Marek Świerczek, Dybuk
Ammit 2012
Bo Żydówki to mają w poprzek – mówią postacie z nowej powieści Świerczka. Ta fraza stanowi właściwie najlepszą charakterystykę klimatu Dybuka, ponieważ pokazuje, jak polskie społeczeństwo traktuje swoich żydowskich sąsiadów: jako egzotyczne, obce, kompletnie nieznane stworzenia, budzące zarazem zaciekawienie i niechęć.
Akcja Dybuka rozgrywa się na w 1946 roku w Polsce, w czasie gdy trwa wielkie odgruzowywanie i budowa nowego ładu, jednak istotniejsze niż koniec wojny jest tu współżycie polsko-żydowskie, konieczność ułożenie na nowo relacji po kompletnym zaburzeniu wojennym. Świerczek pokazuje więc w powieści to, o czym pisał już Gross w swoich esejach historycznych, nadaje jednak tej narracji charakter rozrywkowy, dodaje wątek awanturniczy. Nie jest to jednak w żadnej mierze powieść przyjemna na jesienno-zimowe wieczory. I dobrze!
Bohaterowie Bestii poszukiwali potwora nękającego litewskie osady, pili, marzli, poruszali się w niekończących marszach, mokli w deszczu. Tutaj jest podobnie – MBP z więzienia wypuszcza Rema Sosnkowskiego, byłego AK-owca, który powinien skończyć na stryczku za udział w antykomunistycznej partyzantce. Tymczasem żydowski oficer wysyła go w pościg za Żydem opętanym przez ducha niemieckiego lekarza z Auschwitz. Fabuła wydaje się więc równie prosta, skupiona na poszukiwaniu potwora – Stallman, w którego ciele przebywa teraz dusza doktora Treppfa morduje dziewczynki i patroszy ich ciała. Aby go zgładzić, Sosnkowski dostaje do pomocy grupę dziwaków: Melkiadesa – Cygana, któremu Niemcy wymordowali rodzinę i von Horna – Ślązaka, który próbuje niemiecką winę odpokutować, przechodząc na judaizm. Po drodze ratują oni Geberta – żydowskiego drobnego cwaniaczka, który podszywa się pod katolickiego księdza, a marzenie o awansie na wojskowego kapelana porzuca szybko na rzecz kształcenia się na oficera politycznego.
W akcję powieści Świerczek wmontowuje fragmenty wspomnień Stallmana – i dzięki temu w historii sensacyjnej uruchamia się drugi wątek – opowieści o nienawiści do własnej rasy. Stallman, Żyd wychowany w polskim, antysemickim społeczeństwie, jest przekonany o własnej podrzędności, nie potrafi przezwyciężyć strachu i bierności, które projektuje sobie jako wdrukowane w naturę żydowską:
Nie da się uciec od siebie. Od dziedzictwa krwi. Od stulecia spodlenia i strachu. Dźwigamy ten strach ze sobą. Dziedziczymy go jak syfilis. Zatruwa nas od kołyski (…). Wstyd jest dziedzictwem rasy.
Stallman przyjmuje się więc w siebie ducha Treppfa, bo w pewien sposób zakochuje się w niemieckim lekarzu – wysokim, postawnym blondynie, nazistowskiej „płowej bestii”. Trepp ma wszystkie te zalety, o jakich Aaron śnił: władzę, arogancję, wyniosłość. Dysponuje życiem obozowych więźniów. Świerczek gra tu jednak z konwencją gatunku i żydowską tradycją na temat dybuka – zbrodnie, które popełnia bowiem ów potwór, są projekcją młodzieńczej traumy Aarona, a nie nazisty. Czy zatem rację ma oficer bezpieki, wierzący, że to właśnie duch opanował i podporządkował sobie ciało niewinnego żydowskiego komunisty, jego dawnego przyjaciela?
Świerczek układa swoją powieść w łańcuch zdarzeń, które ukazują sytuację społeczną wielkiego przełomu. Znów uruchamia się pewnego rodzaju gra – zakończenie wojny rysuje się tu jako przełom, nagła, gwałtowna zmiana, jednak z drugiej strony autor podkreśla, że życie codzienne i ludzka świadomość nie przyjęły jeszcze owej zmiany, że rzeczywistość dalej przesycona jest brutalnością i chaosem, że rządzi nią prymitywna siła. Wojsko radzieckie porusza się swobodnie po drogach, rekwirując prowiant, na szczytach władzy trwa walka między różnymi frakcjami bezpieki, na wsiach chłopi dokonują pogromów, zastraszają tych, którzy pomagali Żydom albo współpracowali z bezpieką, wojsko ludowe idzie ręka w rękę z szabrownikami, AK-owcy w imię walki z komuną mordują Żydów. Nawet trupy w Auschwitz nie zaznają spokoju, bo chłopi rozkopują doły w poszukiwaniu złotych zębów. Byli więźniowie dokonują samosądów na byłych strażnikach, wojsko wyłapuje AK-owców, a na postojach wszyscy zgodnie gwałcą bezbronne kobiety. Tak właśnie, zdaniem Świerczka, wygląda świat po wojnie, tak rozpoczyna się świetlana przyszłość i era pokoju. W tej rzeczywistości bohaterem staje się więc człowiek, który morduje szybciej niż chłopi i czerwonoarmiści, kto rozumie przemoc i potrafi się nią posługiwać. Ci bowiem, którzy mają wyrzuty sumienia, którzy wierzą w wartość pokoju i porozumienia, skazani są na porażkę.
W Dybuku powracają wątki i rozwiązania fabularne, które już znamy z poprzedniej powieści Świerczka – znów pojawia się ekipa bohaterów-zabijaków, postaci niejednoznacznych moralnie, ruszających w pościg, popadających z jednej awantury w drugą. Powraca też motyw potwora, niejednoznaczne rozwiązanie intrygi, pesymistyczne zakończenie (Kielce 1946).
Dybuk to powieść dobra, wciągająca, łatwa w lekturze, z szybkimi, błyskotliwymi dialogami, pokazująca prymitywny świat męskiej siły i wojny. Lepsza niż sensacyjno-horrorowe lektury, choć operująca ich konwencjami. Jednocześnie wydaje się mniej dopracowana niż debiut. Świerczek ma głowę do wymyślania intrygi, czasem tylko grzęźnie w jakiś patetyczno-ckliwych zdaniach (a może to moje przeczulenie, bo patosu organicznie nie znoszę). Doskonale potrafi przygnębić swoją wizją końca świata i końca wojny, wiarą w niskie instynkty i złe zakończenia.
A ponieważ to dobra powieść, przykro będzie obserwować jej niebyt we współczesnym życiu literackim, wynikający z faktu, że wydało ją małe, debiutujące wydawnictwo, nie mające przetartych szlaków do redakcji dużych pism i portali.
Jak na razie pojawiło się tylko kilka recenzji na jej temat, wszystkie na portalach historycznych, które zawsze robią książce krzywdę – bo autorzy nie potrafią ani czytać literatury (tylko węszą, czy to prawda, czy nie), ani nie potrafią pisać po polsku. Zatem – blogerzy-krytycy, do roboty.