Blog

  • Bombardowanie literatury niemieckiej

     

    W. G. Sebald, Wojna powietrzna i literatura
    W.A.B 2012
                W swoim eseju o powojennej kondycji literatury niemieckiej Sebald dokonuje dość bolesnego rozliczenia z pisarzami, którzy wyszli z epoki nazizmu. Oskarża społeczeństwo i elity intelektualne przełomu lat 40. i 50. o to, że nie potrafiły dokonać literackiego przedstawienia – a poprzez nie – skonfrontowania się z alianckimi bombardowaniami. Tekst ten stanowi owoc wykładów, jakie autor Austerlitz przeprowadził w Zurychu w 1997 roku, streszczonych następnie przez niemiecką prasę i szeroko nad Szprewą dyskutowanych. Próba rozliczenia, o której braku pisał Sebald, dokonała się więc – w sposób dość histeryczny i kaleki – dopiero po jego wystąpieniu.
    Sebald urodził się w bawarskich Alpach, lecz większą część swojego życia spędził w Anglii – oba państwa jednak są tutaj w równym stopniu obiektem ataku. Jak pisze w swoim eseju, alianci zrzucili milion ton bomb, w Niemczech zginęło 600 tysięcy osób, 7 i pół miliona zostało bezdomnymi, ale równocześnie w Anglii wśród praktycznie nieletnich pilotów przeżyła mniej niż połowa, cała produkcja przemysłowa wiązała się z dostawami dla lotnictwa, w Norfolk budowano olbrzymie lotniska, z których startowały obładowane bombami lanckastery. Mamy więc tu do czynienia z krytyką bombardowań jako narzędzia wojennego, gigantycznego przemysłu śmierci. Sebald szuka przyczyn kontynuowania przez kilka lat tej akcji, skoro dość szybko Brytyjczycy zorientowali się, że naloty nie łamią ducha niemieckiego społeczeństwa, ani nie ograniczają nazistowskich zbrojeń (bo atakowano przede wszystkim miasta, cele cywilne). Ostatecznie stawia on hipotezę wyjątkowo niekorzystną dla aliantów – te bombardowania miały poprawić morale ichspołeczeństwa, dać sfrustrowanym Brytyjczykom poczucie odwetu, sprawiedliwej zemsty. Jednocześnie stanowiły jeden ze składników ekonomii wojennej, maszynerii której nie można było zatrzymać: „Skazywać wyprodukowany materiał, maszyny i ich cenny ładunek na to, by bezczynnie zalegały na wschodnioangielskich lotniskach, byłoby sprzeczne ze zdrowym instynktem ekonomicznym”.
    O ile Brytyjczycy na cel wybierają sobie „zniszczenie samo w sobie”, o tyle po wojnie Niemcy zwracają się ku przyszłości, pragnąc jak najszybciej odbudować kraj „jeszcze większy i potężniejszy”. Bombardowania i ich efekty objęte są więc zmową milczenia, otacza je jakaś zbiorowa anatema. Sebald twierdzi nawet, że energia psychiczna, którą Niemcy włożyli w błyskawiczną odbudowę, pochodziła właśnie z tego fundamentalnego przemilczenia: 
     
    powszechnie strzeżona tajemnica zamurowanych u podwalin naszej państwowości trupów, tajemnica, która w latach powojennych łączyła i do dziś łączy Niemców silniej niż jakikolwiek cel pozytywny.
     
    Sebald w swym wykładzie przeszukuje literaturę niemiecką, nie znajduje w niej jednak żadnej tekstowej reprezentacji adekwatnej dla doświadczenia bombardowań. Krytykuje odbudowującą się od 1947 roku literaturę niemiecką za to, że za bardzo skupiła się na dwóch celach – utrzymaniu politycznej poprawności oraz korekturze biografii twórców. Polityczną poprawność rozumiano wtedy jako nieporuszanie jakichkolwiek wojennych treści, brak odwołań do zdarzeń pesymistycznych czy wzbudzających poczucie winy oraz klęski (a bombardowania były, według Sebalda, „doświadczeniem niebywałego narodowego poniżenia”). Zdaniem autora, zniszczenia wojenne przedstawiano więc jako pierwszy krok ku odbudowie, jako rodzaj oczyszczania pola. Nie było też twórcy, który poważyłby się na realistyczne lub reporterskie przedstawienie zniszczonych miast. Sebald twierdzi, że ci pisarze, którzy przeżyli nazizm w Niemczech, po klęsce ideologii próbowali dokonać korektury swojej biografii, przedstawiali się jako więźniów sumienia, emigrantów wewnętrznych. Tę swoją tezę rozwija w drugim wykładzie, poświęconym Albertowi Andreschowi, który staje się dla Sebalda synekdochą zachowań pisarzy niemieckich w okresie wojennym i powojennym (to właśnie ten tekst, poprzez pewną generalizację budzi szczególnie wiele kontrowersji wśród krytyków). Sebald twierdzi też, że poza poprawianiem biografii, twórcy niemieccy przyjmowali także radykalnie inną dykcję – 

    w abstrakcyjnych frazesach zaklinali się na ideę wolności i humanistyczne dziedzictwo Zachodu
     
     – ta zaś w żaden sposób nie służyła wyrażeniu doświadczenia burzy ogniowej, operowała bowiem zupełnie innymi kategoriami.

    Pisząc krytykę literatury niemieckiej, Seblad układa swój traktat o bombardowaniu, stara się w eseistycznej formie przedstawić to, co nie doczekało się reprezentacji. Tworzy swoją własną „historię naturalną zniszczenia”. Pisze o miastach-gruzowiskach opanowanych przez szczury i muchy, o „życiu ruin”. Sebald – podobnie jak uczynił to wcześniej Kurt Vonnegut w Rzeźni numer pięć – stara się przedstawić opis burzy ogniowej wywołanej przez bomby; dokonuje też typologii śmierci, jakiej zaznali ci, którzy znajdowali się w Dreźnie, Kolonii i Hamburgu.  Szuka obrazów, które pozwolą mu na plastyczne, a zarazem realistyczne uchwycenie tego postapokaliptycznego świata i taką figurą-kluczem staje się dla niego ruina, hałda gruzu. Obraz ten wydaje się tym istotniejszy, że wprowadza problematykę braku i zniszczenia, ponadto stanowi odwołanie do wyobrażenia zasadniczego dla jego twórczości. W wykładzie Sebald zaznacza, że choć urodził się w 1944 roku i to w miejscu w niewielkim tylko stopniu dotkniętym przez wojnę, to właśnie obraz budynków strzaskanych przez bomby stał się dla niego najważniejszym, pierwotnym obrazem. W wielu tekstach powraca do opisu ruin, pustyni, pustki, jałowej ziemi. Reprezentacja wspierająca się na przekazach dokumentalnych, zapisach lekarzy i ratowników, staje się zatem dla Sebalda jedyną możliwą dla literatury drogą. Domaga się on w swoich wykładach opisów niezapośredniczonych, pozbawionych ozdobników, reportażowej wierności, mówienia wprost. Ta lista postulatów zadziwia wszystkich czytelników jego powieści, w których koszmar wojenny nigdy właśnie wprost nie zostaje wypowiedziany, a wprowadzony poprzez metaforę, czy inny obraz subtelny i nienachlany. 

    Tezy Sebalda wywołały w Niemczech gorący odzew, obudziły sprzeczne emocje wśród czytelników i tych, którzy bombardowania pamiętają. Nie może to jednak dziwić w przypadku opinii tak skrajnych, jednoznacznych i totalizujących, jak wyrażone w „Wojnie powietrznej i literaturze”. Echo tych zjawisk widać też w polskiej recepcji eseju – tłumacz Andrzej Kopacki  („Sebald rozlicza Niemców”)   wypowiada się przeciwko sformułowanym w wykładach wnioskom, wskazuje histeryczny ton, jakim zdarza się operować Sebladowi, zarzuca mu zbyt wielki kwantyfikator. Tymczasem po stronie tego nurtu rozliczeniowego staje krytyk Grzegorz Jankowicz, w swoim artykule w „Tygodniku Powszechnym” („Cytaty z ruin”)uznając, że uregulowanie rachunku, o które apeluje autor „Pierścieni Saturna”, jest koniecznym przepracowaniem pamięci, jedyną prowadzącą do niego drogą. To, po której stronie należy się opowiedzieć, stanowi zatem zadanie dla czytelnika.                          
  • Stodoła i Sienkiewicz

    Tadeusz Słobodzianek, Nasza klasa. Historia w XIV lekcjach
    Słowo obraz terytoria, Gdańsk 2009
    Słobodzianek, pisząc swoją historię, wkłada kij w mrowisko: choć wydaje się, że temat relacji polsko-żydowskich często był poruszany zarówno przez historyków, jak i przez pisarzy, to jednak nie został ani wyczerpany, ani tym bardziej jego obecność w dyskursie publicznym nie przełożyła się na głębsze zmiany w naszym sposobie myślenia (wzmocniła się jedynie poprawność polityczna).
    Nasza klasa to nie jest tylko rozgrywka polsko-żydowska, czy nawet polsko-żydowsko-niemiecko-rosyjska, a raczej uwikłanie przeciętnych mieszkańców małego miasteczka w wojnę, która wymusza na nich wybór określonych postaw. Słobodzianek pokazuje też wyraźnie, że nie ma determinizmu, stereotypowe losy reprodukowane w narracjach historycznych niekoniecznie pokrywają się z życiem – Żyd nie musi być komunistą, Polak nie musi być członkiem ruchu oporu. Parę pierwszych lekcji pokazuje członków jednej klasy w okresie przedwojennym: wszyscy biorą udział w uroczystościach po śmierci Piłsudskiego, konflikty jednak ujawniają się w czasie modlitwy w szkole, gdy Polacy, by zmówić pacierz, nakazują Żydom przenieść się do ostatnich ławek. Antysemityzm ujawnia się wśród młodzieży powoli i stopniowo, zawsze też służy załatwieniu jakiejś prywatnej rozgrywki, staje się wygodnym nośnikiem osobistych zatargów, zasłania poczucie niższości, odrzucone uczucie, urażoną miłość własną. Słobodzianek nie przedstawia świata czarno-białego, Żydzi w jego dramacie są równie prymitywni i egoistyczni jak skonfliktowani z nimi Polacy – różnicuje ich jednak historia wojenna: to Polacy mają okazję krzywdzić i wykorzystują ją.
    Tempo wydarzeń Naszej klasy ustala bieg historii: po wejściu Sowietów Jakub i Menachem z entuzjazmem włączają się w nowy system i jego propagandę, otwierają kino „Aurora”, które rozpoczyna swoją działalność od projekcji Października Eisensteina i  akademii z użyciem wierszy Majakowskiego. Jednocześnie w tym samym czasie młody Zygmunt przyłącza się do pracy systemu: pod pseudonimem „Popow” produkuje donosy na swoich kolegów. Wydaje w ręce NKWD działającego w podziemiu antysowieckim Ryśka. Po wejściu Niemców to Zygmunt najlepiej i najszybciej zrozumie zmianę koniunktury i pomoże nazistom oczyszczać miasteczko ze „zbędnego etnicznie” elementu. Po jego stronie staje też Rysiek – bojownik z podziemia i Heniek – przyszły ksiądz. We trzech mordują Jakuba, a później pomagają całej społeczności wymordować Żydów: zanim jednak spędzą wszystkich do stodoły, wprowadzają do niej najważniejszych przedstawicieli wspólnoty i zabijają ich bestialsko przy użyciu narzędzi rzeźniczych, młotów i siekier. Dla trzech kolegów zabójstwo Jakuba, mord w stodole i gwałt na Żydówce – żonie ich szkolnego kolegi stanie się początkiem dziwnej relacji, pewnego rodzaju przyjaźni, która jednak ociera się o nienawiść, strach, walkę o władzę i szantaż.
    W czasie laudacji po wręczeniu nagrody Nike Grażyna Borkowska mówiła o konieczności pochowania trupów, wprowadzenia doświadczenia wojennego i konfliktu polsko-żydowskiego do polskiej pamięci. Tymczasem właśnie mam wrażenie, że Słobodzianek pokazuje, dlaczego do takiej asymilacji doświadczenia nie dochodzi. Przyczyną nie jest jedynie stały antysemityzm Polaków i ich niechęć do uznania własnej winy (a to musiałoby być przecież równoznaczne z odrzuceniem przekonania o własnej czystości i niewinności narodowej). Powodów niechęci może być wiele: ludzie nie uświadamiają sobie, w jakiej skali zdarzeń biorą udział, działają pod wpływem egoistycznych pobudek, chcą zapomnieć, albo też nie potrafią przezwyciężyć własnych przeżyć i nauki, jaką z nich wynieśli (tutaj ważna tej postać Janusza – męża Zochy). Wolą też konstruować historyczne mity, bo nie potrafią pogodzić się z tym, że rzeczywistość jest śmieszna i żałosna, że brak w niej patosu: tak stara się zrozumieć mord w stodole Abram, który przekonany jest, że na czele tłumu prowadzonego na miejsce kaźni szedł rabin i w czasie pożaru odmawiał z tłumem modlitwę. W końcu zaś mówi Słobodzianek, że każdy może się uodpornić na cierpienie, nawet własne, że każdy może zapomnieć o traumie, jakiej doświadczył: Rachela-Marianna nie ogląda transmisji z uroczystości zorganizowanej ku czci także jej rodziny, przełącza TV na program o zwierzętach.
    Słobodzianek pyta o przyczyny zachowania swoich bohaterów, zastanawia się nad ich determinantami, nie daje jednak jednoznacznej odpowiedzi. Zamiast stawiać hipotezy, wskazywać możliwości, przekreśla on raczej naszą dotychczasową wiedzę. Czy motywuje Polaków powszechny w latach 30. antysemityzm, pogarda dla „żydka”? Czy Zochą i Władkiem kieruje miłość, poczucie przyzwoitości, naiwność, pragnienie bohaterstwa? Czy Zygmunt podąża za stadem, jest koniunkturalistą, doskonale potrafiącym wyczuć, z której strony wieje wiatr zmian i gotowym do wypełniania nakazów kolejnych ekip? Działa pod wpływem ambicji (zostaje w końcu członkiem Partii), czy pragnienia wzbogacenia się (mieszka w domu po rabinie)? Rysiek prześladuje Jakuba, bo posądza go o zdradę (choć wszyscy wiedzą, że zdradził go Zygmunt), czy raczej dlatego że potrzebuje jakiejś ofiary zastępczej dla wyrażenia swojego gniewu, nienawiści? Dlaczego Rachela-Marianna milczy? Z bólu czy pragnienia zapomnienia? Skąd jej katolicyzm – to efekt mimikry czy prawdziwej, odnalezionej wiary? Okrucieństwo Menachema wynika z pragnienia zemsty, wyrównania rachunku krzywd, dążenia do sprawiedliwości, sadystycznej pasji? Słobodzianek pozostawia pytanie o przyczyny działania otwarte, uznając, że cała nasza dotychczasowa wiedza nie pozwala nam na sformułowanie odpowiedzi. Chodzi tu o coś więcej niż prywatne, osobiste konflikty, ale też o coś więcej niż banalność zła. Nie ma u niego tragizmu, bo każdy z bohaterów podejmuje swoje decyzje samodzielnie – można zdradzać i zabijać (jak Zygmunt), ale można też ocalać – jak Zocha czy Władek. Na każdym jednak ciąży fatum rozumiane jako przekleństwo (pisze o tym szeroko Leonard Neuger w posłowiu do Naszej klasy) – żadna decyzja nie jest wolna od konsekwencji, żadna nie ocala, lecz raczej przenosi klątwę na kolejne pokolenia.
    Niewielu krytyków piszących o Naszej klasie wskazywało na to, co u Słobodzianka wydaje mi się szalenie ciekawe: tworząc historię nawiązującą do wydarzeń z Jedwabnego, skupia się on na zdradzie pamięci, na pewnym pakcie, który zawierają ofiary i kaci, by ukryć przed otoczeniem łączące ich doświadczenie. Tym samym więc opowiada o antyświadkach i antypamięci, snuje swoją historię na przekór tradycyjnym historiom o wojnie. Zygmunt nie pozwala mówić Heńkowi, bo przypomina mu, że jest współwinny gwałtu, Heniek próbuje zastraszyć Władka, gdy nachodzą go dziennikarze, Zocha z powodu ujawnienia prawdy ponosi klęskę w małżeństwie. Za to że pomagała Żydowi, zostaje ukarana nienawiścią męża i niechęcią dzieci. Władek ukrywa, że to on zabił Ryśka, zrzuca winę na partyzantów. Rachela w czasie procesu Zygmunta i Heńka, próbuje ukryć ich rolę w morderstwie Jakuba, bo boi się później mieszkać w tej samej wsi. W tej interpretacji wydają się kluczowe powracające co jakiś czas słowa o tajemnicy:
    Zygmunt: Ustaliliśmy też różne pryncypia i zasady, a także co jest tajemnicą i co jest święte. (…)
    Heniek: Nie poruszaliśmy tego tematu nigdy więcej.
    Prawda nikomu nie ułatwia życia, choć zdaje się znosić odpowiedzialność karną. Tłamszona, duszona w sobie doprowadza do pojawienia się duchów, ponieważ łaska odpuszczenia nikomu nie zostaje dana. W końcu po wielu latach Marianna mówi:
    Mówię ci Zocha, żebym wiedziała, jakie to życie będzie, poszłabym do stodoły ze wszystkimi.

     

                                                                                                  
  • Na klatę to wszystko

     

    Sylwia Chutnik, Dzidzia
    Świat Książki 2010
    Sylwii Chutnik w Dzidzi udało się przezwyciężyć kompleks autora po wybitnym debiucie. Choć porusza się w obrębie tej samej tematyki, utrzymuje się w tej samej estetyce, to jednak nie powtarza samej siebie, nie dubluje historii. Dzidzia jest zarazem powieścią kobiecą i super męską, powieścią historyczną i współczesną, polityczną. Autorka porusza się na poziomie przetwarzania literatury wysokiej, gry z konwencją i czytelnikiem, ale nie jest to tutaj cel sam w sobie, lecz sposób, by pewne kwestie przyziemne i biologiczne przenieść na poziom dyskursywny, by z łożyska i macicy uczynić oś dyskusji o archaicznym pojmowaniu polskiego patriotyzmu. Kobiece bohaterki Chutnik stanowią tu bowiem całkowite zaprzeczenie chłopców zakochanych w okrzyku „Na koń i szarża!”.
    Fabuła Dzidzi rozgrywa się w dwóch epokach, ściśle ze sobą tu związanych: w 1944 roku i współcześnie. Stefania Mutter po powstaniu przechowuje u siebie wielu Polaków uciekających z transportów jadących do obozu przejściowego w Pruszkowie. Nie robi tego jednak z dobrego serca, od jednej z rodzin wyłudza płaszcz i buty, po czym wydaje matkę i córkę w ręce Niemców:
    Übermenschen strzela dwa razy, Najpierw w głowę dziecka, żeby sobie matka popatrzyła, potem w głowę matki, żeby też poczuła. (…) A pani gospodyni dziękujemy za dostarczenie kurierskie tej cieszącej nas przesyłki: dwóch młodych parujących tu oto ciał matki i córki. Ciała postrzelone z pewnością jeszcze się przydadzą.
    Po latach wnuczka Stefanii rodzi córkę-kalekę, Dzidzię Warzywko, pozbawioną rąk i nóg, umiejętności mówienia i myślenia. Dzidzia to zemsta historii, stworzona tak, by nie potrzebowała ani butów, ani płaszczyka, które zdobyła jej prababcia. Danuta, matka Dzidzi, pisze petycje do Strasburga, do wszystkich możliwych sądów, chcąc wyrazić swą niezgodę na los, który skazał ją na opiekę nad takim dzieckiem. Domaga się pieniędzy, argumentując, że w czasie wojny rodzina pomagała uciekinierom:
     I nikomu włos z głowy nie spadł, a ludzie to mówią, co im ślina na język przyniesie, i sami chyba już się nie kontrolują (…), a coś się przecież należy za te pomoce wojenne, bo za darmo człowiek nie robi.
    Dzidzię zabiera w końcu pomoc społeczna, ale oddaje ją do kościoła, by dziecko stało się lokalną świętą, świętą, która ma poprawiać humor innym, zdrowym, silnym i myślącym. Chutnik, przedstawiając los dziewczynki, idzie w tropy makabry Kosińskiego – mała swoją odmiennością budzi nie współczucie i litość, ale zwierzęce okrucieństwo, wyzwala w mieszkańcach Gołąbek pragnienie zabijania.
    Danuta tymczasem stara się o odzyskanie córki, udaje się do sądu – ale jest niedziela i strażnik nie wpuszcza jej do budynku. Zrozpaczona matka wygłasza więc improwizację:
    Śpiewam dziś Pieśń Oburzenia, pieśń tworzenia nowej mnie. Siła i dzielność pozwalają mi krzyczeć, stać tu prosto z rozwianymi włosami i umorusanym płaszczem wyszarpniętym spod tyłka Polski.
    Monolog Danuty, to oczywiście przepisana na nowo Wielka Improwizacja, ale zmiana kontekstu historycznego i zmiana płci bohatera mówiącego, przekłada się na zmianę sensu: Danuta w imieniu wszystkich matek chce odwołania historii, rozpisania jej na nowo, tym razem jednak bez śmierci, bez bezsensownego zabijania w imię abstrakcyjnych wartości. Tutaj właśnie uderza Chutnik najmocniej – żadne bowiem wartości, widziane z perspektywy matki, nie są wystarczająco wysokie, trwałe i znaczące, by usprawiedliwiły śmierć. Obiektem ataku nie jest więc dla Chutnik historia jako taka, historia Polski, ale przyzwyczajenie do naśladowania zachowań przodków, ślepa repetycja ludzkich działań:  
    Tworzę wiry, które mają was wchłonąć, tak jak i mnie wchłonęła cała przeszłość tego kraju. Z jego wojnami, powstaniami, wypędzeniami i powrotami. Z nowym systemem i ciągle tym samym. Gdzie nie ma miejsca dla starych kobiet i młodych dzieci.
    Stosunek Chutnik do historii nie jest obrazoburczy, czy lekceważący. Znajomość materii, jej swoiste przepracowanie i przeżycie widoczne jest w pierwszej części powieści – w serii „obrazków” z powstania warszawskiego, których skrótowość i lapidarność ma oddawać dramatyczność doświadczenia, ukazać jego prowadzącą do szaleństwa i śmierci realność. Ta jej wizja przeciwstawia się narracjom młodych polskich historyków opisujących powstanie jako „zryw”, „czyn” i „poświęcenie dla ojczyzny” – tradycyjne męskie (ułańskie) zachwyty. Groteskowa forma, której podporządkowana jest cała powieść, użyta jest tu w swej najbardziej podstawowej formie: ma wskazywać na obcość naszego świata, budzić poczucie zagrożenia wobec tego, co znane.
    Nie należy zamykać Chutnik w ramach literatury kobiecej i anarchizująco-lewicowej, bo tym samym tłumi się ważny głos mówiący o polskiej świadomości. Te schematyzujące określenia zaś uniemożliwiają refleksję, wpychając autorkę do niszy (feminizm, lewica i anarchia to w Polsce przecież ciągle nisze w świadomości potocznej), która w literaturze okazuje się głównym nurtem. Wszystkie te trzy określenia używane w dyskursie publicznym w obcesowy sposób kończą możliwość jakiejkolwiek wymiany poglądów. Tymczasem to, co chce pokazać Chutnik, nie jest ważne dla marginesowych grup polskiego społeczeństwa – przeciwnie, autorka włącza się swoją książką w dyskusję, która przewija się przez polską myśl od połowy XIX wieku, która w różnych formach stanowi główną oś polskiej refleksji tożsamościowej.
                                                                                                             
                                                                                                  
  • Imperium odchodzi. Rosja w literaturze popularnej

     

     
    Rosja, z którą relacja stanowiła najważniejszy temat polskiej literatury ostatnich dwustu lat, nagle – po 1989 roku znalazła się na marginesie zainteresowań. Choć pojawia się jako punkt odniesienia w powieściach dotyczących rozliczenia z PRL-em, stanowi tło dla fabuł rozgrywających się w Polsce Ludowej, to jednak ona sama jako temat straciła na atrakcyjności. Można postawić tezę mocniejszą nawet – polscy autorzy znużeni nadreprezentacją problematyki rosyjskiej w literaturze, z premedytacją omijają to zagadnienie, wiedząc, że nic nowego tu już powiedzieć nie można. Rosja więc, o ile pojawia się w powieściach, wspominana jest aluzyjnie, jej mit jako państwa opresyjnego przywoływany jest za pomocą słów-kluczy.
                Rosja usadowiła się w literaturze fantastycznej i tu – w tekstach łączących cechy powieści historycznej oraz fantastycznej wiedzie barwną, trwałą i wyrazistą egzystencję. Jej reprezentacja jednak okazuje się tradycyjna – choć autorzy próbują wydobyć Polskę z więzi zależności, sproblematyzować tę relację, ukazać takie momenty historii, które w czasie zaborów blokowała carska cenzura – słowem powiedzieć coś nowego, to jednak posuwają się utartymi, udeptanymi wręcz ścieżkami. Komuda w cyklu „Orły na Kremlu” przedstawia próbę kolonizacji Rosji, jakiej polska szlachta podjęła się za zgodą króla i z błogosławieństwem Rzymu u progu XVII wieku. Świerczek w „Bestii” i Dukaj w „Lodzie” opisują dzieje Polski jako prowincji rosyjskiej, z perspektywy nie – jako dotychczas Polski czyli państwa, które nie chciało uznać się w swej podległości, lecz właśnie z punktu widzenia imperium zmagającego się z niewielką, acz ciągle generującą problemy prowincją (model tradycyjny reprodukują Świerczek i Komuda, zrywa zaś z nim Dukaj).
                Rosja przedstawiana przez tych trzech autorów nie jest śmiesznych truchłem, jest raczej stałym punktem odniesienia – niczym w literaturze XIX i XX wieku. Najnowsze powieści jednak pozbawione są aspektu polskiego męczeństwa, który Ewa Thompson uznała za typowy dla literatury polskiej od XVIII wieku. Komuda w „Samozwańcu” odwołuje się do pierwszej dymitriady, która miała miejsce w 1604 roku. Inaczej Świerczek – osadza akcję swojej powieści w 1864 roku, czyli w chwili maksymalnego natężenia podboju – tłumienia powstania styczniowego. Autor daleko jednak odchodzi od typowego przedstawienia problemu relacji polsko-rosyjskich, bo na swoich bohaterów wybiera Polaków-oficerów armii carskiej, protegowanych Murawiewa. Nie są więc bynajmniej „ofiarnikami wysokich ołtarzy”, o jakich pisała Orzeszkowa w „Gloria victis”. Dukaj w „Lodzie” opiera się w swojej konstrukcji świata przedstawionego na mechanizmie kontrfaktyczności – akcja powieści rozgrywa się w 1924 roku, ale nie było pierwszej wojny światowej i Polska jako niezależne państwo nie istnieje, ciągle jest częścią Imperium. Główny bohater, Benedykt Gierosławski, zostaje wysłany z misją na Syberię, a tymi, którzy powierzają mu zadanie do wykonania, są pracownicy Ministerstwa Zimy czyli – w myśl interpretacji politycznej – agenci Ochrany.
    Już pobieżne streszczenie trzech tekstów pokazuje wyraźnie, że literatura polska stara się odejść od typowych sposobów przedstawiania Rosji, zrywa z tradycją powieści historycznej,  przebudowuje model reprezentacji Rosji. Jednak w trakcie głębszej lektury odkrywamy, że za fasadą nowoczesnego kształtu powieści odbywa się cały czas praca na tych samych, przednowoczesnych wyobrażeniach.
    Jacek Komuda odwołuje się do epizodu historycznego, który w pamięci zbiorowej mocno jest zakorzeniony, ale słabo reprezentowany w literaturze – opisuje dymitriadę, zdobycie Moskwy przez armię polską pod wodzą Samozwańca, domniemanego syna cara Iwana Groźnego. Powieść Komudy oparta jest na pewnych postkolonialnych założeniach – dokonuje on bowiem tutaj rewizji kolonialnych mitów, jakimi Polacy obudowali swoją historię. W tym wypadku zaś rewizja wiąże się z nową samoidentyfikacją narodową, jaką w swoich powieściach fantastyczno-historycznych tworzy Komuda. Jego bohater – Jacek Dydyński to typowy szlachcic Sarmata, skłonny do bitki i do wypitki, nadzwyczaj wysoko stawiający swój honor i dobre imię, pojedynkujący się więc często i o byle co. Stosunek Dydyńskiego do szlacheckiej Rzeczpospolitej jest afirmatywny i bezkrytyczny, to właśnie na zasadach rządzących życiem społecznym buduje on swoją tożsamość. W pierwszej kolejności jest on szlachcicem, dopiero potem Polakiem. Jego zderzenie z państwem rosyjskim dokonuje się więc przede wszystkim na linii: polska wolność szlachecka versus poddaństwo rosyjskie. Zanurzanie w nową rzeczywistość staje się dla bohatera okazją do dostrzeżenia w całej pełni jego pozycji egzystencjalnej i społecznej i dopiero w kontakcie z innym systemem może on pojąć swoją wolność jako wyjątkową, a nie przyrodzoną. Dydyński, wkraczając w inny świat, zaczyna budować swoją tożsamość (bo do tej pory nie zastanawiał się nad nią, ponieważ była ona całkowicie naturalna), a robi to więc przez zestawienie z cywilizacją rosyjską, waloryzowaną tu negatywnie. Konflikt nie ma tła narodowego, lecz raczej społeczne – szlachta kontra lud. Nie przekłada się on też na opozycję zacofanego Wschodu i racjonalnego Zachodu. Przeciwnie – polska szlachta traktująca swój styl życia jako normatywny, zostaje w tekście powieści skompromitowana. Polacy przedstawiają siebie samych jako niosących do Rosji porządek i postęp cywilizacyjny – dzięki temu mogą uznać swoją obiektywną wyższość. Tymczasem widzimy ich jako dziką zgraję, pragnącą w czasie wojny wzbogacić się, złupić rosyjskie miasta, a wszystko to uzasadniane jest przykazaniem miłości i wolności – nowy car ma „zdjąć Rosjanom kajdany, które Godunow włożył im na ręce, a założyć je na serca”. Część oddziałów opuszcza też cara, gdy ten nie ma pieniędzy, by zapłacić za ich służbę i gdy łupy okazują się niezbyt satysfakcjonujące. Jacek zaś, nieustannie mówiący o wolności, nie bardzo potrafi wytłumaczyć to pojęcie Rosjanom. Sam zaś skwapliwe pozbawia wolności swoją służbę, a po grzbiecie podległego mu Rosjanina wsiada wielokrotnie na konia. Cała ideologia szlachecka obnażona tu więc zostaje jako mitologia zbudowana na potrzeby podboju, długie tyrady na temat niższości cywilizacyjnej Rosjan mają zaś usankcjonować kolonizację i grabież.
    W cyklu „Orły na Kremlu” autor przedstawia zderzenie polskiej tożsamości z kulturą rosyjską i jest ono dla niego częścią projektu nowej historii Polski. Pomysł Komudy opiera się na przekonaniu o konieczności demitologizacji historii Polski, odrzuceniu hagiograficznych charakterów skonstruowanych w literaturze pozytywizmu. Komuda stara się przebudować wizerunek polskiej szlachty, bazując na barokowym piśmiennictwie osobistym, pragnie wprowadzić zawarte tam portrety warchołów do literatury, zastąpić nimi sienkiewiczowskie wyobrażenia. W miejsce heroizacji proponuje deheroizację, która wydaje mu się bliższa prawdy, bliższa żywiołu życia. Jednocześnie jednak ta figura o zmienionym znaku nie jest u Komudy równoznaczna z deprecjacją, bo głosi on kult właśnie takiej rozpolitykowanej, sobiepańskiej szlachty. Uznaje ją za część tradycji – tym ważniejszą nawet, że nieobecną w literaturze głównego nurtu.
    Nawet jeśli krytycy nie pochwalają kierunku refleksji Komudy, należy dostrzec pewną nowość, pragnienie zmiany rysujące się w jego projekcie. Z drugiej jednak strony Komuda przedstawia Rosję za pomocą całkowicie tradycyjnych figur, tutaj postulat konieczności przemiany już nie sięga. Jacek Dydyński wie, że z wyprawy do Rosji nie wróci, bo Rosja to „terra incognita, wieczny lód i śnieg, biała plama na mapie”. Obawia się samotnie przekraczać granicę wschodnią Rzeczpospolitej, która jawi mu się jako nowa limes romana, za nią zaś tylko „przestrzeń wielka jak ocean”, śniegi i ludzie przypominający niedźwiedzie. Mieszkańcy Rosji w oczach polskiej szlachty to: „plemię grube i sprośne”. Widać tu też zasadę nierówności – niżej stojącej Moskwie przeciwstawia się szlachecka Rzeczpospolita: „kniaź niewart polskiego psiarczyka”.
                Komuda, konstruując obraz Rosji, powołuje się na polskie stereotypy wywodzące się jeszcze z wieku XVI, powstałe po pierwszych kontaktach z posłami carskimi. Obraz Rosjanina opiera się na odwołaniu do jego niższości kulturowej, nieumiarkowania i braku powściągliwości, zasad moralnych oraz wrodzonym posłuszeństwie. I tak nagle dyskurs postzależnościowy, którego cechy można zauważyć w sposobie przedstawiania polskiej szlachty, obumiera: wizerunek państwa i społeczeństwa rosyjskiego jest bowiem u Komudy wtórny, tradycyjny, archaiczny. Elementy dyskursu postzależnościowego zostają wyrugowane przez ciągle żywy dyskurs rewindykacyjny. Owszem, polska szlachta jest zła, ale Rosjanie są jeszcze gorsi… zdaje się mówić autor.
     
    Marek Świerczek w swojej powieści kładzie nacisk na obnażenie mechanizmów sprawowania władzy, postępowania metropolii wobec prowincji. Istotnym zabiegiem jest tu zmiana perspektywy narracyjnej – prowadzonej z punktu widzenia Polaka w służbie Rosji w czasie powstania styczniowego (a chwyt ten dość rzadko pojawia się w literaturze polskiej). Autor „Bestii” wprowadza polskość jako coś obcego, nieznanego, samą zaś Polskę przedstawia jako buntującą się prowincję, peryferie metropolii, na które wysyła się urzędników sprawiających kłopoty. Główny bohater, Julian Basowski, protegowany Murawiewa, nie jest apostatą – chlubi się swoją przynależnością narodową i przedstawia Rosję jako imperium, w którym mają prawo funkcjonować różne nacje. Powstanie styczniowe postrzega jako przekreślenie szans Polaków na rozwój narodu w ramach potężnego ale jest też  dumny z ojca – powstańca z 1830 roku.  Świerczek wykorzystuje tu więc chwyt typowy dla literatury postkolonialnej, jakim jest wprowadzenie bohatera o rozszczepionej tożsamości. Autor nie skupia się na powstańcach, którzy obozują w lasach w pobliżu kwatery Basowskiego, żadnego z nich nie poznajemy nawet z nazwiska. Interesuje go przede wszystkim Rosja – pojmowana jako państwo wielkie, wielonarodowe, a właściwie muli kulturalne. Rozszczepiona tożsamość Basowskiego zostaje wystawiona na próbę – ponieważ bronił honoru swojej grupy narodowej, a metropolia znajduje się z nią teraz w konflikcie, nie otrzymuje awansu. By odzyskać łaski hegemona, musi wyrzec się całkowicie drugiej części swojej tożsamości, dokonać właśnie aktu apostazji – który w powieści realizuje się w formie wyprawy na tereny ogarnięte powstaniem styczniowym. Już tutaj uwidacznia się jedna z cech imperialnego myślenia – peryferie to miejsce drugiej kategorii, gdzie można umieścić elementy zbędne w metropolii; przestrzeń, gdzie wyrzuca się to, co niepotrzebne, skażone, niepełnowartościowe. Ale jest to też ziemia niebezpieczna, miejsce próby. Paradoksalnie jednak oddalona od metropolii prowincja zyskuje z nią niezwykłą łączność – staje się punktem odbicia do zaszczytów i awansów. W cywilizowanym Petersburgu wszystkie stanowiska są już zajęte, nie ma warunków do wykazania się, należy więc udać się na „dziki Zachód”, by znaleźć przestrzeń „pustą”, bo zagospodarowanie da możliwość powrotu do metropolii. Peryferie (Litwa, która dla Świerczka równoznaczna jest z XIX-wieczną Polską) przedstawione są tu jako teren dziki, nielogiczny, opanowany przez potwora. Centrum to obszar poddany logice, realizmowi i racjonalizmowi, zaś na Litwie pojawiła się bestia – widoczny znak braku logiki, cywilizacji i porządku. Petersburg to miasto nowoczesne – przeciwstawiona mu zaś prowincja to miejsce zabobonu, magii, duchów i zjaw. Odnalezienie i uśmiercenie potwora staje się dla głównego bohatera sprawdzianem, zagwarantuje mu powrót do stolicy. Jednakże peryferie stają się też przestrzenią zagrażającą powtórnym popadaniem w nieład, miejscem królowania chaosu i braku zasad. Żołnierze wykorzystywani do tropienia bestii, do tej pory karni i posłuszni, teraz zaczynają uciekać z oddziałów – wyłamują się z dyscypliny symbolizującej porządek świata.
    W „Bestii” powracają wszystkie stereotypowe wyobrażenia rosyjskiej armii, jakie sformułowała polska literatura. Autor buduje swoją postać niekonsekwentnie, bo Basowski ocenia z całą ostrością ludzi, którzy go otaczają, a jednocześnie chce do nich przynależeć, awansować, wybijać się w strukturach organizacji, którą uważa za prymitywną i zepsutą. Widzi siebie jako ofiarę rosyjskiego przeczulenia na spiski, pije, by nie czuć dyskomfortu psychicznego, przebywając wśród Polaków. Udaje, że nie zna języka polskiego, gdy znajduje się wśród mieszkańców Kiejdan, ale jednocześnie wygłasza tyrady przeciwko tępym, nadmiernie ambitnym, okrutnym oficerom carskim, piętnuje ich skłonność do złodziejstwa, gwałtu i grabieży. Wyobrażenie Rosjan jako pijanych prostaków prowadzących działania za pomocą pożogi to typowy obraz z literatury polskiej po powstaniu styczniowym. Świerczek reprodukuje go, nie widząc, że nie tworzy koherentnego obrazu z kreacją bohatera. Z perspektywy Polaka służącego w armii carskiej przepisuje bowiem Świerczek dwa utwory Żeromskiego – „Rozdziobią nas kruki, wrony…” i „Wierną rzekę”. Stara się ożywić historie skonstruowane wiek temu, wprowadzić do nich nowoczesne wartości – scena z powstańcem na drodze przesycona jest prymitywną brutalnością, pozbawiona za to tragizmu, jaki wprowadził do niej Żeromski. „Wierna rzeka” przemienia się za to w opowieść komiczną – o Salomei, która odrzuca uczucie przyjaciela Basowskiego, kaukaskiego górala, dla Odrowąża – chłopaka kochliwego, wykorzystującego ją dla własnej wygody, uważanego na salonach za nic nie wartego utracjusza.  Basowski ze względu na dawną znajomość w środowisku arystokratycznym, nie aresztuje Odrowąża, lecz posyła po jego matkę. Młody powstaniec odjeżdża więc wśród drwin rosyjskich oficerów, którzy szydzą z jego braku męskości, odwagi i samodzielności. Za tą strategią intertekstualną nie stoi jednak żadna nowa wartość, Świerczek gra z tradycją dla samej zabawy literackiej, nie wprowadza nowych ocen, nie formułuje nowych tez na temat narodowej przeszłości. 
    O ile Komuda i Świerczek używają figury Rosji do opowiedzenia o mechanizmach zdobywania władzy i problemie rewizji historii, o tyle w powieści Dukaja Rosja staje się metaforą świata. Po upadku meteorytu tunguskiego cześć świata została skuta lodem, a Benedykt Gierosławski musi odnaleźć swojego ojca, który po drogach mamutów potrafi poruszać się wraz z lutymi i ma nad nimi władzę. Benedykt wyrusza więc na Syberię, bo ojciec jako polski terrorysta działający przeciwko Imperium, został skazany na katorgę. Benedykt nie zamierza wcale oddawać lodu pod kontrolę władzy, nie chce działać dla dobra tego państwa, które wydaje mu się prymitywne i despotyczne. Pozostaje całkowicie obojętny na rozgrywki polityczne, wojnę z Japonią, konflikt gospodarczy z państwami Zachodu. W sytuacji zależności Polaków od imperium rosyjskiego obojętność polityczna Gierosławskiego staje się znacząca, zwłaszcza że wywodzi się on z rodziny o tradycjach patriotycznych. Benedykt definiuje siebie obok państwa, wycofuje się świadomie z układu sił, w ramach których działał jego ojciec. Zajmuje się problemami logiki, matematyki i filozofii, utrzymuje się z korepetycji, nie chce włączać się w ruch rewolucyjny, ponieważ dwa zrywy – z 1905 i 1912 roku − skończyły się bolesną klęską buntowników. Całkowita niezależność nie jest jednak w państwie opresyjnym możliwa: Rosjanie przymusem i szantażem skłaniają go do wejścia w świat polityki. Benedykt zgadza się na wyprawę, lecz jego poglądy na Rosję nie zmieniają się – pogardza on Rosją nie jako państwem, lecz jako ideą. Uważa, że jest to idea wymuszająca skrajności, chorobliwa, okrutna, znajdująca się poza kanonami myślenia racjonalnego: „Cóż się dziwić, że chłopi wasi, lud najniższy sprawia wrażenie dotkniętego dziedziczną odmianą apatii, z krwią przenoszonej zwierzęcej rezygnacji i bezwoli. Nawet jak giną tysiącami z głodu, bez buntu, pustemi oczyma wpatrzeni w niebo. Ten sam obraz oddaje wasza sztuka, wasza literatura – nihilizm albo apokalipsa – za każdym razem, gdy czytam Dostojewskiego, mam ochotę zapić się na śmierć”. Choć różnicuje swoje poglądy, gdy znajduje się wśród Polaków, chce także wśród nich zachować swoją odrębność, inność, to w rozmowie z carskim wojskowym reprodukuje poglądy na Rosję swojego ojca–powstańca: „Nigdy się pod butem samodzierżawcy nie miała sposobności rozwinąć i taka namiastka rycerskiego obyczaju; nie ma miejsca na honor, gdy nad wszystkiemi zaletami stoi ślepe posłuszeństwo wobec autarchy. Miast honoru, dumy, prawości, samodzielności rozumu – kark miękki i kolana do zginania miękkie, spryt dworski, przymilność, okrucieństwo i dwulicowość”.
    Gierosławski w końcu zdobywa władzę na lodem, a tym samym nad historią. Członek narodu podbitego, mieszkaniec peryferii zdobywa władzę nad imperium, doprowadza je najpierw do upadku – w czasie wielkich roztopów, które następują po śmierci jego ojca, a następnie zmierza do jego ponownego zamrożenia, do nadania światu takiego kształtu, jaki obmyślił. Dukaj ironicznie przywołuje tu motyw znany z literatury kolonialnej – peryferie zagrażające metropolii swym chaosem, rozsiewające nieład, zarażające nieporządkiem. Benedykt przedstawia się jako matematyk historii, jako ten, kto naprawi świat, ale według swojej koncepcji. Benedykt mówi o nowym nadciągającym świecie: „Żadnego więcej państwa. Żadnej władzy ziemskiej, żadnych carów, żadnych czynowników”. O ile jednak Piłsudski – jako bohater Dukaja – chce jedynie stworzenia polskiego niepodległego państwa, o tyle Gierosławski nie czuje już żadnej przynależności narodowej, wyrasta z tak wąskich kategorii w drodze na Syberię, gdy dojrzewa do zmierzenia się z ojcem – znowu więc pojawia się problem rozszczepionej tożsamości, który wiąże się tutaj z kwestią wykorzenienia i poszukiwania nowej przynależności.
    Choć bohater posługuje się stereotypowymi opozycjami, przeciwstawiając polską wolność, dumę, równość społeczną rosyjskiemu bezprawiu, niewoli i podległości, to jednak Dukaj, inaczej niż Komuda i Świerczek, kształtuje figury służące mu do opisu Rosji. Reprezentacja imperium opiera się tu na kontaminacji, hiperbolizacji stereotypu, która staje się podstawowym, najczęściej spotykanym sposobem mówienia o Rosji. Władza wobec obywatela posługuje się przekupstwem lub przymusem, gdy nie współpracuje – organizuje na niego zamach. Pracownicy ministerialni śledzą Benedykta, koterie na szczycie walczą za pomocą spisków, niemoralnych i bezprawnych środków. W konflikt między politycznymi zwolennikami i przeciwnikami lodu włączają się sekty religijne, komuniści i polscy spiskowcy. Konflikt gospodarczy wiąże się z walką o władzę polityczną i ze sporem na temat kierunku rozwoju Rosji (zamarzanie to przewaga despotyzmu, Lato – to domena demokracji). Benedykta napadają fanatyczni martynowcy, ale też separatyści syberyjscy. Dukaj pokazuje więc tu bogactwo i skomplikowanie rosyjskiego świata, +pod konflikt liediaków i ottiepielników podszywa historyczny spór między zapadnikami i słowianofilami, wszystko to skąpane w atmosferze lewicowych utopii i mistycyzmu. Rosja widziana przez bohaterów to kraj na zawsze uwięziony w średniowieczu, dla jednych jednak jest to jego zaleta, dla innych – wada, którą można pokonać tylko poprzez odmrożenie państwa i popchnięcie go na drogę rozwoju. Katalog przywoływanych przez Dukaja stereotypów czy mitów na temat Rosji jest wyjątkowo długi: powraca tu alkoholizm, bieda i ciemnota ludu, prymitywizm i dzikość mieszkańców terenów za Uralem, rozmach i pustka krajobrazu, której przeciwstawia się oszałamiające bogactwo uwięzione w ziemi. Dukaj, posługując się tymi kliszami, ośmiesza je zarazem, mnoży aż do przejaskrawienia, nawarstwia w groteskowy sposób, by osłabić ich moc: książę Błucki-Osiej jest tak dystyngowany, że wygląda jak zastępca samego cara, z kolei steward w pociągu transsyberyjskim to prymityw: „Zapewne gdyby zagadnął go ktokolwiek inny niż młoda dama z Luksu, zaparłby się z azjatycką bezczelnością, spojrzenia Europejczyków spływają po tych okrągłych, gładkich obliczach jak tłuszcz po gęsi, zachodni wstyd nie dotyka ludzi Wchodu”. Wyjście poza dyskurs rewindykacyjny, daleko od reprodukcji utartych schematów dokonuje się tu także poprzez zderzenie przeciwieństw: Rosja jako miejsce tradycyjnej zsyłki i kary dla Polaków, ale tutaj także dziki wschód, Eldorado, gdzie każdy może zrobić karierę i zdobyć majątek, przestrzeń gdzie dawni katorżnicy pozostają dobrowolnie. Nie cierpią już za ojczyznę, lecz robią interesy, dorabiają się, stają się filarami wspólnot lokalnych, lub w pogoni za mapami złóż tungetytu zostają kryminalistami. Zesłaniec u Dukaja to zupełnie inna postać niż ta znana nam z literatury XIX-wiecznej czy łagrowej: byli katorżnicy handlują na ulicach Jekaterynburga i Irkucka fałszywymi dokumentami, wykorzystują naiwność nowo przybyłych, spragnionych odnalezienia tungetytu, albo też zasiadają w radach nadzorczych, zarządzają fabrykami i nie myślą o obalaniu porządku.
    Rosja w „Lodzie” to miejsce zimne – w sensie dosłownym i symbolicznym – lód sygnalizuje nie tylko pustkę duchową, przytłaczającą władzę, ale ma też swoje przełożenie na poziomie ontologicznym i epistemologicznym. Lód sprawia bowiem, że świat staje się dwuwartościowy, niemożliwe są jakiekolwiek wahania, wątpliwości, znika bezkształtność, wszystkie byty i sądy otrzymują wyrazisty kontur, zamarzają w prawdzie lub fałszu. Wraca tu więc szeroko opracowany w literaturze i pamiętnikarstwie polskim mit Syberii jako miejsca narzucającego pewną formę, wprowadzającego przemoc. 
    Trzy przywoływane tu powieści sygnalizują problemy literatury polskiej związane z koniecznością znalezienia nowej formy do opowiadania o Rosji. U Komudy dekonstrukcja mitów kolonialnych nie jest zabiegiem celowym, stanowi raczej skutek uboczny rewizji narodowych wyobrażeń historycznych. Z kolei genezy zabiegów narracyjnych Świerczka należy szukać w jego próbie przezwyciężenia „koniecznych wymysłów”, o których pisze Homi Bhabha. Świerczek, Polak „udręczony” mitologią narodowego cierpiętnictwa, odwraca perspektywę, by wprowadzić większy dystans do spraw polskich, ale też by ocenić surowo polską historię. Potrzeba mu bowiem nowej formy, by w XXI wieku zadać pytanie o celowość i sens powstania styczniowego. Dukaj zaś poprzez swego bohatera bez właściwości, matematyka historii, dąży do podkreślenia drugorzędności polskich zmagań narodowowyzwoleńczych wobec kwestii z jednej strony filozoficznych, z drugiej zaś ekonomicznych. Dukaj, podobnie jak Komuda i Świerczek, tak ustawia swój świat przedstawiony, by kwestie narodowe, w literaturze XIX i XX wieku odgrywające rolę pierwszorzędną, zeszły na plan dalszy, ustępując miejsca innym, bardziej uniwersalnym zagadnieniom.
    Jeśli uznamy, że nasze wyobrażenie Rosji stanowi rodzaj kulturowego tekstu, kodu rozpoznawalnego dla Polaków, to automatycznie będzie można spojrzeć na przywoływane tu trzy próby spojrzenia na Rosję w kategoriach intertekstualnych. Każdy z autorów stara się unowocześnić swoją powieść, swoją historię z Rosją w tle. „Samozwańca”, „Bestię” i „Lód” należy w takim wypadku czytać jako kulturową transpozycję tematyczną. Autorzy wybierają temat zależności od Rosji – w chwili powstawania tekstów więc nieaktualny (z perspektywy politycznej, bo dla społeczeństwa ciągle jest to zjawisko nieprzepracowane, nie poddane do końca refleksji) i próbują go opracować w ramach sobie współczesnego kodu. Z tej perspektywy widać wyraźnie, że u Komudy i Świerczka będzie to transpozycja niefortunna, nie trafiają oni bowiem w język aktualnej tradycji literackiej, lecz powielają schematy już nieaktualne, czyli jak pisze Balbus – obce sposoby przedstawienia. Mechanizm zamyślany więc jako podstawowy zrąb tekstu jawi się z punktu widzenia krytyki jako niespełniony, bo nie dochodzi do transformacji: dawny temat zostaje tu opracowany w ramach dawnego języka. Inaczej jest u Dukaja, który wykorzystuje tę samą tradycyjną narodową narrację o Rosji jako bazę dla swojego tekstu, wpisuje ją jednak w swój świat przedstawiony za pomocą innych, właśnie nowoczesnych figur. Poszukiwanie aktualnego języka wymusza rewizję stereotypów, która stanowi (obok wątku fantastycznego i filozoficznego), trzecią warstwą „Lodu”. Spośród przywoływanych tu autorów, tylko Dukaj wychodzi poza znany horyzont poznawczy i mówi nam o nas oraz o Rosji coś nowego. Zatem tylko „Lód” wpisuje się w ramy dyskursu postzależnościowego, Komuda i Świerczek ciągle żyją w świecie opresji i rewindykacji.
    Analiza literatury polskiej pokazuje też, że obraz Rosji w niej przedstawiony, oparty jest na pewnej ambiwalencji: z jednej strony próbuje się imperium pokazać w inny, nowy sposób, z drugiej jednak uporczywie powracają jej cechy stereotypowe. Można więc zastanowić się, czy w ciągu ostatnich dwudziestu lat doszło do prawdziwego przemyślenia polskiego wyobrażenia Rosji – wydaje się bowiem, że ciągle nie. Widać, że literatura polska w dużym stopniu przyjmuje pewne przekonania o Rosji jako wiedzę przyrodzoną i nie potrafi ich sproblematyzować. Dopiero uważna lektura wyłania te ukryte w tekstach implikacje, które ciągle jeszcze autorom i czytelnikom wydają się obiektywne, „normalne”, naturalne, mają charakter przedsądów. Przebudowa problemu Rosji w polskiej literaturze współczesnej dokonuje się tylko na poziomie sposobów przedstawienia, nie dotyka pytań o to, co przedstawiać? Jaka jest Rosja? – Ciągle jeszcze jesteśmy przekonani, że doskonale wiemy. Więcej, wydaje się, że jakakolwiek zmiana sytuacji politycznej nie staje się przyczyną przekształcenia tego stanu świadomości – przecież nawet w czasie zaborów czy w latach PRL-u Polacy posługiwali się wyobrażeniami pochodzącymi z XVI wieku i żadne doświadczenie bezpośrednie nie było w stanie zmienić naszych przekonań o niższości Rosji.

    Tekst jest skróconą wersją referatu konferencyjnego z 2010 roku, który ukazał się w tomie „Kultura po przejściach, osoby z przeszłością”, red. Ryszard Nycz, Kraków 2011. 
                 
  • Co w tym strasznego

     

    Włodzimierz Nowak, Obwód głowy

    Czarne, 2007
    Nowaka w Obwodzie głowy interesują problemy ważne w życiu codziennym: przemyt papierosów, rozkwit burdeli, polsko-niemieckie małżeństwa „z rozsądku”, studenckie peregrynacje za dyplomem prawnika. Autor skupia się na szarym życiu miast przygranicznych, bezrobociu po obu stronach Odry, walce o inwestorów z Zachodu, zajmuje go upośledzenie byłej NRD w stosunku do landów zachodnich.  
    Gubin i Słubice – przedstawione w reportażach Brzegi coraz bliżej, rybka daleko i Adam z Ewką żyli w raju wydają się Nowakowi polskim „dzikim Zachodem”. To miejsca, w których można dorobić się szybkich pieniędzy, ale też zaznać nędzy moralnej − matki pracują tu jako mrówki, córki zajmują się prostytucją, a synowie przerzutem ludzi przez granicę. Łatwy zarobek ściągnął wielu chętnych z całego kraju, taksówki walczą na moście granicznym w Gubinie o możliwość dowożenia niemieckich klientów do polskich burdeli.
    Nowak dzięki swoim bohaterom zgłębia drugą twarz polskiej gospodarki: tę opartą na ciężkiej przemytniczej pracy, przenoszeniu kartonów papierosów, handlowaniu ubraniami na bazarze, zbieraniu złomu po niemieckiej stronie, przywożeniu mebli „z wystawek”. Szczytem marzeń dla specjalistów od przygranicznego biznesu jest własny dom publiczny. Dlatego właśnie jedna z bohaterek mówi:
    Słubice to kurewskie i złodziejskie miasto.
    To eldorado powoli jednak obumiera:
    A ci nasi enerdowcy też groszem nie śmierdzą. Nieraz widziałam na osiedlu, jak pod blokiem Niemiec otwierał kanister, taki przerobiony i upychał do środka papierosy. Zaklejał taśmą, sikał sprejem. Przecież bogaty by sobie tyle trudu nie zadawał dla paru papierosów.
    Jednak obok współczesnej ekonomii w Obwodzie głowy nieustannie przewija się wojenna historia. Autor wybiera postacie szarych obywateli III Rzeszy, tych, którzy przyjmowali życie w systemie totalitarnym, bo za bardzo byli zajęci pracą w polu, by poświęcać się rozważaniom o polityce. Oni też ostatecznie stali się kolejnymi ofiarami nazizmu – tak jak bohaterka reportażu Noc w Wildehagen, której matka wraz z innymi kobietami ze wsi powiesiła się na strychu jednego z domów na wieść o zbliżaniu się Rosjan w 1945 roku. Podobne samobójstwa przetoczyły się falą przez wschodnie landy: ludzie mordowali najpierw dzieci, później sami wieszali się lub podcinali sobie żyły. Kobiety dyskutowały, jak długo trzeba wisieć, by się udusić (Adelheid Nagel przeżyła właśnie dlatego, że się „nie dodusiła”), w aptekach wszystkim chętnym sprzedawano truciznę (niedawno problem tych lęków końca wojny powrócił u nas przy okazji „Róży” Smarzowskiego).  Podobnie jak reżyser, Nowak odkrywa przed czytelnikami jedno z wydarzeń składających się na chaos końca wojny, epizod nie objęty żadnymi statystykami.
    Propaganda nazistowska wzmacniała lęk przed Armią Czerwoną, by zmobilizować Niemców do obywatelskiego wysiłku i poświęcenia na rzecz walczącej armii. Jednocześnie jednak nie były tajemnicą gwałty dokonywane przez Wehrmacht na Wschodzie i Niemcy obawiali się zemsty ze strony przeciwnika. Odwet ten był zresztą sankcjonowany przez najwyższe władze radzieckie – Nowak cytuje wypowiedź Stalina:
    Niech pan sobie wyobrazi człowieka, który, który walczył na całym odcinku między Stalingradem a Belgradem, przemierzywszy tysiące kilometrów przez własny zniszczony kraj, po trupach swoich kolegów i najukochańszych krewnych! Jak taki człowiek ma normalnie reagować? I co w tym strasznego, że po tych wszystkich okropieństwach zabawi się z kobietą?
    Autor Obwodu głowywychodzi jednak poza interpretację odwołującą się do rachunku krzywd. Przyczyn zbiorowych samobójstw szuka w wyobrażeniach, stereotypach społecznych. Jak bowiem uzasadnić fakt, że ludzie zabijali się nawet po podpisaniu kapitulacji? Jak wytłumaczyć, że ten sam gest wykonali parobcy w Prusach i Goebbels w Berlinie? Nowak widzi w samobójstwach rodzaj buntu, oporu wobec świadomości rozpadu dotychczasowego porządku, poczucia absolutnej klęski. Z tej wizji spełniającej się apokalipsy istniało tylko jedno wyjście – właśnie w śmierć.
    I nie było sensu, żeby po tym końcu świata żyły też ich dzieci, jako niewolnicy.
    Historia, postrzegana przez Nowaka, posiada przede wszystkim moc modyfikowania tożsamości. To zbieg okoliczności decyduje o tym, kim jesteśmy, do jakiej nacji i społeczności się zaliczamy. Człowiek wplątany w tryby historii zostaje wyzuty z tego, co dało mu wychowanie, gubi wspomnienia. Dowodzą tego losy „podmienionych” dzieci i bohatera Mojego warszawskiego szału – Mathiego Schenka. Uciekający przed Rosjanami Mathi, zostaje uratowany przez Polaków, żyje we wsi Ochodzy, koło Gniezna, jego gospodarz zamurowuje w ścianie książeczkę wojskową dowodzącą, że chłopak walczył w Warszawie w 1944 roku. Niemiec wyznaje Nowakowi, że gdyby nie list z domu, zostałby w Polsce. Opowiada również o swoim udziale w tłumieniu powstania warszawskiego. Jego relację można czytać jako uzupełnienie Rozmów z katem Moczarskiego, bo także stanowi narrację z niemieckiej, wrogiej perspektywy. O ile jednak Stroop jawi się jako podmiot i inicjator działań, o tyle Mathi Schenk jest zaledwie jedynym z wielu żołnierzy pędzonych niczym bydło przed czołgami. Również historia powstania 1944, opowiadana przez Schenka, daleka jest od opowieści Stroopa o powstaniu w getcie. Brak w niej uporządkowania, liczb, uwag taktycznych, poczucia triumfu – zamiast nich ciągle powraca motyw wymiotów, bezsenności, płaczu, picia i przerażenia. Dowódca oddziału strzela swoim podkomendnym w plecy, jeśli nie wykazują należytego zapału. Mathi boi się Polaków – bo noszą niemieckie mundury i hełmy, bo lepiej niż naziści mówią po niemiecku, a w ciemnościach świetnie walczą na bagnety. Drugą przyczyną lęku jest jednak poczucie, że na równi z Polakami stał się ofiarą wojny, wpadł w tryby maszynerii, która niszczy wszystkich bez względu na narodowość.
     Nowak w swoich reportażach odwołuje się do historii, szuka w niej odpowiedzi na pytania dotyczące konfliktu polsko-niemieckiego. Daleki od oceniania wydarzeń wojennych, stawia inną, wartą zastanowienia tezę: że rywalizacja Polaków i Niemców z polityki przeniosła się na grunt gospodarczy (czego dowodzi choćby konflikt między dwoma fabrykami koncernu General Motors w Bochum i Gliwicach), o czym najlepiej świadczy dialog w taksówce:
    Parę lat temu taksówkarz w Guben powiedział Krügerowi:
    – Jak Polska wejdzie to Unii, to my ten Gubin w jeden dzień wykupimy.
    Niedawno Krüger znów jechał taksówką po Guben:
    – Jak zniosą granicę Unii na Nysie – mówi taksówkarz – to ci z Gubina nas zjedzą.
  • Surowość czasu

     

    Andrzej Stasiuk, Grochów
    Czarne 2012
     
    Najnowszy zbiór opowiadań Stasiuka gromadzi teksty o śmierci – ludzkiej, zwierzęcej, o przemijaniu czasów i ustrojów. Za każdym razem jest to zaś wołanie o prawo do spokojnego, powolnego umierania, do szacunku dla słabości umierającego. W Babce i duchach autor Białego krukazderza śmierć z przeszłości i śmierć dzisiejszą – stechnicyzowaną, bezosobową. Babka umiera jeszcze według zwyczaju wiejskiego, ona sama oswaja własną śmierć i jej zgon także dla otoczenia nie stanowi egzystencjalnego dramatu, raczej wpisuje się w odwieczny porządek świata. W świecie przeszłości, do którego należy Babka, życie sąsiaduje ze śmiercią:
    By znów powrócić, niczym jakieś przewrotne Parki, do snucia nici tego drugiego, ukrytego ludzkiego żywota, żywota, który nawet na chwilę nie zapomina, że w równej części składa się z zatraty i umierania.
    Augustyn to opowieść o człowieku sparaliżowanym przez wylew, stopniowo odzyskującym władzę nad ciałem, usuniętym jednak na boczny tor życia, umieszczonym w domu opieki społecznej. Stasiuk staje się tu całkowicie sensualny, skupia się na ciele, jego prawach i przemianach. Ciało nie ma jednak w sobie nic oczywistego, bo gdy dotyka je choroba, staje się wielką tajemnicą, wobec której człowiek staje bezradny:
    Przy pożegnaniu dotykaliśmy go jakoś tak ostrożnie, jak dotyka się niemowlę.
    W SuceStasiuk pisze o powolnej śmierci psa i ten drobny tekścik stanowi rodzaj polemiki z eutanazją (przynajmniej zwierzęcą). Nowoczesny świat wraz z dążeniem do łagodzenia i minimalizowania bólu usuwa doświadczenie cierpienia. Tymczasem Stasiuk zdaje się mówić, że właśnie do tego doświadczenia mamy prawo, że stanowi ono jedno z zasadniczych przeżyć, bez których jesteśmy ubożsi. Wytwarza się więc paradoksalna sytuacja: właściciel starzejącej się, umierającej suki nie dobija jej, nie skraca jej cierpienia i właśnie to pozwolenie na powolną śmierć staje się tutaj aktem łaski. Znów więc pojawia się, organizujący cały tom, motyw towarzyszenia w śmierci, konfrontowania się z własną słabością, poczuciem dyskomfortu, nieumiejętnością radzenia sobie w krańcowych sytuacjach:
        Nawet teraz czasami mnie irytuje. Tak jakby starzała się i niedołężniała przeciwko nam, jakby robiła to na złość. Mijam ją kilkanaście razy dziennie, przestępuje przez udręczone ciało i są chwile, gdy czuję ukłucie zniecierpliwienia. Tak jakby razem z jej życiem stygły we mnie dobre uczucia dla niej. Jest w tym jakieś niezależne od woli okrucieństwo. Pochylam się i głaszczę. To, co kiedyś było odruchem, staje się świadomą czynnością.
    Motyw przygotowywania, oczekiwania na śmierć bliskiej osoby staje się też tematem Grochowa(najlepszego opowiadania w tomie). Główny bohater odbywa ostatnią podróż ze swoim przyjacielem z czasów wczesnej, peerelowskiej młodości. Ten wyjazd staje się formą pożegnania, podsumowania ich wspólnego życia, wyraża się w nim pragnienie podtrzymania i przedłużenia życia, przejścia wspólnej drogi jeszcze jeden raz. Podróż ta, zamiast nostalgii, ukazuje jednak okrucieństwo czasu i losu – jeden z bohaterów jest już słaby i schorowany, nie ma siły na oglądanie świata, podczas gdy drugi zostaje po tej stronie – silny, energiczny, świadomy. Cierpienie dotyka jednak ich obu – starszy cierpi z powodu choroby, młodszy torturowany przez pamięć wspólnych doświadczeń, lękający się przyszłości, którą spędzi w samotności:
    Coś mówiłem. Opowiadałem stare historie. Sprzed naszej znajomości i nawet mnie to trochę dziwiło. Że był taki czas.
     Grochów łączy w sobie elementy, które znamy z wczesnych tekstów Stasiuka (mizeria komunizmu, podróże po Polsce, młody, bąkający się bohater, odwiedzający obszary wykluczenia i stykający się z ludźmi spoza głównego nurtu życia) z tym, co typowe dla jego dojrzałej prozy (mit Pogórza, podróże na Wchód i Południe Europy, setki kilometrów drogi, podróżowanie jako styl życia, ale już nie wyraz buntu przeciwko rzeczywistości).        
    Opowiadania Stasiuka, choć poświęcone rozstaniom i śmierci, nie są jednak sentymentalne. Przed ckliwością ratuje go tu ironia, dystans i wisielczy humor, świadomość nędzy świata, w którym przyszło żyć jego bohaterom:
    Jeszcze tego roku pokazali nam w szkole, która miała własną salę kinową, „Narkomanów” Jerry’ego Schatzberga z młodym Alem Pacino. Zrobili to zapewne w celach dydaktycznych. My jednak zazdrościliśmy ćpunom, ponieważ ćpali w Nowym Jorku (…). Myślę, że chcieliśmy być ćpunami na Manhattanie. Omal nie zostaliśmy ćpunami na Grochowie. 
    Jak zwykle też Stasiuk staje po stronie świata drugiej kategorii – o ile jednak wcześniej pisał przeciwko mitowi Zachodu, o tyle teraz dokonuje konfrontacji przeszłości i teraźniejszości, zabobonu i racjonalności, robotniczego świata przedmieść i centrum wielkiego miasta. Dowartościowuje zaś zawsze to, co wydaje się z dzisiejszej perspektywy niemodne, prowincjonalne i brzydkie. Choć poprzez marzenia o wyrwaniu się z robotniczo-fabrycznego Grochowa jego bohater zdradza ojca, to sam autor opowiada o tym, co było przeciwko temu, co jest. Przeszłość, choć siermiężna i prostacka, zawiera w sobie jakiś tajemniczy ładunek humanizmu, wydaje się bardziej ludzka niż nowoczesna teraźniejszość.