pakują złoto do obcasów butów.

Wiosną 1945 roku, zanim do obozu wejdą żołnierze radzieccy, niemieccy strażnicy z niego uciekną, po prostu nocą opuszczą Dörnhau, a więźniowie funkcyjni uciekną zaraz za nimi, zabierając ze sobą pieniądze, odzież i sporo jedzenia.

„Zimne krematorium” jest odkrywcze i w przewrotny sposób pasuje do naszych czasów, pokazuje bowiem rozpędzoną konsumpcję doby wojennej: jak się z więźniów wysysa siły, jak napędza system ekonomiczny całego kraju, który do wysiłku wojennego i zbrojenia potrzebuje tysięcy i milionów rąk do pracy, jak się na takiej podstawie wytwarza cała gospodarka nie zasobami, ale odpadami ludzkimi.

 

Współpraca: Wydawnictwo Filia. 

Comments

Komentarzy

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *