Autor: Paulina Małochleb

  • Binet o Littellu

     

     
    W HHhH Binet zawarł najlepszą recenzję Łaskawych:
    Przeczytałem na forum wypowiedź zachwyconego czytelnika na temat bohatera powieści Littella: „Max Aue to brzmi prawdziwie, ponieważ jest zwierciadłem swojej epoki”. Ależ skąd! On brzmi prawdziwie (dla niektórych łatwowiernych czytelników), ponieważ jest zwierciadłem naszej epoki: nihilistycznego postmodernizmu, mówiąc krótko. W żadnym momencie nie zostało zasugerowane, że postać ta jest przekonana do nazizmu. Przeciwnie, wykazuje dystans, często krytyczny, wobec narodowosocjalistycznej doktryny, i w związku z tym nie można powiedzieć, że jest odbiciem szalonego fanatyzmu panującego w jej epoce. Ten jawny dystans, to odnoszące się do wszystkiego zblazowanie, wieczny ból istnienia, zamiłowanie do rozważań filozoficznych, świadoma amoralność, ponury sadyzm i straszliwa seksualna frustracja, która bez przerwy skręca mu wnętrzności… ależ oczywiście! Jak mogłem wcześniej o tym nie pomyśleć! Nagle widzę jasno Łaskawe to „Houellebecq u nazistów”. Po prostu.
  • Nie próbujcie wyczerpać tematu

     

    Laurent Binet, HHhH. Zamach na kata Pragi
    Wydawnictwo Literackie 2011
    Tytuł tej powieści wiele już o niej mówi – Binet nawiązuje nim do słynnej nazistowskiej frazy: „Mózg Himmlera nazywa się Heydrich”. To zdanie stanowi klucz do powieści – sygnalizuje, kto i dlaczego stanie się tu bohaterem, obiektem intrygi.
    Fabuła u Bineta jest zaskakująco prosta: Kubiš i Gabčik, Czech i Słowak, wyszkoleni przez brytyjski wywiad wojskowy, przeprowadzają zamach na Heydricha – okrutnego protektora Czech, rządzącego na osobiste życzenie Hitlera. W wyniku ataku szef SS nie ginie jednak na miejscu, lecz umiera w wyniku komplikacji po szybko przeprowadzonej operacji, być może z powodu zatrucia końskim włosiem, w czasie wybuchu granatu i rozerwania siedzeń wbiło się w jego organy. W wyniku zakrojonej na ogromną skalę akcji i dzięki gigantycznej nagrodzie dla zdrajcy, obaj zamachowcy zostają schwytani, giną jednak w czasie strzelaniny z esesmanami.
    HHhH nie jest kolejną powieścią sensacyjno-historyczną, lecz należy do ambitnej, wysokiej odmiany tej prozy. Binet świadomy jest tego, że nie dotrze do prawdy historycznej, nie pozna po latach wszystkich szczegółów, ani nie odkryje psychicznych uwarunkowań swoich postaci, ponadto wie, że niemożliwy jest w ogóle jakikolwiek opis mimetyczny. Decyduje się zatem podążać w przeciwną stronę – stawia na całkowite ujawnienie procesu pisania, powieść rozgrywa się więc w dwóch planach czasowych, ma wielu bohaterów – z jednej strony to „kat Pragi” i alianccy zamachowcy w pogrążeni w chaosie wojennym, z drugiej – pisarz-bohater, szykujący się do pisania, zbierający materiały, piszący wreszcie powieść.  O tym przenikaniu się płaszczyzn najlepiej świadczy fakt, że finałowa scena obławy na Kubiša, Gabčik i ich przyjaciół oznaczana jest datą powstawania powieści:
     
    29 maja 2008 roku
    Gabcik, Valcik i ich dwaj towarzysze mają mokre stopy. Gdy tylko w okienku pojawia się jakiś cień, natychmiast strzelają. Ale wody przybywa.
    (…)
    1 czerwca 2008 roku
    Frank jest zdenerwowany. Im dłużej trwa akcja, tym bardziej obawia się, że spadochroniarze znajdą drogę ucieczki.    
     
    Ten zabieg łączenia dwóch przestrzeni służy tutaj konstrukcji fabuły – bo Binet opowiada najważniejszą, najdłuższą scenę, moment stanowiący prawdziwy punkt kulminacyjny jego książki (nie jest nim – jak mogło by się wydawać – scena samego zamachu na Heydricha), ale zarazem ma za zadanie podważać wrażenie literackości, obalać fikcję, wskazywać, że ta niezwykle wciągająca, dramatyczna scena jest bytem tekstowym, wymysłem.
    Krótkie rozdziały dotyczące świata wojennego przenikają się z autotematyczną refleksją autora, który problematyzuje kwestie tworzenia powieści i literackiej reprezentacji historii. Sięga po ironię, szyderstwo, ukazuje siebie (a właściwie tekstowe wyobrażenie samego siebie, „Laurenta Bineta”) jako nieco nieporadnego, zapominalskiego, niezdecydowanego artystę. Kreuje narrację tak, jakby ujawniał jakieś szczegóły swojego warsztatu (choć czytelnik dobrze wie, że to ujawnianie też jest kreacją, mistyfikacją, grą w szczerość):
     
    Ciągle jeszcze nie kupiłem sobie książki napisanej po wojnie przez żonę Heydricha (…). Przypuszczam, że pozycja ta byłaby dla mnie źródłem wielu informacji, ale nie mogę jej zdobyć.
    By na następnej stronie stwierdzić:
    W sumie chyba zdołam się obejść bez tej horrendalnie drogiej książki.
    Lub też:
    Od lat noszę w sobie tę książkę i nigdy nie myślałem, że zatytułuję ją inaczej niż Operacja Anthropoid (a jeżeli na okładce przeczytacie inny tytuł, będziecie wiedzieli, że uległem wydawcy, nie spodobała mu się moja propozycja, podobno tytuł za bardzo sugerował science fiction, był za bardzo w stylu Roberta Ludluma…).
     Ten poszarpany, rozpięty między dwoma płaszczyznami czasowymi tryb narracji pozwala Binetowi na wprowadzenie do powieści dystansu, na odsunięcie się od obiektu swojego długoletniego zainteresowania, na opanowanie i podporządkowanie kapryśnej przeszłości. Autorski komentarz stanowi tutaj klucz do ograniczenia materiału, ale pozwala też na ujawnienie fikcjonalizacji, na wskazanie czytelnikowi: „Patrz, jak zmyślam”. Wiele scen Binet z premedytacją tworzy jako sceny podglądane, wzięte w nawias, który zakwestionuje wiedzę, nie da czytelnikowi pełnego dostępu. Noc długich noży z 1934 roku przedstawiona tu jest w formie rozmowy telefonicznej, jaką Heydrich (najważniejszy wykonawca operacji) prowadzi ze swojego gabinetu:
    Halo… Zrobione?… Świetnie… Żonę też… dobrze, powiedzcie, że opierali się w czasie aresztowania… Tak, żona też! Właśnie, chciała obronić go własnym ciałem, bardzo dobrze! Służące?… Ile?… Spiszcie nazwiska, zajmiemy się tym później.
    Wszystkie te autotematyczne fragmenty mają w gruncie rzeczy jedno zadanie – stworzyć nowy typ powieści historycznej. Nikt dziś przecież (poza niektórymi naiwnymi blogerami, żalącymi się, że Binet słabo zarysowuje akcję) nie wierzy w model powieści dumasowsko-sienkiewiczowskiej. Poprzez konstrukcję opartą na przenikaniu się teraźniejszości i przeszłości, wprowadzanie postaci autora-bohatera Binet wpisuje się w proces ewolucji powieści historycznej. A problematyzowanie procesu pisania stanowi przecież najważniejszy zabieg, jaki podjęła ona w XX wieku. Sam Binet prowadzi tu też polemikę z Littellem jako autorem Łaskawych – z jednej strony rozważając kwestię fikcji, z drugiej broniąc się przed stworzeniem fascynującego bohatera.
    Binet nie chce się jednak tylko bawić, jego powieść służy pamięci, ma charakter komemoratywny, upamiętnia ludzi zamordowanych w czasie masowych represji po zamachu na Heydricha. Autor wie, że tylko to, co staje się literaturą, przesuwa się z historii ku temu, co wyobrażone ma szanse przeżyć w naszej pamięci. Historia oparta jest bowiem na aporii, zawiera pęknięcia, nieciągłości, nie ma w niej logiki. Tymczasem aby jakąś historię zapamiętać, trzeba nadać jej określony, atrakcyjny kształt – taką próbą jest właśnie HHhH, które ma upamiętniać bezimiennych obywateli Czech, ukrywających i wspomagających alianckich komandosów, którzy też na fali represji po zamachu zginęli. 
  • Robotnicze Chiny

     

    Yiyun Li, Włóczędzy
    Czarne 2010
    Debiutancka powieść chińskiej emigrantki pokazuje totalitarny świat Chin z lat 60. i 70. Właściwie czytelnikowi polskiemu bliska jest rzeczywistość Włóczęgów – większość komunistycznych przepisów, sposoby regulowania życia obywateli, postawy, jakie na poddanych wymusza system – to wszystko znamy przecież z PRL-u. Świat przedstawiony, wykreowany przez Yijun Li jest więc nam bliski, bo autorka opisuje przeciętnych obywateli, i choć pochyla się nad nimi z pewną dozą czułości, to jednocześnie oskarża: nie sam system, ale właśnie ludzi, którzy mu się podporządkowują, którzy wybierają bierność jako strategię przetrwania, albo też w ogóle nie poddają refleksji otaczającej ich rzeczywistości. Z drugiej jednak strony komunistyczne Chiny jawią się tu jako przestrzeń obca i egzotyczna: choć ustrój jest komunistyczny i czasie uroczystości państwowych śpiewa się pieśni ku czci Związku Radzieckiego, to zarazem zachowano wiele ze specyficznej, przedrewolucyjnej kultury. Właśnie to połączenie doktryny ustanowionej przez Partię oraz tradycyjnych rytuałów i zwyczajów chińskich tworzy mieszankę niezwykłą, która poddana zostaje wiwisekcji.
    Akcja powieści rozgrywa się na prowincji, w jednym z małych przemysłowych miast, w którym rządzi klika starych partyjnych towarzyszy, sprawując władzę absolutną nad kilkudziesięcioma tysiącami ludzi, którzy całe dnie spędzają w fabrykach, a którzy stali się mieszkańcami miasta dopiero w pierwszym lub drugim pokoleniu. Pozornie więc Błotnista Rzeka przypomina Nową Hutę, jednakże więcej jest tu chyba różnic niż podobieństw. Bo choć mieszkańcy Błotnistej Rzeki to ubodzy robotnicy, wegetujący w domach-segmentach z kartonu, żyjący w jednej izbie i korzystający z wychodka na końcu ulicy, to w ramach hierarchii tego świata cieszą się oni wyższym statusem niż ci, którzy dostali wysłani do pracy na wieś. Yiyun Li pokazuje więc, że nie ma takich warunków życia, do jakich człowiek nie byłby się w stanie przystosować, że nawet na społecznym dnie tworzą się hierarchie i układy.
    W tym szarym, przygnębiającym świecie, w którym każdy obywatel musi pracować (to nie prawo, ale obowiązek) i przynależeć do jakiejś organizacji (szkoła, brygada zakładowa) życie jest zarazem nudne i potwornie niebezpieczne. Brakowi wolności i perspektyw, jakichkolwiek szans na zmianę sytuacji egzystencjalnej w przyszłości, towarzyszy tu nieustające zagrożenie: donosem ze strony sąsiada, spóźnieniem do pracy, które ukarane zostanie więzieniem, nakazem pracy na wsi, degradacją, wreszcie po prostu karą śmierci orzekaną za najmniejsze przewinienie. Yiyun Li mówi, że nawet ciężko pracujący w fabrykach biedacy nie są wolni od podejrzeń, nie mogą uciec przed trybami wielkiej państwowej maszynerii. Autorka osadza akcję swojej powieści tuż po śmierci Mao, w czasie gdy nowa władza przerywa wdrażanie trwającego od dziesięciolecia programu rewolucji kulturalnej. Przemiany są jednak stopniowe, praktycznie niewidoczne i – jak pokazuje finał powieści – powierzchowne, ograniczone jedynie do haseł. Akcja powieści rozpoczyna się bowiem publiczną ceremonią demaskacji wroga klasowego i zamordowaniem dziewczyny, kończy się zaś zatrzymaniem prawie tysiąca osób, oskarżonych o sprzeciw wobec państwa. Aresztowaniom towarzyszy bicie, wymuszanie zeznań, donosy zawistnych sąsiadów – służby bezpieczeństwa przechwytują jednak wszystkich, bo – jak głosi powszechna dla wszystkich totalitaryzmów zasada – samo oskarżenie świadczy już o winie.
    Włóczędzy mają budowę ramową: powieść zaczyna się od przygotowania do egzekucji młodej kontrrewolucjonistki, kończy się zaś skazaniem na śmierć innej kobiety za działalność wywrotową. Yiyun Li pokazuje więc, niczym Konwicki u nas, że system komunistyczny w gruncie rzeczy w ogóle się nie zmienia, że pożera kolejne ofiary z taką samą nieubłaganą konsekwencją, pomimo przemian na szczytach władzy i przekształcania zewnętrznych form. Te dwie egzekucje zaś – jedna wykonana, a druga zapowiedziana – symbolicznie przestawiają utratę nadziei na przemianę życia w Chinach. Owa nadzieja i jej bolesna klęska pojawiają się jednak tylko na poziomie narracji, ponieważ u większości bohaterów nie ma miejsca na dywagacje polityczne, nie dojrzeli one też jeszcze do tego rodzaju świadomości. Każdy żyje we własnym świecie, w tu i teraz, które wyznacza praca, dom i posiłek. W Błotnistej Rzece, jak w Germinalunie ma siły, ani czasu na myślenie o oporze, bo ludzie zbyt zajęci są walką o przetrwanie. Gdy zaś posiadają już wystarczająco środków do życia, zaczynają walczyć o władzę – tak działa właśnie rodzina Hana, której zwyczaje i stosunki stanowią studium zaangażowania kolejnych pokoleń w życie systemu.   
    Błotna Rzeka to świat zdegradowany, ale nie tworzony przez ludzi złych, raczej takich, którzy uwikłani są w setki mikro relacji, gotowych na małe kompromisy, które im samym ratują lub ułatwiają życie, w sumie jednak składają się na wielkie zło. Drobne potknięcia, małe zazdrości, lęki, bierność, przyzwyczajenie do podporządkowania czynią ten świat totalitarnym. Wolni w nim są tylko tytułowi włóczędzy – bo na nic nie liczą, nie mają żadnych nadziei ani oczekiwań; ponad poczucie przynależności i działania, włączania się do wspólnych celów stawiają życie samotne, w drodze, bo tylko ona daje wolność. Yiyun Li przeciwstawia więc dwa rodzaje bierności: tę wynikającą z wygody, podporządkowania i tę, która realizuje się w wycofaniu, w indywidualnym odłączeniu się od wspólnoty. W tym świecie przemysłowym, gdzie ludzie żyją jak w wielkim ulu, tylko odseparowanie się od innych może dać namiastkę wolności, a ta zaś pozwala na zachowanie ludzkich odruchów. Yiyun Li stawia bowiem w swej powieści paradoksalny wniosek: świat ludzki jest nieludzki, tylko z dala od ludzi można być człowiekiem.                                                                                                     

     

  • Pochwała żarliwości

    Pochwała żarliwości

     

                               
    Marek Bieńczyk, Książka twarzy
    Świat Książki 2011
    Najnowsza książka Marka Bieńczyka skrojona została z jego drobnych tekstów prasowych, felietonów i esejów, należy więc do tego typu pozycji, które powstają raczej z inicjatywy wydawnictwa niż samego autora. Zazwyczaj to specjaliści od literackiego marketingu zabiegają o przygotowywanie publikacji tego typu, by umocnić status autora na rynku, zrobić szum wokół jego nazwiska. Jednakże Książka twarzy wydaje się doskonałym wyborem: gruba, wielotematyczna, zróżnicowana, a zarazem przepojona duchem autora, jego stylem, estetyką, wrażliwością. Choć teksty zebrane w tomie powstawały przez wiele lat i dotyczą rozmaitych dziedzin (od sportu, podróży i kulinariów aż do sztuki translatorskiej, powieściowej i refleksji teoretycznoliterackiej), wszystkie połączone są właśnie autorskim sposobem patrzenia na świat, żarliwością, pędem do zanurzenia się w życiu, który równocześnie podszyty lękiem i pragnieniem przyjęcia postawy kontemplacyjnej.
    Książka Bieńczyka wydaje mi się szalenie francuska z ducha, choć to spostrzeżenie brzmi paradoksalne w odniesieniu do tekstu tak mocno zanurzonego w kontekście polskim. Autor wspomina swoje dzieciństwo – spędzone nad cyklem poświęconym Winnetou, na stadionie Legii i Gwardii Warszawa, na kortach Legii, meczach młodziutkiego Fibaka. Bieńczyk opisuje pokolenie, dla którego największym bohaterem był Kazimierz Górski, a najważniejszym doznaniem – zwycięstwo polskich piłkarzy w 1974 roku. Jednocześnie pewna „francuskość” przejawia się w sposobie percypowania rzeczywistości, jej namiętnym, żarliwym pochłanianiu, zgłębianiu wszelkich jej przejawów: Bieńczyk równie silnie odbiera przecież spotkanie z Borgiem, ostatni mecz Agassiego, zdanie z powieści Chandlera, podróż do Brazylii. Sytuacje egzystencjalne, doświadczenia zmysłowe i kontakt z dziełami kultury mają tu tę samą moc, odbierane są dwutorowo – zmysłowo i intelektualnie (nigdy nie ma tu ograniczenia do tylko jednej sfery, jednego poziomu: lektura Winnetou daje przyjemność, ale też uczy moralności, stosunek do wina przekłada się na wizję świata i kultury, kajakarstwo odsyła do kolejnych cywilizacyjnych prób zapanowania ciała nad naturą), a ten sposób przyjmowania bodźców z zewnątrz, ich literackiego opracowywania wydaje mi się właśnie charakterystyczny dla kultury francuskiej.
    Najwłaściwszym określeniem charakteryzującym cały zbiór Bieńczyka byłby chyba właśnie zachwyt – nad lekturami, podróżami, winem, sportem. To w zachwycie właśnie, w pewnego rodzaju zapamiętaniu, realizuje się sposób Bieńczyka na opowiadanie o życiu. Nie ma tutaj bowiem intelektualnego rozgraniczenia na to, co wysokie i niskie, godne i niegodne, na zajęcia duchowe i przyjemności fizyczne, a tym samym znika podział na rzeczy warte zainteresowania i refleksji oraz te służące wyłącznie rozrywce. W Książce twarzy wszystko warte jest przemyślenia, a zarazem stanowi źródło przyjemności. Intelektualizm zaś przejawia się na innej płaszczyźnie – w gotowości do wyprowadzania uniwersalnych wniosków, myślowego przepracowywania każdej sytuacji, w jakiej Bieńczyk się znajdzie. Zdjęcie Beenhakkera w prasie popycha go na tory refleksji teoretycznej, czytając twarz selekcjonera reprezentacji, widzi w niej Barthesowski porządek pojęć i porządek substancji, dostrzega Różnicę, która oddziela holenderskiego trenera od polskich działaczy (tutaj też uruchamia się typowa dla Bieńczyka ironia, lekkość pióra felietonisty:
    Choć z tak odległych niekiedy miotów, są sobie jakoś bliscy [polscy trenerzy], i etnicznie, i mimicznie; na ich twarzach jest wypisana podobna, całkiem inna niż u Beenhakkera, egzystencjalna kalkulacja, negocjacja z życiem; wśród trenerów może jeden Gmoch (…) mógłby swą wydłużoną szczęką wybić dziurę w murze podobieństwa.  
    Nawet zdarzenia, które stają się z reguły powodem do frustracji, tutaj stanowią rodzaj pożywki, punkt wyjścia do zastanowienia: to właśnie uwięziony w motelu przy lotnisku we Frankfurcie Bieńczyk wymyśla nowy sposób podróżowania i nowy typ turysty absurde traveller, którym sam staje się w czasie wycieczki do Brazylii, gdy obwożony po górskich kurortach, nie ma kontaktu z plażami, lokalną kuchnią, a architektura przypomina francuskie i niemieckie górskie miasteczka. Spacer po paryskiej ulicy des Ecoles budzi w nim wspomnienie Barthesa, bo właśnie w tym miejscu sławny badacz doznał wypadku, który spowodował jego śmierć.
    Bieńczyk objawia się w tym tomie jako podróżnik, sportowiec, kibic, smakosz, ale najważniejsze doznania, teksty najdłuższe przynoszą rozważania nad literaturą – te poświęcone Chandlerowi, Słowackiemu, Barthesowi, Laclosowi, Flaubertowi. Bieńczyk-pisarz czyta literaturę inaczej niż przeciętny czytelnik, szuka rytmu zdań, melodii języka, przechodzi od poziomów najniższych – zdań i akapitów – do poziomu sensu. Porównuje różne przekłady (świetne studia na temat Laclosa i Flauberta), ale nie tylko po to, by rozkoszować się urodą języka, lecz po to, by wskazać różne znaczenia, kolejne interpretacje, jakie towarzyszyły poszczególnym translatorom. W tekstach poświęconych powieściom wprowadza rozróżnienie na powieść epileptyczną i eliptyczną – ta jego zupełnie prywatna, zabawna klasyfikacja stanowi punkt wyjścia do rozróżnienia powieści ujawniającej wszystkie elementy świata (Balzak) oraz takiej, która zataja, pozostawia miejsca puste (Flaubert).
    Książka Bieńczyka, choć u swej genezy niespójna, staje się całością koherentną, ukształtowaną przez perspektywę autora – opartą na żarliwości, na pochwale zaangażowania w życie, na kontemplatywnym podejściu do życia aktywnego.
  • Houellebecq jak Sarkozy

    Denis Demonpion, Michel Houellebecq
    PIW 2009
    Rację miał Krzysztof Varga, gdy w recenzji w „Gazecie Wyborczej” pisał, że  czytanie biografii żyjącego pisarza jest niestosowne. Demonpion uczynił to doświadczenie dodatkowo przykrym i męczącym, ponieważ stworzona przez niego rozprawa jest nudna i płytka. Krótko: to jeden z najgorszych tekstów biograficznych, jakie czytałam.  
    Autor nie tylko nie rozumie Houellebecqa, ale też nie stara się nawet spróbować ogarnąć natury jego pisarstwa. Zachowuje się jak skrupulatny kancelista – mierzy, waży i podlicza – podaje fakty, wiernie podąża śladami swojego bohatera, wypytuje jego dawnych znajomych i rodzinę. Cytuje czasopisma, powołuje się na wywiady, przytacza obszerne fragmenty z powieści. Nie wychodzi jednak poza ścisłą robotę dokumentalną, z jego buchalterii dziennikarskiej nie płyną żadne wnioski. Powstają tylko długie, nużące rekonstrukcje poszczególnych etapów biografii Houellebecqua i nie tworzą one spójnego obrazu życia pisarza – Demonpion podchodzi bowiem do swego bohatera jak do polityka czy gwiazdy filmowej; sądzi, że podane przez niego informacje same ułożą się w koherentną całość – tymczasem produkt, który otrzymujemy, można co najwyżej nazwać szkicem do biografii. Szkicem, dodać trzeba, potwornie pretensjonalnym, sformułowanym w języku poruszającym się między lirycznym banałem a wulgarną inwektywą:
    Wellbecq, jeśli chcieć dokładnie oddać brzmienie – to słowo łopocze jak nagły poryw wiatru, dzięki któremu Michel, zerwawszy cumy, wypłynął na pełne morze, a teraz śmiało pruje fale, z oryginalnością i śmiałością, jakich w literaturze nie widzieliśmy od dziesiątków lat.
    Czy też:
    Poglądy pisarza nie zawsze odbiegają daleko od poglądów bucowatych bohaterów jego książek.
    Houellebecq jest dla niego fenomenem kulturowym i społecznym, a nie pisarzem. Choć Demonpion wiele czasu poświęcił na poznanie tej postaci, to udało mu się jedynie opisać pozycję, jaką zajął Houellebecq – nie wyszedł poza nią, nie tylko nie pogłębił znajomości jego postaci, ale nawet nie postawił własnej hipotezy dotyczącej istoty owego literackiego zjawiska. Pisze o nim:
    O Houellebecqu wiemy jedynie to, co on chce, żebyśmy wiedzieli. Jego wizytówką są przede wszystkim powieści, a na pierwszym miejscu pośród nich Cząstki elementarne, kultowa książka XX wieku. Z takim impetem wtargnął do literatury jesienią 1998 roku, że fala uderzeniowa zagłuszyła ostatnie echa roku 1968 oraz epigonów w postaci feministek i ekologów.  
    Przekształcenia, jakim Houellebecq poddał swoją biografię w obiegu kulturalnym, z perspektywy Demonpiona ujawniają się jako kłamstwo, rodzaj oszustwa, a nie literacka kreacja. Biograf pracowicie wytropił, że nie zgadza się data urodzenia Houellebecqa podawana w jego tekstach: przyszedł na świat w 1956, a nie w 1958 roku. Demonpion nie wie jednak, jak rozumieć ten manewr – przedstawia go jako grę pozorów, sposób na wyrażenie rozdwojenia jaźni, próbę pozbycia się tej wczesnej fazy jego życia, która nie pasuje do literackiego wizerunku. Sąd ten wiąże się także z naczelną ideą niniejszej biografii – Demonpion widzi bowiem swojego bohatera jako paranoika, który w życiu dorosłym stara się uwolnić od zależności rodzinnych, przekreślić swoje wcześniejsze doświadczenia, zapomnieć o tym, że kiedyś był nieśmiały i nazywał się Michel Thomas.
    Wydaje się, że Denis Demonpion nie ma narzędzi, by zrozumieć swojego bohatera, by zagłębić w specyficzną sferę, jaką stanowi biografia pisarza. Ten dziennikarz pisma „Le rów Point”, autor biografii aktorów i polityków, nie ma żadnej świadomości literackiej, co nie razi, gdy pisze o Sarko, ale tu sprawia wyjątkowo niekorzystne wrażenie. Prymitywne sądy wraża zaś w języku prasowych komunałów: styl dandysa z przełomu wieków, błysk błękitnego, przeszywającego i doskonale obojętnego spojrzenia, ostrego jak promień lasera. W tekście roi się od takich zdań-protez, nic nie mówiących wyliczeń: reakcjonista, faszysta, bolszewik, siedemnastolatek, niezbyt poważny, lecz z głową pełną planów, o sercu zimnym i gniewnym, oraz melancholijnej duszy.
    Brak przygotowania literackiego najbardziej widoczny jest, gdy Demonpion sili się na interpretacje tekstów Houellebecqa. Czyta je przede wszystkim na płaszczyźnie socjologicznej i politycznej: omawia poglądy pisarza na Islam, czy problem aborcji. Krytykuje za rasistowski światopogląd, jaki Houellebecq rzekomo zaprezentował w Lovecrafcie. Nawet pisarską drogę swego bohatera Demonpion sprowadza do płaszczyzny społecznej – Houellebecq debiutujący, szukający własnych środków wyrazu, to w oczach Demonpiona człowiek, który po prostu chce być sławny i zastanawia się, jak to zrobić.
    Demonpion nie lubi też swego bohatera, lektura kolejnych stron napawa przekonaniem, że nadrzędnym celem autora było nie przedstawienie Houellebecqua, ale jego oczernienie, które dokonuje się tu za pomocą kuchennej psychoanalizy. Materiał do swoich analiz Demonpion czerpie z książek Houellebecqa – szuka w nich faktów z życia. Zarzuca pisarzowi głoszenie nieprawdy, stwierdza,  że w powieściach przeinacza on rzeczywistość, bo różni rozmówcy Demonpiona inaczej przedstawiają poszczególne wydarzenia z przeszłości. Wątpić można, czy Demonpion słyszał kiedyś o zjawisku fikcji literackiej, tekst bogaty jest bowiem w spostrzeżenia typu:
    Wspomnienia, jakie cała czwórka zachowała z tamtych lat [ze szkoły średniej – dopisek mój P.M.], zdecydowanie nie pokrywają się z ponurym obrazem, wykreowanym przez Houellebecqa w „Cząstkach elementarnych”.
    Książka Demonpiona nie zamknie problemu biografii Houellebecqua. Przeciwnie – Houellebecq stał się figurą masowej wyobraźni, z jego życia można wykroić jeszcze wiele smakowitych kąsków, które sprzedawane będą w grubej oprawie i za grube pieniądze. Jego wierni czytelnicy powinni uzbroić się w cierpliwość, gdyż właśnie powstaje książka o kobietach w życiu Houellebecqa. Niesmak budzi fakt, że wszystkie te publikacje, których rzeczywistym celem jest wywołanie skandalu i wysoka sprzedaż, przygotowywane są pod hasłem poznawania pisarza i przybliżania jego twórczości.                                                                     
  • Wojna jest kobietą

     

    Łukasz Modelski, Dziewczyny wojenne

    Znak 2011
    W tym zbiorze reportaży Modelski przedstawia portrety 11 kobiet, które wzięły udział w wojnie, większość z nich też dostała się też później w tryby młodego komunistycznego państwa. Autor zderza tu losy kobiet młodziutkich i dorosłych, prostych i wykształconych, służących od pierwszych dni wojny i takich, które zaczęły konspirować, gdy wszystkie traktaty pokojowe już podpisano. Część z nich prześlizgnęła się przez konspiracyjne doły, część zdobyła oficerskie szlify. Ich zbiorowy los pokazuje, że kobiety w czasie wojny to nie słabe istoty, które porzuca się, idąc do walki, ale równorzędne mężczyznom uczestniczki działań. Modelski zbiera w swojej książce biografie spektakularne – jego bohaterki walczyły w partyzantce, organizowały przerzut broni, brały udział w powstaniu warszawskim, ukrywały Żydów, szpiegowały wroga. Pod koniec wojny organizowały wychodzenie partyzantów z lasu, ułatwiały im ucieczkę przed NKWD lub walczyły dalej – tym razem już przeciwko Armii Czerwonej. Większość z nich ukrywała się później przed UB lub też trafiła do komunistycznych więzień. Jednocześnie jednak, w przeciwieństwie do historii męskiej, w przypadku wojennych losów kobiecych uderza ich codzienność, przyziemność i konkret (przeciwieństwo męskiej abstrakcji i nadętego heroizmu): w dzień rozpoczęcia powstania trzeba założyć nową sukienkę, pomimo działania w konspiracji trzeba ugotować obiad.
    Losy bohaterek Modelskiego udowadniają, że wojna jest dla kobiety zupełnie inna, że wszystkie opowieści pisane z męskiego punktu widzenia nie mają wcale charakteru uniwersalnego. Kobiety stają przed wyborami jeszcze bardziej tragicznymi niż mężczyźni, dla których reguły zachowania w czasie konfliktu zostały skodyfikowane wieki temu. W mężczyźnie wojna uruchamia pewien wpisany kulturowo tryb postępowania, tymczasem kobieta musi sama znaleźć się w tej obcej i groźnej rzeczywistości, samodzielnie ustalić zasady, zdefiniować swoje miejsce i swoją rolę. Właśnie ta konieczność wyboru łączy wszystkie bohaterki, w przypadku każdej z nich aktywność własna łączy się z zagraniem życia bliskich: chorej matki, męża działającego już w konspiracji, małego dziecka. Kobieta nie uczestniczy w wojnie sama, nie jest wolna, jej gotowość do służby zawsze wiąże się ze stratą, wystawia ją na większy ból – tak właśnie dzieje się z Alą Wnorowską, która za szpiegowanie UB na rzecz Londynu dostaje wyrok śmierci i wysłuchuje go, będąc w ósmym miesiącu ciąży. Ala rodzi w końcu syna w więzieniu i odtąd boi się nie tylko o swoje, ale i o jego życie.
    Świadomość ryzyka zmusza bohaterki Modelskiego do podejmowania nieludzkich decyzji – Magda Rusinek prosi lekarza, by nie ratował jej śmiertelnie chorej matki, ponieważ dziewczyna nie będzie w stanie się nią opiekować ze względu na swoje obowiązki konspiracyjne. Z drugiej strony to uwikłanie w relacje rodzinne sprawia, że część bohaterek świadomie rezygnuje z zaangażowania w wojnę ze względu na swoje domowe obowiązki, bo te wydają się im ważniejsze – marzenie o służbie, pragnienie wyrażenia swojego patriotyzmu zejść muszą na dalszy plan, gdy trzeba zająć się starymi rodzicami, gdy trzeba ich chronić przed przetaczającym się przez dom frontem. Oto więc kolejny element, różniący kobiecą i męską wojnę.
    Modelski, zbierając te 11 historii, układa też pewnego rodzaju mozaikowy pejzaż polskiego losu – z całym jego powikłaniem, niejednoznacznością. Rosjanka Lala Lwow zostaje wojenną towarzyszką Zygmunta Szendzielarza (majora Łupaszki), spędzi z nim najgorsze konspiracyjne lata, wraz z nim powędruje też do wiezienia na Mokotowie. Jagoda, córka marszałka Piłsudskiego, przebywa w czasie wojny w Anglii, pracuje jako pilot w lotnictwie wojskowym, ale wycofuje się ze służby po konferencji jałtańskiej – wie, że nie ma już czemu służyć, że cała jej praca i poświęcenie poszły na marne, bo jej kraj został zdradzony. 14-letnia Magda Rusinek wstępuje do konspiracji i należy do oddziału likwidatorskiego, ale ratuje też życie, bo odpowiedzialna jest za „opalanie Żydów” – zabiera dzieci przemycone z getta nad brzeg Wisły, by nabrały kolorów i można było je ukryć po aryjskiej stronie.
    Wojna tych dziewczyn okazuje się długa – część z nich wraca z zesłania dopiero w 1956 roku, wróg nie jest zaś jasno określony – zaczyna się od wojny z Niemcami, ale później Sowieci ścigają i rozbrajają oddziały partyzanckie, koleżanki dzielą się ostatnimi podpaskami, ale okazują się też zdrajczyniami. Przed Niemcami trzeba ukrywać przynależność do podziemia, przed Rosjanami – strzec cnoty. A zawsze trzeba uważać na najbliższych sąsiadów.
    W tej wojennej opowieści pojawia się zupełnie inny sztafaż, na który składają się nie tylko szarpie, leki i meldunki, ale też granaty i karabiny. Kobieta walcząca nie jest tu słaba i delikatna, bo nawet jako nastolatka stanowi zagrożenie – dlatego też spotyka się z okrutną karą: Dzidzia Rajewska zostaje porwana ze swojego własnego wesela, gestapowcy tłuką ją do nieprzytomności. Symbolem kobiecej narracji staje się tu sukienka, którą Hala Cieszkowska zakłada, idąc do powstania,  koszyk z szyciem, pod którym ukrywa się broń i lekarstwa dla chłopców w lesie, szmata, którą wyciera się więzienne korytarze, mleko, które trzeba skombinować, by dziecko urodzone w celi mogło rosnąć.
    Opowieści Dziewczyn wojennych pokazują wojnę z zupełnie innej perspektywy, ujawniają inny jej wymiar – zarazem awanturniczy i dramatyczny; heroiczno-kozacki, gdy nasze bohaterki wywodzą w pole ścigających je przeciwników, gdy ukrywają się w stogach, skaczą z okna aresztu, ale również tragiczny, gdy nie udaje im się uratować bliskich, gdy grzebią własnych braci, próbują uciec z dzieckiem w ramionach z toczącej się w lesie bitwy lub gdy etapami wędrują na Wschód.