Tłumacz – to brzmi dumnie? Kwestionariusz tłumaczy – Monika Muskała

Metryczka:

1.         Od ilu lat tłumaczę?

Nie da się ukryć: od trzydziestu.

2.         Czy to moja główna praca i źródło dochodu?

Różnie to bywa, ale przeważnie tak. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych pracowałam jako korespondentka z Austrii dla Gazety Wyborczej i polskiej sekcji Radia BBC. Przez kilka ostatnich lat byłam wykładowczynią w Szkole Filmowej w Łodzi, gdzie prowadziłam zajęcia z improwizacji. Piszę sztuki teatralne ze swoją siostrą, Gabrielą Muskałą. Zrealizowałam kilka filmów dokumentalnych z Andreasem Horvathem, moim mężem. Napisałam libretto musicalu z Januszem Margańskim. Publikowałam recenzje, artykuły, portrety, wywiady, eseje w polskich i zagranicznych czasopismach literackich i teatralnych. Część z nich ukazała się w mojej książce „Między `Placem Bohaterów` a `Rechnitz`. Austriackie rozliczenia” wydanej przez HaArt (2016).

Kwestionariusz:

1.         Swoją pierwszą książkę przełożyłam…

Pod koniec studiów, w 1989 roku. „Przekwitający mak” Josefa Gabriela, dziennik intymny mężczyzny, którego przyjaciel zachorował na AIDS. To była sensacja wydawnicza w Niemczech, książkę w odcinkach drukował tygodnik „Stern”. W Polsce wydało ją Wydawnictwo Dolnośląskie (1990). Byłam dumna z pozytywnej recenzji przekładu w miesięczniku LGBT „Inaczej”. W postkomunistycznej, katolickiej Polsce takiej literatury nie było.

2.         Jak pracuję? W jakim rytmie?

Lubię mieć czas na przekład, są teksty, które trzeba wychodzić, nie da się ich wysiedzieć. Tłumaczę autorki i autorów, dla których znaczenie ma muzyczność języka, rytm. Z melodią języka Thomasa Bernharda czy Elfriede Jelinek trzeba się ponosić. Ale to wielka przyjemność i przywilej. Gdy mam umowę i termin, tłumaczę od rana do wieczora. Nie znam wolnych weekendów, wolne mam, jak uporam się z robotą. Przez 10 lat miałam psa, Kantora, on czuwał nad przestrzeganiem higieny pracy, wyprowadzał mnie na długie spacery. Narzucił pewien rytm, strukturę dnia – to dla pracoholiczki ważne. Pewne nawyki zostały mi do dziś.

3.         Autor, którego się boję…

Nudny, przewidywalny, traktujący język jednowymiarowo, autor, który uwięzi mnie w swoim marnym tekście na długie tygodnie albo miesiące. Na szczęście mogę wybierać. Nie zawsze tak było.

Trudnych pisarzy nigdy się nie bałam. Od samego początku rzucałam się na głęboką wodę. „Prezydentki” Wernera Schwaba przetłumaczyłam bez umowy, gdy byłam niedoświadczoną tłumaczką. Zakochałam się w tej sztuce, chciałam jej sprostać.

4.         Pozycja tłumacza w Polsce jest…

Słaba. Szanowane wydawnictwa płacą za arkusz przekładu (ok. 22 strony) tyle co 20 lat temu, czyli 500-600 zł. Trzeba naprawdę kochać literaturę, by poświęcać zdrowie za takie pieniądze. Wysiłek jest niewspółmierny. Spędzamy życie za biurkiem (nawet jeśli to i owo uda nam się „wychodzić” na spacerach), z nosem w książkach, wpatrując się w ekran, uprawiamy niezdrowy tryb życia. Pracujemy na umowę o dzieło i jeśli nie mamy etatu na uniwersytecie, w szkole, w redakcji – to nie ma co liczyć na emeryturę. Mam wrażenie, że dzięki działalności STL w ostatnich latach przynajmniej zaczęto nas dostrzegać. Redakcje wymieniają nazwiska tłumaczy w omówieniach ksiażek, festiwal „Odnalezione w tłumaczeniu” wydobył nas z niebytu, postawił na scenie, wręczył mikrofon. I okazało się, że mnóstwo ludzi interesuje się naszą pracą. Jesteśmy przeważnie wariatami zakochanymi w literaturze, dlatego zajmujemy się tym, czym się zajmujemy, za marne pieniądze, zanurzamy się w tekstach na długie miesiące i znacznie więcej dostrzegamy w nich niż przeciętny czytelnik, czy nawet krytyk, którego podejście jest bardziej teoretyczne. Z naszych romansów z książkami wiele się można dowiedzieć.

Ta działalność STL, wyciągniecie tłumaczy zza biurek i oddanie im głosu, na pewno przyczyniła się do zmiany świadomości. Bardzo tego brakowało. W Austrii, gdzie mieszkam uczestniczyłam w działalności odpowiednika STL – Übersetzergemeinschaft.

5.         Do jakiego stopnia przekład uruchamia nowe możliwości polszczyzny?

Wybierając autorów, którzy w języku niemieckim stworzyli niepowtarzalny styl, czy język – jak np. Schwabdeutsch tłumaczonego przeze mnie Wernera Schwaba – nie miałam w polszczyźnie wzorców, do których mogłabym się odwołać. Musiałam przejąć metodę Schwaba czy Jelinek i wyczyniać w swoim języku podobne rzeczy, na jakie oni sobie pozwalają w swoim. W przypadku takich autorów przekład musi być kreacją. To oznacza rozciąganie granic języka, granic polszczyzny – choć szczerze mówiąc nie wierzę w istnienie granic, język potrafi więcej niż nam się wydaje. Gdy uwierzę w istnienie granic, przestanę tłumaczyć.

6.         Jak to jest być tłumaczem z mniejszego języka w Polsce? Czy język niemiecki to język mniejszy?

Zdecydowanie nie. To język ojczysty około stu milionów ludzi na świecie, dla kolejnych osiemdziesięciu milionów to drugi język. W Unii Europejskiej niemieckim posługuje się największa grupa ludzi. To język urzędowy w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, ale i w Liechtensteinie, Luxemburgu, Belgii. To także język mniejszości w wielu krajach, mówi się nim w Alzacji, w Tyrolu Poludniowym czy na Opolszczyźnie. Niemiecki jest jednym z najważniejszych języków, które tworzyły kulturę europejską. Inna rzecz, że tłumaczę przeważnie austriackich autorów, posługujących się austriacką odmianą Hochdeutsch i ostentacyjnie czerpiących z austriackiej tradycji językowej, więc czasem zapominam, że to język Lutra, Goethego i Manna.

7.         Tłumaczowi nie wolno…

Tracić swobody.

8.         Jaka jest rola tłumacza wobec przekładanego tekstu?

Twórcza. Tłumacz nie jest wyrobnikiem, tylko artystą.

9.         W przekładach innych szukam…

Dobrej literatury. Nie grzebię w cudzych tłumaczeniach, by wyłapać potknięcia. Książki niemieckojęzyczne czytam przeważnie w oryginale. A przekłady z innych języków? Owszem, wyczulenie zawodowe sprawia, że zwracam uwagę na język i czasem słyszę, że przekład zgrzyta. Ale szukam przyjemności, chcę by książka mnie wciągnęła, uwiodła.

10.       W tłumaczeniu najbardziej nie lubię…

Korekty po latach przed wznowieniem, ponownego zagrzebywania się w tekście dawno już przełożonym, jakby nieswoim już, obcym, roztrząsania zapomnianych dylematów, przedzierania się przez etymologię, związki frazeologiczne, by ostatecznie odkryć własne ślady na zarośniętych ścieżkach i stwierdzić, że dotarło się w to samo miejsce, co kiedyś.

Monika Muskała – tłumaczka, dramatopisarka, eseistka, dokumentalistka. Tłumaczyła Thomasa Bernharda, Wernera Schwaba, Heinera Müllera, Franka Wedekinda, Ödöna von Horvatha. Za esej „Między Placem Bohaterów a Rechnitz. Austriackie rozliczenia” (Ha!Art, 2016) otrzymała Górnośląską Nagrodę Literacką Juliusz i nagrodę „Literatury na Świecie”. Książka była również nominowana do Nagrody Nike i Nagrody Literackiej Gdynia.

Cykl powstaje pod patronatem Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *