Tag: opowiadania

  • Nowy patronat Książek na ostro

    Nowy patronat Książek na ostro

    W sierpniu ukazuje się zbiór opowiadań Billa Gastona – kanadyjskiego prozaika. To jest książka zakręcona jak korek od butelki. Bardzo śmieszne opowiadania z dna rozpaczy. Gdyby można było odwrócić takie chamskie, szowinistyczne powiedzenie, napisałabym, że Bill Gaston to Alice Munro w spodniach, druga, męska twarz kanadyjskiej literatury. Brzmi dość absurdalnie? To dobrze, bo dokładnie takie są opowiadania Gastona.

     Wszystko tu jest lekko szurnięte, ale też śmiertelnie poważne. Gdyby dało się połączyć w jedno Monty’ego Pythona, Leonarda Cohena i Malcolma Lowry’ego, to otrzymalibyśmy właśnie opowiadania Billa Gastona.

    Gaston pisze z kpiną i serio, hiperrealistycznie i zarazem wybitnie niepoważnie. Paćka i rysuje precyzyjnie. Ostro, bezpardonowo wchodzi w układy rodzinne, relacje społeczne, choroby, życie literackie i świat przyrody. Prześlizguje się pomiędzy tematami, łącząc je w zaskakujące teksty. Umacnia i rozbija etos mieszczański, wyszydza ambicje swych bohaterów, wdziera się w ich marzenia i jednocześnie traktuje ich z najwyższą czułością.

    To książka ciekawa z jeszcze jednego powodu, została przełożona na polski przez dwoje tłumaczy: Kaję Gucio i Krzysztofa Majera, ale nie jest to przekład konkretnego tytułu, a autorski wybór Majera, przejrzany przez autora, takiej kompilacji opowiadań Gastona nie ma w żadnym innym języku. Byłaby to prawdziwa perła wydawnicza, gdyby dało się tak napisać o kostropatych opowiadaniach.

  • Pusta miska

    Pusta miska

    Opowiadanie Roupenian, opublikowane w „New Yorkerze”, przeczytało 2 miliony osób. Serdecznie współczuję tym wszystkim, którzy sięgnęli po cały zbiór.

    Kristen Roupenian, Kociarz, Muza 2019

    Przekł. Magdalena Sommer

    W przypadku Kociarza działa ta sama zasada, co w przypadku opowiadań Machado (wydanych przez Agorę w 2018 roku). Zbieramy w jednym tomie teksty poświęcone bieżącym, gorącym tematom ze sfery relacji seksualnych, zachowań społecznych i gender. Roupenian gra tu jednak ciągle na tej samej nucie, no i nie jest to Mozart. Po pierwsze, zestaw tematów najmodniejszych powinien wymuszać sięganie po ciekawszą formę literacką. Tutaj tymczasem autorka rozwija cały czas ten sam koncept odwrócenia relacji siły: w większości opowiadań to kobiet tłamsi mężczyznę. Za pierwszym i drugim razem taki tekst jest ciekawy, za piątym staje się męczący. Po drugie zaś, gdy autorka sięga po najgorętszy zestaw problemów, podejrzewam ją o brak autentyczności, rodzaj literackiego wyrachowania, łatwiej przecież w takiej sytuacji o rozgłos. Tutaj to nie tekst rozpoczyna dyskusję, ale wykorzystuje popularność pewnych wątków: #metoo, gwałt, mobbing, pedofilia, perwersje i gry erotyczne. Szkoda, że za wiedzą na temat mechanizmów rządzących rynkiem wydawniczym nie podąża wiedza o tym, jak pisać dobrze.

    W opowiadaniach Roupenian akcja rozgrywa się w planie psychologicznym, ich osią dramatyczną jest relacja między postaciami, emocjonalne uwikłania, konflikty wewnętrzne. Należy jednak podkreślić, że Roupenian nie adresuje swoich tekstów do czytelnika o wysokich kompetencjach kulturalnych, szuka odbiorcy popularnego. Wybiera zatem dość skomplikowane chwyty i rozwiązania kompozycyjne, ale realizuje je w przystępny sposób. Tak dzieje się w opowiadaniu Look at your game, girl, w którym autorka przedstawia 12-latkę, którą w parku zaczepia pedofil. Akcja skupiona jest na ich rozmowie, na tym, co widzi czytelnik, a czego nie dostrzega bohaterka – czyli właśnie na próbach uwiedzenia, zaprzyjaźnienia, zjednania dziewczynki. Rozmowa ta jest przerażająca, czytelnik wie, do czego zmierza dorosły mężczyzna, ale chodzi też o poziom wypowiedziany tej rozmowy: pedofil przekonuje dziewczynkę, żeby posłuchała piosenek Charlesa Mansona, przedstawia jako kogoś godnego naśladowania. Gdy mała pyta w domu, kim jest Manson, rodzice odmawiają rozmowy, uznając, że takie rzeczy nie powinny jej interesować. W tytułowym Kociarzu akcja opiera się na relacjonowaniu przemyśleń 20-letniej bohaterki, wdającej się w internetowy flirt ze starszym mężczyzną. Narratorka skupia się na jej przemyśleniach, sądach, analizuje zachwyt dziewczyny, by zaraz potem opowiadać o jej zwątpieniu. Scena seksu stanowi clou tego opowiadania i pokazuje też ważną cechę pisarstwa Roupenian: odbieganie od schematów, granie z potocznymi wyobrażeniami i schematami fabularnymi (ale to jest gra prowadzona z finezją młota Thora). W Kociarzu chodzi bowiem o to, że Margot w czasie randki traci zupełnie sympatię do swego partnera, przestaje go lubić, nie ma już żadnego zachwytu. Idzie z nim jednak do łóżka, bo nie chce, żeby on pomyślał, że jest zmienna, oziębła i humorzasta. Ta huśtawka nastrojów trwa nawet w czasie seksu, narratorka opowiada o dwóch płaszczyznach: nieporadnych zabiegach erotycznych (a te budzą śmiech, to satyra) oraz wątpliwościach Margot, która zmusza się do seksu (tu mamy dramat, jakieś dziwne odwrócenie porządku). Roupenian idzie zatem na przekór oczekiwaniom czytelniczym, normom społecznym: w ostatnim opowiadaniu Fatalnym nawyku tematyzuje molestowanie seksualne w pracy, nie jest to jednak kolejne opowiadanie o ofierze, ponieważ prześladowana przez biurowego drapieżnika dziewczyna ma problem z przemocą, marzy sama o tym, żeby zrobić mu krzywdę, ugryźć go do krwi, zranić. W czasie ostatecznej konfrontacji to ona w końcu (przyparta do ściany) staje się agresorem, zdobywa jednak sympatię innych kobiet, składa skargę na mężczyznę, słowem zwycięża. Zmienia potem pracę i sama staje się drapieżnikiem, przyciąga uwagę mężczyzn skłonnych do molestowania, przeciwko nim kieruje swoje przemocowe tendencje, a potem składa skargę na molestowanie, co potwierdzają inne wykorzystane przez nich kobiety. Ten sam pomysł autorka wykorzystuje w Lustrze, wiadrze i starej kości cały pomysł opiera się na odwróceniu porządku płci: u Roupenian to kobieta często jest stroną dominującą, atakującą, skłonną do przemocy. Autorka z premedytacją albo zaciera łatwe podziały na ofiarę i drapieżnika, albo je odwraca, albo też pokazuje jakiś rodzaj gry, w którym wikłają się obie strony – w Niedobrym chłopcu para kochanków w grę erotyczną opartą na stałym upokarzaniu wciąga swego przyjaciela, który niedawno rozstał się z dziewczyną. Całe to opowiadania stanowi bardzo mocne otwarcie tomu, bo Roupenian najpierw opisuje rozkręcanie się tej relacji, by w końcu pokazać scenę gwałtu i zabójstwa.

    Wbrew szumowi, jaki ta książka wywołuje w USA, Roupenian wydaje mi się  gorszą wersją Alice Munro –  mniej dopieszczoną językowo i kompozycyjnie, ale też mniej udaną jeśli chodzi o świadomość świata i ostrość sądów. Podobnie jak u Munro próbuje ona przedstawić mocną kobiecość, wyzwolenie obyczajowe (pojmowane jako odwaga do mówienia o pewnych problemach społecznych). Gdybym miała znaleźć w Polsce autorkę poruszającą podobne tematy, ale ze dwa-trzy piętra wyżej, byłaby to Inga Iwasiów i jej książka W powietrzu ze względu na rzeczowe, bezpruderyjne, a jednocześnie refleksyjne podejście do spraw seksualnych – Roupenian nie pisze opowiadań erotycznych, ale we wszystkich ciało, napięcie, pożądanie jest obecne. Iwasiów potrafi ująć je tak, że nie mamy wrażenia skandalu, przełamywania tabu, ale wstęp do szerszej dyskusji.

    Zestaw tematów najmodniejszych powinien wymuszać sięganie po ciekawszą formę literacką. Tutaj tymczasem autorka rozwija cały czas ten sam koncept odwrócenia relacji siły: w większości opowiadań to kobiet tłamsi mężczyznę. Za pierwszym i drugim razem taki tekst jest ciekawy, za piątym staje się męczący. Po drugie zaś, gdy autorka sięga po najgorętszy zestaw problemów, podejrzewam ją o brak autentyczności, rodzaj literackiego wyrachowania, łatwiej przecież w takiej sytuacji o rozgłos. Szkoda, że za wiedzą na temat mechanizmów rządzących rynkiem wydawniczym nie podąża wiedza o tym, jak pisać dobrze.

  • Bogini bez majtek

    Bogini bez majtek

    Miała być wybitna proza kobieca, a jest tanie czytadło. Autorka szantażuje czytelniczki, bo porusza kwestie modne i głośne: kobieca emancypacja, seksualność. I trudno o tym napisać źle. Ale nie da się inaczej.

    Carmen Maria Machado, Jej ciało i inne strony

    Przeł. Dobromiła Jankowska

    Agora 2018

    Polskie życie wydawnicze jest chyba bardzo jałowe, skoro kolejną już średnią, popularną amerykańską prozę sprzedaje nam się jako arcydzieło. A tak pisze się o Machado: proza feministyczna, z pazurem, brutalna i naturalistyczna – to przymiotniki z tylko jednej recenzji. Pazur? Chyba taki z hybrydą, albo inny utemperowany pazur żelowy.

    Wszystkie opowiadania oparła Machado na tym samym pomyśle odwlekanej tajemnicy, sekretu, który jest nam sugerowany, późno lub wcale ujawniony. To jest, jak sądzę, sprawdzony przepis creative writing na stworzenie wrażenia komplikacji, literackiej misternej formy. Do tego zaś Machado, nauczycielka z takich właśnie kursów, dorzuca nam garść tematów modnych, ważnych i politycznie słusznych, które wszystkie feministki niosą na ustach: gwałt, prawo do decydowania o własnym ciele, inicjacja seksualna nastolatki, szansa na rozwój osobisty kobiety w wieku średnim, kompleksy, relacje z dziećmi, akceptacja ciała, walka o pozycję w życiu społecznym, odkrywanie własnej tożsamości, seksualna otwartość, zrównanie w prawach do seksu mężczyzn i kobiet. Związuje tym samym ręce potencjalnej krytyce, bo nie sposób nie zgodzić się z jej hasłami, odmówić im słuszności. Tylko że opakowano je w toporną formę literacką, która zubaża także refleksję nad wszystkimi powyższymi zagadnieniami. Machado powtarza schematy narracyjne sprzed 40 lat, jakby powieść postmodernistyczna była gatunkiem nowym i eksperymentalnym. Także na poziomie polityczności Jej ciało i inne strony nie wychodzi poza banał, oklepaną tezę. W opowiadaniu Mężowski szew, tak bardzo chwalonym,  chodzi o prawo kobiety do decydowania o sobie, przedstawiane tutaj symbolicznie pod postacią zawiązanej na szyi wstążki. Jej chłopak, późniejszy mąż, nie ma prawa jej dotknąć i dopóki przestrzega zakazu, ich seks, związek, wspólny świat doskonale się układają. W chwili gdy jednak sięga po wstążkę, relacja się psuje, bo mężczyzna odmawia kobiecie prawa do odrębności. Jej ciało zamienia się w ciało lalki. Tej wstążce odpowiada szew założony po porodzie, ma on zwęzić pochwę, o jego dołożenie prosi mąż. Machado mówi zatem, że ciało kobiece poddawane jest ciągłej opresji, ingerencji, ma odsłaniać się i zmieniać, ale tylko w taki sposób, jakiego zażyczy sobie mężczyzna.

    Podobnie prosta teza stoi za opowiadaniem pt. Inwentarz, w który Margaret Atwood krzyżuje się z Cormakiem McCarthym. Narratorka opowiada o swoim życiu poprzez wyliczenie kolejnych kochanków obojga płci oraz charakterystykę wspólnego seksu, ich temperamentów, potrzeb i oczekiwań. Widzimy kobietę stopniowo wybijającą się na niepodległość, wyzwoloną, świadomą potrzeb ciała, gotową zaspokajać potrzeby fizyczne bez emocjonalnej więzi. W tle zaś rozwija się zaraza, wielka wyniszczająca ludzkość epidemia, która stopniowo dosięga domu narratorki.

    W opowiadaniu o urodzie i jej braku, pięknie fizycznym i trudnych relacjach z córką, pisze Machado, używając infantylnych fraz, tak często przypisywanych słabej prozie kobiecej. I nie mam wrażenia, żeby tutaj przezwyciężała ten stereotyp:

    – Tak – mówi pierwsza siostra. – Moja radość tańczyła po domu jako dziecko, a ja tańczyłam z nią. Niemal rozbiłyśmy wtedy dwa wazony!

    – Tak – mówi druga siostra. – Uwolniłam swoje wewnętrzne piękno, które wylegiwało się w kałużach światła niczym prężący się kot.

    Nie mogę podarować Machado tego banału, jakim operuje, tworząc dość toporne i ilustracyjne historie na poziomie „Wysokich Obcasów”, a nie wybitnej prozy artystycznej. To, co jednak mnie się wydaje obsuwą, słabością tego zbioru, w istocie jest chyba zamierzeniem autorki. Kogo przecież interesuje ambitna powieść, skoro można sprzedać kilka prostych opowiadań?

     

    Zdjęcie:  Zulmaury Saavedra on Unsplash

  • Noś zawsze białe rękawiczki, czyli o opowiadaniach Alice Munro

    W ciągu ostatnich 3 lat wydano w Polsce prawie wszystkie książki Alice Munro, w ciągu ostatnich kilku miesięcy każde szanujące się pismo opublikowało o niej teksty. Sądzę jednak, że rację ma Ignacy Karpowicz, gdy pisze[1], że pełna zachwytów charakterystyka jej świata i  wyliczanie zalet stylu wcale nie oddają urody jej prozy. Alice Munro pisze tak dobrze, że o niej pisze się trudno. Ani feminizm, ani nawet autotematyzm nie wyczerpują tematów ważnych dla Munro, drążenie zaś z uporem tych dwóch wątków w jej twórczości sprawia, że odsyła się autorkę do nisz: feministycznej albo literaturoznawczej. Tymczasem mamy do czynienia ze zjawiskiem niezwykłym: ta autorka fantastycznie prostym stylem opowiada o tym, o czym zupełnie inaczej pisali wcześniej Tołstoj, Sartre, Nabokov i Roth: o miłości, wierności, zdradzie, psychicznym i fizycznym dojrzewaniu, o potrzebie zaspokojenia i pustce, jakiej seks nie jest w stanie zapełnić, o perwersji, której źródło tkwi w nudzie i rutynie, o samotności, poczuciu winy, poświęceniu i wyzwalającym czasem egoizmie. Kobieta jest u niej człowiekiem i jej doświadczenia mają charakter uniwersalny.

    Polskiemu czytelnikowi, którego horyzont ciągle ustalany jest przez zdarzenia historyczne, sposób, w jaki Munro mówi o historii, musi wydać się egzotyczny. Kanadyjska perspektywa zmienia zupełnie wyobrażenie przeszłości, przepływu dziejów: nie mamy tu bowiem do czynienia z rytmem znanym Europie – krótkimi okresami spokoju przerywanymi dramatycznymi zmianami, ostrym wojennym cięciem. Zdaje się, że w Kanadzie czas płynie inaczej, widać to wyraźnie w Widoku z Castle Rock, gdzie zdarzenia polityczne kształtują wyraźnie tylko europejski etap historii życia rodziny Munro. W 1818 roku trzy pokolenia Laidlawów decydują się opuścić Szkocję, pozostawiają za sobą biedę, krwawe wojny z Anglikami i masakry szkockich górali. Kończy się historia polityczna, rozpoczyna etap, w którym najważniejsze są zdarzenia z porządku gospodarczego i obyczajowego, gdzie nie ma rewolucji i przewrotów. Prowincja kanadyjska to przestrzeń paradoksu – uparte trwanie zderza się tu z ciągłą, niedostrzegalną, powolnie dokonującą się przemianą. Stodoły stoją na swoim miejscu przez osiemdziesiąt lat, budynki drewniane zastępuje się murowanymi, ale stawia ciągle na tych samych fundamentach. Perspektywa kanadyjska wydaje się więc powolniejsza, nie ma tu właściwych dla Europy ostrych cięć. II wojna światowa pojawia się tu jako odległe echo, egzotyka, o której czyta się w gazetach. Konsekwencją wojny, dostrzegalną z perspektywy młodej dziewczyny, jest dziwna cisza wiosną na polach: nie ma traktorów, ani paliwa do nich, bo produkcja przemysłowa nie zdążyła się przeorganizować po wysiłku wojennym. Do wiosennego siewu używa się więc koni, co przypomina pracę pionierów sprzed stu lat. W latach 60. Kanadyjczycy żyją ciągle poza głównym nurtem historii: jeden z najważniejszych politycznych sporów doby zimnej wojny, spór Kennedy’ego z Nixonem zostaje przez pewnego lekarza podsumowany: To tylko dwóch Amerykanów.

    Europejski etap życia rodu to opowieść o dziwakach i odmieńcach, pijakach i jasnowidzach.  Jednym z bohaterów kroniki Munro staje się jej prapradziad z końca XVIII wieku, Will O’Phaup, przemytnik, który w nocy ucieka przed duchami, wróżkami i elfami. Na amerykańskiej ziemi takie awantury są już niemożliwe: tutaj człowiek staje oko w oko z przyrodą. Amerykańscy Laidlawowie są małomówni, bardzo pracowici i niezwykle oszczędni. Piją wodę zamiast herbaty i ten zwyczaj spełnia funkcję synekdochiczną, doskonale charakteryzuje właściwą wszystkich postaciom niechęć do zbytków i surowość obyczajów. Nie ma różnicy, czy Munro opisuje swoich przodków z połowy XIX wieku, czy bohaterów z lat 50. XX wieku − wszyscy oni wierzą w kult pracy, czystość, oszczędność.

     Właśnie od tej podstawy odbija się Alice Munro – pisze ze środka zmiany obyczajowej, powolnego przekształcania się norm. W jednym z opowiadań kobiety rozmawiają o tajemniczych tabletkach, które zapisują niektórzy lekarze, a które użyte z powodów zdrowotnych mogą uregulować kobiece dolegliwości. Zastosowane jednak dla przyjemności, przynoszą chorobę i zanik płodności. Mowa oczywiście o pigułkach antykoncepcyjnych, o których wiedza w latach 50. przekazywana jest tylko w intymnych, prywatnych rozmowach. Jednak już w opowiadaniu Dzieci zostają bohaterka mówi mężowi, że musi wziąć samochód, by jechać do apteki i zrealizować receptę. W którymś momencie przestaje więc to być mit, pigułka pojawia się jako symbol swobody, uwolnienia kobiecego ciała, świadomego planowania rodziny. W opowiadaniach Munro zderza się zatem świat z ducha protestancki, surowy ze światem nowym. Historia polityczna to historia mężczyzn, przestrzeń odległa i nieznacząca. Historia medycyny, historia gospodarcza – to już przestrzeń kobiet, bo wpływa na ich życie bezpośrednio. Jest to jednak często przestrzeń tajemnicy, grzechu, plotki: w opowiadaniu Przed zmianącentrum świata staje się dom lekarza przeprowadzającego pokątne aborcje. Z jednej strony jego działanie jest obrzydliwe, grzeszne, z drugiej stanowi dla wielu kobiet jedyny ratunek, o czym świadczy rozpacz, z jaką reagują, gdy próbują się umówić na wizytę, a dowiadują się o śmierci lekarza. Cel kobiet z tego opowiadania jest jeden – ocalenie twarzy, uchronienie życiowego status quo.

    W takiej właśnie przestrzeni funkcjonują bohaterki Munro – bibliotekarki, kasjerki, sprzedawczynie, gospodynie domowe, żony robotników i lekarzy, pracownice poczty i szpitala. Zawsze skupione i introwertyczne, utalentowane, z jakimś celem poza prowadzeniem domu – taka jest właśnie „mała żoneczka” z opowiadania Cortes Island, która przez pierwsze lata swojego małżeństwa próbuje pisać. Ukrywa to przede wszystkimi, twierdząc, że pisze listy do domu i robi to w zwykłym zeszycie ze względu na jego niski koszt. Choć nurtuje je jakaś bliżej nie zwerbalizowana potrzeba posiadania w życiu pewnego naddatku, to jednocześnie rzadko łamią one konwenanse, by tę potrzebę zaspokoić. W tym sensie Munro nie jest feministką – jej bohaterki walczą bowiem zawsze o własne szczęście, własne życie. Nie mają w sobie nic ze społecznic i rewolucjonistek, pragnących dać wolność całego rodzajowi żeńskiemu. W drodze do szczęścia poświęcają własne rodziny, często dzieci, wybierają życie w samotności – bo jest ona łatwiejsza. Tak dzieje się z bohaterką Pokrzyw, która odchodzi od męża, bo wspólne życie jest nie do zniesienia, ale jednocześnie nie ma odwagi walczyć o dzieci. Biernie przygląda się więc temu, jak ojciec przeciąga córki na swoją stronę.

    Wydaje się, że zasadniczą cechą wspólną dla postaci Munro jest właśnie to pragnienie zaznania czegoś więcej, prawdziwego przeżycia własnej egzystencji. To jest powód, dla którego podejmują pracę i zdradzają: zabija je rutyna, dom, stała i samotna troska o dzieci. Nie jest to jednak tutaj pragnienie wyłącznie kobiet – mężczyźni także stają się więźniami we własnym życiu, związani krawatami, podlegający przełożonym, zmuszeni do zapewnienia rodzinie utrzymania. Każdy jest niewolnikiem własnego życia, roli, którą przyszło mu spełniać – zdaje się mówić Munro. Młoda kasjerka z kina, tytułowa bohaterka opowiadania Queenie, uwalnia się z roli niekochanej córki, uciekając z domu z wdowcem-sąsiadem. On zaś próbuje przełamać „gębę” źle zarabiającego muzyka z podrzędnych restauracji, pomiatając młodą żoną. Ten ciąg wyliczeń można by rozwijać właściwie w nieskończoność, bo każda z postaci Munro chce wyjść poza swoją rolę, przez chwilę być kimś innym. Pragnienie to zaś łączy się zaś z egzystencjalną potrzebą życia pełnią życia, zaznawania. Portretowane przez Munro młode dziewczęta marzą o własnych rodzinach, o tym, bo to one mogły decydować, rozmyślają o seksie jako o doświadczeniu, które ktoś cały czas próbuje przed nimi ukrywać. Ich matki szukają prawdziwego życia w kolorowych magazynach, plotkach, romansach. Wszyscy bohaterowie są w gruncie rzeczy jak Meriel z Co się pamięta, która w czasie podróży do przyszywanej ciotki przeżywa klasyczne „one night stand”. Kocha męża i dzieci, których pierwszy raz pozostawia samych. Jednak już pierwszej nocy ląduje w łóżku z zupełnie obcym człowiekiem. Zdradzając, stara się zaspokoić pragnienie rozpoznania własnego życia, na chwilę wyrywa się spod rygorów i konwenansów.

    Takim synonimem uwięzienia przez normy społeczne jest przywołana w tytule fraza: Noś zawsze białe rękawiczki, którą wypowiada teściowa Meriel na stypie, zmuszając młodą kobietę, by w upale założyła krępujące, ale eleganckie rękawiczki. Metaforyka owej sceny wydaje się oczywista, znalazłaby się tu też pożywka dla zwolenników freudyzmu: matka męża przymusza dziewczynę do założenia czegoś białego, uruchamia się więc cały szereg skojarzeń z tłumieniem seksualności, wyparciem, przemocą, utratą władzy nad własnym ciałem, które zostaje zagrabione przez społeczeństwo reprezentowane przez starszą kobietę.
    Wielu krytyków podkreśla fantastyczną umiejętność Munro opisywania kobiet w każdym wieku z absolutnym weryzmem. Wydaje mi się jednak, że jej pazur, pewnego rodzaju przełamywanie konwencji widać najlepiej w tym opowiadaniach, które pokazują budzenie się dziewczęcej seksualności. Tematem przewijającym się stale w jej twórczości jest wrastanie w role społeczne. Munro stara się uchwycić te zjawiska, które sprawiają, że młode, zupełnie nieujarzmione dziewczyny, ujawniające to wszystko, co ich matki ukrywają, dają się wciągnąć w pewien schemat, pozwalają nałożyć sobie światopoglądowy gorset. Ida z „Żywotów dziewcząt i kobiet” jest właśnie taką młodą, nieokiełznaną panienką, której pragnienie buntu, zaznanie czegoś zakazanego prowadzą do spotkania z lokalnym dużo od niej starszym amantem. Ida i jej przyjaciółka Naomi kojarzą seks z przemocą, brutalnością, grzechem i gwałtem. Jednocześnie jednak cała ich uwaga jest skoncentrowana na sado-masochistycznych wyobrażeniach, nie rozmawiają o niczym innym: „był to ton wyuzdany, pogardliwy, przepełniony fanatyczną niemal ciekawością”. Ida nie potrafi sama poradzić sobie z własną budzącą się kobiecością – jej ciało już dojrzało, ale ona sama zachowuje się dziecinnie i tak jest też traktowana. Gdy pan Chamberlain w salonie rozpoczyna rozmowę o powojennym chaosie we Włoszech i mówi o dziewczętach sprzedawanych przez rodziny żołnierzom amerykańskim za chleb i konserwy, w Idzie budzi się seksualny niepokój, rodzaj erotycznego pobudzenia. Scena ta doskonale wpisuje się w jej wyobrażenie seksu jako gwałtu, a jednocześnie siebie ustawia ona jako przedmiot tej wymiany: „Przesunęłam dłońmi po biodrach osłoniętych chłodnym szlafrokiem. Gdybym urodziła się we Włoszech, moje ciało byłoby już zdatne do użycia, pokryte sińcami, doświadczone. Nie z mojej woli. Nagle opanowała mnie myśl o tym, że jestem bezwolną dziwką. Myśl kojąca, kusząca nieodwracalnością tej kondycji, nęcąca wyzuciem zarówno z tęsknot, jak i lęków”. Ida pragnie zaspokojenia, ale jednocześnie wie, że nie wolno mieć takich pragnień – stąd wyobrażenie przemocy, własnej bezwolności. Traktowana przedmiotowo przez świat dorosłych, rzutuje także tę pozycję na sferę seksualną. Munro mówi pełnym głosem, jak kształtuje się wyobraźnia seksualna dorastających dziewcząt, pisze nie tylko jednak o ich masochistycznej brutalności, ale także o uświadamianych potrzebach ciała. Jej bohaterki – o ile mają wiele zahamowań w sferze społecznej, o tyle nie mają jej w sferze seksualnej. Tylko dla dziewcząt przed inicjacją seks jest czymś z pogranicza sacrum i tabu. Potem staje się zwykłą fizyczną czynnością: „Przecież to nie jest procedura o ogromnej różnorodności, wbrew temu, co się nam wmawia. Skóra na skórze, ruchy, kontakt, wynik. Pauline nie należy do kobiet, od których trudno jest uzyskać wyniki. Brian je uzyskiwał. Uzyskiwałby je prawdopodobnie każdy, kto nie byłby skrajnie niewprawny czy moralnie odstręczający”.

    Karpowicz pisze (i tutaj także przyznać mu trzeba słuszność), że Alice Munro spotyka w publicznym dyskursie taki los, jakiego zaznaje Wisław Szymborska – dokonuje się jej upupienia i uproszczenia. Przedstawia się je obie jako wykształcone starsze panie, ale jednocześnie jakby bliskie i znajome, opisujące problemy nas wszystkich. Obie zostają zawłaszczone przez jakiś sentymentalno-familiarny dyskurs publiczny, który odbiera im zupełnie głębię i pazur, pokazując, że poruszają one treści bliskie każdej kobiecie, są głębokie, ale zarazem zrozumiałe. Przeciwko takiemu „ułatwianiu” pisarstwa Munro zwraca się część krytyki – polecić można tu przede wszystkim napisany rok temu artykuł Ingi Iwasiów w „Tygodniku Powszechnym”[2], wspomniany już tekst Ignacego Karpowicza czy esej Katarzyny Wajdy z „Nowej Dekady Krakowskiej”. Przecież Munro to nie jest Ficner-Ogonowska!  

    To, co ważne bowiem dla Munro, to fakt, że prostota jej stylu nie wynika bynajmniej z pragnienia zbliżenia się do czytelnika, ułatwienia mu odbioru. Munro – obiekt zachwytów sporej części publiczności z powodu swej skromności, stronienia od mediów i życia na prowincji – nie jest ani łatwa, ani prosta, nie ma w sobie nic ze zwykłego człowieka, nie pisze, by było nam miło, nie chce niczego popularyzować, nie chce niczego upiększać. Należy na nią patrzeć raczej jak na skandalistkę, pisarkę, która poświęciła sporą część życia, bo odciąć się od świata, osiąść w pustelni domu na prowincji, oczyścić swoją egzystencję ze zbędnych elementów, za jakie w pewnym momencie uważała własne dzieci. Wbrew temu, jak dziś jest portretowana, to nie jest ani miła kobieta, ani autorka-pocieszycielka.



    [1] I. Karpowicz, Kanadyjska pisarka Alice Munro mówi: dość, „Gazeta Wyborcza”, 25.06.2013.
    [2] I. Iwasiów, Połówka grejpfruta, „Tygodnik Powszechny”, nr 48/2012.
  • Kobieta i jej wyniki

    Alice Munro, Miłość dobrej kobiety
    WAB 2013
    Trudno nadążyć za tempem wydawania opowiadań Alice Munro po polsku – w ciągu kilku ostatnich lat nadrabiamy braki, WL i WAB przekładają szybko większość jej ostatnich zbiorów. Nie jest to jednak autorka, którą można czytać szybko i w dużej ilości, bo choć świat, który przedstawia jest uporządkowany i prowincjonalny, to jednocześnie wyjątkowo mocno przepojony beznadzieją i rozpaczą.

    Miłość dobrej kobiety to zbiór z 1998 roku, jeden więc z późniejszych w dorobku tej pisarki. Data publikacji nie ma tu jednak żadnego znaczenia, bo Munro ciągle obsesyjnie porusza się w tej samej przestrzeni kanadyjskiej prowincji, tej samej epoce – głębokich lat 50/60. Powracają te same tematy, te same konflikty. Polski czytelnik może mieć jednak z tym zbiorem pewien istotny kłopot: Munro używa chwytów pochodzących z literatury popularnej i kobiecej, wykorzystuje pewne schematy fabularne, które jednocześnie wypełnia zupełnie innymi treściami. Kurewski majątek ma formę listu, który młoda dziewczyna pisze do swojego ukochanego po rozstaniu z nim oraz po śmierci własnego ojca. Cały list utrzymany jest w tonie pożegnania, nostalgii i smutku. Pod tą schematyczną maską kryje się historia skandaliczna: dziewczyna z tym narzeczonym zaszła w ciążę, on kazał jej ją usunąć, choć planowali już ślub. Ojciec zaś bohaterki to jedyny w okolicy lekarz dokonujący aborcji, ona sama zaś – asystuje mu w tych zabiegach jako pielęgniarka.

    Jak słusznie zauważa autorka bloga nic nie robienie znów (http://nicnierobienieznow.blox.pl/2013/08/Alice-Munro-Milosc-dobrej-kobiety.html), na polskim rynku Munro sprzedawana jest jako autorka literatury kobiecej (wystarczy zobaczyć romansowe okładki, jakie Munro daje WL), choć jest to jedno z większych nieporozumień literackich. Część krytyków podkreśla jej skłonność do przedstawiania uczuć – rozpaczy, różnych odcieni miłości itp. itd. To jest chyba drugie równie ważne nieporozumienie. Munro nie jest w żadnym calu autorką sentymentalną, nie tworzy literatury pocieszenia, daleko jej do uczuciowych dramatów Danielle Steel czy jej polskich odpowiedniczek.

    Munro to przede wszystkim autorka feministyczna w tym znaczeniu, że nadrzędnym tematem jej tekstów jest przemiana społeczno-obyczajowa lat 50 i 60., stopniowe wyzwalanie się kobiet, rewolucja seksualna i jej wpływ na życie średnich i niższych warstw społecznych. Kanadyjska prowincja to świat o zorganizowanej, wyraźnej, trwałej strukturze, którą w praktycznie niewidoczny sposób podmywa postępująca zmiana: w tytułowym opowiadaniu bohaterki rozmawiają o złu, jakie czyni pigułka antykoncepcyjna, ale już w Dzieci zostają główna bohaterka kupuje je za zgodą męża.

    Opowiadania Munro pokazuję, że bycie kobietą to rodzaj egzystencjalnego zniewolenia, uwięzienia w ciele, bycia skazaną na macierzyństwo. Wszystkie jej bohaterki przyjmują ten los, rodzą, kochają, uciekają od mężczyzn lub za nimi gonią. Większość z nich to kompletne outsiderki, kobiety osamotnione, skazane na życie na prowincji, w małych miasteczkach, próbujące jakoś to doświadczenie bycia kobietą oswoić na własną rękę. Jedna odchodzi od męża do kochanka, którego nie darzy w gruncie rzeczy głębszym uczuciem, inna wychodzi za mąż i ucieka z farmy do miasta, próbuje pisać. Jeszcze inna pozostaje samotna, pracuje jako domowa pielęgniarka. Pomimo tych prób wybicia się na niezależność, nie ma u Munro wyjścia na zewnątrz, ku całkowitej wolności, pełnej niezależności. Pauline z Dzieci zostają za wolność od męża płaci separacją od córek, która sprawia, że jej poczucie uwięzienia zmienia się w inny, stały rodzaj bólu – osierocenia. W Cortes Island bohaterka próbuje pisać, by dotrzeć w ten sposób do głębszej świadomości, stopniowo jednak pochłania ją życie rodzinne, społecznie narzucone funkcje i zadania.

    Wszystkie czynności kobiece są tu z jednej strony rodzajem sacrum, ich wykonywanie stanowi o kobiecym sukcesie. W Dżakarciekobiety na plaży chwalą się swoimi dziećmi, ale też pociążowymi kilogramami – stopień zniekształcenia figury jest wprost proporcjonalny do ofiary, jaką ponosi się na ołtarzu rodziny, co z kolei przekłada się na zaawansowanie w kobiecość. Kobieta, która dba o swoich bliskich, staje się jednak obiektem kpiny, traktuje się ją w sposób pobłażliwy:

    Mężczyźni śmieją się i zgodnie twierdzą, że ona w ogóle ma w głowie mętlik. Zdaniem jej męża dlatego, że jest kobietą. Zdaniem Briana dlatego, że jest jego matką. Ciągle interesuje ją to, czy ktoś już głodniał albo czy chce mu się pić, czy dzieci mają nakrycia głowy i czy zostały nasmarowane kremem ochronnym.

    Munro uświadamia zaś jedno – że choć zmienia się zewnętrzna forma życia, postępuje emancypacja, to istota kobiecości pozostaje taka sama: zawsze i wszędzie zależna, powiązana z innym, niemożliwy do osiągnięcia byt-dla-siebie.
    Dłuższa wersja tego tekstu ukazała się w dwumiesięczniku „Nowa Dekada Krakowska”.