Wydrążona ziemia

Beata Chomątowska, Stacja Muranów, Czarne 2012
Filip Springer, Miedzianka. Historia znikania, Czarne 2011
 
 
 
 
Zarówno Springer, jak i Chomątowska piszą o ruinach i gruzach, o wydrążonej ziemi, na której w kolejnych dekadach próbuje się budować na nowo. Ta figura właśnie – ziemi wydrążonej − staje się w ich opowieści kluczowa dla myślenia o naszej przeszłości, stanowi pewnego rodzaju synekdochę określającą wyobrażenie PRL-u. Pozwala ona obojgu autorom pokazać w całym skomplikowaniu powiązanie tożsamości własnej i wrogiej, splot wspomnień katów i ofiar, odtworzyć wreszcie dialektykę pamięci i zapominania, prześledzić manipulacje, którym podlegała polska pamięć kulturowa. Ta pamięć, którą przedstawiają reportażyści, stoi w sprzeczności z mitem odbudowy, ale też mitem walki (który zastąpił mit odbudowy w naszej pamięci zbiorowej po 1989 roku). Figura wydrążonej ziemi każe się bowiem skupić na tym, co zniszczone i nienaprawione, na pracy, którą kolejni „zwycięzcy” wkładają w zatarcie śladów poprzedników, na gruzach, jałowych polach, zamkniętych kopalniach i rozkradzionych fabrykach, zmienionych nazwach geograficznych. U Chomątowskiej pierwszy ślad tej figury pojawia się na początku opowieści, gdy próbuje uchwycić istotę Muranowa jako miejsca-po-getcie. Springer pisze zaś:
 
Wkrótce Karl Heinz Friebe dowiaduje się też, że Kupferberg nie jest Kupferbergiem. Jego nowa nazwa to Miedziana Góra. Jannowitz staje się Janowicami, Rudelstadt to Ciechanowice, Marzdorf to Marciszów, a Waltersdorf to Mniszków.
 
To bardzo ważny cytat, bo pokazuje, jak za pomocą gestów administracyjnych zmienia się tożsamość miejsc i jak rozpoczyna się budowanie nowej pamięci zbiorowej. Chomątowska i Springer mówią bowiem to, co coraz głośniej rozbrzmiewa w publicystyce, badaniach naukowych i historiografii – podkreślają, że głównym doświadczeniem wojennym Polaków jest przesiedlenie. I natychmiast dodają, że nie jest to wyłącznie doświadczenie Polaków jako ofiar, repatriantów usuwanych przymusowo z Wilna i Lwowa, ale że jest to również doświadczenie wejścia do cudzego domu, zajęcia cudzego mienia. Jak lapidarnie pisze Ryszard Nycz, polskie społeczeństwo powojenne to „społeczeństwo przesiedlone, zdeterytorializowane, zdyslokowane”, jednak nasza pamięć kulturowa nie zachowała takiego doświadczenia. W PRL-u o repatriacji, przesuwaniu granic nie mówiono. Ustalenie granicy zachodniej przedstawiano jako odzyskanie „ziem odwiecznie piastowskich”, wszelkie wzmianki o usuwaniu żywiołu polskiego ze Wschodu w latach 1944-1946 cenzurowano. Tymczasem w perspektywie badaczy, to właśnie przesiedlenie okazuje się najważniejszą konsekwencją II wojny światowej, zdarzeniem, które w największym stopniu zmieniło losy Europy i ciągle ujawnia swoje kolejne skutki. Jak pisze Keith Lowe, wszystkie czystki etniczne, które miały miejsce po 1945 roku w Europie, wyrosły z rozpadu idei stabilnych społeczeństw, jaki dokonał się w trakcie działań zbrojnych. Okazuje się zatem, że dwa porządki dyskursu – komunistyczny, skupiony na budowaniu nowego ładu oraz demokratyczny, zajęty rozliczaniem z komunizmem i systemową transformacją – usunęły poza pole refleksji istotne doświadczenie wojenne. Ono zaś, niewypowiedziane i odsuwane w niepamięć, staje się nieprzepracowaną traumą. W reportażach Chomątowskiej i Springera właściwie wszyscy bohaterowie to ludzie przesiedleni – Springer pokazuje wypędzenie Niemców i osiedlanie w ich domach Polaków. Obraz Polaków jako wypędzających kłócił się z wyobrażeniem Polaków jako skrzywdzonych przez historię tragicznych ofiar, a taki obraz właśnie utrwalała propaganda PRL-u. Tymczasem w Miedziance autor unika łatwych ocen, daleki jest od tak pojmowanej sprawiedliwości dziejowej. W rozdziałach opisujących koniec wojny sięga po perspektywę dziecięcego bohatera, pół-sieroty, głodnego, żebrzącego o mleko Karla Heinza Friebego:
 
Nagle alarm, na niebie radzieckie samoloty, ludzie wybiegają na zewnątrz. Jest zima, śnieg, w oddali jakieś miasto. Biegną, samoloty są coraz bliżej. Karl trzyma siostrzyczkę za jedną rękę, a matkę za drugą. Najbardziej boi się tego, że puści którąś z nich.
 
To właśnie mały Hans, zanim jeszcze zostanie ostatecznie przepędzony ze swojego domu, będzie musiał nauczyć się nowych nazw miejscowości i ulic. Stanie się świadkiem nie tylko wojny, ale i modelowania rzeczywistości przez zwycięzców, pisania nowej historii:
 
Karl szybko liczy, że w jednym pociągu zmieści się całe miasteczko, a nawet dwa. Mogliby zatrzasnąć cały Kupferberg w wagonach i powieźć to wszystko na Zachód. Ale miasteczko zostaje. To tylko oni znikają.
 
 Później zaś opowieść o wypędzeniu Niemców zostaje więc uzupełniona historią o polskiej biedzie, o konieczności zdobywania wszystkiego na nowo. I znów narracja ta ustanawiana jest jako rodzaj kontroopowieści wobec dominującego w polskiej pamięci przeszłości przekonania, że ziemie poniemieckie stanowiły w okresie powojennym krainę mlekiem i miodem płynącą.
 
Chomątowska udowadnia, że nie tylko na obszarach przygranicznych odbywały się wędrówki ludów: nowa dzielnica posługuje się nową topografią, znika wiele nazw ulic lub przynajmniej zmieniają one kierunek i przebieg. Nie ma już przedwojennych Nalewek, Tłomackiego, Tamki,  na nowym Muranowie zamieszkują nowi mieszkańcy – ludzie z awansu, ale też przesiedleni, wrzuceni w miejski krajobraz, otrzymujący przydział na mieszkanie:
 
Na przykład Stanisław Korycki, lakiernik z Mostostalu, wyróżniony tytułem przodownika pracy przy budowie trasy W–Z, a mimo to gnieżdżący się dotąd w jednym pokoju razem z żoną, dzieckiem i bratem. Albo Marian Jackowski, kontroler w Miejskich Zakładach Komunikacyjnych, przesiedlony z przeznaczonego do rozbiórki domu na Litewskiej.
 
Zasadniczym elementem naszej powojennej pamięci w perspektywie Chomątowskiej i Springera jest gruz: pagórki, które pozostały po zburzonym getcie, leje i zapadliska po nigdy nie zbadanych dokładnie piwnicach, poniemieckie domy i cmentarze, kopalniane osuwiska i zapomniane szyby, hałdy ziemi, przytłaczające małe dolnośląskie miasteczko. Jednocześnie zgliszcza te mają wymiar symboliczny, bo przywołują pamięć niechcianą, wspomnienie grup etnicznych, które nie mieściły się w komunistycznym projekcie Polski powojennej. Wraz z pozostałościami po niemieckich cmentarzach i żydowskich kamienicach usuwano zatem pamięć o przedwojennych mieszkańcach terenów nowej Polski. Znikanie gruzów miało wymiar nie tylko polityczny, ale też etyczny, bowiem umacniający swoją władzę komuniści pozwolili na profanację, na rozbudowę kurników i przydomowych komórek dzięki cegłom wywiezionym z getta czy tablicom nagrobnym zapisanych gotykiem. Springer cytuje też polskie pisma urzędowe: „germańskie plugastwo” ma być tak traktowane, by zechciało „samo uciekać z nowych terenów Polski”. Wraz z gruzem rugowano też wspomnienia wstydliwe, w których to Polacy wchodzili w rolę agresorów, szabrowali pożydowskie mienie czy skuwali ściany w poniemieckich domach w poszukiwaniu ukrytego złota. Jednym z celów młodych reportażystów jest więc przypomnienie cywilnych ofiar wojny – mieszkańców gett żydowskich i wypędzonych Niemców, umieszczenie ich w obrazie przeszłości obok polskiej martyrologii, której pamięć forsowano w dobie PRL-u jako zasadnicze doświadczenie wojenne. Chomątowska dobitnie podkreśla, że Muranów stał się dla komunistów sceną, na której odgrywali propagandowy spektakl, że pamięć Holocaustu wraz z opowieścią o polskim antysemityzmie była dla nich zbędna, niemożliwa do opracowania, została więc przykryta opowieścią o wojnie polsko-niemieckiej. Dlatego też modelowano historię: gdy wznoszono kolejne bloki Muranowa i pisano o zwycięstwie właściwego nurtu historii, to jednocześnie rozwiązywano Bund. Narastały też przejawy antysemityzmu, które zaowocowały w połowie lat 50. wielką falą żydowskiej emigracji. Sterowana odgórnie amnezja przynosiła skutki i nowi mieszkańcy Muranowa – przesiedleni z innych obszarów Polski, pozbawieni wykształcenia i wiedzy historycznej − nie wiedzieli, dlaczego teren dzielnicy jest tak pofałdowany.
 
Miedziankę i Stacja Muranów, opisujące zupełnie różne zjawiska z polskiej, nieodległej jeszcze przeszłości, łączy pragnienie odkłamania pamięci, odkrycia tych problemów, zdarzeń i osób, które w ramach różnych strategii politycznych były dyskredytowane i przemilczane, czyli przede wszystkim dotyczących etnicznego oczyszczania ziem polskich po wojnie i przyzwolenia na prowadzenie rabunkowej gospodarki. Metafora wydrążonej ziemi u Springera wiąże się w sposób naturalny z pracami w kopalni, z wydobywaniem węgla oraz uranu, a na poziomie symbolicznym z modelowaniem społeczeństwa: pozbawionego poczucia bezpieczeństwa, niepotrzebnego i przerzuconego na „nowy odcinek”. Ludzi można drążyć niczym ziemię, formować, dowolnie eksploatować. Większość Niemców, którzy w 1945 roku jeszcze nie uciekli, podejrzewano o przynależność do nazistowskiej partyzantki, przesłuchiwano, więziono, umieszczano w obozach i wysiedlano. W latach 50. w rolę niewygodnych ofiar weszli Polacy – w oficjalnych rejestrach nie zaznaczano, ile osób zmarło z powodu napromieniowania w czasie pracy w kopalni uranu w Miedziance, ile szantażowano i zwalniano, a ile torturowano lub zamordowano, bo przecież uran wydobywano na potrzeby zbrojeniowe Związku Radzieckiego. Nikt nie wie, ile robotnic – podobnych do Barbary Wójcik – zostało zgwałconych przez pracowników Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, którzy traktowali przyzakładowe kwatery jak domy publiczne. W działającej przez cztery lata kopalni nikt nie ostrzegał przed szkodliwym promieniowaniem, górników aresztowano za drobiny urobku znalezione w odzieży, donosicieli wynagradzano zaś pracą przy lepszej ścianie. Nie zmieniano warunków zatrudnienia ciężarnym wywożącym codziennie wagoniki uranu na powierzchnię, bo rąk do pracy wciąż brakowało − nawet karne bataliony tworzone z więźniów politycznych i żołnierzy nie były w stanie zaspokoić potrzeb kopalni.
 
U Chomątowskiej wydrążona ziemia to gruzy po powstaniu w getcie, ale też pozostałości obozu koncentracyjnego KL Warschau i osamotnione, ocalałe z wojny kamienice. W odniesieniu do okresu powojennego autorka rysuje paradoksalną wizję ziemi zarówno wydrążonej, jak i nasyconej krwią, pełnej ludzkich szczątków. Jest to więc znak braku, klęski, śmierci. Jednakże gruzy i ruiny z 1945 roku w pamięci kultury zapisały się w dwuznaczny sposób: nie tylko jako symbol zniszczenia, ale także jako szansa, pole eksploracji, szabrowniczego bogacenia się. Gruzy, jak widzi je zatem Chomątowska, to przestrzeń ukrytego bogactwa, czekająca na swoich odkrywców. Na te dwa znaczenia nakłada zaś autorka jeszcze obraz trzeci – dawnego getta jako kłopotu administracyjnego, bo dla władz hałdy gruzu stanowią wyłącznie problem, wymuszają skomplikowane roboty porządkowe, na które nie ma przecież środków oraz konieczność opracowania nowego planu zabudowy. Zainteresowaniem instytucji państwowych cieszył się wyłącznie nazistowski obóz pracy, w którym MBP przetrzymywało aresztowanych AK-owców.
 

 

Stacja Muranów i Miedziankamają charakter subwersywny wobec głównego nurtu pamięci społecznej, starają się ożywić inną pamięć kulturową, uruchomić nowe treści, wprowadzić do opowieści o przeszłości nowe grupy społeczne. Oczywiście, żaden tekst nie ma wartości rewelatorskiej w sensie historycznym, ale każdy ukazuje słabo znany wycinek przeszłości, odsłania nowy kontekst zdarzeń, albo też przybliża rzadko obecne w głównym nurcie treści. Bohaterami obu reportaży stają się takie grupy, które rzadko bywały tematem literackim: u Springera są to górnicy z Dolnego Śląska, z okolic Jeleniej Góry, a nie z wielkich budów socjalizmu. Miedzianka i jej prowincjonalny świat zajmują miejsce zarezerwowane do tej pory w polskiej literaturze dla Katowic, Nowej Huty czy Stoczni Gdańskiej.
 
 
 
Powyższy tekst to fragment dużego eseju, który ukazał się w najnowszym numerze „Fa-artu” (4/2015)

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *