Zdarte dywany, lamperie, wycieczka do Lichenia jako atrakcja weekendu, przemoc sącząca się z każdego zdania – w tej przestrzeni u Klickiej obraca się 30-letnia bohaterka, która powinna trafić do Davos, a wylądowała w Ciechocinku. Na stole do masażu pana Mariusza o lepkich łapach i włochatych plecach.
Barbara Klicka, Zdrój
WAB 2019
Debiutancka powieść Klickiej daleka jest od nastroju piosenki Młynarskiego o Ciechocinku, jedyny fragment, który mógłby do niej pasować to „gdy dziewczę kwili”. Owo dziewczę, Kama, ma delikatną konstrukcję psychiczną, trochę przypomina Hansa Castorpa, a trochę bohaterów Maxa Blechera z ich potrzebą kontaktu fizycznego wzmocnionego przez chorobę. Od tych postaci różni ją jednak płeć, co w Zdroju ma olbrzymie znaczenie oraz fakt, że trafiła do miejsca, które w żaden sposób nie przypomina ekskluzywnych sanatoriów dla wyrafinowanych i zblazowanych intelektualistów przełomu XIX i XX wieku. Trafia do polskiego uzdrowiska i tutaj właśnie rozpoczyna się opowieść o Ciechocinku jako źródle cierpień. W Ciechocinku nie ma bowiem miejsca dla madame Chauchat.
Zasadniczy ton tej powieści ustawiony jest na ironię, Klicka z humorem charakteryzuje otoczenie bohaterki, która widzi wyraźniej i więcej niż ludzie wokół niej. Jednocześnie jednak zza tej ironii, małych żarcików, wyziera przerażający smutek egzystencjalny, taki, który ma źródło w chorobie bohaterki, jej bezdzietności, samotności, kruchości. Kama to weteranka sanatoriów, spędziła w nich dzieciństwo. Odkrywa z przygnębieniem, że uzdrowisko dla dorosłych operuje podobną przemocą jak to, w których leczyła się w przeszłości. Rozbudowany i fantazyjny w swej prostocie system kar z dzieciństwa (dolewanie zupy mlecznej za każde pół godziny opóźnienia w jedzeniu, samokrytyczne listy przesyłane rodzicom) znajduje swoje symetryczne odbicie w systemie przemocy, jaki stosuje się wobec chorych dorosłych. Klicka poprzez metaforę uzdrowiska, opowiada w gruncie rzeczy o opresji społecznej, o piekle, jaki ludzie urządzają sobie nawzajem, zgodnie z sartre’owskim aforyzmem. Lekarz nie musi zwracać uwagi na godność pacjenta, doktor Dziarka wręcza pacjentce na korytarzu przy tłumie ludzi test ciążowy do natychmiastowego wykonania. Masażysta wykorzystuje przewagę nad leczoną kobietą, obgaduje starych i brzydkich, którzy przychodzą do niego na co dzień. Pan Mariusz to zresztą postać z ruchu #metoo, narysowana grubą kreską i trochę śmieszna, ale jednak bardziej straszna. Koleżanki z pokoju nie chcą otworzyć okna, nie wyłączają telewizora. Każą za to kupić medalik i poświęcić go w Licheniu (do którego wszyscy jeżdżą wiele razy), żeby Kama wreszcie „wymodliła i uprosiła” sobie dziecko. To, że może nie korzystać z oferty Lichenia, nie chcieć dziecka jakoś nikomu nie przychodzi do głowy.
Cała ta historia – w streszczeniu – brzmi jak groteskowa i zabawna opowieść o polskiej rzeczywistości. Świetnie nadaje się na scenę. Klicka uruchamia jednak podskórny drugi tryb, rewers tego relaksu sanatoryjnego w wewnętrznych monologach Kamy, która za wszelką cenę udaje przystosowanie. Nauczona podporządkowania w dzieciństwie, podąża przez życie dostosowując się, zachowując mimikrę, udając osobę uśmiechniętą i zadowoloną. Nie daje sobie sama przyzwolenia na bunt i niezgodę, bo zaraz rysuje w głowie konsekwencje swojego oporu: na przykład wobec pana Mariusza skończy się albo gwałtem albo wydaleniem z uzdrowiska.
Ta groteskowo-satyryczna opowieść uruchamia się na wielu poziomach, jest świetnie skonstruowana: bo wbija się tu szpilę w polski katolicyzm molestujący niepokornych, ale równocześnie jest to historia uniwersalna o konflikcie starości i młodości, kruchości i chorobie, pozornej tylko pewności, jaką daje zdrowe i młode ciało, o komplikacjach pożądania i o tym, że potrzeba małżeńskiej i prokreacyjnej sankcji, by je zaspokoić.
Pucio-pucio.
Zdjęcie: Isaac Castillejos Unsplash