Wojna domowa

Anna Kłys, Brudne serca. Jak zafałszowaliśmy historię chłopców z lasu i ubeków
Wielka Litera 2014
Nie znoszę pisać w tekstach o osobistych odczuciach, zwierzać się z krytycznych dylematów, ale właśnie taką strategię wymusza na mnie książka Anny Kłys. Nie wiem, co o niej sądzić – tzn. wiem, że mi się nie podoba, że jest nieznośna w swej histerii, w rozedrganiu emocjonalnym, patosie. Że nie ma w niej spójnej refleksji, a cały materiał rozlewa się i rozpada. Ale jednocześnie uważam, że ta książka ma w sobie miejsca genialne, że trzeba ją przeczytać choćby po to, żeby się z taką opowieścią zupełnie nie zgodzić.

Przede wszystkim – to nie jest książka historyczna: wątek konfliktu politycznego z lat 1945-1949, krwawej walki między AK a UB stanowi tu jedynie wąski fragment. Kłys opowiada historię wojny domowej z końca lat 40. na podstawie losów dwóch tylko postaci: Stanisława Cichoszewskiego (akowca) i Jana Młynarka (egzekutora z UB). Spotykają się ze sobą tylko raz: gdy jeden z nich wykonuje na drugim egzekucję. Ale Kłys pokazuje, że ich wybór dróg życiowych był w gruncie rzeczy przypadkowy, że żaden z nich, przyłączając się do swojej organizacji, nie miał żadnej świadomości politycznej, obaj za to byli młodzi, biedni i chcieli sobie zagwarantować jakąś przyszłość.

Kłys pisze tutaj zupełnie na przekór tradycyjnym narracjom historycznym: odrzuca perspektywę makrohistorii i historii politycznej, nie interesuje jej ani konferencja w Jałcie, ani proces szesnastu. Skupia się za to na skali mikro, cytuje fragmenty dzienników, najczęściej kupowanych gazet, repertuar kin z 1946 roku, podaje ceny mięsa i  chleba i zderza je z wynagrodzeniem, jakie otrzymywał za godzinę przeciętny pracownik. W swoim śledztwie jest drobiazgowa, konkretna, potrafi dotrzeć do bardzo szczegółowych informacji, udaje jej się precyzyjnie pokazać pewien horyzont myślowy tamtej epoki. Kłys, przeciwnie też do historyków z lat 90., schodzi na poziom chłopo-robotników, koncentruje się na losie mas, na ich światopoglądzie, próbuje zrekonstruować ich lęki, obawy, system wartości. To nie jest historia o przywódcach AK i szefach UB, to jest opowieść o ostatnich w szeregu. Cichoszewski, choć otrzymuje karę śmierci za działalność w lesie, do oddziału AK należał ledwie 24 godziny. Młynarczyk-kat pięć razy prosi o zwolnienie ze służby w UB, nigdy nie otrzymuje awansu.

Autorka, odchodząc daleko od narracji obiektywizującej i chłodnej, popada w jej przeciwieństwo, uderza w nieznośne wysokie tony, dramatyzuje, wyklina i  przeklina. Jej relacja o egzekucji Cichoszewskiego kończy się odautorskim wtrętem:

I nawet gdybym weszła teraz na najwyższy dach i krzyczała, aż do popękania naczyń krwionośnych: „TO NIE MA SENSU! Ten pieprzony kraj ma dopiero rok! Do czerwca 1989 roku muszą minąć jeszcze czterdzieści trzy lata! Nie macie szans. I jeden i drugi przegra, przewali, przepierdoli swoje życie. Więc dajcie spokój i idźcie na wódkę, na tańce, na grzyby – tylko nie róbcie sobie krzywdy!”, nikt by mnie nie usłyszał, a jeśli nawet nikt by mi nie uwierzył.
Rozumiem, że obiektywny ton Friszkego czy Paczkowskiego męczy, że można nie wierzyć w ich wyobrażenie zdarzeń Kłys zmęczona jest narracjami o historii, ona chce mówić o człowieku, który w historię zostaje wrzucony i nie ma żadnych narzędzi, by zrozumieć otaczającą go rzeczywistość. Taka maniera – wywalanie na wierzch własnych emocji – nawet nie tyle mnie nie przekonuje, co wręcz odrzuca,. Kłys chce pokazać los tych chłopaków z lat 40. w całej ich nagości, beznadziei, dramatyzmie. Osiąga jednak efekt odwrotny od zamierzonego, bo w końcu ile można słuchać zawodzenia płaczki egipskiej? Uderzanie w same li tylko emocje budzi patos, a ten buduje ścianę między bohaterem a czytelnikiem. Nie słyszę głosu Cichoszewskiego, który autorka mi podsuwa, bo ona sama zagłusza go swoim lamentem.

Wątek Cichoszewskiego i Młynarka stanowi tylko jeden z elementów wielkiej moralizatorskiej opowieści. Bo Kłys moralizuje, chce opowiadać o dobru i złu, nie tylko o AK i UB, ale też o wypędzeniu Niemców, o przesiedlaniu Polaków z Kresów na Ziemie Odzyskane, o powojennej nienawiści do volksdeutschów, chęci zemsty na „niemcach”, fali gwałtów i kradzieży, jaka przetoczyła się przez Polskę wraz z przemarszem Armii Czerwonej, później płynnie wchodzi w lata 60. i 70. Brudne serca to zatem reportaż totalny, choć właściwie nie rozumiem, dlaczego autorka nie ucięła w pewnym miejscu swej opowieści. ła jednak własnego toku skojarzeniowego. 

Sprawdzając w wyszukiwarce kolejne nazwiska swoich bohaterów, Kłys odkrywa, że jej ojciec był przez wiele lat pracownikiem UB. Nie żadnym tajnym współpracownikiem i donosicielem, ale przykładnym urzędnikiem resortu, który codziennie rozpracowywał przeciwników systemu. I o ile do tej pory poruszaliśmy się na wysokich tonach, to w drugiej części szał retoryczny ogarniający autorkę nie ma już granic. Rozumiem też, że tej książki nie dało się inaczej napisać, że odkrycie udziału własnego ojca w utrwalaniu systemu komunistycznego to dla Kłys prawdziwy, głęboki dramat. Jednakże namotanie tych wszystkich wątków, dodawanie kolejnych bohaterów, kolejne dygresje sprawiają, że czytelnik powoli obojętnieje na to stężenie dramatyzmu.  

I taki właśnie mam kłopot z Kłys, zgadzam się z nią ideologicznie, szalenie współczuję jej prywatnego odkrycia, wyparcia się przez najbliższych za to, że próbowała poznać motywacje ojca. Fascynuje mnie jej opowieść o Cichoszewskim i Młynarku jako pewnych symbolach, ale jednocześnie kompletnie mnie nie wzrusza jej histeryczny płacz nad historią Polski.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *