Dafne albo Dolly Parton
Zyta Rudzka, Tylko durnie żyją do końca
WAB 2025
Rudzka wciąż to ma. Choć publikuje powieść co 2 lata, wciąż pozostaje mistrzynią frazy, mącicielką społecznych wyobrażeń, destruktorką genderowych stereotypów, demaskatorką psychologicznych ucieczek.
W jej najnowszej powieści nie chodzi jednak o gry genderowe, ale raczej o ucieczkę ku lepszemu, o tych, którzy potrafią w życie, choć ma ono znamiona porażki.
Lida żyje na wsi w związku poliamorycznym (choć na jej wsi nikt tego terminu nie używa), pracuje jako nauczycielka WF-u, codziennie pływa w rzece. Niewiele wiemy o jej przeszłości – choć do gospodarstwa przyjeżdżają oboje jej rodzice oraz dorosła córka, wszystko, co wydarzyło się wcześniej, w mieście, owiane jest tajemnicą i nie ma dla niej samej już większego znaczenia.
Figura jak Dolly Parton, zdolność do formułowania zdań krótkich i obcesowych, uciekanie od kontaktów społecznych, niechęć wobec relacji i szaleńcza jazda motocyklem to znaki rozpoznawcze tej bohaterki. Dzięki nim Rudzka wprowadza swoją tradycyjną wieloznaczność, plątanie szyków interpretacyjnych. Jaki jest charakter jej związku z Ziutem (hydraulikiem po udarze) i Rochem (domowym kamerdynerem, bimbrownikiem i dawnym geodetą) – nie dowiemy się tego, Rudzka pracuje tu intensywnie, by wysłać osoby czytające w pogoń za odpowiedzią. Wiemy za to, że Lida, twarda i prychająca na smutki, zdolna do postawienia się wiejskiemu proboszczowi, pomaga też samotnej matce z dwójką dzieci. Wiemy na pewno, że Lida pomaga strapionym, że upomni się o pamięć nastolatków-samobójców, nauczy pływać wiejską babinę, utuli znerwicowaną koleżankę z pracy, choć nie będzie o tym opowiadać i nie przeprowadzi pogłębionej autoanalizy.
Nie wiemy, czy jej wyjazd na wieś jest ucieczką czy uwolnieniem – znamy Rudzką, tego nam nie powie. Widzimy Lidę dopiero lata później, kiedy żyje w gospodarstwie od dłuższego czasu, ma już wyrobione nawyki, jest głęboko osadzona w tym świecie, choć równocześnie mało gada z sąsiadami i nie jest zbyt chętna do nawiązywania przyjaźni. Ma też opinię skandalistki, zdeprawowanej kochanki, która nie potrafi sobie chłopa wybrać, bogatej córki tatusia-prawnika. Jej odcinanie się od innych, wygłaszanie większości zdań tylko na własny temat, sięganie po znieczulającą piersióweczkę, sprawia, że niekoniecznie przepadamy za tą bohaterką. Wydaje się nieprzystępna, ale też osobna, nieprzysiadalna, jakby za swoją siłę płaciła bardzo konkretną cenę – to jest jednak, tradycyjnie już, cel Rudzkiej. Lida nie znosi życia miejskiego, nie lubi większości grona pedagogicznego, nie ma cierpliwości do budowania relacji, wiele razy odsyła ojca do miasta, gdy już wydaje się zbyt męczący.
Nie wiemy, w jaki sposób Lida zdobywa ten rodzaj asertywności – na jakiej zasadzie zyskuje wolność? Rudzka sugeruje, że to wynik trudnego dzieciństwa, nie tylko konfliktów z rodzicami, ale też złego traktowania przez nauczycieli. Dorosła Lida, zdystansowana i zamknięta, nagle ukazuje się nam jako dziewczynka, którą skrzywdzono. Jednocześnie miesza te sceny prostej determinacji psychologicznej ze scenami wyjątkowej siły, dowodzącymi, że Lida w sposób w pełny panuje nad własnym życiem, że przejęła nad nim kontrolę, nie jest niczyją ofiarą. W związku z dwoma mężczyznami, to ona jest tu stroną bardziej dominującą, rozkazującą, aktywną.
Kiedy czytałam tę powieść, a właściwie ten wielki monolog kolejnej wyjątkowej bohaterki Rudzkiej, przypomniał mi się mit o nimfie Dafne, która prosi swego ojca, by zamienił ją w drzewo, bo nie może znieść zalotów Apolla. Wie, że nie ma przed nim ucieczki, w końcu on stoi wyżej w hierarchii stworzeń greckich. I tak Dafne, córka Penejosa, boga rzeki (tu jest źródło mojego skojarzenia, bo Lida namiętnie pływa i z perspektywy rzeki często prowadzi swe monologi) ucieka w jedyny dostępny jej sposób z długiego szeregu matek apollińskich dzieci. Wydaje mi się właśnie, że to jest dobre miejsce do poskrobania powieści Rudzkiej: bo w gruncie rzeczy nie jest ważne, co dokładnie popycha jej bohaterkę do odejścia z miasta, ale to, co robi ze swoim wiejskim życiem. Że czasem trzeba mieć dużo odwagi, żeby uciec. I o takich kobietach, które miały dość odwagi, by podjąć radyklaną odpowiedzialność za własne życie, myśli właśnie Lida, kiedy nurkuje pod wodą, kiedy w żałobie po śmierci ojca zanurza się ciut za głęboko.
Myślę też, że jeśli przyjmiemy na chwilę, że Lida jest tą uciekającą nimfą Dafne, to powodem jej ucieczki nie jest uczucie osobiste, jakiś zawód miłosny, ale ogólne psychologiczne rozmemłanie innych ludzi. Lida bowiem nie znosi roztkliwiania się nad sobą, takiej autoanalizy, za którą nie podążają żadne czyny. Dlatego właśnie uczy pływać wszystkich tych, którzy do niej przychodzą. Nauka, wejście w żywioł, rodzaj walki z nim to jest właśnie jej pasja – działanie polegające na przejęciu odpowiedzialności za siebie. W tym sensie też powieść Rudzkiej zwraca się przeciwko pseudopsychologizacji naszego życia, językowi, który jest w gruncie rzeczy przemocowy, ale udaje troskę i zainteresowanie.
***
Jak zwykle wynotowałam sobie mnóstwo zdań, zaznaczyłam ołówkiem, pozaginałam rogi – moje egzemplarze Rudzkiej nie nadają się już dla nikogo innego, bo są pełne wykrzykników na marginesach, grubych podkreśleń i cienkich pętli. Jeśli jest jakaś szansa w pojedynku na intelekt ludzki i nieludzki to Rudzka go wygra, bo AI nigdy w taki sposób nie skonstruuje zdania.
Tytuł tego tekstu w pierwotnej wersji miał brzmieć „Gotowy pod szpadel” – to cytat ze strony 29; później miał brzmieć „Wilczyca i czerwony kapturek” – to cytat ze strony 162. Ale w końcu uznałam, że jak już klękam w tym kościele, to chociaż sobie przyniosę swoją komunię.
Współpraca: Wydawnictwo WAB.