Dopiero co z Mańką świętowałyśmy koniec wakacji w Cieszynie, a już do niego wracam – tym razem jednak palcem po mapie i przy pomocy „Krzywego kościoła” Karin Lednickiej, czeskiej powieści o historii lokalnej. Gęstej, rozlewnej, sagi rodzinnej osadzonej w środowisku górniczym, z echami Cesarstwa Austro-Węgierskiego i I wojny w tle.
Zaczyna się od wyprawy po sól w 1894 roku – kobiety zbierają się i ze wsi Karwina na Śląsku wędrują aż do Wieliczki, by do domu przynieść sól. Idą tylko mieszkanki jednej wsi, zabierają ze sobą dzieci, które niosą w chustach na brzuchach. Na plecach dźwigają kosze z solą. Później w kopalni, w której pracują ich mężowie, dochodzi do wypadku i życie traci ponad 200 mężczyzn. Kobiety, odesłane z niewielką rentą, muszą walczyć o przetrwanie swoje i dzieci. Wysiłek dalszego życia zdecydowanie przewyższa tę pierwszą wyprawę.
Od takiej historii rozpoczyna swoją powieść Karin Lednická „Krzywy kościół” – powoli kończy się XIX wiek, w niewielkiej kolonii ludzie wiodą życie wiejskie, uzupełniając dochody z gospodarstwa pensją z fabryki. Domy kolonii to jeszcze wiejskie gospodarstwa, nawet jeśli nie ma pracy w polu, a tylko w obejściu. Chłopski system wartości potwierdza i umacnia obecność karczmy, w której mężczyźni po pracy spłukują z gardeł pył węglowy, zanim nieśpiesznym krokiem wrócą do domów. Historia u Lednickiej przyspiesza jednak ze strony na stronę, industrializacja nabiera tempa, a wraz z nią trzęsie się cały świat. System wartości, sposób zarabiania, wiara, organizacja dnia – wszystko się zmienia. To, co ludzie uznają jednak za wstrząsy jest niczym przy wydarzeniach I wojny: ona dopiero zmiata stary porządek. U Lednickiej wojnę widzimy najboleśniej w szpitalu na terenie dawnego uzdrowiska, w którym na masową skalę dokonuje się amputacji kończyn żołnierzy wywiezionych spod ostrzału w wielkiej bitwie o Gorlice.
Bohaterami powieści są osoby należące do dwóch rodzin – Julka, Barbara i jej córki z kolonii w Karwinie, a także Ludwik i jego przybrana rodzina Żebroków. Losy obu rodzin przetną się w dość nieoczekiwany sposób, skrzyżują na stałe. Każda z postaci służy autorce do opowiedzenia różnych wariantów losu, pokazania całej pełni możliwości tego, jak żyło się w Europie Środkowej na przełomie wieków: oto syn Barbary, Karol, jako 14-letni chłopiec trafia do kopalni jako robotnik. Pracuje wraz z ojcem, który dba, by nie wykorzystywano syna do zbyt ciężkich prac. Tego losu nie doświadczy Ludwik, chłopiec uzdolniony plastycznie i technicznie, którego ojciec zginie w kopalni. Ich ostatnią rozmowę syn będzie przywoływał przez całe życie, uznając, że ojciec prosił go o poświęcenie się pracy na powierzchni, nigdy zaś na przodku. To on jednak trafi na front I wojny, on będzie pracował w ostrym reżimie wojennym, wmuszającym na kopalniach stałe duże wydobycie, karzącym fizycznymi torturami za próby wywołania robotniczych rozruchów. W czasie wojny nikt nie ma prawa strajkować, a potencjalnych buntowników wysyła się po prostu na front.
Industrializacja dotyka też kobiet – bo choć jako żony górników pracują w domach i zajmują się dziećmi, to jednak od ich sprytu i umiejętności zależy spora część dochodów. Gdy industrializacja przyspiesza, one także tracą grunt pod nogami, nie wiedzą, jak zarządzać rodziną, gdy mąż spędza w drodze do pracy 2 godziny dziennie, gdy przepija większą część pensji, gdy z powodu wieku słabnie i nie daje rady już fedrować. Jeszcze większe pole wyborów otwiera się przed tymi, które z różnych powodów nie mają mężów: muszą się same utrzymać, a nie mają przecież wykształcenia. Julka nie przymiera głodem tylko dlatego, że związuje się z niemieckim inżynierem, dzięki własnym umiejętnościom językowym dostaje później pracę w cesarsko-królewskim uzdrowisku. Takich możliwości nie ma Barbara, która zostaje wdową z dwójką małych dzieci, do tego jest jeszcze w kolejnej ciąży. Starsze dziewczynki muszą zajmować się domem i młodszymi dziećmi – nie dla nich szkoła, jako kilkulatki podejmują obowiązki opiekuńcze.
Na oczach dwóch pokoleń, od 1894 do 1921 roku, świat zyskuje nowe granice, nowe języki i państwa, powstają nowe klasy społeczne. Lednická nie jest ani Kuciel-Frydryszak, ani Leszczyńskim, choć opisuje kobiety ze wsi, ich życie i trud w tym samym co „Chłopki” okresie. Formalnie ta powieść w żaden sposób nie łączy, ani nie należy do nurtu zwrotu ludowego – głównie dlatego, że historia czeska wywodzi się z tej warstwy społecznej, nie ma więc mowy o powrocie do niej i nowym jej odkrywaniu, a zwrot ludowy to zjawisko także specyficznie polskie, osobne od kultury czeskiej.
Lednická nie jest Umberto Eco, nie bawią jej intelektualne ozdoby i gry, mocno wierzy jednak w potęgę doświadczenia i szczegółowy opis różnych przestrzeni życia codziennego, także tych, które wcześniej męscy autorzy uznawali za niegodne zapisania. Korzystając ze źródeł, pamiętników, wywiadów, snuje bardzo precyzyjną i szalenie konkretną opowieść o życiu u progu industrializacji na pograniczu polsko-czeskim, w zakątku Śląska. Wiele blurbów „Krzywego kościoła” podnosi wątki kobiece i nieopowiedziane, wyparte historie. Lednická splata jednak historie kobiece i męskie, pokazując upływ czasu z zupełnie różnych perspektyw: inne były horyzonty i możliwości dziewczynki urodzonej w chłopskiej rodzinie, a zupełnie inne chłopca.
Czeskie autorki od dawna też robią świetną robotę, zaprzęgając stare i trochę młodsze bohaterki do opowiadania o własnej historii narodowej, snując różne jej wątki. Kilka lat temu ukazała się w Polsce (wydawnictwo Afera) genialna powieść „Boginie z Žítkovej” Kateřiny Tučkovej (przełożone przez Julię Różewicz), w której akcja rozgrywa się w Białych Karpatach, w ubogim i zapomnianym zakątku, gdzie mieszkają „bogujące” kobiety – czarownice, akuszerki, zielarki. Można je z powodzeniem czytać zaraz po „Krzywym kościele” i zrobić sobie kurs feminizmu środkowoeuropejskiego.
Lednickiej udaje się skonstruować fantastyczną sagę rodzinną, bogatą, szczegółową, pełną. Właściwie losy wszystkich bohaterów sprowadzają się do jednego mianownika: samotności w obliczu industrializacji, a autorka na różne sposoby rozwija warianty tego losu. Do tego unika schematu tak znanego z polskiej prozy i filmów Wajdy, według którego musi się pojawić jakiś inteligent, by pokazać reszcie grupy możliwe drogi. Tutaj wszyscy radzą sobie sami, na chłopski rozum i z trudem zdobyte wykształcenie, nie ma żadnego doktora Judyma, ani inne Cezarego Baryki, niosącego pomoc ludowi.
Karin Lednická, Krzywy kościół
Przełożyła Joanna Goszczyńska
Znak Horyzont 2025


Dodaj komentarz