Tag: Język krytyki

  • Odpadki i kasza. Jak reportaż pokazuje to, czego nie wiemy dzisiaj o PRL-u

    Odpadki i kasza. Jak reportaż pokazuje to, czego nie wiemy dzisiaj o PRL-u

    Uwagi na marginesie Każdy został człowiekiem Piotra Nesterowicza.

    Kobiety, chłopi, młodzież – to są odmieńcy PRL-u, wbrew temu, jak oficjalna kultura epoki przedstawiała te grupy. Manipulowane i skazane na milczenie. Wskaźniki, opisane przez Hansa Mayera w Odmieńcach, można przełożyć na okres komunizmu w Polsce i dostrzeżemy wtedy, że właśnie takie (choć to nie wszystkie) figury obcych pojawiają się w polu kulturowym. Władze PRL najpierw upatrywały przeciwnika w siłach zbrojnych poddanych Londynowi, które nie złożyły broni i nie ujawniły się latem i jesienią 1945 roku. Równocześnie za wrogów uznawano kułaków i internacjonalistów, później inteligencję, kler i Żydów, a w końcu zaś wszystkich, którzy zgłosili akces do Solidarności. Nigdy jednak nie uważano kobiet, chłopów czy młodzieży za grupy wrogie systemowi politycznemu. Jak pokazują jednak drukowane stopniowo materiały źródłowe, kolejne prace historyków, a przede wszystkim adresowane do szerokiej publiczności najnowsze reportaże historyczne, każda z tych grup cieszyła się wyłącznie pozornymi względami, była wykorzystywana w różnych rozgrywkach politycznych albo po prostu na różnych etapach przekształceń systemu. Propaganda głosiła, że to na nich opiera się nowa władza. Kobiety pojawiały się jako bohaterki dnia codziennego, robotnice, zetempówki, pracownice biurowe, którym w podzięce za trud pracy wręczano 8 marca rajstopy lub goździki. Chłopi stanowili podstawę „scenariusza ideologicznego”, to w nich i w robotnikach komuniści upatrywali szansy na budowę nowego społeczeństwa z nową i sprawiedliwą drabiną społeczną. W nowym systemie chłop i robotnik wygrywał z inteligentem, który tracił punkty za pochodzenie.

    Faworyzowanie kończyło się jednak na poziomie propagandy i deklaracji politycznych, nie przekładało się na warunki życiowe. Choć statystyki mówią, że w 1950 roku kobiety stanowiły jedynie 30% aktywnych zawodowo osób, a w 1989 już 46,7%, a historycy pisali o „dyskretnym feminizmie” władzy, komunizm w modelu polskim nie był systemem specjalnie kobietom przychylnym – choć głoszono hasła aktywizacji zawodowej kobiet, to jednocześnie najmniejszym zmianom nie ulegał podział ról społecznych, ilość domowych obowiązków i system polityczny opierał się na silnym modelu władzy patriarchalnej. Podobnie działo się w przypadku młodych – choć deklarowano, że młodzież stanowi przyszłość i nadzieję systemu, to jednocześnie brutalnie wykorzystywano organizacje młodzieżowe w walce z tradycją, najpierw obiecywano młodym awans społeczny, by błyskawicznie zamknąć do niego drogę. A przede wszystkim dążono do kontroli każdej sfery życia młodzieży, uznając, że „ludzie wolni” to zagrożenie dla scenariusza ideologicznego. Całkowita opozycja deklaracji i realizowanych działań powtórzyła się w przypadku trzeciego Obcego, czyli chłopa: choć propagandowe hasła zapewniały o bliskości ideologicznej nowej władzy i chłopstwa, to jednocześnie przecież na wieś próbowano przerzucić ciężar utrzymania kraju zrujnowanego wojną, wprowadzono obowiązkowe kontyngenty, za dostawy płacono zaś grosze.

     

    Tych wszystkich Obcych łączyły nie tylko zafałszowane relacje z władzą, ale także niezdolność do zabrania głosu we własnej sprawie i brak miejsca, by wypowiedzieć prawdę o swoim losie. O ile inteligencja, kler, artyści mogli na różne sposoby opowiadać o własnej kondycji, o tyle żadna ze wskazanych tutaj grup nie miała możliwości, by zabrać głos. Nowych Obcych łączy zatem: podrzędna pozycja, zafałszowana relacja z władzą, milczenie oraz niezdolność do opowiedzenia o własnej sytuacji.

    O tych Obcych właśnie opowiada najnowszy polski reportaż historyczny (Aleksandra Boćkowska, Beata Chomątowska, Marta Dzido, Anna K. Kłys, Cezary Łazarewicz, Piotr Nesterowicz, Lidia Pańków, Filip Springer, Anna Sulińska) – bada ich kondycję, warunki życia, relację z władzą, a także z innymi grupami społecznymi. Ma wartość dokumentalną, bo pozwala przedstawić zdarzenia nieznane szerszej publiczności, zapełnić białe plamy lub narysować inną linię na obrazie namalowanym przez propagandę komunistyczną. Reportaż historyczny występuje często obok prac historyków, uzupełnia je i popularyzuje ich tezy. Skierowany do wąskiego grona odbiorców historyczny esej naukowy odkrywa pewne zjawiska z przeszłości i je dokumentuje, nie daje rady jednak – ze względu na swoją formę – dotrzeć do szerokiego grona odbiorców. W to pole wchodzi reportaż historyczny, który także opiera się na dokumentacji, nie muszą być to jednak źródła pisane, ani też duży zbiór danych. Reportaż zaspokaja dodatkowo ważną potrzebę czytelnika: mówi o emocjach, o doświadczeniach jednostkowych, o prawdzie indywidualnej, a więc wchodzi w dziedziny, do których rozprawa naukowa w żaden sposób nie aspiruje. Jednocześnie często bywa i tak, że to właśnie opowieść o jednostkowym doświadczeniu, los jednego człowieka, choćby nie był reprezentatywny, silniej przemawia do nas niż opowieść o losie wspólnym. Reportaż historyczny, nieobracający się naprawdę wokół liczb i statystyk, ma także wartość subwersywną – opowiada bowiem o zdarzeniach sprzecznych z obrazami propagandowymi, ale także z mitami historycznymi zakorzenionymi w naszej pamięci zbiorowej.

     

    Piotr Nesterowicz w swoim reportażu zatytułowanym Każdy został człowiekiem (wydanym w 2016 roku), poświęconym młodym ludziom wchodzącym w życie na początku lat 50., sięga właśnie po taką opowieść, o której już właściwie po części zapomnieliśmy, a po części uważamy ją za mało ważny odprysk historii, jej ślepy tor. Opowieść o awansie społecznym, jaki stał się udziałem polskiego społeczeństwa po II wojnie, PRL ogrywał przez lata do tego stopnia, że straciła ona swą moc, przestała być zrozumiała. U niektórych zaś budzi pogardę, bo jej bohaterowie nie mieli historycznej racji. Nesterowicz wykonuje gest podwójnie przewrotny: sięga po temat wyprany już do cna i odrzucony, ale też opowiada go na nowo, w ramach innej narracji, pokazuje rzeczywiste koszty awansu i jego przebieg – daleki od propagandowej listy sukcesów, ale też od pogardy współczesnych.

     

    Bohaterami Nesterowicza są młodzi ludzie z wiejskich miejscowości, którzy swoje prace przesłali na konkurs pamiętników młodego pokolenia, organizowany na przełomie 1961 i 1962 roku. Z ich wspomnień, pisanych z autocenzuralnym kagańcem, wybrano kilkaset i opublikowano w dziewięciotomowym zbiorze Młode pokolenie wsi Polski Ludowej. Specjalna komisja, powołana do wyboru prac, z 5475 zgłoszeń wybrała pamiętniki skupione na doświadczeniach młodych zwolenników systemu, konkurs miał bowiem charakter prestiżowy i musiał spełniać ważne funkcje propagandowe. Jednocześnie sito komisji przepuszczało wiele zdarzeń dotyczących warunków życia na prowincji: analfabetyzmu, alkoholizmu, biedy, masowych kradzieży własności spółdzielni czy PGR-ów. Z tych pamiętników, skonfrontowanych później z dalszymi losami poszczególnych bohaterów, Nesterowicz zmontował swój reportaż. Dobrane przez niego portrety miały być reprezentatywne dla epoki, tzn. zawierać wydarzenia ważne w społecznej historii Polski komunistycznej, ale też przedstawiać różne postawy – od oddania systemowi aż po obojętność, umiarkowany sprzeciw i poczucie krzywdy.

     

    Nesterowicza interesuje taka fabuła historyczna, która będzie jak najbliższa losom jego bohaterów, nie będzie zaś dążyła do umieszczenia ich biografii w jakiejś wielkiej narracji porządkującej: dla wielu historyków, którzy swe prace pisali po 1989 roku, celem było opowiedzenie o budzeniu się sprzeciwu wobec władzy komunistycznej albo o konflikcie między władzą a społeczeństwem. Nesterowicz dokonuje zatem ciągłej konfrontacji zapisków pamiętnikarskich młodych z opowieścią historyków, ale wybiera takie biografie, w których najjaskrawiej odbija się zwykłość, przyziemność życia: Regina opuszcza wiejską, ubogą chatę swoich rodziców i dzięki ciężkiej pracy zdobywa wykształcenie i zostaje nauczycielką w wiejskiej szkole na Ziemiach Odzyskanych. Marian, wywodzący się z grupy najuboższych wiejskich gospodarzy, kierowany w równym stopniu zapałem ideologicznym i kompleksami wobec zamożniejszych, wstępuje do ZMP, żeby wspomóc system w odwróceniu piramidy społecznej. Jan – sierota, wychowany zostaje właściwie przez system, a później spłaca swój dług wobec społeczeństwa jako agronom, przeskakując z jednego PGR-u do drugiego. Adela podejmuje pracę w domaradzkim GS-ie na Podkarpaciu, ucieka z domu ojca-pijaka do zakładu, w którym piją wszyscy na dyrektorze skończywszy. Każde z nich z trudem zdobywa wykształcenie. Ten trud wynikał z pochodzenia – wszyscy bohaterowie wyszli z biedy, ze środowiska, w którym nauka i wykształcenie nie było żadną wartością, a rodzice – jeśli w ogóle żyli – wyżej cenili pracę na roli niż edukację, z powodu swojego analfabetyzmu nie byli też partnerami do dyskusji, nie mogli zatem przedstawić innej perspektywy zideologizowanej wiedzy o świecie, którą przekazywano temu pokoleniu w szkole. W takim przekonaniu Nesterowicza widać pierwszy gest subwersywny: nie uważa on bowiem, że młodzież poddająca się i poddawana ideologicznej obróbce powinna być traktowana dzisiaj jako odpad historii.

     

    Pamięć zbiorowa przechowuje obraz młodych jako zaangażowanych fanatyków, zetempowców ślepo wierzących systemowi albo też oportunistów wykorzystujących struktury organizacyjne jako szansę na wybicie się kosztem innych – jak tego dowodzą choćby rozmowy zgromadzone w Hańbie domowej Jacka Trznadla. Trzeba jednak pamiętać, że młodzież uznawana była przez ideologów komunistycznych za tę grupę, którą należało poddać szczególnej indoktrynacji. Stalin nazywał młodych „sukcesorami rewolucji” i „sprzyjającym gruntem”, ponieważ ze względu na wiek wolni byli od „obciążenia tradycją i nawykami starszych”. Przypisywał im też ważną rolę – „podporę i przyszłości systemu”. Taka charakterystyka sprawiła, że młodzież nie miała właściwie szans w starciu z machiną propagandową. Po pierwsze, cała wiedza szkolna oparta była już w latach 40. na nowej doktrynie i nikt nie prześlizgnął się przez proces kształcenia bez nasycenia ideologią. Po drugie, system nastawiony był na dążenie do maksymalnego podporządkowania młodych: szkoła kształciła także ideologiczne, zajmowała czas wolny. Organizowano młodzieży zajęcia popołudniami (system świetlic, apeli, prac społecznych), w soboty, w wakacje. W ten sposób zmuszano młodych do przebywania w grupie – a w czasie tych zajęć wpajano im przekonanie, że jednostka nie ma znaczenia, liczy się tylko wspólnota i praca dla niej. ZMP powołano dlatego, że generał Marian Spychalski uznał „chodzenie luzem” młodzieży za zagrożenie dla systemu, które spowodowałoby „przedłużenie stanu trudności politycznych demokracji”.

     

    Reportaż Nesterowicza nie służy temu, by piętnować młodych, którzy poddają się ideologii, ale pokazuje warunki ich życia, przybliżyć kondycję i horyzont poznawczy człowieka stającego u progu dorosłości w latach 50., a więc tego, który w kolejnej już epoce i w innym tekście zostanie określony pogardliwie jako „homo sovieticus”. Każdy został człowiekiem pokazuje zatem codzienne trudności, awans i to, czym został okupiony: samotność, niepewność, lęk odczuwany zarówno przed instytucjami (jak wszechwładne ZMP, dyrekcja szkoły, rozmaici kierownicy i dyrektorzy), konflikt społeczny utrudniający wejście młodym w nowe wspólnoty, do których trafiali jako świeżo upieczeni pracownicy. Konflikt ten, ważny dla historyków, u Nesterowicza przewija się w tle: doświadczają go jednak wszyscy bohaterowie. Joanna Kochanowicz wskazuje, że zderzenie „cywilów i synków Stalina” najostrzej objawiało się w fabrykach, gdzie wyjątkową niechęcią starzy robotnicy darzyli młodą kadrę: w społecznym przekonaniu bardzo żywy był stereotyp zetempowca postrzegającego świat według manichejskiego porządku: wszystko, co służyło Partii było dobre, wszystko to, co nie zostało przez nią zaakceptowane, oceniano jako złe. Tymczasem w fabrykach właśnie starzy robotnicy sekowali tych młodych, którzy próbowali podjąć hasło współzawodnictwa pracy, a niechęć umacniała się do tego stopnia, że część „synków Stalina” sprzedawała swoje mundury, by nie odróżniać się od ludności „cywilnej”. Nesterowicz notuje inny konflikt: Regina i jej przyjaciele, czyli nowa inteligencja z awansu, spotyka się w domu wiejskiego nauczyciela na imieninach, chłopi zaś otaczają budynek gotowi do linczu, ponieważ młode pokolenie, wychowane bez Boga, urządza tę zabawę w środku wielkiego postu.

     

    Komunizm w modelu stalinowskim przynosi mu jednak – paradoksalnie – dobro: szansę na wybicie się, wykształcenie, stałą pracę, dom. Marian działa aktywnie w ZMP, oczyszcza lokalną bibliotekę z wrogiej systemowi literatury, agituje chłopów, przemawia za kolektywizacją. Adela zakłada w Domaradzu koło sportowe dla dziewcząt, dzięki swojemu zaangażowaniu wyrywa się ze zdegenerowanego środowiska pracowników GS-u, wyjeżdża do Warszawy na V Festiwal Młodzieży, gdzie ociera się o wielki świat. To doświadczenie społecznego zaangażowania daje jej kręgosłup na dalsze życie, pozwala porzucić rolę ofiary zapijaczonego ojca, powstrzymuje także powolne osuwanie się w alkoholizm samej dziewczyny, która zaczyna pić, gdy pracuje w pozbawionym perspektyw GS-ie.

     

    Nestrowicz szuka opowieści o tym, co zwykłe, średnie, codzienne – podąża tropem biografii przeciętnych, oddających właśnie średnią polskiego losu, wybiera drogę poza władzą i opozycją, pomiędzy przystosowaniem i oporem – by sparafrazować tytuł jednej z najważniejszych rozpraw historiograficznych po 1989 roku. Ten kierunek, jaki wybiera Nesterowicz, wydaje się szczególnie atrakcyjny dzisiaj, gdy każdy pragnie być uczestnikiem wielkiej historii i biografie naszych przodków poddawane są ważeniu niczym na sądzie ostatecznym. Przypomina bowiem, że wielkie procesy historyczne objawiają się w zwykłych biografiach na sposób mało spektakularny, że każdy bierze udział w procesie historycznym i musi za ten udział zapłacić. Bohaterowie Nesterowicza rekrutują się ze wsi, wszyscy poddają się nowemu systemowi komunistycznemu – żadne z nich nie ma ani wieku, ani narzędzi intelektualnych, by się indoktrynacji sprzeciwić. Co więcej: dla każdego z nich system komunistyczny to nadzieja na zaprowadzenie ładu, szansa na wybicie się. Dla młodych kobiet – choć żadna z bohaterek nie sformułowała tej myśli wprost – to także jedyna szansa, by wyrwać się ze świata, w którym byłyby skazane na pijącego i bijącego męża oraz wielorództwo, śmierć dzieci w kolebce z chorób i głodu. Taką opowieść wprowadza do Każdy został człowiekiem Nesterowicz, gdy przytacza monolog Zuzanny, oddanej na służbę w wieku 6 lat, obserwującej śmierć młodszego rodzeństwa, przeżywającej głód i skrajne upokorzenie, gdy idzie do szkoły boso, albo gdy matka pierze jej jedyne ubranie i siedząc na piecu, trzeba czekać aż wyschnie.

     

    Mit awansu społecznego w Każdy został człowiekiem opracowywany jest ambiwalentnie, raz autor go potwierdza, raz obala. Nesterowicz przypomina o tym powojennym doświadczeniu większej części społeczeństwa, które w pamięci zbiorowej zostało całkowicie wyparte, a jego miejsce zajęła pamięć wojny domowej między AK a oddziałami wiernymi Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego. W latach 40. i 50. powiązano proces unowocześniania z ideologią stalinowską, co budziło niechęć i opór, krytyka stalinizmu przykrywała zdobycze nowoczesności. Zbigniew Herbert pogardliwie mówił Jackowi Trznadlowi, że modernizować Polskę na sposób stalinowski to jak leczyć katar syfilisem. To zaś odrzucenie pamięci o słabszym doświadczeniu jest naturalne, tak pracuje pamięć. Pamięć zbiorowa nie ma charakteru linearnego, cechuje ją za to wybiórczość: w jej ramach zapisują się przede wszystkim te zdarzenia, którym przypisujemy najwyższą temperaturę emocjonalną, a więc wypadki szczególnej chwały albo też wyjątkowo drastyczne. Elektryfikacja, stopniowe znoszenie analfabetyzmu, awans społeczny, uprzemysłowienie, za pomocą których komuniści próbowali kraj zarówno modernizować, jak i podporządkowywać „scenariuszowi ideologicznemu”, nie miały dla Polaków takiego znaczenia, jak stalinowska walka z demokratyczną opozycją i ukrywającymi się po lasach niedobitkami AK.

     

    Tymczasem Nesterowicz przypomina o epoce, w której wiedza i wykształcenie traktowane były jako zbytek, naddatek niepotrzebny w codziennym życiu przepełnionym skrajną biedą. Jego bohaterami są dzieci: osierocone lub porzucone, często bite, głodne, bardzo wcześnie zmuszone do dorastania. Ich akces do nowego systemu ma wymiar całkowicie niewinny: przez pragnienie zdobycia wykształcenia. Tak długo, jak się kształcą, gdy traktuje się ich jak masę plastyczną i tabula rasa, na której można zapisać treści wynikające ze „scenariusza ideologicznego”, tak długo są właściwie bezpieczni, nie zderzają się z wielkim światem. Inna rzeczywistość, ta wystająca spoza scenografii komunistycznej, dotyka ich dopiero, gdy stopniowo dorastają. Przyjaciółka Reginy nie dostaje się na studia medyczne, ale zostaje felczerką, bo to daje jej prawo do rozpoczęcia medycyny od II roku. Przepisy zmieniają się jednak szybko po tym, kiedy mija zagrożenie wojną w Korei – państwu nie są już potrzebne rozbudowane kadry medyczne, więc kasują atrakcyjny dla młodych przepis. Marian wstępuje do Służby Polsce, imponuje mu bowiem obowiązkowy strój junaka. Członków POP postrzega jako połączenie świętych i rycerzy – pracują dla wspólnoty, a jednocześnie żywy jest wśród nich męski kult siły. Marian mówi „Czuję zew krwi”. Dopiero w szeregach POP-u poznaje, na czym polega prawdziwe upokorzenie – Służba Polsce to połączenie obozu pracy (wydobywanie piaskowca, praca ponad siły i małe porcje jedzenia) i męskiego sierocińca, w którym ciągle toczy się wywołana hormonami walka. Dowódcy rozładowują napięcie związane z dorastaniem, organizując walki bokserskie, co nasila tylko rywalizację. W końcu Marian zapisuje, a Nesterowicz za nim powtarza: „Jestem jednym z tysiąca”. Co ciekawe, nieludzkie warunki i bezsensowna praca nie przekładają się w przypadku tego bohatera na zwątpienie w system – choć możne brak wahania stanowi w zapisie wyłącznie rezultat autocenzury, skoro pamiętnik wysłał na konkurs 10 lat później. Podobnego rozczarowania doznaje Dorota, która zapisuje się do wakacyjnej brygady Służby Polsce. W obozie na przyjazd przyszłych studentek czekają fabryczne robotnice: „Wyciśniemy ostatnie poty z tych panienek”. Scena przejścia młodych dziewcząt przez bramę przypomina wejście do obozu pracy – w roli surowych kapo szukających ofiary Dorota obsadza plutonowe-robotnice. Konflikt społeczny nakłada się tu na konflikt ideologiczny – robotnice mszczą się na jedynych dostępnych im przedstawicielach systemu, czyli młodych dziewczętach przysłanych na obóz, widząc w nich „sukcesorów rewolucji”.

     

    W Poemacie dla dorosłych z 1955 roku Adam Ważyk obnażył w brutalny sposób kłamstwo propagandowych haseł, za pomocą których charakteryzowano młodzież i określano jej obowiązki. U niego młodzi są przede wszystkim zdemoralizowani, udają się na „tarło”. Dziewczęta najpierw oddają się komubądź w ruinach, a później topią noworodki w kadziach z wapnem. Junaków pracujących przy wielkich budowach socjalizmu określił Ważyk – surowo i jak się wydaje, niesprawiedliwie – jako kaszę: to, co system pożera, mieli i wypluwa:

     

    Wielka migracja przemysł budująca

    nieznana Polsce, ale znana dziejom,

    karmiona pustką wielkich słów, żyjąca

    dziko, z dnia na dzień i wbrew kaznodziejom –

    w węglowym czadzie, w powolnej męczarni

    Z niej się wytapia robotnicza klasa.

    Dużo odpadków. A na razie kasza.

     

    Ta „kasza” u Ważyka ma dwa znaczenia – sprzeczne, jak większość zjawisk polskiego komunizmu: młodzi są „kaszą”, bo dają się przerabiać i kształtować na modłę systemu, podporządkowują mu się całkowicie. W starciu z nim nie mają jednak szans, bo awans społeczny w tej epoce możliwy jest tylko przez struktury państwa i tworzonych przez niego instytucji. Jednocześnie zaś „kasza” zderzona z „odpadkami” pokazuje pogardę, jaką w rzeczywistości państwo żywiło wobec tego „kwiatu narodu”. To z niego przecież – po zastosowaniu licznych zabiegów wychowawczych – ma się narodzić uświadomiona klasa robotnicza. Od tego właśnie cytatu rozpoczyna się jeden z rozdziałów Każdy został człowiekiem właśnie dlatego, że wygrywa całą ambiwalencję funkcjonowania młodych w początkach Polski komunistycznej. Sądzę też, że o ile poemat Ważyka czytany jest dzisiaj bardziej jako dokument historyczny oraz świadectwo zmiany światopoglądowej końca stalinizmu (a nie tekst literacki), to jednocześnie zarysowana przez poetę dwuznaczność do dzisiaj tkwi w naszej pamięci zbiorowej. I to jest właśnie pole, na którym rozpoczyna się rzeczywista praca reportażu Piotra Nesterowicza.

     

    Sądzę, że Każdy został człowiekiem – nieudany i krytykowany przez recenzentów po publikacji – ma raczej ambicje edukacyjne niż literackie. Nesterowicz, wybierając reportaż, czyli najbardziej popularny obok kryminału gatunek, zwraca się do szerokiego grona odbiorców, próbując przedstawić przeszłość tym, którzy z racji wieku nie mają o niej pojęcia i jednocześnie przypomnieć temu pokoleniu, w którego świadomości jej obraz uległ zatarciu. Awans społeczny rozumiany jako przejście ze wsi do miasta, modernizacja społeczna, industrializacja w pamięci zbiorowej zostały wyparte przed dwa inne mity: repatriację z Kresów oraz represje wobec AK, choć ze skoku cywilizacyjnego skorzystało około 3 milionów ludzi, więcej zatem niż padło ofiarami represji stalinowskich, związanych z dwoma mitami martyrologicznymi.

     

    Z tej otchłani właśnie wyławia Nesterowicz losy swoich bohaterów i montuje z nich historię o 10 latach polskiego komunizmu: 1950–1960. Wybrane przez niego daty graniczne nie wiążą się z żadnymi wydarzeniami przełomowymi. W 1950 roku uchwalony zostaje plan sześcioletni, a rząd zawiera umowę z Episkopatem Polski. 1960 rok to zaś moment, gdy bardzo uroczyście świętuje się 550-lecie bitwy pod Grunwaldem. Między nimi zamyka się upadek stalinizmu, odchylenia władzy: najpierw odwilż październikowa, później wycofanie się z ustępstw politycznych i powrót do ścisłego przestrzegania narzuconego w dobie stalinizmu „scenariusza ideologicznego”. Nesterowicz wybiera sobie takich bohaterów, dla których odwilż polityczna i turbulencje Października nie mają większego znaczenia, nie zmienia się ich życie, ani ich postawa społeczna. Gdy wycieka Chruszczowowska krytyka „kultu jednostki” i coraz częściej negatywnie wyraża się na temat minionej epoki, także w PRL-u, żadne z nich ani nie dostaje nagłej iluminacji, ani nie ma wyrzutów sumienia. Marian odczuwa za to gorycz, a jej źródło okazuje się z dzisiejszej perspektywy zaskakujące: ma on żal do nowej władzy, która tak łatwo odrzuca poświęcenie społeczeństwa sprzed kilku lat i jego wierną służbę, by wprowadzić zmiany społeczne w Polsce – to, co wpojono mu w czasie zajęć ideologicznych w ZMP ciągle okazuje się żywe. Wobec nowej władzy odczuwa wstyd, nie czyta „Po prostu”.

     

    Regina, Adela, Jan i Marian wychodzą z dołów społecznych, biedy i analfabetyzmu, za swój awans społeczny muszą zapłacić wysoką cenę – całkowitego zideologizowania i podporządkowania systemowi politycznemu. Nesterowicz zdaje się jednak mówić, że to nie oni są temu winni, a system, który ich wykorzystał. Zatem Każdy został człowiekiem to taka opowieść, w ramach której uniewinniane są masy, oskarża się zaś elitę sprawującą władzę: czyli najprostszy model konceptualizacji przeszłości. Obraz ten okazuje się dla dzisiejszego polskiego czytelnika bardzo korzystny, bo przypomina o chłopskich korzeniach polskiego powojennego społeczeństwa, o doświadczeniu politycznym naszych dziadków, a jednocześnie, obszernie charakteryzując kontekst epoki, rozgrzesza ich z zaangażowania w system, wybiela i uniewinnia. Nesterowicz poprawia swemu czytelnikowi nastrój, pokazując, że spora część polskiego społeczeństwa w okresie powojennym nie miała żadnych środków intelektualnych, by oprzeć się manipulacjom komunistów, tej wrogiej, podstępnej elity. Cenny jest jego gest przypomnienia przeszłości, wydobycia z mroków niepamięci i pogardy zapomnianego wysiłku całego pokolenia. Sądzę, że zaakceptować tę jego strategię można wyłącznie „do połowy”, bo jej druga część, czyli uniewinnienie, wiąże się tutaj z przekonaniem, że to nie „masy”, „kasza” odpowiedzialne były za system, a właśnie elita, a więc także z porzuceniem odpowiedzialności. Czy taka świadomość nie jest dla nas zbyt wygodna? Czy gest uniewinnienia nie zostaje posunięty za daleko? Okazuje się wszak, że takie rozłożenie akcentów pozwala zaakceptować nieświadomość polityczną, uznać bierność i brak zainteresowania sytuacją społeczną za wartościowe cechy. Autor, próbując przypominać i apelować do naszych emocji i skupiając się na budowaniu poczucia identyfikacji dzisiejszego czytelnika z pokoleniem jego dziadków, nie zabiera głosu w sprawie mechanizmów narzucania kontroli i sprawowania władzy. Ten rysunek wydaje się za prosty.

     

    Źródła:

    1. Chmielewska, Współczesny dyskurs historyczny o polskim komunizmie w perspektywie narratologii, „Teksty Drugie” 2013, nr 3.
    2. Kochanowicz, ZMP w terenie. Stalinowska próba modernizacji opornej rzeczywistości, Warszawa 2000.
    3. Kosiński, Oficjalne i prywatne życie młodzieży w czasach PRL, Warszawa 2006.
    4. Nesterowicz, Każdy został człowiekiem, Wołowiec 2016.
    5. Świda-Ziemba, Młodzież PRL. Portrety pokoleń w kontekście historii, Kraków 2010.
    6. Ważyk, Poemat dla dorosłych i inne wiersze, Warszawa 1956.

     

    Powyższy tekst to fragment książki o reportażach historycznych poświęconych PRL-owi, która powstaje dzięki Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Młoda Polska.

     

    Tekst został opublikowany pierwotnie w „Kontencie” 2017/1

  • Między rynkiem a ministerstwem

    Między rynkiem a ministerstwem

    Ministerialna dyrektywa nakazuje, by nauczyciele zajęli się w większym stopniu wychowaniem do wartości. Powinni też w większym stopniu zająć się propagowaniem klasycznej literatury. Uciekłabym z takiej szkoły natychmiast.

    Nauczyciele języka polskiego poruszają się dzisiaj w trzech przestrzeniach: zawieszeni między kursem historii literatury, współczesną twórczością literacką i wskazaniami ministerstwa edukacji dotyczącymi priorytetów w nauczaniu, próbują wytyczyć dla siebie i uczniów w miarę pewną ścieżkę. Zrównoważyć nakaz wychowania do wartości i konieczność wykładania literatury dawnej – średnio atrakcyjnej dla większości młodzieży, której znaczenie próbujemy przybliżyć często przez kontekst literatury najnowszej. Poezja romantyczna – tak, ale może w zderzeniu z Jackiem Podsiadłą i Marcinem Świetlickim, poezja barokowa – owszem, ale w zestawieniu z nowymi wierszami Romana Honeta, opisy Dzikich Pól u Sienkiewicza zrównoważone prozą Andrzeja Stasiuka. Trudno jednak wybrać dobry tekst współczesny, gdy na rynku wydawniczym roi się od bestsellerów, gdy bibliotekarze bezradnie rozkładają ręce, bo jesienią spada na nich istny deszcz nowości, a nad głowami wszystkich unosi się miecz ministerialny – wartości.

    Rynku książki ucieczka od wartości

    Konia z rzędem temu, kto na rynku wydawniczym znajdzie jakiekolwiek wartości. Termin „wartości”, wymieniany zwłaszcza w kontekście wychowania, marketingowcom wieje nudą. Wszyscy oni wolą mówić o prądach i nurtach. Wartości źle się kojarzą wydawcom, którzy szukają nowych talentów, chcą się wstrzelić w najnowsze nurty. W większości wydawnictw ten sposób myślenia znajduje swoje potwierdzenie już w nazwach stanowisk pracowników, odszedł w przeszłość redaktor literacki z prawdziwego zdarzenia, dzisiaj jego miejsce zajął redaktor nabywający, redaktor wyszukujący tytuły, którego zadaniem jest inicjowanie procesów wydawniczych. Na wartości nie ma tu miejsca, bo literatura przestaje kojarzyć się z kulturą, a staje się wąską i dość snobistyczną dziedziną w oceanie life-style’u. A w nim nie ma znaczenia wartość, raczej moda, trend, zmiana. Wygrywa nie ten, kto trafi na świetną powieść, a ten, kto wyczuje nowy trend – tak jak było z „50 twarzami Greya”. Jeśli pojawia się gdzieś hasło „wartości”, to działy marketingu akceptujące treść noty na książkę (w branży mówi się: „dać akcept”), pozwolą go użyć tylko w formule „autor porusza wartości uniwersalne” nawet jeśli bliżej nie wiadomo, o jakie wartości chodzi. Gdy spotykają Państwo taki banał w wypracowaniach szkolnych, w ruch idą czerwone długopisy. Na rynku wydawniczym jest to zaś jedyny kontekst, w jakim wartości można jeszcze sprzedać. Sprzedaż właśnie jest tutaj ważna i wydaje się, że to jedyna wartość nieprzemijająca, jej więc podporządkowane są wszystkie ruchy – dotyczące zarówno poszukiwania nowych tytułów do wydania, jak i ich promowania.

    Śmierć wielkich moralistów

    Promocja właśnie boi się tego, co tradycyjne, znane. Liczy się przede wszystkim skandal, przekroczenie tabu, a właściwie wykroczenie tylko jedną stopą, bo polski czytelnik nie lubi być wyrzucany poza obręb swoich przyzwyczajeń: powiew nowości – tak, ale nic więcej. Nikt odpowiedzialny za sprzedaż nie nazwie żadnego autora wielkim moralistą, bo takie miano byłoby ostatecznym gwoździem do trumny. Moralność na rynku funkcjonuje trochę na podobieństwo cnoty z wiersza Herberta – to stara panna, nad wyraz nieatrakcyjna i pachnąca naftaliną. Kto chciałby kupować dzisiaj o niej książki…  Wszystkie wydawnictwa są jednak przedsiębiorstwami i trudno im się dziwić, że ratują się jak mogą, że sięgają po najdziwniejsze sposoby, by książkę sprzedać. W gruncie rzeczy odpowiadają tylko na potrzeby czytelników. Czyli to my chcemy czegoś nowego, innego – to my głosujemy w tej sprawie, kupując te, a nie inne książki. Chcemy skandalu, namiętnego romansu, krwawego kryminału, monologu alkoholika, afery politycznej, psychologicznych trzewi, pozbawionej wstydu historii autobiograficznej.

    Wartości subwersywne

    Jeśli na rynku wydawniczym ostatnich lat pojawia się literatura wartościowa i o wartościach opowiadająca, to opiera się ona przede wszystkim na wartościach subwersywnych, a nie na wartościach głównego nurtu, których upowszechniania tak pragnie ministerstwo. Znużeni tysiącami opowieści o przeszłości, chcemy usłyszeć inny głos, taką narrację, która do tej pory nie mogła się przebić. Subwersywny głos, czyli nie tylko głos inny, ale przede wszystkim zupełnie różny, ustawiony w kontrze do tych wszystkich znanych historii, wywrotowy. Opowieść o wojnie nie jest już od dawna historią o patriotycznym poświęceniu walczących. Sięgnijmy po kilka głośnych tytułów: Anna Dziewit-Meller w swej drugiej powieści, zatytułowanej „Góra Tajget” opowiada o II wojnie światowej na Śląsku. Nie ma u niej jednak tradycyjnych wątków związanych z wojną, bo zdecydowanie bardziej interesuje ją historia dotąd rzadko obecna, historia cierpienia kobiet i dzieci. Tytułowa góra była w Sparcie miejscem, z którego strącano w przepaść niepełnosprawne dzieci, w powieści zaś to metafora nazistowskiego projektu oczyszczania społeczeństwa – wszystkie dzieci z problemami odsyłane są do specjalnego ośrodka w Lublińcu, gdzie dokonuje się ich eksterminacji. Głównym bohaterem jest u Dziewit-Meller Ryś, chłopiec oddany do szpitala przez drugiego męża matki, uznany w domu za element zbędny. Druga ważna postać to Zefka, dziewczyna zgwałcona przez czerwonoarmiejców, jej historia włącza się zaś w coraz żywiej obecny w kulturze nurt narracji o losach kobiet w czasie wojny. Sceny gwałtu, komplikacji ciążowych, porodu, pozwala zbudować oskarżenie – kobiece oskarżenie przemocy, jaką stosują mężczyźni wobec podbitego narodu. Dziewit-Meller nie pisze o poświęceniu dla ojczyzny, ale o cierpieniu indywidualnym, pozbawionym celu i sensu, o ludziach słabych, o których pamięć nikt właściwie się nie upomina, a którzy sami nie są w stanie zabrać głosu.

    Podobnie działa „Sońka” Ignacego Karpowicza – opowiada o młodej, pozbawionej elementarnego wykształcenia dziewczynie z kresowej wsi. Zakochuje się w esesmanie, rodzi mu dziecko, za co wieś ją karze. Karpowicz opowiada w sposób subwersywny właśnie – wybiera na swą bohaterkę kobietę, prostą chłopkę, przedstawia zwykłe życie wojenne – głód, chłód, kontyngenty, ciężką pracę w gospodarstwie, wreszcie przemoc, jakiej doświadcza dziewczyna. Gwałci ją ojciec, gwałci ją chłop ze wsi – to właśnie kara za romans z Niemcem. Joachim, esesman odpowiedzialny za masakry Żydów, jest tu paradoksalnie jedynym mężczyzną, który jej nie krzywdzi. Karpowicz pyta zatem o to, jakie wartości znosi wojna, a jakie w jej czasie pozostają trwałe, jak przebiega granica nienawiści etnicznej i co ją konstruuje. Nade wszystko zaś pokazuje nam zupełnie inny świat – gdy męska perspektywa ustępuje kobiecej, zmienia się cały system wartości, a niektóre kategorie, oczywiste dla postaci męskich, z kobiecego punktu widzenia zupełnie nie mają wartości. Inne zaś – jak wartość życia samego w sobie, własne dziecko i konieczność ratowania go za wszelką cenę – ujawniają się dużo mocniej.

    W pewnym sensie subwersywny jest także eseistyczno-reporterski styl Ziemowita Szczerka, jednego z najgłośniejszych pisarzy młodego pokolenia. Ostrze narracji Szczerka zwraca się przeciwko mitom kresowym i polskiej nostalgii, która każe chociażby mówić wciąż o Lwowie „nasz Lwów”. Dwie jego książki, „Przyjdzie Mordor i nas zje” oraz wydany w ubiegłym roku „Tatuaż z tryzubem” pokazują relacje polsko-ukraińskie w zupełnie innej, nienostalgicznej konwencji. Sama zaś nostalgia, tęsknota do Polski od morza do morza oraz poczucie wyższości wobec Ukraińców stają się obiektem kpiny w pierwszym z tych tytułów. Szczerek potwierdza bowiem jedną ważną prawdę – każda wartość ustalana jest wszak przez kontekst i to, co w XIX wiecznych powieściach Kraszewskiego i Rodziewiczówny, w XX-wiecznych tekstach Odojewskiego, Stempowskiego i Vincenza, okazuje się ożywcze, budujące, a także opozycyjne wobec krótkiej pamięci lansowanej przez propagandę komunistyczną, w XXI wieku staje się karykaturą. Tęsknota do szlacheckich Kresów, do dworku polskiego na ukraińskim stepie żywiona przez polskich turystów ma charakter groteskowy, zwłaszcza że podróże na Ukrainę często mają nam rekompensować nie tęsknotę za przeszłością, a niskie poczucie wartości wobec Europy Zachodniej. Szczerek mówi, że traktujemy Ukrainę jak państwo gorszej kategorii, niższej rangi, że na Ukrainie to my stajemy się Zachodem, leczymy swoje kompleksy. „Przyjdzie Mordor i nas zje” pokazuje, że wartości z czasem degenerują się, jeśli stale nie pracuje się nad ich definicją, jeśli nie podchodzi się do nich w sposób krytyczny i własnych postaw nie ocenia się z dystansem.

     

    Błogie sny urzędników ministerialnych

    Polityka oświatowa w roku 2016/2017 ma się realizować przede wszystkim poprzez wychowanie do wartości. Wiele osób zastanawia się nad znaczeniem tego priorytetu MEN – jego obecność sugeruje bowiem, że wychowania do wartości nie było wcześniej, że nauczyciele zajmowali się czym innym. Tymczasem każdy z Państwa przyznać musi, że to właśnie owe wartości często pętały nam ręce w procesie nauczania języka polskiego. Gdyby nie one, moglibyśmy pokazać przecież uczniom takie teksty, że ujrzeliby literaturę w zupełnie innym świetle, problem niskiego poziomu czytelnictwa rozwiązałby się sam, bo młodzież pomknęłaby jak na skrzydłach do bibliotek, by zapytać o Emila Zolę, markiza de Sade’a, Izaaka Babla, Philipa Rotha, czy choćby sonety z innej części Krymu Mickiewicza. Wszyscy jednak, którzy poważnie traktują swój zawód, starali się już wcześniej uczyć tak, by pokazać wartości i by przedstawić ich znaczenie w rozwoju kultury na przestrzeni wieków. Okazuje się chyba jednak, że szkoła robi zbyt mało w walce o wartości i powinna bardziej się do tej walki przyłożyć.

    Na lekcjach języka polskiego, zwłaszcza w liceum, gdy porządek narracji narzuca historia literatury, o wartościach opowiadać będzie nad wyraz trudno. Nowe władze MEN chcą przecież, by kształtowanie dotyczyło przede wszystkim postaw patriotycznych, te zaś nie mają charakteru obiektywnego. W każdej epoce miłość do ojczyzny definiowana jest przecież zupełnie inaczej. Polska historia ostatnich 150 lat to przecież walka dwóch modeli kulturowych, których jądro dotyczy właśnie miłości do ojczyzny i obowiązków wobec niej. Postawy romantyczne opierające się na konieczności walki, zawsze miały  silniejszy ładunek, bardziej wyrazisty przekaz. Pozytywistyczne postulaty miały słabszy wydźwięk, orientowały się przecież poprzez negację wzorca romantycznego. Szkoła polska, która i tak ma wystarczającą ilość problemów, wciągana jest zatem teraz w spór dwóch modeli kultury, którego nie rozstrzygnęli, ani nie potrafili rozbroić najwięksi polscy myśliciele, a któremu zaś kilkudziesięciu autorów poświęciło swoje książki: nie udało się to ani Prusowi, ani Brzozowskiemu, ani Janion, ani Kijowskiemu. To wyraźna słabość priorytetu ministerialnego, jeśli będziemy go rozpatrywać na poziomie kulturowym.

     

    Literatura nie lubi spłaszczania

    Nauczanie języka polskiego przez pryzmat kształcenia postaw jest w ogóle dość trudne, bo przedmiot ten pracuje na styku sztuki wysokiej i dydaktyki. Arcydzieła, jak widać w czasie lektury, nie bronią w sposób kategoryczny żadnej wartości. Sądzę, że można ten wniosek zaostrzyć: jednym z kryterium wybitności dzieła literackiego jest właśnie mechanizm zaprzeczania, swoista wewnętrzna dekonstrukcja. W „Czarodziejskiej górze” ani polityka, ani miłość nie mają mocy ocalającej, nie znajdziemy tu żadnej wartości pewnej, mocnej, zwycięskiej. Każda wartość w arcydziele ulega zaprzeczeniu, podmyciu, osłabieniu, jej nosicielami stają się błądzący, grzeszący bohaterowie. Tak dzieje się u Bułhakowa, gdy w obronie wartości chrześcijańskich stają cudzołożący mistrz i Małgorzata, tak pisze Kafka, który uśmierca swojego biernego bohatera w „Procesie”, bo tylko taka śmierć może pokazać wartość życia zaangażowanego.

    Popatrzmy na arcydzieło niekwestionowane, ale przez uczniów nielubiane czyli „Nad Niemnem”: Orzeszkowa stworzyła powieść tak wielowymiarową, że zawężanie jej do studium wartości nie tylko krzywdzi czytelnika (bo uczniom każe się czytać długie diatryby Benedykta i Witolda), ale też zawęża wymowę tekstu. Cała historia, choć oczywiście niesie ze sobą olbrzymi i skomplikowany świat wartości, opowiada o kryzysie rozumianym na wielu płaszczyznach: tło wyznacza świat po klęsce powstania styczniowego, która przetrąciła kręgosłup ziemiaństwa, zmusiła też ocalonych, by przyjęli nowe role. Kobiety-wdowy muszą wypełniać męskie obowiązki, podczas gdy mężczyźni – jak wskazuje Ewa Graczyk – zostali ustawieni w roli do tej pory przypisywanej kobietom – roli „łataczy” walczących o resztki majątków. Graczyk pisze o nich po prostu: „stali się podmiotami przegranymi, skazanymi na mozolny i często daremny trud” i by poprzeć swoją argumentację przytacza fragmenty, w których Orzeszkowa nazywa Benedykta Korczyńskiego Penelopą. Nie koniec to kryzysów w „Nad Niemnem”, ważny jest przecież także kryzys ojcostwa: porzucone, osierocone dzieci, potomstwo niesamodzielnych ojców to ważni i liczni bohaterowie powieści: Orzelski, Kiryłło, Darski nie mają przecież żadnego wpływu na swoje dzieci, nie zajmują się nimi, nie utrzymują też z nimi żadnej więzi. Nawet Benedykt, który zastępuje Justynie ojca, nie wypytuje dziewczyny, skąd wraca w środku nocy po uciecze z imienin ciotki. Postać samej Justyny także wiąże się z kryzysem – kryzysem kasty ziemiańskiej wynikającym z jej próżniaczego trybu życia, oderwania od wiejskości, pracy, społeczeństwa. Graczyk podkreśla, że w myśli Orzeszkowej miejscem najbardziej wartościowym jest dwór Kiryłłowej w Olszynce, bo to miejsce spełniające najważniejsze funkcje: „Produkować i rodzić, wytwarzać i wychowywać, słuchać i słyszeć, szeleścić i szeptać – wszystkie te czynności, procesy, zdarzenia znajdują się tutaj blisko siebie, ciasno do siebie przytulone, w tym niewielkim domu, w jego kuchni, koszu i kołysce”. Taki byłby więc drugi klucz interpretacyjny „Nad Niemnem”, ciekawszy chyba dla uczniów także z powodów egzystencjalnych, mieszczący się bowiem w ich horyzoncie doświadczenia i poznania, bliższy niż model powstańczy, niemniej zaś patriotyczny. Nie możemy po niego jednak sięgnąć, jeśli będziemy musieli kształtować postawy. Bo jak je kształtować, opowiadając o paśmie kryzysów?

    Świadomość właściwego literaturze osłabiania wartości staje się często tym elementem, który z tekstu czyni arcydzieło – spójrzmy choćby na „Fantazego” i „Beniowskiego” – oba te utwory pracują przecież na ironii, na kwestionowaniu pewnego zastanego systemu wartości. Im bardziej wartość ujawnia się w tekście jako pewna, konkretna, im więcej ma mocy ocalającej, tym schodzimy niżej na poziomie estetycznym, tym bliżej nam do taniej dydaktyki. Wiara w ocalającą moc wspólnoty, wyraźny wykład na temat postaw i wartości to nieodzowne cechy powieści produkcyjnych z lat 50., w których przeciwko proletariuszom występował bliżej niezidentyfikowany wróg klasowy, a powieść miała za zadanie wychować nowego obywatela.

    Wyraźnie widać więc, że literatura, która wciąż kokietuje czytelników swym pragnieniem opisania wartości, w gruncie rzeczy nie przepada za jednoznacznym przekazem, każdy bowiem jasny sygnał, wyrazista definicja, wyraźny wybór i długi umoralniający wykład niszczą jej wartość.

    A zatem ministerstwo dało akcept dla wartości. Ciekawe tylko, co z tym akceptem zrobi rynek i szkoła.

     

    Korzystała z:

    Ewa Graczyk, Od Żmichowskiej do Masłowskiej. O pisarstwie w nadwiślańskim kraju, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego 2013

     

    Do lektury:

    Anna Dziewit-Meller, Góra Tajget, Wielka Litera, Warszawa 2016

    Ignacy Karpowicz, Sońka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014

    Ziemowit Szczerek, Przyjdzie Mordor i nas zje, Korporacja Ha-art., Kraków 2013

     

     

    Tekst ukazał się w „Polonistyce” nr 6/2016

     

     

  • Czy lubisz czytać? A głosować?

    Czy lubisz czytać? A głosować?

    W ciągu ostatnich kilku dni ciągle napotykam w sieci zaproszenia do głosowania w plebiscycie Lubimyczytac.pl na najlepszą książkę 2016 roku. Nagroda jest przyznawana w 12 kategoriach.

    Z ciekawości zajrzałam na ten plebiscyty, by sprawdzić, czy faktycznie odbywa się na nim prawdziwy konkurs piękności literackiej.

    Dawno nie widziałam tak kuriozalnego zestawu książek złych i brzydkich wymieszanych ze świetną literaturą:

    Tu można zagłosować.

    Jeśli Państwo mogą, proszę głosować i ratować dobrą literaturę przed Bondą, Mrozem, Komudą, Shantaram i Małym życiem.

    Głosowanie trwa do końca lutego – czyli jeszcze 7 dni.

  • Kossak-Szczucka a poetyka kultury

    Kossak-Szczucka a poetyka kultury

    Twórczość Zofii Kossak-Szczuckiej przez lata cieszyła się olbrzymią popularnością – i dziś czyta się jej powieści, lecz zawsze jako teksty tradycyjne, gwarantujące odbiorcy odprężenie, a nie wysiłek intelektualny, związane bardziej z nurtem literatury rozrywkowej niż wysokiej. Miano autorki katolickiej, jakie przylgnęło do niej jeszcze w latach 30. sprawia, że zalicza się ją do niższego rejestru literatury, wpycha do pewnego rodzaju niszy, odmawia prawa do poważnego odczytania, podobnie jak neguje się artystyczną wartość każdego innego tematycznego rodzaju literatury – fantastycznej, kryminalnej, czy historycznej. Katolicyzm silnie restytuowany w powieściach autorki „Beatum scelus” w okresie przedwojennym i w czasie PRL-u gwarantował jej grono wiernych czytelników, dziś zaś jest przyczyną jej lekceważenia.

    Kossak-Szczucka interpretowana w sposób tradycyjny, musi być dzisiaj widziana jako pisarka drugorzędna. W dotychczasowej recepcji stosowano przede wszystkim narzędzia typowe dla krytyki genetycznej, tematycznej i ideologicznej[1], a te nie pozwalają wskazać w jej tekstach elementów wartościowych z naszej, współczesnej perspektywy. Zarówno bowiem powieściowa forma, jak i świat przedstawiony zaprezentowany w tekstach Zofii Kossak-Szczuckiej nie wnosi do literatury polskiej nowych zjawisk, umacnia raczej i powiela schematy wypracowane wcześniej przez autorów powieści historycznych. Przez lata krytycy, pisząc o Kossak-Szczuckiej, widzieli w niej kontynuatorkę modelu literatury zapoczątkowanego przez Sienkiewicza, podkreślali jej zanurzenie w tradycji, zrozumienie narodowego światopoglądu i umiejętność jego opisania[2]. To właśnie sposób przedstawienia tożsamości narodowej w powieściach Kossak-Szczuckiej był analizowany najczęściej, a stanowisko ideologiczne krytyka wobec tego etosu decydowało o ocenie jej dorobku –  marksiści negowali jego wartość, katolicy zaś aprobowali.

    Jeśli spojrzeć na polską literaturę XX wieku przez pryzmat stosunku do tożsamości narodowej, to jawi się ona jako splot postawy apologetycznej i szyderczej, przy czym postawa apologetyczna w tej epoce była już wyczerpana, żerowała na mitach romantycznych, bez lepszych rezultatów starając się je ożywić. Tymczasem to właśnie postawa szydercza – czego dowodzą Gombrowicz, Mrożek, Brandys, Konwicki i Różewicz – konstruowała nowe kategorie ujmowania problemu polskości, dostarczała materiału do budowania tożsamości na innych filarach, nicując romantyczny paradygmat, budowała nowoczesną perspektywę. W tym porządku miejsce Zofii Kossak-Szczuckiej znajduje się zdecydowanie po stronie apologetów, spychanych coraz bardziej na obrzeża literatury przez badaczy i krytyków drugiej połowy XX wieku – to jest druga, obok stereotypu katolickości, przyczyna dezaktualizacji twórczości Kossak-Szczuckiej w społecznym odbiorze. Kossak-Szczucka przestała być interesująca dla szerokiego kręgu odbiorców, a przede wszystkim dla młodzieży, ponieważ umieszczono ją (i zamrożono) w paradygmacie kultury patriotycznej i katolickiej, ten zaś po 1989 roku budzi coraz mniej podniet w społeczeństwie. Idąc dalej za tą tezą, można stwierdzić, że twórczość Kossak-Szczuckiej uległa dezaktualizacji nie dlatego, że jest ona drugorzędna i „nienowoczesna”, lecz z winy krytyki i badaczy, którzy lokują ją ciągle w tych samych, nieproduktywnych już kategoriach. Sądzić można, że wartościowanie opierające się na dychotomicznym stosunku wobec narodowej tradycji nie jest już płodne dla historii literatury, nie służy twórczej interpretacji, ale jedynie opisowi i systematyzacji.

    Do czytania Kossak-Szczuckiej stosujemy złe strategie – złe w sensie, w jakich piszą o kierunkach interpretacji Paul de Man i Stanley Fisch, złe, ponieważ nie ożywiają one procesu lektury, nie pokazują wartości dla nas obecnie istotnych, lecz wskazują jedynie pewne schematyczne odczytania, które uległy dezaktualizacji. Skoro więc krytyka tematyczna, genetyczna czy ideologiczna nie dostarczają odpowiednich narzędzi do ponownego otwarcia tekstów Kossak-Szczuckiej, wydaje się, że należy sięgnąć po taki sposób czytania, który ulokuje Kossak-Szczucką nie w perspektywie diachronicznej, umieszczając ją na osi czasu po Sienkiewiczu, lecz w perspektywie synchronicznej, bo tylko interpretacja Kossak-Szczuckiej w kontekście jej epoki umożliwi zrozumienie, że tradycyjna forma nie jest tu spowodowana postawą epigonki, lecz wynika z całkowicie świadomego wyboru i wiąże się z podjęciem pewnych obowiązków światopoglądowych. Odwołanie do kontekstu epoki i poszukiwanie szerszych układów odniesienia to dwie podstawowe cechy teorii Stephena Greenblatta: poetyki kulturowej i związanego z nią Nowego Historycyzmu.

    Rozumienie historii w XX wieku uległo przemianie, ponieważ zakwestionowano dwa prawa, postrzegane wcześniej jako aksjomat: możliwość dotarcia do prawdy o przeszłości i obiektywny status źródła historycznego. Podważenie tych przekonań spowodowało, że w różnych szkołach i nurtach filozofii zaczęto relatywizować historię, a także podkreślać niemożność dotarcia do jej jedynego i właściwego kształtu. „Historia rodzi się z zerwania, które pozwala zaistnieć przeszłości, różnej od tego, co dzieje się teraz”[3] – napisał Michel de Certeau. Tym samym historia stała się subiektywną nadbudową na nieuporządkowanej, magmowej przeszłości, do której dostęp fizyczny i niekwestionowany nie jest możliwy. Nowy Historycyzm, w odróżnieniu od „starego”, bada tekstowe mechanizmy konstruowania lub wynajdywania przeszłości[4]. Greenblatt w swoich założeniach Nowego Historycyzmu oparł się na tezie Nietzschego przedstawionej w „Genealogii moralności”, a głoszącej, że nasze przekonania są zdeterminowane przez dwa elementy: kulturę i historię[5]. Każdy tekst można więc czytać, dopiero gdy znamy warunki jego powstania, język i styl. Skoro przeszłość jako taka jest niepoznawalna, Greenblatt uznał, że należy skupić się na analizie języka i ideologii, jakie ujawniają się w danym tekście. Nowy Historycyzm nadał więc tekstowi historyczność, a historii – tekstualność[6], jak pisał Louis Montrose: w obliczu braku dostępu do przeszłości, w naszym konstruowaniu przeszłości skazani jesteśmy na zapośredniczenie[7].  Historia bowiem dostępna jest tylko poprzez tekst, nie ma jej innych dowodów – materialnych, żywych, obiektywnych. Możemy poznać przeszłość jedynie poprzez jej reprezentacje tekstualne[8], a te poddawane są zabiegom narracyjnym, zniekształcającym przekaz i czyniącym go subiektywnym. Teksty historyczne tworzą autorzy zakorzenieni w konkretnej rzeczywistości, ich wypowiedzi mają zawsze charakter interwencji.

    Tym samym jakakolwiek analiza przeszłości jest jedynie jej interpretacją, kolejnym odczytaniem. Nowy Historycyzm podkreśla również, że wszystkie wersje historii są równoprawne, nie można zhierarchizować ich według prawdopodobieństwa, bo nie podlegają one weryfikacji. Także mechanizm interpretacji rozumiany jest inaczej przez Nowy Historycyzm: zamiast definicji przyjętej przez Nową Krytykę, a mówiącej, że interpretacja to czytanie tekstu samego, Nowy Historycyzm głosi, że interpretacja musi połączyć się z wyjaśnianiem, czyli „ujawnianiem społecznego kontekstu tworzenia”[9]. Bada przede wszystkim relacje tekstu i rzeczywistości politycznej, w kontekście której powstał: „pełna analiza kulturowa zmusi w końcu badacza do wyjścia poza obręb tekstu i określenia związków między nim a wartościami, zwyczajami oraz praktykami obowiązującymi w danej kulturze”[10]. W przypadku Kossak-Szczuckiej ważne są więc nie tylko fakty historyczne, które opisuje, ale też wydarzenia, które ukształtowały jej biografię i przełożyły się na zaprezentowaną w „Dziedzictwie” wizję historii, gdyż dla nowych historycystów poznanie przeszłości nie dokonuje się w próżni, a każdy badacz (czy też pisarz, bo znoszą oni podział na różne typy dyskursu) operuje kategoriami, jakie wdrukowała mu jego własna epoka. Za każdym razem bowiem w tekście historia podlega aktualizacji, staje się metaforą współczesności, jej kształt ustalony zostaje pod wpływem doświadczeń własnych autora. Prawidłowość ta dotyczy nie tylko tekstów fikcjonalnych, ale też historiograficznych, a na splocie właśnie tych konwencji przedstawienia porusza się Kossak-Szczucka w „Dziedzictwie”.

    Greenblatt skupia się na tym, w jaki sposób teksty uczestniczą w kreowaniu momentu historycznego, w którym zostały wytworzone: „nie można oddzielić badanego tekstu od społecznego, ideologicznego i materialnego schematu, zgodnie z którym cała sztuka jest tworzona i konsumowana”[11] pisze on w „Poetyce kulturowej”. Dużo bardziej niż sfera czysto ideowa, interesują go fenomeny władzy[12]. Badacz czyta Szekspira, szukając w nim śladów ideologii czasów elżbietańskich, ale też polemiki z nimi. My zaś możemy zapożyczyć jego metodę, by pokazać, jak w „Dziedzictwie” Kossak-Szczucka, opisując lata 1848-1863, podejmuje polemikę z ideologią marksistowską. Perspektywa ta pozwala zobaczyć Kossak-Szczucką nie jako pisarkę katolicką i patriotyczną, ale szerzej: jako twórcę forsującego swój model kultury, sprzeczny z modelem obowiązującym.

    Nowy Historycyzm bada literaturę jako zbiór tekstów, które umacniają władzę i tych, które są przez ideologię wypierane poza kulturowe centrum. To założenie, zaczerpnięte przez Greenblatta od Michela Foucaulta, opiera się na przekonaniu, że każdy tekst jest zapisem walki między tym, co dominujące w społeczeństwie i tym, co w danej epoce zdominowane. Kultura zaś, jego zdaniem, stanowi pole sporu między władzą a jednostką, przy czym jednostka ze swą osobistą, indywidualną prawdą skazana jest na klęskę, zagłuszona zostaje bowiem przez dominującą ideologię, podobnie jak wszystkie dyskursy sprzeczne z  panującym światopoglądem[13] muszą ulec ograniczeniu i zdławieniu. Bazując na tej teorii, postawić można tezę, że twórczość Kossak-Szczuckiej była w okresie powojennym w kraju marginalizowana nie ze względu na niską wartość artystyczną, lecz z powodu sposobu aktualizacji historii, jaki stosowała ona w swoich utworach. „Dziedzictwo” należy właśnie do grupy tekstów wypychanych poza dyskurs władzy, ponieważ wybór świata przedstawionego i prezentowany przez autorkę światopogląd kształtowały się w opozycji do wyznawanej w PRL-u ideologii. „Dziedzictwo” głosi pochwałę dawnych, tradycyjnych wartości, rugowanych z życia Polaków w czasach komunizmu, przesuwanych na marginesy życia kulturowego, wtłaczanych do nisz – katolickiej czy patriotycznej, umieszczanych poza obiegiem oficjalnym, poza głównym nurtem kultury.

    Greenblatt w swoich badaniach zajmuje się przede wszystkim tekstami, które sprzeciwiają się dominującemu systemowi myślenia, analizuje te realizacje, które starają się ominąć oficjalny system nakazów i zakazów, poddaje interpretacji te teksty, które za pomocą aluzji lub metafory nicują lub podważają obowiązujące zasady. Właśnie takie strategie najbliższe były Kossak-Szczuckiej, widać też ich obecność w „Dziedzictwie”, w scenach, które prezentują tradycje szlacheckie i rodowody inteligencji, sprzeczne z tożsamością i tradycjami państwa ludowego.

    Greenblatt pisze, że poetyka kulturowa traktuje teksty literackie jako przestrzeń, w której uwidaczniają się stosunki władzy, każdy tekst bowiem nie jest wolnym od pozaliterackiego znaczenia opisem świata, gdyż bierze udział w budowaniu rzeczywistości,  kształtowaniu poglądów, walczy o  „ponowne określenie zasadniczych wartości społecznych, rozważenie kategorii pojęciowych, za pomocą których kreowany jest świat”[14]. W tej perspektywie można spojrzeć na „Dziedzictwo” jak na sposób zdobycia władzy, podważenia ideologii bazującej na dominacji ludu, równości społecznej i ateizmie, za pomocą obrazu świata przedstawionego, w którym system wartości opiera się na katolicyzmie, znaczeniu szlachty jako przewodniczki narodu i  historiotwórczej roli jednostki.

    Te ogólne wyjaśnienia niezbędne są, by wskazać, że Kossak-Szczucka przejęła od historyków przekonanie o płynności i subiektywności historii. Dotychczas badacze jej twórczości historycznej podkreślali wierność przekazom historycznym, a także daleko posuniętą faktograficzność[15]. Nowe interpretacje (patrz tekst w tym tomie Joanny Teresy Wydmus) dążą jednak do wykazania manipulacji, jakich na materii historii dokonuje Kossak-Szczucka. Nie miejsce tu, by wyliczać nieścisłości czy anachronizmy zawarte w jej powieściach, gdyż ważniejsza wydaje się odpowiedź na pytanie, dlaczego autorka dokonuje takich przemieszczeń. Greenblatt podkreśla: „historia straciła swą epistemologiczną niewinność”[16], dzieło sztuki nie jest wolne od sensów pozatekstowych, stanowi ono wynik negocjacji z tą formą kultury, w której zanurzony jest jego twórca. Produkuje ono i puszcza w obieg społeczny wartości i znaczenia. Należy więc zastanowić się, jakie wartości puszcza w obieg „Dziedzictwo” – one bowiem decydują o luźnym stosunku do faktów historycznych. Kossak-Szczucka odchodzi od wierności historiografii, by zbliżyć obraz przeszłości budowany dla czytelnika do sytuacji politycznej i społecznej, w jakiej się on znajduje. Autorka nagina fakty, przesuwa punkty ciężkości w dyskusjach swych bohaterów, by z przeszłości uczynić czytelną metaforę współczesności, by poprzez opowieść o historii mówić o teraźniejszości. Odstępstwa od tradycyjnego przedstawiania powstania styczniowego służą więc tu aktualizacji, uwspółcześnieniu treści. Stosując metaforykę Greenblatta, można powiedzieć, że Kossak-Szczucka – wypędzona z kraju w ramach „aktu łaski” przez Jakuba Bermana – poprzez tekst podejmuje walkę z systemem socjalistycznym. Prezentuje tu ona na przykładzie dziejów jednej rodziny różne warianty jednego i trwałego systemu wartości:  opartego na pojęciu służby ojczyźnie, działaniu na rzecz zbiorowości, osadzeniu w tradycji, pojmowaniu swojego miejsca w świecie jako dziedzictwa, które musi zostać przekazane następnym pokoleniom.

    Dla analizy najciekawszy będzie tu tom trzeci „Dziedzictwa”, opublikowany w 1967 roku, a przedstawiający pięć miesięcy roku 1863. Jak pisze A. Szafrańska, kronika rodzinna przekształca się w stopniowo w epopeję narodową[17] i w tej części Zofia i Juliusz Kossakowie nie są już głównymi bohaterami. Stają oni w szeregu wielu postaci, które zaangażują się w tworzenie historii – przy czym będzie to historia inna niż dotychczasowe, utrwalone wyobrażenia powstania styczniowego. Choć w tekście wielokrotnie pojawiają się odwołania do boskiego planu historii, dzięki któremu Polska musi się odrodzić, powstanie styczniowe widziane tu jest jako pasmo klęsk, porażek, kłótni, zdrad i kłamstw. Kossak-Szczucka wierzy w zdolność jednostki do kształtowania historii, w okresie powstania jednak nie wskazuje nikogo, kto byłby zdolny podźwignąć ciężar walki i kierowania narodem. Historia pozbawiona przywódcy staje się tu plątaniną poglądów i sprzecznych działań, prowadzących do upadku. Rok 1863 rozpoczyna się relacją o dumnym, romantycznym wyjściu z miasta „Dzieci Warszawy”, młodych chłopców, którzy w lesie mieli czekać na wybuch powstania, a tom kończy się relacją o śmierci Bobrowskiego, intrygach Mierosławskiego i zsyłce arcybiskupa Felińskiego. Kossak-Szczucka próbuje opisać chaos, jak panował w polskiej polityce na przełomie lat 50. i 60. XIX wieku. O ile większość powieści opisujących ten okres i powstanie styczniowe dążyła do prezentacji jednego punktu widzenia, przyznawała rację białym lub czerwonym, zmierzała do uspójnienia zjawisk historycznych i nadania im sensu, o tyle w „Dziedzictwie” celem jest reprezentacja zamętu, konfliktu między zwalczającymi się obozami. Stronami w sporze nie są jedynie Polacy i Rosjanie, gdyż autorka z równym zaangażowaniem relacjonuje dyskusje toczone w różnych stronnictwach polskich: pobyt Zofii i Juliusza w Paryżu pozwala pokazać nastroje emigracji, Stefan Bobrowski wprowadza poglądy skrzydła czerwonych, Jarosław Dąbrowski i Zygmunt Padlewski – podejście wykształconych wojskowych, Popiel i Feliński – poglądy białych, Kossak mówi o zmianach w świecie artystycznym, Agaton Giller wypowiada się w imieniu umiarkowanego skrzydła białych, Jan Majkowski to reprezentant teorii mistycznych i męczeńskiego zbawienia narodu. Z drugiej zaś strony mamy świat władzy: księcia Konstantego, który chciałby zostać królem polskim, generała Ramsaya dążącego do krwawego i ostatecznego zdławienia jakichkolwiek polskich ruchów wolnościowych, i margrabiego Wielopolskiego forsującego plan stopniowego uniezależnienia się od rosyjskich radykałów.

    Dla nowych interpretacji „Dziedzictwa” ożywcza zdaje się być teza nowych historycystów o badaniu „tekstowych mechanizmów konstruowania lub wynajdywania przeszłości” – zamiast pytać, co dotychczas robili krytycy, jak Kossak-Szczucka widzi powstanie styczniowe, należy zapytać raczej, w jaki sposób „wynajduje” ona historię powstania 1863 roku. Otóż Kossak-Szczucka stara się zbudować paralelę między historią połowy XIX wieku, a współczesnymi jej losami Polski. Wizja historii, jaką tworzy tutaj, opiera się na repetycji, przekonaniu, że losy polityczne tego kraju powtarzają się, stawiając kolejne pokolenia przed tymi samymi dylematami. Kossak-Szczucka postrzega historię poprzez ramy, jakie narzuciła jej własna epoka: Polska zależna jest od Rosji, spod wpływu wiecznego okupanta nie można się wyzwolić.

    Według Foucaulta, pozycja w dyskursie zarówno autora i czytelnika określana jest przez nadrzędną wobec nich władzę – i dzieje się tak niezależnie od ich woli. Tym samym należy umieścić Kossak-Szczucką na marginesie polskiego życia literackiego. W chwili wydania tomu pierwszego „Dziedzictwa” Kossak-Szczucka znajdowała się zarówno poza życiem kulturalnym emigracji, jak i Polski. Wyjechała z paszportem, emigracja traktowała ją więc jak współpracownicę systemu. W Londynie rozpuszczono plotkę, że była sekretarką Bieruta. W Polsce nie wydawano jej tekstów ze względu na „ucieczkę na Zachód”, na Zachodzie zaś nie publikowano, bo odmówiła zeznań obciążających w procesie oświęcimskiego lekarza Władysława Deringa[18]. Autorka – zawieszona pomiędzy dwoma systemami i dwoma obszarami kultury, sama znajdująca się w centrum sporu, sięga do historii, by przedstawić inny konflikt dzielący społeczeństwo. Nadrzędna dla Kossak-Szczuckiej, nawet w czasie pobytu na emigracji, była kwestia publikowania w Polsce. Pierwszy tom „Dziedzictwa” ukazał się w Londynie w roku 1956, ale szybko został przedrukowany w kraju. Autorka starała się wyrwać ze swego ideologicznego marginesu, z przestrzeni ograniczanej przez władzę, dzięki poruszeniu aktualnej tematyki – „Dziedzictwo” opisuje problem sensu i celowości walki narodowowyzwoleńczej. W pierwszym tomie wątek ten powraca w przemyśleniach Wojciecha Gałczyńskiego,  w tomie drugim w rozmowach na emigracji, w błądzeniu Juliusza Kossaka między Czartoryskim i Mierosławskim i w scenach ulicznych Warszawy ogarniętej gorączką manifestacji. Tom trzeci właściwie w całości realizuje właśnie tę kwestię – śledzimy obrady czerwonych i spotkania białych. Wszystkie te sceny można czytać jako wizję ukształtowaną pod wpływem doświadczeń własnych autorki z lat 1944-1945. „Dziedzictwo” powstało w okresie, gdy przełamywane były tendencje socrealistyczne w sztuce, a ich miejsce zajmowały problemy rozliczenia z okresem stalinizmu. Nigdy więc kronika Kossak-Szczuckiej nie należała do tekstów umacniających władzę, zawsze znajdowała się po stronie tekstów marginalizowanych poza centrum, cały cykl zaś był dla władzy niewygodny.

    Równocześnie jednak jej powieść podległa zawłaszczeniu przez władzę – wydaje się, że dla Kossak-Szczuckiej, poza wszystkimi konkretnymi problemami politycznymi, kluczowym zagadnieniem było pokazanie polskiej losu w perspektywie długiego trwania, stworzenie obrazu rodziny, która na co dzień żyje sprawami państwa, przypomnienie społeczeństwu, że jego egzystencja jako narodu nie zaczęła się w roku 1944 w Lublinie, lecz ma długą tradycję walki i budowania. Z perspektywy władzy socjalistycznej przedstawienie tradycji szlacheckiej jako elementu narodowo i kulturotwórczego było niekorzystne. Dlatego też próbowano dokonać zawłaszczenia – wpychano autorkę w schemat pisarki katolickiej, drukującej w PAX-ie, rozpatrywano jej teksty jako realizację twórczości religijnej, choć problem ten w przypadku „Dziedzictwa” nie ma istotnego znaczenia, ustępując miejsca kwestiom politycznym.

    Greenblatt zapytałby więc, od jakiego społecznego kontekstu rozumienia dzieło to jest uzależnione?[19] Wydaje się, że obraz społeczeństwa polskiego został ukształtowany w powieści pod wpływem przeżyć osobistych autorki i jej sytuacji w rzeczywistości tuż powojennej. O wiedzy, jaką na temat konfliktów wewnętrznych z 1945 roku miała autorka świadczyć może raport, jaki zawiozła na Zachód. Tekst tego sprawozdania politycznego składa się między innymi z relacji na temat sporów między pozbawionymi silnego zwierzchnictwa resztami Narodowych Sił Zbrojnych i mieszkańcami dworów. Oddziały partyzanckie dziczeją, stają się bandami grabiącymi wsie i dwory. Przedstawiciele „obszarników” – niewybici jeszcze – proszą zatem rząd londyński o narzucenie dyscypliny lub rozwiązanie tych struktur. Konflikt między warstwami posiadającymi i nieposiadającymi, tak bardzo lubiany przez władzę, Kossak-Szczucka przedstawia zupełnie inaczej, na przekór oficjalnej ideologii. U niej doły walczą o to, co do nich nie należy, próbują wzbogacić się cudzą pracą, żerują na dworach. W latach 60. taki sposób przedstawiania nie mógł spotkać się z akceptacją.

    Pesymizm, widoczny w narracji o powstaniu, swe źródło miał z pewnością w sytuacji politycznej, w jakiej przyszło żyć autorce po powrocie do kraju. Pisanie trzeciego tomu „Dziedzictwa” zakończyła w 1966 roku, już po odwilży, gdy powszechnie odczuwano zaostrzenie polityki państwowej. W listopadzie 1965 roku biskupi polscy skierowali list do biskupów niemieckich, który wywołał w kraju gwałtowną nagonkę antykościelną. Kossak-Szczucka, która wróciła do kraju na fali przemian 1956 roku, stała się świadkiem umacniania politycznego nowej władzy, rozwoju propagandy marksistowskiej, budowania nowego, socjalistycznego ładu opartego na „małej stabilizacji”. To właśnie ten społeczny kontekst wpłynął na wyobrażenie przeszłości widoczne w powieści, on też zadecydował o roli, jaką religii przypisuje autorka. Ostatni rozdział – „Chwalcie łąki umajone” – to opis konfliktu między wielkim księciem Konstantym Mikołajowiczem a arcybiskupem Felińskim, który nie chce zrezygnować ze zorganizowania warszawskiej procesji na Boże Ciało, a za swój opór zostaje odwołany ze stanowiska i skazany na zesłanie. Gest ten ma podwójne znaczenie, bowiem w rozdziale poprzedzającym „Na rozstaju” Rząd Tymczasowy, aby ratować powstanie, decyduje się na zdradę ideałów rewolucyjnych i zamierza podjąć działania na dworach europejskich i w gabinetach polityków. Tak więc Kościół polski okazuje się jedyną ostoją, ostatnim bastionem wierności ideałom.

    Ideologia, która ujawnia się w „Dziedzictwie” skierowana jest przeciwko panującej władzy. Kossak-Szczucka, opisując konflikt z Rosją, kwestionuje powtarzane przez propagandę hasła o przyjaźni obu narodów, której przeciwstawiano odwieczną nienawiść niemiecką. W czasie przygotowywania do druku wszystkich trzech tomów autorka zmagała się z cenzurą, która wykreślała jej wiele uwag dotyczących natury relacji polsko-rosyjskich i gdzie tylko to możliwe, zamieniała przymiotnik „rosyjski” na „carski”, równocześnie usuwając najbardziej drastyczne sceny. Kossak-Szczucka pisała w jednym z listów: „(…) fatalne opuszczenie całego ustępu na str. 279. Ze zdumieniem dowiedziałam się, że nie było to, jak sądziłam przeoczenie redakcyjne, ale świadome skreślenie cenzury. (…) Z niepokojem myślę, że skoro ujawnienie złych stron caratu jest przez nasze władze niemile widziane, to co będzie z 3. tomem „Dziedzictwa”, gdzie na scenę wejdzie kat Litwy – Murawiew?”[20].

    Na wyobrażenie przeszłości mają wpływ wydarzenia historyczne, które dokonały się za życia autorki. Gdy generał Ramsay postanawia się sprzeciwić wielkiemu księciu i nakazuje swoim oficerom nie blokować wyjścia powstańców spod Warszawy, to jego słowa czytać należy jako aluzję do bierności rosyjskiej armii w czasie powstania warszawskiego. Celem Ramsaya było doprowadzenie do rozwoju powstania, bo tylko atak ze strony Polaków umożliwiłby mu ostateczne stłumienie ruchu: „Otrzymałeś pan rozkaz Jego Cesarskiej Wysokości Konstantego Mikołajewicza, lecz ja daję panu moją własną odmienną instrukcję. Poufną instrukcję. Pozwólcie miateżnikom iść, gdzie im się podoba. Nie doganiajcie ich, nie otaczajcie, nie zatrzymujcie. Niech się rozejdą, owszem, po całym kraju jak robactwo”[21].  Zamiast rozbroić grupujące się oddziały, jak nakazuje mu namiestnik, postanawia biernie czekać, by urosły w siłę, aby aktywność powstańców wykorzystać jako pretekst do agresywnego ataku: „Zadanie swoje widzę jasko: przeciwnie niż chce Konstanty Mikołajewicz, dopuścić, żeby się ten pożar rozszerzył, rozpalił, ogarnął całe Królestwo. (…) Wtenczas dopiero my z całą mocą przyjdziemy robić porządek… Bez idylli, panowie! Ruszamy z nabitą bronią, nie obawiając się rozlewu krwi! Nie zostawimy kamienia na kamieniu. Raz na zawsze zgnieciemy to plemię obrzydłe!” (s. 110). Nienawiść przebijająca ze słów Ramsaya, pragnienie całkowitego zniszczenia w optyce Kossak-Szczuckiej stanowią paralelę z oczekiwaniem Armii Czerwonej na wykrwawienie powstania w 1944 roku, co pozwoliło na zagarnięcie władzy, przejęcie zniszczonej i wyludnionej stolicy.

    Podobną paralelę do wydarzeń  II wojny światowej znajdziemy też w dyskusji Gillera i Bobrowskiego nad listem Hercena adresowanym do zaangażowanych w ruch rewolucyjny rosyjskich oficerów. Hercen pisze: „Na tych tezach: ziemia chłopom, mniejszym narodom prawo decydowania o swojej przyszłości – zawarliśmy sojusz z polskimi braćmi (…). Polacy jednak winni zrozumieć, że i naszym, całego narodu rosyjskiego, dążeniem będzie zachowanie związku federacyjnego z tymi prowincjami. Każdy Rosjanin uważa – i słusznie – Kijów za miasto równie rosyjskie jak Moskwa” (s. 168). Słowa te budzą w Bobrowskim wściekłość, bo sam wywodzi się z Ukrainy. Przywołane tu cytaty wyraźnie wskazują, że Kossak-Szczucka schemat porządkujący historię, konstrukt, na którym wspiera się jej narracja, buduje w oparciu o wydarzenia, które rozegrały się od II wojny światowej do lat 60.

    Opisując powstanie styczniowe, autorka podejmuje polemikę z etosem romantycznym. Wydaje się, że można wskazać trzy przyczyny podjęcia przez nią tego wątku: świadomość, że wydarzenia 1863 roku zakończyły właściwie romantyzm w Polsce; znajomość konsekwencji, jakie tradycja romantyczna przyniosła w wieku XX, jakie postawy społeczne zbudowała i skłonność do jakich gestów patriotycznych wywołała; konieczność odniesienia się do toczącej się po 1956 roku dyskusji w polskim życiu kulturowym na temat oceny dziedzictwa romantycznego.

    Postawa Kossak-Szczuckiej wobec romantyzmu okazuje się ambiwalentna: przywołuje postacie romantycznych bojowników o wolność – pozytywnie ocenia Henrykę Pustowójtównę (wzorowaną na Emilii Plater), wierność tradycji widoczną w życiu dworków szlacheckich, gotowość do walki i gorący patriotyzm uwięzionych konspiratorów (Jarosław Dąbrowski nawet w Cytadeli rozmawia tylko o ucieczce i dołączeniu do powstania), ale jednocześnie rozbija romantyczny mit wodza („Langiewiczowi zabrakło odwagi. Bał się porzucić oddział, bał się aresztowania. Podobno w Warszawie bywają wystawiane w sklepach jego fotografie. Ktoś pozna, doniesie. Wsadzą go do Cytadeli. Nie pojechał i teraz żałuje” (s. 328), przekonanie o solidarności całego społeczeństwa, heroiczne wyobrażenia na temat walki partyzanckiej (młode panienki wiozą partyzantom do lasu fiołki zamiast jedzenia), czystości moralnej walczących (Emilia i Władysław Jeske dyskutują o rozwodzie, ponieważ ona ma romans z Ignacym Chmieleńskim) i zgodzie między powstańcami (Stamirowski – przywódca oddziału opuszcza Langiewicza i odchodzi ze swoją partią, ponieważ dyktator zwrócił mu uwagę, że salutuje przed nim z fajką w zębach). Obala też mi romantycznej miłości – to ona bowiem doprowadza Zygmunta Padlewskiego do melancholii, słabości, a ostatecznie – upadku. Obnażając słabości konspiratorów, Kossak-Szczucka pokazuje, że nie dorośli oni do wyzwań, jakie stawia przed nimi historia, że decydując się na walkę, nie potrafią zrezygnować ze swoich partykularnych celów i wcielić w życie romantycznych haseł, którymi ciągle się posługują (Ksiądz Kamiński czyta w obozie partyzanckim „Polskie dogmaty narodowe” zaczynające się od słów: „Kochać swoją ojczyznę i poświęcić dla niej życie” (s. 351), w chwili gdy biali namawiają Langiewicza, by się poddał i odszedł z powstania).

    Piętno, jakie tradycja romantyczna wycisnęła na postawachnarodowych, staje się jednym z tematów „Dziedzictwa”. Narrator i bohaterowie powieści nieustannie zadają sobie pytania o to, jak ukształtuje się sytuacja po klęsce? Czy naród zdoła się po niej odrodzić? W jakim stopniu zaciążą na nim porażki polityczne? Czy przegrana pogrąży naród w marazmie?[22] – a przecież nie są to kwestie dotyczące tylko okresu powstania styczniowego. Można je czytać (i takie znaki odnajdujemy w recenzjach prasowych) jako odniesienia do sytuacji powojennej i do rozliczeń z „okresem błędów i wypaczeń”. Wątek ten jest szczególnie istotny w trzecim tomie „Dziedzictwa”, które powstało w roku 1966, czyli już po odwilży. Kossak-Szczucka zastanawia się, czy walka, widziana przez czerwonych rewolucjonistów i ulicę Warszawy jako wierność tradycji insurekcyjnej, działanie dowodzące patriotyzmu, nie jest jednak sprzeczne z trwaniem narodu. Problem ten w żaden sposób nie zostaje w powieści rozwiązany – z jednej strony pojawia się bowiem prący do powstania Bobrowskiego, z drugiej burmistrza Kutna, który odracza termin powstania, bo wypada w imieniny kanonika i przygotowania do walki uniemożliwiłyby bal. Tak więc ani pokojowe trwanie – reprezentowane w „Dziedzictwie” przez białych i Wielopolskiego, ani walka nie stanowią dla autorki perspektywy na przyszłość. Koegzystencja z zaborcą staje się w powieści wyraźną metaforą małej stabilizacji lat 60, w którym szare, codzienne życie zastępuje wzniosłe wartości. O ile walka prowadzić może do wyniszczenia biologicznego i kulturowego narodu, o tyle bezczynność wydaje się jej rodzajem zdrady: „Jak ksiądz śmiał? Manifestu ksiądz nie przeczytał! O powstaniu nie wspomniał ani słowem! Co to znaczy?” – woła obywatel Jerzy do Sykstusa, członka Rządu Narodowego (s. 187). Na co te mu odpowiada: „Służę: jako Styksu jestem rewolucjonistą. Jako proboszcz tej parafii mam obowiązek ustrzec ją od spiskowania” (s.188).

    Walka między Kossak-Szczucką a systemem dokonuje się przede wszystkim na polu odwołań do tradycji romantycznej – tradycji, która w latach 50. była przez państwową ideologię manipulowana lub ośmieszana. Równocześnie wykorzystywano ją do umacniania i uzasadniania modelu kultury socjalistycznej – propaganda państwowa chętnie posługiwała się wygodnymi dla siebie figurami, ale te, które były z nią sprzeczne, spychano do poziomu rekwizytorium, przedstawiano jako archaiczny system wartości odpowiedzialnych za klęskę. Tymczasem to między innymi dzięki aktywizacji tradycji romantycznej na przełomie lat 50. i 60. dokonał się odwrót od socrealizmu w literaturze, to poprzez romantyczne media właśnie przywoływano całą, zapoznaną w latach powojennych, tradycję myśli polskiej. Bohaterowie, jakich w „Dziedzictwie” kreuje Kossak-Szczucka, stanowią zaprzeczenie tez, które formułował Zbigniew Załuski w „Siedmiu polskich grzechach głównych” czy Stanisław Grochowiak w programowym artykule „Karabela zostaje na strychu”. Literatura lat 60. zaczęła swój rozrachunek ze stalinowskim modelem literatury poprzez odwołania pozytywne lub negatywne do modelu heroicznego. Grochowiak odrzucał mit romantycznego szwoleżera, uważał, że ten model osobowy nie pasuje do nowej epoki: „Przeciw tym wszystkim dziwactwom pokolenie posiada najostrzejszą broń: niespotykane dotychczas poczucie śmieszności”[23]. Zastąpił go nowym wzorcem parenetycznym: „młody wrocławski ekonomista, który rewolucjonizuje system organizacji pracy w przemyśle, (…) młody zapaleniec, który ze sznurków i tektury zrobił sobie samochód. W każdym bądź razie będzie to bohater, którego cechę wyróżniającą stanowi wyraźna i niedwuznaczna użyteczność jego działań”[24]. Załuski próbował reaktywować tradycję romantyczną, ale przemodelowaną, podporządkowaną takiej interpretacji, jaką mogła zaakceptować władza. Ten pułkownik Ludowego Wojska Polskiego stworzył wizję romantyzmu służebną wobec wymagań systemu, wizję romantyzmu komunistycznemu. Jednak podobnym próbom przepisywania historii sprzeciwiała się Kossak-Szczucka, tworząc swoje własne aktualizacje. Należy więc czytać „Dziedzictwo” nie tylko jako przypomnienie trudnej przeszłości (której obraz Załuski mocno upraszczał, by bardziej pasowała do jego jednoznacznych tez), ale też jako obronę modelu kultury, który w jej epoce podlegał procesowi zawłaszczania. Kossak-Szczucka stworzyła w „Dziedzictwie” postacie, które możemy nazwać romantycznymi pozytywistami. Dzięki temu anachronizmowi, co wyrzucali jej krytycy, stworzyła kontrę wobec marksistowskich interpretacji romantyzmu. Jej bohaterowie – począwszy od pradziadka – Wojciecha Gałczyńskiego, łączą w sobie cechy romantyczne – myślenie o społeczeństwie, trwaniu narodu, gotowość do obrony ojczyzny i poświęcenia, z cechami pozytywistycznymi – pragnieniem budowania raczej niż walki zbrojnej, stopniowego działania, w miejsce natychmiastowego zrywu. Przybliżeniu haseł romantycznych mają służyć też wykłady o Mickiewiczu, jakie młodej Zosi dają w Paryżu przyjaciele wieszcza. Opowiadają oni o roli duchowości w życiu społecznym, o swoistymi mistycyzmie i profetyzmie Mickiewicza, co w I tomie „Dziedzictwa” spełnia funkcję dydaktyczną – ma przybliżyć czytelnikowi inny wymiar romantyzmu, który w prasie przełomu lat 50. i 60. przedstawiany był jako zlepek szaleństwa, egzaltacji i chaosu.

    Idąc za tezami Foucaulta przyswojonymi przez Greenblatta, można zastanowić się,  jaki model kultury wpisany jest w „Dziedzictwo”? Jak wynika bowiem z założeń poetyki kultury, tekst operuje pewną ideologią, którą należy zdekodować, roztrząsając kwestie: „Jakie style zachowań, wzorce działania zdaje się narzucać dane dzieło? Dlaczego było ono interesujące dla czytelników w danym czasie i miejscu?”[25]. Poszukiwanie odpowiedzi na te pytania pozwala wyprowadzić Kossak-Szczucką ze stosunkowo wąskiej domeny, jaką stanowi gatunek powieści historycznej i katolickiej. W tej nowej perspektywie widać bowiem, jak autorka wpisuje się w szerszy kontekst – polemiki i obalania marksistowskich wątków w kulturze polskiej przełomu lat 50. i 60., możemy ją więc usytuować w głównym nurcie literatury.

    Kossak-Szczucka we wszystkich swoich tekstach, tak publicystycznych, jak i literackich, podkreślała funkcję dydaktyczną, jaką sztuka spełnia w życiu społecznym. To jej nastawienie doskonale wpisuje się w stosowaną tu teorię Greenblatta, który głosi, że literatura jest aktywnie zaangażowana w tworzenie historii. Literatura jawi się tu jako sposób na zdobycie władzy w sensie metaforycznym, na płaszczyźnie ideologicznej, przeforsowanie danej wizji świata. Tak też działa Kossak-Szczucka w „Dziedzictwie”. Rozpoczyna swój cykl na „zesłaniu” w Kornwalii i o ile geneza tekstu łączy w sobie funkcję dydaktyczną i pragnienie osobistego wspomnienia rodzinnej przeszłości, o tyle literacka realizacja całości tekstem osobistym absolutnie nie jest. Nurt historii domowej ustępuje w części drugiej historii politycznej Królestwa Polskiego, autorka poddaje zaś analizie różne postawy społeczeństwa wobec zaborcy i problemu odzyskania niepodległości.

    Poetyka kultury poddaje analizie teksty, nie bacząc na ich poziom artystyczny – dopuszcza połączenie różnych typów dyskursu, a sama wychodzi poza literaturę. Tekst literacki dla Greenblatta jest tylko jednym z typów tekstów kultury, co łączy się z odrzuceniem przekonania o autonomiczności literatury. Teza ta uwalnia nas tym samym od konieczności określania miejsca Kossak-Szczuckiej w panteonie twórców polskiej powieści historycznej i odrzucania jej twórczości z powodu nienowoczesnej formy. Nie jesteśmy tym samym zmuszeni ani do jej obrony przed atakami o anachronizm, nadmierny tradycjonalizm, ani też do szukania paralel i śledzenia ewolucji gatunku między nią a takimi twórcami jak Niemcewicz czy Kraszewski. Po ukazaniu się „Dziedzictwa” krytyka podzieliła się – jedni (jak Lesław Eustachiewicz) widzieli w cyklu nową epopeję narodową, opus magnum w twórczości autorki[26], inni – kładli nacisk na niewielki stopień opracowania materiału historycznego, skłonność do streszczania, nazywali cały cykl sprawozdaniem z historii[27]. Wiele miejsca poświęcano więc ocenom krytycznym samego tekstu, uznawano go raz to za epigoński, raz to za panoramę narodowego losu. Próbowano określić, jaki status przyjmuje historia w „Dziedzictwie”, a ponieważ nie jest to klasyczna powieść historyczna, szukano nowych kategorii. Wydaje się jednak, że badanie „Dziedzictwa” jedynie jako słabej czy mocnej realizacji gatunku rozmywało semantyczną warstwę tego tekstu, gdyż to nie problem gatunkowości wydaje się tu najbardziej istotny. Zastanawiać się można, o ile właśnie takie refleksje krytyczne, określanie „Dziedzictwa” jako czytanki i vie romancé było właśnie spychaniem książki na marginesy pola kulturowego.

    Badania kulturowe rozumieją znaczenie tekstu jako efekt praktyki społecznej, produkt działania wielu osób i instytucji, których dążenia mogą być ze sobą skonfliktowane. Każda z praktyk stara się narzucić pozostałym swój sposób rozumienia tekstu, dąży do legitymizacji swojej interpretacji. W przypadku Kossak-Szczuckiej pole walki i dążenie do narzucenia interpretacjimiało znaczenie nie tylko estetyczne, ale i polityczne. Jak pisze Barbara Pytlos w swojej książce, autorkę „Dziedzictwa” władza ludowa przedstawiała w jednoznacznie złym świetle, jako epigonkę wielkich powieści, zarzucała jej naiwność i nieznajomość historii właśnie z powodu konfliktu ideologicznego. Narzucenie jej wizerunku epigonki sprawiało, że na dalszy plan, a właściwie w interpretacyjny niebyt spychano aktualizujące wyobrażenie historii jako sfery ścierania się frakcji, walki ideologicznej, która przenosi się na płaszczyznę konfliktu fizycznego. Zapominano, lub też celowo ukrywano, wątek tragizmu polskich losów stanowiący problem nadrzędny – w trzeciej części „Dziedzictwa” Kossak-Szczucka analizuje nie samą ideologię, ale sposoby tworzenia polityki, techniki wygrywania politycznego, chwyty wykorzystywane do sprawowania władzy. Rozgorączkowany tłum, rozpięty między Wielopolskim, czerwonymi i Felińskim, poddawany jest obróbce, manipulacji. Nastrojom plebsu podporządkowuje się inteligencja, która nie może sprawować władzy, ale nie chce znaleźć się na bocznym torze historii. Poczucie wyższości, jakie szlachta żywi wobec czerwonych, widząc w nich synów prostych rzemieślników, czeladników, ludzi niewykształconych znajduje swoje odbicie w pogardzie odczuwanej przez czerwonych wobec białych – charakteryzowanych w odezwach jako służalców cara, tchórzy, egoistów i wsteczników. Kossak-Szczucka opisuje wewnętrzny dramat polskich losów, rozdarcie i konflikt wewnątrz narodu, który nie może być pozytywnie rozwiązany (możemy więc dostrzec analogie między sytuacją w latach 50. i 60. XIX wieku oraz latami 50. XX wieku).

    Teorie kulturowe Greenblatta pozwalają stworzyć produktywną interpretację „Dziedzictwa”, ożywić rozumienie tekstu, który został potraktowany jako wspomnieniowy, jako saga rodzinna. Czytany bowiem za pomocą poetyki kulturowej i Nowego Historycyzmu ukazuje się on nam jako próba stworzenia nowego model kultury polskiej – świadomej własnych korzeni i tragizmu, wolnej od naleciałości marksistowskich.

    [1]B. Pytlos:„Córa Sienkiewicza” czy „Alicja w krainie czarów”. Z dziejów recepcji twórczości Zofii Kossak, Katowice 2002, s. 188.

    [2]Tamże, s. 198.

    [3] M. de Certeau: Tworzenie historii, „Znak” 1973, nr 11-12.

    [4] D. Heck: Wokół nowego historycyzmu, „Pamiętnik Literacki” 1997, nr 2, s. 100.

    [5] M. P. Markowski: Historycyzm. W zbiorze: A. Burzyńska, M. P. Markowski: Teorie literatury XX wieku. Podręcznik, Kraków 2006, s. 508.

    [6], D. Heck: Wokół nowego historycyzmu, dz. cyt., s. 103.

    [7] Tamże, s.103.

    [8] J. Madejski: Opowiedzieć historię. Nowy Historycyzm w interpretacji literatury. W zbiorze: „Wariacje pocztowe” Kazimierza Brandysa. Pod red. I. Iwasiów i J. Madejskiego, Szczecin 1999, s. 234.

    [9] Tamże, s. 236.

    [10]S. Geenblatt: Poetyka kulturowa. Pisma wybrane.Przeł. i opatrzyła wprowadzeniem K. Kujawińska-Courtney, Kraków 2006s. 147.

    [11] S. Greenblatt:Poetykakulturowa…, dz. cyt., s. 174.

    [12] D. Heck: Wokół nowego historycyzmu, dz. cyt., s.106.

    [13] K. Kujawińska-Courtney: Wprowadzenie. Stephen Greenblatt i poetyka kulturowa/nowy historycyzm. W zbiorze: S. Greenblatt: Poetyka kulturowa. Pisma wybrane, Kraków 2006, s. IX.

    [14] S. Geenblatt: Poetykakulturowa…, dz. cyt., s. 71.

    [15] A. Szafrańska: Kossak-Szatkowska, Warszawa 1968, s. 6.

    [16] S. Greenblatt: Poetyka kulturowa…dz. cyt.,s. 68.

    [17] A. Szafrańska: Kossak-Szatkowska, dz. cyt., s. 48.

    [18] Z. Kossak: Na emigracji, pod red. M. Pałaszewskiej, Warszawa 1998, s. 41.

    [19] S. Greenblatt: Poetyka kultury… dz. cyt., s. 147.

    [20] B. Pytlos: O powieściach historycznych Zofii Kossak, Katowice 2005, s. 62.

    [21] Z. Kossak, Z. Szatkowski: Dziedzictwo, Warszawa 1974, t. III, s. 108. Kolejne cytaty pochodzą z tego wydania i numery stron podawane są w nawiasach.

    [22]E. Szonert: Bóg, człowiek, historia. O twórczości Zofii Kossak-Szczuckiej, „Życie i myśl” 1969, nr 2.

    [23] S. Grochowiak: Karabela zostaje na strychu, „Współczesność” 1959, nr 4.

    [24][24] Tamże.

    [25] S. Greenblatt: Poetyka kultury… dz. cyt., str. 147.

    [26]E. Szonert: Bóg, człowiek… dz. cyt.

    [27] Z. Florczak: Dziedzictwo bez ostatecznej definicji, „Nowe Książki” 1969, nr 1.

  • Świat po bajce jest siny czyli Szymborska po wojnie

    Świat po bajce jest siny czyli Szymborska po wojnie

    W 2012 roku, kilka miesięcy po śmierci Wisławy Szymborskiej, w czasie porządkowania pozostawionych przez nią papierów dwoje jej najbliższych przyjaciół –Teresa Walas i Michał Rusinek odnalazło teczkę z kilkudziesięcioma maszynopisami. To były wiersze z lat 1944-1948, cały liczący ponad 40 utworów tom, gotowy do druku, przepisany schludnie na maszynie. Teksty w części w ogóle nie znane, niektóre tylko drukowane w prasie powojennej, a więc wiersze, które Szymborska napisała na samym początku swojej kariery, jej właściwy debiut. Szymborska pisała je jako dziewczyna jeszcze, w 1944 roku miała przecież 21 lat. Gdy zamykała tom, powinna była kończyć studia, ale od pewnego już czasu pracowała w redakcji pisma „Świetlica krakowska” i ilustrowała książki dla dzieci. Ten tom, choć jak na Szymborską duży i skończony, nigdy nie ukazał się drukiem. Jaka tajemnica za tym się kryje?
    Szymborska debiutowała w prasie krakowskiej, w „Walce” – dodatku do „Dziennika Polskiego”. Jej pierwszy wiersz po tytułem „Szukam słowa” ukazał się 14 marca 1945 roku, a więc właściwie kilka tygodni po wyzwoleniu miasta przez Rosjan. Młoda poetka przyniosła do redakcji kilka swoich tekstów, ale nie spodobały się one redaktorom Adamowi Włodkowi i Tadeuszowi Jęczalikowi i nie wydrukowaliby ich, gdyby nie prośby poety krakowskiego Witolda Zechetnera, który praktycznie wymusił na nich wybór jednego wiersza . Włodek i Jęczalik zgodzili się, ale w ciągu nocy gruntownie zmienili tekst. Szymborska napisała dość długi wiersz zatytułowany „Jacy”. Redaktorzy opublikowali krótki, bardziej spójny pt. „Szukam słowa”. Szymborska nie obraża się, przeciwnie – jest wdzięczna za poprawki i uwagi, dość szybko wchodzi w to środowisko, a 3 lata później w 1948 roku wychodzi nawet za mąż za lidera tej wspólnoty – Adama Włodka, opiekuna się Koła Młodych przy Związku Literatów Polskich.
    W czasie wojny Szymborska była przekonana, że owszem będzie pisać, ale prozę . Tworzyła wyłącznie dla siebie krótkie utwory prozatorskie, których tekst z upływem czasu coraz bardziej się skracał, przyszła poetka redukowała go i poszukiwała formy bardziej spójnej i konkretnej. Gdy trafiła więc do środowiska „Dziennika Polskiego” miała na koncie wiele tekstów prozą, trochę wierszy, nikłą wiedzę o poezji współczesnej. Czytała jednak dużo i uczyła się szybko.

    Pastuchy i drwale

    „Walka” przestała się ukazywać już w lipcu 1945 roku, a Szymborska związała się ze „Świetlicą Krakowską”. W 1948, po likwidacji „Świetlicy…” przeszła do redakcji „Dziennika Literackiego”. Opublikowała tam kilka wierszy, utrzymanych w poetyce nawiązującej silnie do tradycji przedwojennej Awangardy Krakowskiej. Młodemu pokoleniu wydawało się wtedy, że spośród możliwych tradycji godna kontynuowania była wyłącznie ta, zwłaszcza w modelu Przybosia. Linię Skamandra skompromitowały wojenne wybory poetów, o których w latach 40. mówiono, że „uciekli” na Zachód, pozostawała więc wyłącznie tradycja awangardowa, nad którą jednak dłuższy namysł blokowała coraz głośniejsza nowa ideologia.
    Skomplikowana forma, elipsy zaciemniające znaczenie obecne wtedy jeszcze u Szymborskiej wzbudziły falę krytyki ze strony czytelników. Spór o wiersz „Niedziela w szkole” zrelacjonowałJacek Łukasiewicz w artykule „Wiersz wewnątrz gazety”: w kolejnych listach młodzież licealna oraz wychowujący ją w nowym państwie nauczyciel zarzucali poetce, że nie nadąża za nowym kierunkiem, że pisze teksty niezrozumiałe i wsteczne. Posłuszny wskazówkom nowej doktryny nauczyciel wskazywał Szymborskiej za wzór Majakowskiego, który nie tylko kierował się szczerym natchnieniem, ale był prawdziwym poetą mas i rozumieli go w lot zarówno pastuch z Kazachstanu, jak i drwal z Komi . Jak widać, prowincjonalny nauczyciel nie wiedział, że w republice Komi lasy wyrębywali wtedy absolwenci najlepszych uczelni. Regulamin łagrowy nie pozwalał im jednak na czytanie jakiejkolwiek poezji. Atak czytelników spowodował jednak, że Szymborska na dwa lata zamilkła. Nowe teksty zaczęła publikować dopiero w 1950 roku, ale był to już zupełnie nowy etap, nowa poetyka i stojąca za nią nowa ideologia. Jacek Łukasiewicz i Anna Legeżyńska właśnie tę polemikę uznali za przyczynę ideologicznej i estetycznej zmiany poezji Szymborskiej .

    Tom-widmo
    W 1950 roku Szymborska została przyjęta do ZLP. W deklaracji pisała, że ma złożony i przygotowany do druku tom noszący tytuł „Szycie sztandaru”. W kolejnej deklaracji, z 1952 w kategorii teksty oryginalne, niepublikowane zapisała „Dlatego żyjemy”, tom złożony w wydawnictwie Czytelnik. Jasno więc widać, że zniknęły gdzieś wiersze zgłoszone w 1950, które z pewnością istniały, bo inaczej poetka nie zostałaby przyjęta do związku, co podkreśla Anna Zarzycka w swojej książce „Rewolucja Szymborskiej” . W deklaracji Szymborska zapisała jednak, że „Dlatego żyjemy” zawiera wiersze z lat 1945-1952, a więc wydawało się, że ten tom złożony w Czytelniku wchłonął tom wcześniejszy. Dzisiaj jednak wiemy, że to nieprawda. Jak pokazują bowiem materiały zebrane w archiwach, w tym pierwszym okresie Szymborska drukowała wiele tekstów w prasie, ale nie weszły one do jej pierwszego socrealistycznego tomu.
    Wydaje się, że tom został przygotowany. Wiemy zaś na pewno, że nikt go wtedy nie opublikował. Nie wiemy zaś do dzisiaj i nigdy się już nie dowiemy, bo nie żyje już nikt, kto uczestniczył w tamtych zdarzeniach, dlaczego tak się stało. W „Łupie naszym wojennym” Adam Włodek komentował tę sytuację: „A potem przyszedł zjazd szczeciński. Tomik (…) nie mógł już ukazać się w druku. Do „oficjalnego” debiutu książkowego przyjęto z wierszy wcześniejszych tylko jeden (…), ale nawet i on został poważnie okrojony” . Włodek sugerował istnienie jakiejś instytucji, która tom Szymborskiej zwróciła. W podobnym tonie pisał później Tadeusz Nyczek w swojej książce „22 razy Szymborska”: „Rękopis wrócił do autorki” , a jego opinie podtrzymywali inni znani badacze – Jacek Łukasiewicz i Wojciech Ligęza. Nie ma w archiwach żadnej informacji o wydawnictwie, które odrzuciło tom. Być może było to wydawnictwo, a być może był to cenzor, do którego wysłano tekst w ramach kontroli prewencyjnej. Być może to sama Szymborska, uczestnicząca przecież – jak wszyscy autorzy tej epoki – w kolejnych zjazdach, zebraniach kolektywu pisarskiego, czuła, że jej książka nie pasuje do wymagań nowej epoki, że nie uda jej się nigdy – jako zupełnie młodej autorce – przepchnąć takich wierszy w wydawnictwie. Za dużo było w nim zwątpienia, refleksji nad upływem czasu, przypadkowości życia i śmierci. Język także okazał się zbyt trudny, co ujawniła polemika z łamów „Dziennika Polskiego”.

    Władza kolektywu

    Choć realizm socjalistyczny został uznany za jedyną metodę twórczą dopiero w 1949 roku, to już kilka lat wcześniej podkreślano znaczenie wspólnoty, pracy, robotniczego trudu odbudowy. Mieczysława Buczkówna – poetka z pokolenia Szymborskiej – aby wydać swój debiutancki tom, musiała zapłacić należny władzy trybut i jej wiersz „W oczach wojny” zawiera ostrzeżenie przed „dolarowymi kaplicami i atomową bombą” . Szymborska, która uważała się już wtedy za poetką, musiała wejść w struktury kolektywnego życia literackiego. Należała do Koła Młodych przy ZLP i do grupy towarzyskiej „Inaczej” skupionej wokół słynnego domu przy Krupniczej 22. W 1946 roku wzięła udział w zjeździe młodych pisarzy w Warszawie, kilka swoich wierszy wydrukowała w piśmie „Pokolenie” redagowanym przez Romana Bratnego. Pismo to zaś – jak kilka innych, w których Szymborska drukowała, zostało szybko zamknięte. Czuć więc było dobrze nadciąganie wielkiej zmiany ideologicznej . Później, w 1948 roku, wzięła udział w seminarium dla młodych pisarzy w Nieborowie. To po tym seminarium uaktywniła się grupa pryszczatych, która pod przewodnictwem Ważyka i Woroszylskiego podjęła walkę o wprowadzenie socrealizmu do literatury. Wszystkie te kolejne sesje wymuszały i umacniały inny, nieindywidualny sposób pisania. Na długo przed zjazdem szczecińskim deklarowano, że literatura ma stać się narzędziem wychowywania nowego społeczeństwa . Odrzucano indywidualizm, skomplikowane rozwiązania stylistyczne, w ich miejsce stawiając prosty opis i doświadczenie zbiorowe. Metaforę zastąpiło mówienie wprost. Szymborska nie zdążyła wydać swojej książki przed tą zmianą.
    Wiersze Szymborskiej z lat 40. związane są przede wszystkim z doświadczeniem wojennym. Gdy można było je opublikować, Szymborska nie uznała ich za wystarczająco dobre. Uważała, że prawdę o wojennych przeżyciach pokolenia Kolumbów lepiej niż ona przedstawili Tadeusz Różewicz i Zbigniew Herbert . Zawsze krytyczna wobec swojej twórczości, Szymborska nie dostrzegła najważniejszej wartości tego tomu: kobiecej perspektywy, tworzenia pewnego obrazu her-story. Bo choć wszyscy po wojnie pisali o wojnie, to dominujący ton ustaliło męskie, bohaterskie przeżycie, reprezentowane nawet u młodych poetek. Ten męski punkt widzenia podjęły Mieczysława Buczkówna w „Rozstaniu” i Anna Kamieńska w „Wychowaniu”, które debiutowały w 1949 roku – tak jak powinna była debiutować Szymborska. Ich wiersze operują klasycznym, wojennym obrazowaniem: są tu naloty, gruzy, obozy koncentracyjne i proces w Norymberdze. Poetki szukały opisu doświadczenia uniwersalnego, starały się opowiedzieć o złu wojny, o trwałych zmianach, jakim podlegała moralności świadków wojny, ponieważ skupiały się jednak na obrazach uniwersalnych i typowych, ich wiersze nie odbiegają od przeciętnej, nie wyróżniają się na tle epoki, a same poetki niechętnie wracały po latach do swoich debiutanckich tomów . U Szymborskiej jednak znajdziemy kobiece doświadczenia, kobiecy, inny punkt widzenia. Mocniej jeszcze o kobiecym doświadczeniu wojny pisała wiele lat później Anna Świrszczyńska w tomie „Budowałam barykadę”.

    Szymborska w czasie wojny

    Lata wojenne Szymborska spędziła w Krakowie, kończyła liceum na tajnych kompletach. Udało jej się dostać dobrą pracę na kolei – to chroniło przed wywózką na roboty. Nie należała do podziemia, ani nie walczyła w partyzantce. Z podziemiem związany był jednak jej narzeczony, którego wysłano z tajną misją do Wilna. Z wyprawy nie wrócił, a Szymborska szukała go długo i nie udało jej się zdobyć żadnej wiadomości o jego dalszym losie czy okolicznościach śmierci. Jemu właśnie poświęcony jest cykl „Janko Muzykant”, cztery wiersze o rozstaniu kochanków, oczekiwaniu na powrót mężczyzny, przeżywaniu żałoby po jego śmierci, wreszcie ukojeniu. Szymborska, jak w wielu innych późniejszych tekstach, odchodzi od polskiej tradycji literackiej, w której rozstanie z powodu odejścia mężczyzny na wojnę jest już motywem klasycznym. Tradycyjnie takie rozstanie pokazywane jest zawsze zmęskiej perspektywy, bo obowiązek jest ważniejszy niż uczucie osobiste. Tymczasem w „Janku Muzykancie” podmiotem lirycznym jest dziewczyna, co odwraca porządek – udział w walce przestaje być wyborem oczywistym. Nie wiąże się wyłącznie z patriotyzmem, ale też egoizmem, narażaniem życia, zrywaniem obietnicy, zadawaniem bólu. Dziewczyna, która najpierw czekana jego powrót, w końcu czeka na ulgę w żałobie:

    Nieśmiała, młoda, lepka zieleń liści.
    Chciałabym zrywać, deptać, ranić.
    Za jej bezwstyd – że pulsuje słońcem,
    Że nie wie, co to jest czekanie.
    (…)
    Będę się modlić o twój powrót
    do wszystkich bogów świata.
    (…)
    Zagmatwana ścieżyna w konary i chwasty.
    Biorę oddechem leśny zapach cienia.
    W dobrej pustce od nowa męcząco
    Lęk i tamte wspomnienia.

    Szymborska w ogóle przeciwna jest heroizmowi, bohaterstwu tak ukochanemu w poezji wojennej, często odwołującej się do akcentów militarnych. Płeć i światopogląd chronią tu autorkę przed fascynacją szarżą kawaleryjską. W „Pocałunku nieznanego żołnierza” już sam tytuł odwołuje się do tradycji patriotycznej poprzez transpozycję. Szymborska przeciwstawia życie pełne, emocjonujące heroicznej śmierci:

    Nie chciał być bohaterem,
    O, skamieniałe dziewczęta,
    Gdy wam wczorajszą ręką,
    Żart ufny słał: pocałunek.

    Śmierć uderza u Szymborskiej w samą kołyskę – choć ginie żołnierz, to bohaterką jej poezji staje się często matka, która niczym Maryja szuka zwłok swojego dziecka. W „Wymiarach” poetka wprowadza jeszcze inny poetycki obraz: wzrost dziecka zaznaczany na ścianie poziomymi kreskami. Na dość już konkretnej wysokości kreski poziome kończą się jednak, a zastępują je dziury po kulach. Ta metafora poświęcenia życia, dorastania do walki i śmierci, które w Polsce wydaje się naturalne i powszechne, obowiązkowe dla każdego pokolenia, chwyta przecież też największą rozpacz rodzica. W„Wymiarach” nie ma w ogóle bowiem figury dziecka-żołnierza, pozostaje tylko spojrzenie osieroconego rodzica, który widzi poznaczoną na dwa sposoby ścianę. Wiersz ten ujawnia zatem konkretne odniesienie do doświadczenia pokolenia Kolumbów, odwołuje się do dylematu udziału w walce znanego nam z poezji Baczyńskiego. O ile jednak Baczyński rozwiązuje swój dylemat pozytywnie, to znaczy decyduje się aktywnie podjąć narodowy obowiązek, o tyle Szymborska daleka jest od jednoznacznej odpowiedzi, mnoży za to wątpliwości i do racjonalnych argumentów cyrkulujących w polskiej myśli patriotycznej od XIX wieku, dodaje argumenty emocjonalne – z pozoru tylko typowo kobiece, a odwołujące się do dyskusji na temat polskich definicji patriotyzmu toczących się od rozbiorów.
    Wojna niesie śmierć, ale łamie też życie, zmienia jego pojmowanie – to naczelna teza, którą Szymborska na wiele sposobów opracowuje w swoich juweniliach. Interesują ją właśnie ta wzajemna relacja, doświadczanie życia w obliczu śmierci. Młoda Szymborska odkrywa, że życie po wojnie jest inny: drapieżne, biologiczne, skupia się na ciele, staje się sensualnym doznawaniem. Życie po wojnie obciąża poczucie winy wobec tych wszystkich, którzy zginęli, ale charakteryzuje je też rodzaj łapczywości, gwałtownej namiętności, którą ocaleńcy odczuwają, jakby rekompensując sobie wojenny strach. Życie jest więc równie co wojna bezduszne i okrutne, i to po jego stronie staje Szymborska. Nie była ona poetką walki, jak Baczyński czy Gajcy, nie miała też poczucia stąpania po grobach – jak Różewicz czy Borowski . Gdy u młodego Różewicza chodzi przede wszystkim o poczucie klęski, to u Szymborskiej na wszelkie sposoby powraca pytanie o to, jak żyć po wojnie. Nie tylko o to, jak poradzić sobie z doświadczeniem traumy, ale raczej o to, jak żyć godnie, jak nadać temu swojemu biologicznemu przetrwaniu wymiar etyczny:
    Świat i czoła w ciszy dźwigamy:
    Jakim życiem chwili tej sprostać…

    pyta poetka w wierszu „Pamięć o styczniu”, poświęconym wyzwoleniu Krakowa przez armię marszałka Iwana Koniewa 17 stycznia 1945 roku. Szymborska znów pisze jednak o tym, co nieoczywiste, bo nie ma tu w ogóle poczucia triumfu, radości z ucieczki Niemców, poczucia wolności.
    Ustom naszym dalekie są słowa.
    Oczom nowe przydano miasto:
    – wyrojone nad tłumem sztandary,
    Rumowiska, spazmatyczne żelastwo.
    To „spazmatyczne żelastwo” odnosi się do szmelcu i złomu, jaki pozostaje na ulicach. Przemarsz kolejnych wojsk wiąże się przecież z prowadzeniem sprzętu wojskowego, z kompletną dehumanizacją przestrzeni, w której poruszają się maszyny. Koniec wojny nie prowadzi zaś wcale do wybuchu radości, bo odejście okupanta ujawnia ślady jego działań, odsłania zło, które się dokonało i wymusza rachunek strat:
    Krew na murze – ręką ogrzać – zatętni.
    Pochylonym nad jej chwałą – troska.

    Wojciech Ligęza celnie zauważa, że Szymborska rejestruje tu kłopot z przedstawieniem się umysłu na nowe historyczne realia , opisuje czas, jaki zachodzi między zmianą samą a jej zrozumieniem. Szymborska – jak w całej swej późniejszej twórczości – jest tu kronikarką krótkich chwil, momentów, które z reguły umykają naszemu spojrzeniu. Tutaj rejestruje właśnie taki moment:
    W śniegu żłobią kopyta i koła.
    To odpowiedź na wczorajszy lament
    Odwilż serca /ojczyzna ojczyzna/.
    Rozkurcz pięści zarosłej w kamień.

    Szymborska zdaje się tu przypominać, że wolność to pewien proces psychiczny, a nie „wyrojone nad tłumem sztandary”.
    Szymborska nie zachłystywała się historią, nie była też jednak przecież obojętna na zmiany. Najlepszym dowodem jej przenikliwości, umiejętności patrzenia w głąb jest wiersz „Szycie sztandaru”, w którym to właśnie szwaczki stają się prawdziwymi twórczyniami historii. To spod ich igieł wychodzi sztandar, one więc na równi z nim stają się symbolem wolności i radości z jej odzyskania, zaangażowania zwykłych obywateli i poczucia wspólnoty. Szymborska pisze:

    Ruchy kobiet nad płótnem
    Wyprzedzają niecierpliwe święto.

    Szwalnia staje się biało czerwona, symbolikę narodową, patriotyzm wytwarza tu zajęcie typowo kobiece, nie gorsze niż męski udział w walce. Młoda Szymborska szuka swego głosu, ale szuka też zasadniczej perspektywy, z której będzie opisywać świat. Już tutaj, w 1946, gdy pisze o „Szycie sztandaru”, to na plan pierwszy wysuwa się mały chłopiec i szwaczki, które łączą dwa kolory materiału. Szymborskiej chodzi o ludzi, nie o wielką historię, choć kilka miesięcy po zakończeniu wojny szycie sztandaru to oczywiście czynność, która przynależy do porządku dziejów. W interpretacji tego wiersza ważna jest jego historia – gdyby został opublikowany w 1946 roku, jego znaczenie zostałoby ustalone przez kontekst tej epoki: szycie sztandaru oznaczałoby radość z odzyskania wolności, radość z odrodzenia państwa, wspólne włączanie się wszystkich jego obywateli w odbudowę, w rekonstrukcję państwowości. Stanowiłby zatem odzwierciedlenie nastrojów społecznych. Został jednak ogłoszony dopiero w 1949 roku i ten rok wprowadza do interpretacji zupełnie inny kontekst, bo komuniści zakończyli już wtedy „podbój wewnętrzy” państwa. Czynność, którą wykonują tu szwaczki, w nowych okolicznościach politycznych należy rozumieć jako tworzenie państwa komunistycznego, jako trud, który nie jest spontaniczny i związany z radością od-budowy, ale tworzeniem nowego organizmu państwowego. Wiersz opublikowany w 1949 roku staje się też autorskim wyrazem poparcia dla nowej władzy, choć Szymborska nie pisała go z taką intencją. Ważna i znacząc dla jej późniejszej poetyki staje się zawarta w tym wierszu deklaracja: „to ze zdumienia wstaje potrzeba słów i oto każdy wiersz na imię ma Zdumienie”. Ta kategoria, którą poetka nazywa zdumieniem, w przyszłości jako zdziwienie stanie się zasadniczą cechą jej twórczości .
    Najnowszy, ale zarazem i najstarszy tom Szymborskiej ujawnia jej poszukiwanie tożsamości, budowę własnej dykcji, próbowanie własnego stylu, ale w równym stopniu zmaganie się z epoką, ideologią i historią, które bynajmniej nie ułatwiały jej pisania. Widać tu młodą, błądzącą poetkę, wypróbowującą różne tonacje, ale jest też tu Szymborska, jaką znamy – dystansująca się wobec tego, co uniwersalne, poszukująca własnej drogi, dostrzegająca różne zjawiska od podszewki. Bo nawet gdy Szymborska pisze o doświadczeniu wojny, to robi to inaczej niż inni przedstawiciele jej pokolenia.


    [1] Anna Zarzycka, Rewolucja Szymborskiej 1945-1947. O wczesnej twórczości na tle epoki, Poznań 2010, s. 26-27.

    [1] Anna Legeżyńska, Szymborska, Poznań 1996, s. 12.

    [1] Jacek Łukasiewicz, Wiersz wewnątrz gazety, (w:) Szymborska. Szkice, Warszawa 1996, pod red. Edwarda Balcerzana i in., s. 31.

    [1] Jacek Łukasiewicz, op. cit., s. 31, Anna Legeżyńska, op. cit., s. 13.

    [1] Anna Zarzycka, op. cit., s.38.

    [1] Adam Włodek, Łup nasz wojenny. Pamiętnikarski aneks do dziejów literackiego startu wojennego pokolenia pisarzy krakowskich, Kraków 1970, s. 149.

    [1] Tadeusz Nyczek, 22 razy Szymborska, Kraków 2005, s. 20.

    [1] Mieczysława Buczkówna, W oczach wojny, (w:) eadem, Rozstania, Warszawa 1949, s. 37.

    [1] Jacek Łukasiewicz, op. cit., s. 13.

    [1] Jacek Łukasiewicz, analizując obszernie tuż powojenną prasę, cytuje na przykład fragment z ogłoszenia konkursowego z „Dziennika Polskiego” z 1947 roku, w którym można było zgłaszać „treści odzwierciedlające wkład klasy robotniczej” – por. Jacek Łukasiewicz, op. cit., s. 29.

    [1] Anna Bikont, Joanna Szczęsna, Pamiątkowe rupiecie. Biografia Wisławy Szymborskiej, Kraków 2012, s. 72.

    [1] Buczkówna, komentując swój debiut, podkreślała, że wybrała poetykę eluardowską, że starała się oddać „nie obraz, a pojęcie ogólne”. Por. Debiuty poetyckie 1944-1960. Wiersze, autointerpretacje, opinie krytyczne, opr. Jacek Kajtoch, Jerzy Skórnicki, Warszawa 1972, s. 161.

    [1] Jacek Łukasiewicz, op. cit., s. 22.

    [1] W. Ligęza, Świat w stanie korekty,  Kraków 2001, s. 22.

    [1] Wojciech Ligęza, op. cit., str. 115.

  • Strażniczki narodowej pamięci

    Strażniczki narodowej pamięci

    Polska literatura łagrowa to „ziemia niczyja” – dyskurs rodzący się przede wszystkim na emigracji – we Francji i Anglii, tłumiony w PRL-u przez najsurowsze zapisy cenzuralne, po 1989 roku spychany na dalszy plan przez tematy bardziej aktualne, a dotyczące rozliczenia się z komunizmem. W literaturoznawstwie zaś temat drugorzędny, ustępujący miejsca dużo bardziej atrakcyjnemu badawczo Holocaustowi, do opisu którego można wykorzystać wiele tekstów teoretycznych pisanych na Zachodzie. Problem łagrów w polskim języku naukowym zagrabili historycy – to oni przede wszystkim, a nie badacze literatury, szukają w tekstach dokumentu osobistego śladów doświadczenia historycznego, czytają literaturę pod kątem typowości, reprezentatywności, próbują ustalić totalizujący schemat polskich losów łagrowych. Ustalają liczby więźniów, miejsca ich koncentracji, losy kolejnych zesłanych kontyngentów, ich wojenne i powojenne peregrynacje po ZSRR, a także warunki życia w obozach. Z konieczności więc, badacze opisujący ten nurt literatury, dokonują wąskiej komparatystyki: szukają w tekstach reprezentacji doświadczenia historycznego, porównują realizacje literackie z tekstami historiograficznymi, i próbują zdiagnozować, jak w literaturze przedstawia się zdarzenie znane nam z historii. Ta droga okazuje się jednak z punktu widzenia rozwoju historii literatury ślepa – mnożyć można bowiem takie analizy w nieskończoność, a i tak nie dowiemy się z nich niczego na temat samego dyskursu. Zobaczymy jedynie splot literatury i historii, i choć w tym nurcie literatury jest to problem pierwszorzędny, jest eksploatacja niestety nie jest też specjalnie odkrywcza, a jako narzędzie interpretacyjne, czytanie tekstu przez pryzmat faktu, okazuje się nieużyteczne.

    Tymczasem teoria literatury podsuwa nam narzędzia doskonale nadające się do analizy polskiego dyskursu łagrowego jako autonomicznego bytu, bez trawestowania tekstów poświęconych Zagładzie, bez sięgania do historycznych analiz. Tym narzędziem jest właśnie Nowy Historycyzm, który odrzucając strukturalistyczne przekonanie o autonomiczności tekstu, zanurza go na powrót w kontekście historycznym, społecznym i biograficznym.

    Polska literatura łagrowa to gigantyczny obszar tekstów, bo literaturoznawcy zaliczają do niego wszystko, co tylko dotyczy doświadczenia Polaków w Związku Radzieckim od 1939 do 1989 roku. Nie miejsce tu na tworzenie genologicznych klasyfikacji, aby jednak przedstawić pewne punkty węzłowe tego obszaru literatury skupię się na dwóch zaledwie tekstach – „W domu niewoli” Beaty Obertyńskiej i „Po wyzwoleniu” Barbary Skargi. Oba te teksty wyznaczają ramy, w jakich mieści się polska literatura łagrowa, pochodzą bowiem z różnych epok – Obertyńska wydała swoje wspomnienia w 1946 roku, Skarga zaś w 1984. Teksty ten należą też do przeciwstawnych nurtów, które na potrzeby tego wystąpienia nazwałam roboczo: „nurtem martyrologicznym” i „nurtem nowoczesnym”.

    Dla dyskursu łagrowego kluczowymi pojęciami są pamięć i świadectwo. Obie te kategorie realizują się u Obertyńskiej i Skargi na różne, wręcz przeciwstawne sposoby. Obertyńska wydała swoją książkę w Rzymie, w 1946 roku, w Bibliotece „Orła Białego”, w której ukazały się też wspomnienia Herminii Naglerowej „Ludzie sponiewierani”. Wydostała się z Workut-stroju na mocy paktu Sikorski-Majski, wstąpiła do Armii Andersa. Po zakończeniu działań wojennych, jako porucznik II Korpusu, została odkomenderowana do napisania wspomnień – taka jest geneza „Z domu niewoli”. Tekst ten miał stać się nie tylko zapisem jej osobistych przeżyć, lecz raczej dowodem polskiego losu w ZSRR, widocznym świadectwem zbrodni wojennych, jakich NKWD dopuściło się wobec Polaków, którzy w 1939 roku znaleźli się na terenach okupowanych przez komunistyczne imperium. Obertyńska, przedstawiając swój pobyt w radzieckich więzieniach w łagrze na Północy, bierze udział w konstrukcji ideologii, buduje mit wojennej martyrologii, który stanie się fundamentem polskiej tożsamości emigracyjnej. Jej wspomnienia nie są więc tekstem osobistym, zindywidualizowanym, choć w tekście wraca ciągle forma „ja” i na poziomie opisu dominuje narracja subiektywna, to jednak kryje się za nią wyraźne „my” i dążenie do zobiektywizowania wizji świata przedstawionego. „W domu niewoli” to polska próba przełamania dyskursu władzy, zapis przeciw-pamięci, podkreślający polską niezgodę na ustalenia jałtańskie, na przejęcie władzy w Polsce przez członków PPR.

    Barbara Skarga pisała swoje wspomnienia przez kilka lat, bardzo niechętnie. Nie stała za nią żadna siła polityczna, czy sprecyzowana ideologia, której wyrazicielką stałaby się autorka, jak było to w przypadku Obertyńskiej. Skarga rozpoczęła swoje wspomnienia u progu lat 80., tło dla konstruowania narracji o pobycie w łagrze stanowił więc zryw Solidarności, wprowadzenie stanu wojennego, ostateczne usztywnienie systemu komunistycznego przed jego powolnym rozkładem w ramach pierestrojki. Skarga nie angażowała się w politykę, w działalność II obiegu czy opozycji[1]. Oczywiście nie można patrzeć na „Po wyzwoleniu” jako na tekst pozbawiony intencji. Wydaje się raczej, że i tu wyeksponowana została przeciw-pamięć, skierowana jest ona jednak nie tylko przeciwko mitom założycielskim PRL-u, ale i przeciwko heroicznemu wyobrażeniu polskiego pobytu w łagrach, jakie znajdziemy w wielu wspomnieniach osobistych, wpisujących się w paradygmat romantyczny i przedstawiających polskie cierpienia [1]obozowe jako kontynuację losów zesłańców i katorżników z XIX wieku. Skarga konstruuje swoją narrację jako kontrę, osobiste wyznanie, które poprzez swój konkret i podnoszenie faktów wstydliwych i krępujących z mityczno-romantycznego punktu widzenia, rozbija paradygmat martyrologiczny.

     

    1. problem pamięci

    Zarówno tekst Obertyńskiej, jak i Skargi wpisują się w coraz dogłębniej analizowany dział kultury, jakim jest kultura pamięci. Do jego rozwoju doszło w latach 80., gdy miał miejsce zwrot pamięciowy i źródła subiektywne, pisane z perspektywy jednostki oraz źródła, których nie można nazwać dokumentalnymi w sensie historycznym zyskały status równy źródłom archiwalnym[2]. Badania kulturowe sprawiły, że zaczęto traktować literaturę i teksty w ogóle jako jeden z typów mediów pamięci. O ile jednak kultura pamięci skupia się raczej na jej kolektywnym wymiarze, o tyle ja jednak zamierzam wykorzystać pewne odkrycia badaczy zajmujących się tą dziedziną, do analizy zindywidualizowanej warstwy we wspomnieniach obu przywoływanych tu autorek. Wielokrotnie już przedstawiano polskie wspomnienia z Gułagu jako zapis doświadczenia zbiorowego, szukano w nich przede wszystkim pewnych loci communes literatury łagrowej.

    Zaskakujące przede wszystkim jest połączenie w tekstach wspomnieniowych ciągłości i czasowego przeskoku. Jan Assman pisze, że przeszłość tworzy się nie poprzez upływ czasu, lecz poprzez gwałtowne pęknięcie, zerwanie ciągłości. Przeszłość pojawia się dopiero w chwili, gdy zaczyna budować się jakiś nowy porządek, gdy pojawia się początek[3]. Wtedy też zostaje uruchomiona pamięć, która wskazać ma to, co różni przeszłość od teraźniejszości. W narracjach o łagrach motyw zerwania zarysowany jest wyraźnie – wskazuje go chwila aresztowania i przejście w sferę nowej rzeczywistości, która staje się dla uwięzionych teraźniejszością. Jednak we wspomnieniach Obertyńskiej teraźniejszość ta jest nieustannie kwestionowana, autorka odbiera jej status czasu rzeczywistego, a wprowadza odwrócony porządek myślenia – świat, w którym się znalazła to ułuda, sen, koszmary majak. Rzeczywistość pozostała w innym czasie i innym miejscu – w przeszłości i poza murami więzienia. Nawet gdy doświadczenie cielesne zakorzenia ją boleśnie w danej chwili, gdy głód przypomina o trwającym hic et nunc, to bohaterka nie rezygnuje z kwestionowania swojego stanu: „Nie chcę też za żadne skarby uczuć tego, co się dzieje. Puszczam świadomość płytko po nawierzchni rzeczywistości, nie pozwalam myśli patrzeć ani przed siebie, ani wstecz”[4]. W tekście przewija się ciągła świadomość, że pobyt w więzieniu i łagrze jest jakąś historyczną i logiczną aberracją, dziejową niesprawiedliwością, że nie jest prawdziwy. Wątek tych rozważań kończy się myślą, która pojawia się po apelu, gdy więźniarki dowiedziały się o pakcie Sikorski-Majski: „Nigdy jakoś nie wierzyłam w długą u nich niewolę. I nie ja jedna. Większość z nas. Wyroki po pięć, dziesięć, piętnaście i dwadzieścia pięć lat – przyjmowało się bez mrugnięcia powiek, jeśli nie z drwiącym uśmiechem, co do furii doprowadzało władze. Kiedy nam mówili, że zostaniemy u nich na zawsze, nie robiło to na nikim prawie wrażenia. Po prostu nikt nie wierzył” (WDN, str. 168). Oczywiście, można zarzucić tu autorce anachronizm, rzutowanie wiedzy, jaką miała w czasie pisania tekstu, czyli w 1946 roku na doświadczenia 1941. Wydaje się jednak, że zapis ten nie jest błędem w narracji, lecz spełnia inną funkcję – Obertyńska swoimi wspomnieniami próbuje zdobyć władzę, skonstruować swoją historię na przekór dziejom pisanym przez zwycięzców. Aktywnie angażuje się w pisanie polskiej historii – i jest zresztą historia ku pokrzepieniu serc. Opisany przez nią brak wiary w wieczny pobyt Polaków w łagrach to więc obraz optymistyczny i heroiczny, pokazujący Polaków, wierzących w bożą opatrzność, która narodowi wybranemu nie pozwoli zginąć w kazamatach sowieckich, ale też jako niepokonanych – można ich uwięzić, ale nie złamać. Nawet uginając się pod ciężarem taczek w Workut-stroju, wierzyć oni będą w niesprawiedliwość swojego losu i własną niewinność.

    Inaczej jest u Skargi – pęknięcie czasu i przejście w nową teraźniejszość realizuje się tu w całej pełni. Skarga pisze swe wspomnienia po 20 latach i w jej narracji zachowany jest dualizm – czasu narracji i czasu fabuły, jednak w partiach poświęconych uwięzieniu nie pojawia się triumfalna świadomość przezwyciężenia własnego doświadczenia zdobyta w 1955 roku. Wręcz przeciwnie – pojawia się myśl o klęsce osobistej, klęsce własnego pokolenia, które tworzyło AK na Litwie  i trafiło do obozów za przynależność do ruchu oporu wobec sowieckiej władzy: „rząd warszawski milczał, być może nawet chciał naszego zatracenia, pozbycia się raz na zawsze świadków wydarzeń, jakie się rozegrały pomiędzy Bugiem a dawną granicą Polski. Każdy z nas był takim żywym świadkiem zaboru, represji, przestępstw. Może lepiej było raz na zawsze wymazać te brudne karty z historii, zatrzeć ich ślady. Repatriować – to jakby wskrzeszać niebyłych, już zapomnianych, milczących[5]”.

    Harold Welzer mówi, że nie ma czystych aktów pamięci, zawsze zapamiętujemy nasze doświadczenia poprzez schemat narracyjny – odwołanie do literatury lub innych znanych nam już wcześniej historii. Pamięć to według niemieckiego badacza „dyskursywny artefakt”, nabywamy pamięć w ramach procesów socjalizacyjnych, wraz z którymi przyjmujemy przekonanie, że historia społecznie akceptowana, to taka, która ma sens. Tym samym więc, gdy opowiadamy, układamy nasze doświadczenia w ramach pewnego wzoru[6]. Tak też jest w przypadku Obertyńskiej i Skargi, choć obie wybierają zupełnie inne matryce, a opisują przecież doświadczanie w swych ramach podobne – pobyt w łagrze i uwolnienie z niego. Okazuje się jednak, że te czynniki, które większość badaczy spycha na dalszy plan, jako drugorzędne[7] – czyli ścisły kontekst biograficzny i historyczny – tutaj determinują sposób reprezentacji doświadczenia. Wspomnienie Obertyńskiej jest bardziej optymistyczne, bo jej pobyt w łagrze był krótki, zakończył się masowym uwalnianiem Polaków, zawiązaniem armii, walką z Niemcami. Skarga pozbawiona jest złudzeń co do boskiego wpływu na historię, bo aresztowana w 1944 roku, po sfingowanym procesie, spędziła w obozach 10 lat, a później jeszcze rok na zesłaniu.

    Beata Obertyńska porządkuje swoje wspomnienia, odwołując się do schematu narracyjnego melodramatu, Barbara Skarga zaś sięga po model tragedii. Poczuciu triumfu i patosowi Obertyńskiej można zatem przeciwstawić poczucie tragizmu i ironię Skargi. Nie chodzi tu tylko o wyobrażenie historii widoczne w ich tekstach, nie ma tu więc miejsca na analizę spod znaku Hydena White’a. Ważniejsze wydaje się właśnie ujęcie biografii i polskiego losu w świetle tych właśnie schematów narracyjnych. Obertyńska sięga po styl patetyczny, nasyca swój tekst zdaniami wykrzyknikowymi i biblijną metaforyką: „Sowiety przekroczyły wschodnią granicę!!! W bezbronny, ku pierwszemu wrogowi twarzą obrócony kraj, kraj łamiący się w nierównej śmiertelnej walce, leją się oto wszystkim drogami, walą polami na przełaj jak brudna, znienacka narastająca powódź! Złamali pakt! Pogwałcili umowę! Podcięli broniącej się Polce nogi z nagła i podstępnie, swój zakrzywiony sierp wbijając w jej plecy, a młotem zadając zbójecki cios w głowę – od tyłu!” (WDN, str. 7). Równie istotną rolę odgrywa tu prowidencjalizm postromantyczny, przejawiający się wezwaniami do Boga. Gdy zastanawia się na przyczynami polskiej pewności o niezbyt długim pobycie w ZSRR, pisze: „Po prostu nikt nie wierzył. Trudno powiedzieć, dlaczego tak było (…) Przeczucie? Nie… To nie było i przeczucie. Raczej ślepa wiara w miłosierdzie boże i niezachwiana pewność, że nas Pan Bóg woli od bolszewików. Po prostu” (WDN, str. 168). Beata Obertyńska przedstawia swą historię w ZSRR jako koszmarną przygodę, ale taką jednak, która otrzymuje szczęśliwe zakończenie. Kolejne niebezpieczeństwa, zagrożenie życia, pobyt w łagrze to sytuacje-próby, które miały na celu sprawdzenie godności i honoru Polek – czy podporządkowują się radzieckiej władzy: poddadzą się więziennemu reżimowi, będą próbowały ulżyć sobie w pracy obozowej. Autorka chwali swoje towarzyszki za ich chart ducha, za używanie języka niesplamionego więzienną gwarą, za oziębłość wobec strażników, za zapięte koszule w więziennej, nagrzanej celi. Te, które się ugięły, zasługują tylko na pogardę – jak Trusiowa, która związała się z pracownikiem obozowym, nie mogąc znieść ciężaru pracy: „Oburza nas jej jawna zażyłość z rudzielcem, przyjmowanie od niego prezentów, wysiadywanie z nim w pralni po godzinach pracy, wreszcie częste jego wizyty o zmroku na jej kojce. Baba jednak nie dba o opinię kretowiny. Uderzyło jej do głupiej głowy przypóźne babie lato i chce sobie powetować wszystkie barszczowickie rozczarowania” (WDN, str. 186).

    W przeciwieństwie do patetycznego tonu dominującego we wspomnieniach Obertyńskiej, Skarga posługuje się raczej suchą, wręcz oschłą narracją, nasycając ją w wielu miejscach ironią. W rozmowie z Katarzyną Janowską i Piotrem Mucharskim puentuje ona swój pobyt w obozie w następujący sposób: „Wróciłam prawie całkiem siwa, a miałam dopiero trzydzieści sześć lat. Młodość minęła. To było nawet interesujące doświadczenie, tylko trochę za długie”[8]. 11 lat spędzone w systemie penitencjarnym Związku Radzieckiego zakończone uwolnieniem z łagru, a w końcu repatriacją do Polski zimą 1955 roku nie układa się autorce w formę melodramatu zakończonego szczęśliwie. Pierwsza klęska to jej uwięzienie, widziane nie z perspektywy osobistej biografii, lecz w szerszej perspektywie jako efekt przejmowania przez Sowietów władzy na Litwie, a tym samym poczucie bezowocności własnej pracy w konspiracji i poświęcenia: „Każdy szedł do podziemnej pracy z poczucia obowiązku, licząc się z góry z konsekwencjami. A jednak takich konsekwencji mało kto się spodziewał. Mało kto przypuszczał, że wyzwoliciele przynoszą nam nową straszną niewolę. Myśl o niej jest naszym codziennym chlebem, gorzkim chlebem klęski” (PW, str. 25). Po raz drugi, paradoksalnie, dopiero po wyjściu z obozu ogarnia ją apatia i poczucie klęski: tym razem spowodowana przemianą rzeczywistości, nagłym objawieniem zmierzchu znanego świata i koniecznością znalezienia sobie miejsca w nowej rzeczywistości, która nigdy już nie będzie własna: „Kiedy nas stąd zabierano, były to jeszcze nasze ziemie, nasz rodzinny kraj. Teraz widzimy rosyjskie napisy na drogach, na dobrze nam znanych stacjach (…). Nie chcę używać wielkich słów, jednak jest faktem, że za nią (ziemię) walczyliśmy, wielu z nas oddało za nią swe życie. My, aresztowani, całą naszą młodość i zdrowie. Teraz mijamy ślady pogorzelisk” (PW, str. 296). Pobyt w obozie Skarga opowiada skrótowo, wybierając spośród 10-letnich doświadczeń, historie najważniejsze, w jej głosie pobrzmiewa pewność i dystans starego więźnia, który wszystko widział i wszystko już wie, niczemu się nie dziwi: „Ulubionym sposobem wymuszania zeznań nie było bicie, nie są sposoby prostsze i mniej przykre dla czułego serca panów śledczych” (PW, str. 18). Skarga też, w przeciwieństwie do Obertyńskiej, wplata do swojej narracji historie nie licujące z obrazem cierpiących za polskość – wspomina obozowe małżeństwa, aborcje, których dokonywał polski pielęgniarz, tuftę i błat, jakich dopuszczała się na co dzień w pracy. O piciu wódki w łagrze pisze następująco: „Trochę się w głowie kręci, bo zakąski nie ma (…). Nie, nie mamy zamiaru wkładania włosiennicy. Nie przyjmujemy pokutnych worków. Nie będziemy robić z siebie męczenników. W obozie się nie płacze, nie lamentuje, nie biada. Tam, gdzie cierpienie jest bez granic, nie mówi się o cierpieniu” (PW, str. 90).

     

    1. problem świadectwa

    Kategoria świadectwa pojawia się w tekstach łagrowych w obu swych znaczeniach. Świadectwo to dokument stwierdzający pewien fakt lub prawo, ale też potwierdzenie czegoś przez naocznego świadka. „Świadczyć” oznacza zaś „być objawem, dowodem, świadectwem czegoś”, ale również „występować w charakterze świadka, składać zeznania dotyczące okoliczności rozpatrywanej sprawy, świadczyć za czymś lub przeciw komuś”. Czynność dawania świadectwa jeszcze w XVI wieku w językach słowiańskich wiązała się ze znaczeniem czasownika „doświadczać”. Świadectwo wiązało się z wiedzą, świadomością i widzeniem, aby dać świadectwo niezbędne było zmysłowe, osobiste uczestnictwo, kontakt podmiotu ze światem[9]. Świadectwo literackie rozwija cechy wynikające ze znaczenia czasownika „świadczyć”: sednem staje się odsłonięcie, odkrycie prawdy i przekazanie tej rewelacji innym. Mechanizm komunikowania swojego doświadczenia osobistego Jerzy Jedlicki nazywa niezniszczalną potrzebą człowieka. Obowiązek zaświadczenia, wiara, że świadectwo zostanie odczytane, nie gasną nigdy, stanowią wyraz dążenia do zachowania historycznej ciągłości[10]. Podjęcie głosu w imieniu zmarłych i uwięzionych można nazwać etyczną substytucją, świadek stawia się w sytuacji tych, którzy cierpią i nie mogą opowiedzieć o swoim doświadczeniu. Skarga pisze: „A jednak są rzeczy, które nie tylko są godne utrwalenia. Należałoby o nich krzyczeć tak głośno, żeby ten krzyk usłyszeli wszyscy” (PW, str. 5).

    Przyczyny spisywania relacji z życia obozowego najczęściej są egzemplifikowane za pomocą metafory nakazu. Obertyńska rozpoczyna swoje wspomnienia od dedykacji „Tym, którzy tam ginęli i giną…” (WDN, str. 5). Barbara Skarga stwierdza, że jej wspomnienia wyrastają z moralnego zobowiązania wobec pomordowanych: „Jeśli piszę dziś jeszcze, to dla tych chłopców, dla ich pamięci (…). Nikt już o nich dziś nie pamięta. Nikt już o nich nie mówi. Daremne ofiary. Nieugięci, niepokonani wierni. Nie oszczędzono im niczego. Jak musieli się czuć, gdy stawiano ich w szeregu nad wykopanym dołem razem z Niemcami, z którymi przez pięć lat walczyli. Zrównani z wrogiem pod karabinami przyjaciół, wyzwolicieli, sprzymierzeńców. Woleliby usłyszeć komendę: Fauer!, lecz usłyszeli: Ogoń, tak jak gdyby ktoś zawołał Ognia!” (PW, str. 29). Własne przeżycie zyskuje uzasadnienie tylko poprzez obowiązek opowiedzenia o tym, czego doświadczyło się w więzieniu i łagrze. We wspomnieniach Skargi, dla której cierpienie obozowe pozbawione jest pierwiastka boskiego, nie służy niczemu i nie prowadzi do romantycznego „przeanielenia”, powraca nieustannie świadomość przypadkowości własnego przeżycia: „Mam jednak wobec tych ludzi, którzy tam przy mnie odchodzili obowiązek pamięci, bo ja przecież żyję, a ich nie ma już dawno, a byli tak samo młodzi i tak samo jak inni i jak ja chcieli żyć” (PW, str. 48). Głoszenie świadectwa interpretowane w ten sposób, ma źródła przede wszystkim moralne: podmiot-ocalony jest winny, choć sam nie popełnił zbrodni. Zajął jednak miejsce drugiego, jego uwolnienie złamało prawo Gułagu. Przezwyciężenie poczucia dezercji i nielojalności wobec pozostawionych towarzyszy dokonuje się poprzez upamiętnienie w tekście ich postaci. Co więcej, doświadczenie łagrowe staje się bardziej bolesne po wyzwoleniu, bo w czasie uwięzienia w łagrze wrażliwość tępieje i nie odczuwa się cudzego bólu. W całej pełni dotyka on człowieka dopiero na wolności, gdy na nowo zaczyna on uczyć się odczuwania emocji: „Kiedy dziś wspominam to wydarzenie, wstrząsa mną ono silniej niż wówczas, gdy byłam jego świadkiem. Byłyśmy tak oblepione ze wszystkich stron nieszczęściem, że jedno więcej nie mogło już na nas zrobić wrażenia. Miało ono dla nas inny sens” (PW, str. 198). Życie, do tej pory będące własnością jedynie podmiotu, z chwilą opuszczenia przez niech obozu, zostaje obciążone obowiązkiem, któremu musi się on podporządkować. Nie może realizować swoich osobistych celów, bo musi zaświadczyć o tych, którzy tam pozostali. Autor podejmuje się misji opowiedzenia o losie zamordowanych i uwięzionych, którzy nie mogą sami zabrać głosu. U Obertyńskiej świadectwo często przybiera formę lamentu. Relacja staje się skargą w ustach ofiary – pozbawionej domu, wynędzniałej fizycznie, ogarniętej przygnębieniem. Realizuje się poprzez wyliczenie strat, nieszczęść spowodowanych przez łagier. Czasem ma formę opisu własnego wyglądu, Obertyńska wylicza cechy swojego nowego wizerunku: strupy, rany, brudne szmaty okrywające wychudzone ciało, ręcznik związany ciasno wokół zawszonej głowy.

    Pisanie staje się dla uwolnionego więźnia nie tylko formą spłacenia długu, zadośćuczynienia towarzyszom, ale też okazją do odzyskania własnej tożsamości. Przez długi czas poddawany reifikacji, został z podmiotowości wyzuty, stał się ofiarą-przedmiotem. Takiemu dewaluującemu postrzeganiu własnej egzystencji może zapobiec przyjęcie na siebie roli świadka-narratora. Więzień noszący na ubraniu numer zamiast nazwiska, recytujący na zawołanie swój wyrok, teraz w trakcie budowania narracji przemienia się z przedmiotu w podmiot dyskursu. Głos gwarantuje mu niezależny byt, w akcie twórczym dochodzi każdorazowo do reintegracji tożsamości. Jest to jednak zawsze tożsamość świadka i strażnika pamięci, zakorzeniająca uwolnionego w cały czas odtwarzanym na nowo czasie przeszłym. Funkcja komemoratywna to najważniejsze zadanie pamięci pojmowanej w jej aspekcie zbiorowym – to ona gwarantuje istnienie i ciągłość tożsamości wspólnoty[11], czasem może ona jednak jawić się jako obciążenie. U Obertyńskiej to podstawowy obowiązek, u Skargi – zadanie do spełnienia, by móc się wyzwolić, balast, który trzeba wreszcie zrzucić z ramion, trybut, jaki trzeba zapłacić umarłym, by móc żyć swoim życiem. Spisywanie wspomnień staje się więc symbolicznym aktem odzyskiwania siebie samego jako innego, już nie więźnia-zeka.

    Mechanizm wspominania u Obertyńskiej i Skargi odgrywa inne role: pamięć przedstawiona w „W domu niewoli” służy przede wszystkim magazynowaniu – przechowywaniu, gromadzeniu danych, utrzymaniu treści zawartych we wspomnieniu w gotowości do odtworzenia. Obertyńska buduje swoją narrację jako lieu de memoire, o jakim pisał Pierre Nora: tylko zapisywanie na nośnikach gwarantuje przetrwanie w miarę trwałej wersji historii, a tym samym stabilizuje tożsamość społeczną[12]. Takim właśnie miejscem pamięci, nośnikiem staje się dla Obertyńskiej literatura dokumentalna, tekst to zapis doświadczenia, ma przekazać pewną ideologię, konkretną wizję świata, ma nadawać rzeczywistości nowy sens. Obertyńska poprzez swoją narrację staje się strażniczką narodowej pamięci, „W domu niewoli” jako miejsce pamięci ma zapobiegać zapomnieniu o jednym z najbardziej traumatycznych doświadczeń narodowych, stąd pobrzmiewające w nim podniosłe tony, biblijna metaforyka, szczegółowość opisu i preferowanie budujących przykładów.

    Inaczej Skarga – choć u niej także pamięć jest zobowiązaniem moralnym, to jednocześnie jawi się ona jako obciążenie, autorka niechętnie konstruuje swoją opowieść, nie chce jej, unika pracy, odkłada pisanie na wiele miesięcy. Wraz z upływem czasu wspomnienia zatarły się, teraz musi do nich wrócić: „Inna rzecz nie daje mi spokoju. Wszystkie te postacie, tak różne, które towarzyszyły moim dniom, które znałam tak dobrze, przestały być żywe. Zamazały mi się w pamięci, wytarły, nic o nich nie potrafię powiedzieć” (PW, str. 106). Później jednak stwierdza: „Niedobrze jest pisać o obozie. Od paru dni śni mi się w nocy bardziej realny niż jawa. Wydaje mi się, że właśnie się obudziłam, że powrót, Warszawa, wszystko, co nastąpiło po powrocie przez te długie dwadzieścia lat, jest tylko marzeniem, sennym urojeniem i oto znów idę dróżką koło hofmanki i widzę ją tak wyraźnie, z drobnymi szczegółami, które się dawno w pamięci zatarły” (PW, str. 127). Tak więc u Obertyńskiej dominuje dążenie do zaświadczenia, upamiętnienia, u Skargi zaś – dążenie do zapomnienia. Jeszcze raz przywołam tu cytat, którym posłużyłam się wcześniej: Skarga pisze o swoim obowiązku – „Nikt już o nich dziś nie pamięta. Nikt już o nich nie mówi” – o ile wcześniej nacisk należało położyć na dopełnienie w tych zdaniach – na tych, których autorka wspomina, o tyle teraz zwróćmy uwagę na podmiot – nikt o nich nie pamięta, dlatego też autorka dwadzieścia lat po wyjściu z obozu musi spełnić ten przez nikogo nie zrealizowany obowiązek, tylko ona bowiem sprzątała celę, z której nad ranem wyprowadzono wszystkich mężczyzn, tylko ona układała na wózku mundury polskie i niemieckie, tylko ona ścierała podłogę w celi, szykując miejsce dla następnych więźniów. Wypełnia więc swój obowiązek pod przymusem, dzieli się z czytelnikiem swoimi najbardziej prywatnymi wspomnieniami, pisze o rzeczach, o których nie mówiła przyjaciołom, nie z obawy przed donosem, lecz dlatego, że uznawała je za zbyt osobiste[13].

    U Obertyńskiej dominuje magazynująca funkcja pamięci[14], autorka konstruuje swój tekst nie w izolacji, a w kontekście zbiorowości, spisywała ona swoje wspomnienia dla innych, by pamiętali, ale też by dołączali swoje narracje: za „W domu niewoli” opublikowanym wcześnie, bo w 1946, poszli inni: Grubiński z „Między młotem a sierpem” (1948), Czapski z „Na nieludzkiej ziemi” (1949), Krakowiecki z „Książką o Kołymie” (1950), Wittlin z „Diabłem w raju” z 1951, Lipski z „Dniem i nocą” z 1957 – by wymienić tylko najwcześniejsze teksty. Obertyńska, pragnąc ustanowić miejsce narodowej pamięci, dąży do zinstrumentalizowania doświadczenia, przedstawienie siebie jako reprezentantki cierpiących Polek, podporządkowuje własne doświadczenia celom politycznym. Tymczasem Skardze towarzyszy raczej myśl o pamięci jako o medium cyrkulacyjnym, jej tekst bowiem zasadza się na przeciw-pamięci, spełnia rolę negocjacyjną, próbuje nadkruszyć mit martyrologii rodem z „Ustępu” do cz. III „Dziadów” i „Anhellego”, nadać mu wymiar tragedii ludzkiej, a nie narodowej. Bardziej niż na zachowaniu w gotowości treści pamięci zbiorowej, Skardze zależy na transmisji określonej wersji świata. Astrid Erll stwierdza, że pamięć magazynująca przekazuje zbiorowości treści, które należy zapamiętać, „elementy wiążące i obiekty pamięci kulturowej”[15] – ta definicja znajduje swoją egzemplifikację w „W domu niewoli”, lecz nie u Skargi. Żywiołem „Po wyzwoleniu” jest właśnie ruch, cyrkulacja, wybicie z ustalonej już matrycy.

    Widać więc wyraźnie, że oba tekstu przywoływane tutaj, choć opisują podobne doświadczenie, to jednak zupełnie inaczej traktują problem świadectwa i pamięci, inaczej reprezentują historią i inny jest ich stosunek do tradycji. Aby jednak zobaczyć te różnice, należy użyć do czytania innych narzędzi niż tylko komparatystyka historyczna i mityzacja polskiego doświadczenia narodowego.


    [1] Autorka opowiada o tym w książce „Innego końca świata nie będzie”. Z Barbarą Skargą rozmawiają Katarzyna Janowska i Piotr Mucharski, Kraków 2007, str. 257.

    [2] M. Saryusz-Wolska, Wprowadzenie (w:) Pamięć zbiorowa i kulturowa. Współczesna perspektywa niemiecka, pod red. Magdaleny Saryusz-Wolskiej, Kraków 2010, str. 22.

    [3] J. Assmann, Kultura pamięci (w:) Pamięć zbiorowa i kulturowa. Współczesna perspektywa niemiecka, pod red. Magdaleny Saryusz-Wolskiej, Kraków 2010, str. 63.

    [4] B. Obertyńska, W domu niewoli, Warszawa 1991, str. 60. Kolejne cytaty podaję według tego wydania, zaznaczając w nawiasie numer strony.

     

    [5] B. Skarga, Po wyzwoleniu, Kraków 2008, str. 284. Kolejne cytaty podaję według tego wydania, zaznaczając w nawiasie numer strony.

    [6] H. Welzer, Materiał, z którego zbudowane są biografie (w:) Pamięć zbiorowa i kulturowa. Współczesna perspektywa niemiecka, pod red. Magdaleny Saryusz-Wolskiej, Kraków 2010, str. 41.

    [7] Odwołuję się tu przede wszystkim do książek Eugeniusza Czaplejewicza i Izabelli Sariusz-Skąpskiej. Czaplejewicz uznaje, że polska literatura łagrowa to tylko dział „literatury syberyjskiej”, która rozwijała się w Polsce w XIX i XX wieku. Z kolei Sariusz-Skąpska do „literatury Gułagu” zalicza wszystkie teksty, jakie opisują przymusowy pobyt w ZSRR w latach 1939-1989. Por. E. Czaplejewicz, Polska literatura łagrowa, Warszawa 1992 i I. Sariusz-Skąpska, Polscy świadkowie Gułagu, Kraków 2002.

    [8]„Innego końca świata nie będzie”, op. cit., str. 211.

    [9] R. Nycz, Nowoczesność jako doświadczenie.

    [10] J. Jedlicki, Dzieje doświadczone i dzieje zaświadczone (w:) Dzieło literackie jako źródło historyczne, opr. Z. Stefanowska, J. Sławiński, Warszawa 1978, str. 345.

    [11] J. Assman, op. cit., str. 96.

    [12]Pamięć zbiorowa i kulturowa, op. cit., str. 27.

    [13][13]„Innego końca świata nie będzie”, op. cit., str. 256.

    [14] A. Erll, Literatura jako medium pamięci zbiorowej (w:) (w:) Pamięć zbiorowa i kulturowa. Współczesna perspektywa niemiecka, pod red. Magdaleny Saryusz-Wolskiej, Kraków 2010, str. 219.

    [15] A. Erll, op. cit.,str. 233.