Realistyczna powieść o pedofilii, toksyczny układzie rodzinnym rozciągającym się na trzy pokolenia. Świetnie napisana, bardzo przykra opowieść o zakłamaniu, zniewoleniu, złym wychowaniu.
Katarzyna Wiśniewska, Tłuczki
Nisza 2018
To jest powieści o mężczyznach, którzy na ciałach kobiet odbijają sobie kiepskie perspektywy życiowe, małe osiągnięcia, niskie emerytury. I o kobietach, które na to pozwalają i takiego schematu uczą swoje córki i wnuczki, a nawet walczą o utrzymanie życiowego status quo w sytuacji, gdy cała domowa konstelacja ustalana jest przez autorytarnego pedofila.
To historia o życiu 3 pokoleń kobiet, pogardliwie nazywanych tłuczkami. Domem rządzi inżynier Wincenty, który ustala wszystkie reguły domowe, nawet te najdrobniejsze. Rządzi, dyryguje, wyzywa swoją żonę i córki, bije i tresuje. Przez lata tak je tłamsi, że Maria, córka, którą wykorzystuje seksualnie, jako dorosła już kobieta nie zrywa z nim kontaktu, ale opiekuje się staruszkiem. Bierze kredyt, żeby kupić mu w prezencie elektroniczny mapnik, bo wie, że to sprawi mu przyjemność. Maria wychodzi za mąż za byłego księdza, zwolnionego z seminarium za wykorzystywanie chłopców i wspólnie z nim wychowuje swoją córkę. Na ironię zakrawa fakt, że Rycerz – wykorzystujący Lusię – jest wobec niej bardziej opiekuńczy i uważny niż matka. To on pozwala jej na różne słabości, towarzyszy w czasie imprez szkolnych, organizuje zabawy. Łucja jako dorosła kobieta nie potrafi sobie ułożyć życia, seks wyobraża sobie wyłącznie jako upokorzenie, zrywa każdy tzw. normalny związek, bo pragnie być poniżana, a jednocześnie tego poniżenia nie potrafi znieść. Prześladuje Rycerza, marząc o tym, by związać się właśnie z nim. Wiśniewska bardzo precyzyjnie i chłodno opisuje sceny domowej przemocy. Udaje jej się opowiadać w sposób konkretny, dokładny, a jednocześnie bez epatowania przemocą, nie znajdziemy u niej scen pornograficznych, rozsmakowania się w opisywaniu przemocy. Wiśniewska buduje efekt przerażenia jakby mimochodem: o tym, że Wincenty molestuje własną córkę, że sypia z nią oficjalnie, nie ukrywając niczego przed żoną, dowiadujemy się z ostatniego akapitu rozdziału poświęconego rytuałowi przygotowań do imienin – cała impreza także składa się z ciągu upokorzeń mniejszych i większych: tylko potomkowie rodzin szlacheckich z okoli Lwowa są wystarczająco godni, by dostąpić zaszczytu zaproszenia, wanna w domu musi być umyta wcześniej i nie wolno już z niej korzystać (kara – bicie), dziewczęta w czasie spotkania przy stole muszą recytować (znów kara i wyzwiska za niewłaściwe powtórzenie słów). Za ich błędy (domniemane) i występki (niewielkie) ojciec wymierza wyrafinowaną i perwersyjną karę: każe włożyć do majtek sopel lodu i chodzić z nim do kompletnego roztopienia.
Autorce udaje się tak skonstruować powieściowy świat, że czytelnika dużo bardziej przeraża to kobiece podporządkowanie, transfer wzorców wykorzystania, powtarzalność losu niż same sceny przemocy i męskiej dominacji. Poniżana Teresa nie potrafi wyrwać Marii z łap ojca, molestowana Maria wychowuje Łucję na ofiarę pedofila – nie ma chyba bardziej pesymistycznego wniosku niż powtarzalność ról i wzorców. Wszyscy bohaterowie pozbawieni są samoświadomości, ofiary nie zdają sobie sprawy z swego statusu, nie potrafią wyzwolić się z chaosu, w jakim funkcjonują, w jaki wpędza je otoczenie. Olbrzymią rolę odgrywa tu Kościół, nauczający o tradycyjnym kobiecym podporządkowaniu, o jej roli usługowej.
Wiśniewska ten motyw chaosu, niejasności, zapętlenia losu umacnia dzięki odrzuceniu chronologicznej kompozycji. Przeskakuje wciąż o kilkadziesiąt lat – od dzieciństwa Marii do dorosłości jej córki, od komunizmu do wolnej Polski, od zrytualizowanego życia rodzinnego do rodziny topniejącej po śmierci Teresy, rozwodzie Marii, usamodzielnieniu Łucji. Widzimy powtarzające się opisy przemocy: raz jej sprawcą jest despotyczny Wincenty, innym razem nadopiekuńczy i miękki Rycerz – sens przemocy nie zmienia się jednak wcale. Widzimy krzywdę dzieci: Teresa oddaje całkowitą władzę nad córkami mężowi, Maria nie potrafi pokochać własnej córki, którą cały czas strofuje i poprawia. Piekło to inni – chciałyby powiedzieć kobiety Wiśniewskiej, nie widząc, że i one same potrafią sobie piekło zgotować. Że dają się wprzęgać w role społeczne: czułej i troskliwej matki, dobrej nauczycielki, kobiety sukcesu, singielki – choć wszystkie w gruncie rzeczy są znerwicowane, niezdolne do zawalczenia o siebie, własne dzieci, własny los.
Nie wiem, co ukaże się jeszcze w tym roku, ale Tłuczki na razie wydają mi się najlepszym debiutem. Być może dlatego, że wyszły spod pióra dziennikarki z długim stażem, która właściwie debiutantką nie jest, bo pisze od lat. Ale też z pewnością dlatego, że Wiśniewskiej udało się uniknąć pułapek czyhających na każdego, kto sięga po tematykę rodzinną i wokół niej chce zbudować zajmującą historię. Nie ma w jej opowieści żadnego morału, ckliwości, łatwych rozwiązań (bo tu nie ma żadnych rozwiązań), taniej psychologii i jaskrawego podziału ról. Nie czytałam dawno lepszej powieści. Ani też bardziej przygnębiającej.
Zdjęcie: Dawn Armfield Unsplash