Fotografie wpisują się w nurt opowiadania o straszno-śmiesznym PRL-u, do którego należą też teksty Jerzego Pilcha czy Janusza Głowackiego. Anderman, podobnie jak oni, ucieka od narracji uogólniającej, opowiadania o historii pisanej wielką literą, choć w taką właśnie przede wszystkim był uwikłany. Sięga raczej po miniaturę, zwraca się ku historii prywatnej, którą – jak większość nowoczesnych pamiętnikarzy i diarystów – przeciwstawia prawdzie ogółu.
Wielkie wydarzenia nie wyznaczają biegu życia bohatera, i choć Fotografie rozpoczynają się w 1956 roku, przy szosie, którą na Warszawę z zachodniej granicy pędzą radzieckie czołgi, to owa historia jest jedynie okazją do wprowadzenia na scenę siebie jako bohatera dziecięcego, pretekstem, by kilkuletniego chłopca umieścić w narracji literackiej. Finał tej historii, jak często u Andermana, jest antyromantyczny i antybohaterski, za to podszyty śmiechem: matka woła syna proszącego Rosjan o medale:
Biografia Andermana, wyłaniająca się z „Fotografii”, to właściwie typowy żywot inteligenta – obciążony niewłaściwym pochodzeniem, związany ze środowiskiem kulturalnym nieustannie nękanym zapisami cenzury, stoi na straconej pozycji, na samym dole hierarchii społecznej. Pada ofiarą powszechnej nienawiści – komunistyczna niechęć do rodzinnych tradycji niepodległościowych nakłada się tu na niechęć robotniczego społeczeństwa do inteligencji i nienawiść ludu pracującego miast i wsi do artystów-niebieskich ptaków:
Anderman konstruuje własną biografię na styku wielu środowisk – literackiego Krakowa i Warszawy, filmowej śmietanki i polskiej prowincji. Pokazuje swoją obcość jako człowieka uwięzionego w systemie: inteligenta zmuszanego do odbywania służby wojskowej, pisarza broniącego się przed pochwyceniem przez komunistyczne struktury dążące do rejestracji i organizacji w sztywnych ramach wszystkich typów działalności. Jednocześnie jednak widzimy w jego działaniu rozpacz człowieka, który nie może żyć w tym „wesołym baraku”, dusi się w nim, ale zarazem nie chce też z niego wyjechać, ponieważ odczuwa więź łączącą go ze społeczeństwem.
W Fotografiach, tak jak na zdjęciach, przewija się całe spectrum postaci – obok przedstawicieli inteligencji, pisarzy i aktorów, pojawiają się reprezentanci władzy, ale również biedota miejska i partyjny proletariat. Anderman, żyjący na styku wielu środowisk, przywołuje wszystkie te osoby, miesza konwencje przedstawiania. Opisuje jedną z pierwszych prac, jakie wykonywał: mycie szyb samochodów na stacji benzynowej w latach 70. Pewnego dnia z auta wysunęła się dłoń w skórzanej rękawiczce i podarowała mu gruby banknot za jakże prozaiczną usługę. Właścicielem owej ręki był wieczny premier Cyrankiewicz, a za jego gestem nie stała hojność, lecz prawdopodobnie nieznajomość siły nabywczej złotówki.
Groteska, ucieczka w absurd to sposoby Andermana na unikanie tragizmu i patosu, którymi podszyte są losy demokratycznej opozycji w komunistycznym kraju. Dylematy i społeczna sytuacja artysty zostają tu wzięte w cudzysłów, bo Anderman nie chce pisać historii opozycyjnej działalności literatów. W jego fragmentarycznej narracji pojawiają się pisma „Student” i „NaGłos”, kabarety Piwnica pod Baranami i Salon Niezależnych, Adam Michnik, Adam Zagajewski i Ireneusz Iredyński (z zapamiętaniem powtarzający „kulwa, kulwa”). Andrzej Wajda pojawia się na stronach Fotografii jako autor pracy malarskiej, za którą Agata Passent dostała z plastyki dostateczny, a Stanisław Grochowiak jako pijak pakujący się do ubeckiego wozu, pomyliwszy go z taksówką. Pilch jest tu jeszcze tylko młodym literatem, który dorabia, prowadząc galerię Andrzeja Mleczki. Sam Anderman jest sekretarzem w redakcji „Studenta” i w czasie zebrania zobowiązany jest do przyniesienia piętnastu butelek wódki.