Spisek niemiecki

Zbrodnia bez kary,

Wydawnictwo M 2022

 

O, co to za piętrowa i skomplikowana struktura – zamota ideologiczna level master. Książka, która wygląda jak wydmucha i pop-reportaż, a w gruncie rzeczy niesie bardzo niebezpieczne, prawicowe przesłanie.

Pod tym mało subtelnym i wołającym o pomstę tytułem kryje się 26 tekstów dziennikarskich przygotowanych przez pracowników Wirtualnej Polski, Interii i Deutsche Welle, a dotyczących losów zbrodniarzy hitlerowskich po wojnie i ich nierozliczonych przestępstw.

 

Mało przypisów i dużo ilustracji, krótkie rozdziały podzielone jeszcze śródtytułami, spektakularne cytaty wyciągnięte na osobne strony, zdania proste opierające się na „jest”, „był”, „zrobił”, „pomyślał”, teksty zakończone pytaniami – są to znaki odsyłające czytelniczki i czytelników w stronę pop reportażu, tekstów szybkich w pisaniu i jeszcze szybszych w czytaniu. Biorę tę grubą książkę do ręki i już po pierwszych stronach wiem, że jej zadaniem nie jest odkrywanie i pogłębianie jakiejkolwiek wiedzy historycznej, a raczej popularyzowanie i edukowanie, opakowywanie w przystępnej, łatwej formie skomplikowanej wiedzy o zjawiskach społecznych, procesach karnych (a właściwie ich braku) po wojnie, o braku pamięci i odpominaniu. Kłopot polega jednak na tym, że jak w przypadku wszystkich tekstów o wojnie i pamięci, narracja upraszczająca prowadzi do utraty sensów, uproszczenie dokonuje się także na poziomie merytorycznym, historycznym, socjologicznym, a nie tylko na poziomie zdania. A więc książka ta jest subtelna jak cios łopatą, pobudza poczucie wojennej krzywdy, bo nagle dostajemy komplet winnych, morderców wojennych z ich nazwiskami i opisami karier po 1945.

Mogłabym napisać, że największy problem w tej opowieści polega na mieszaniu porządków, na zestawianie w jednym miejscu i uznawaniu za równie winnych morderców odpowiedzialnych za pojedyncze śmierci (jak Alfred Naujocks, wykonawca prowokacji gliwickiej), konformistów, którzy wiernie pełnili nazistowską służbę (jak lekarz Hermann Voss) oraz zbrodniarz wojennych, którzy sami nikogo nie zabili, ale jednocześnie swoim działaniem doprowadzili do śmierci tysięcy osób (jak Wilhelm Koppe czy Josef Mengele). Albo że kłopot z nią polega na przedrukowaniu opublikowanych już wcześniej w portalach materiałów, pisanych na potrzeby innej lektury: tekst w internecie jest z reguły napisany w sposób prosty, musi od razu zmierzać do brzegu, bo w trakcie lektury jesteśmy bodźcowani szeregiem linków, ilustracji i reklam. Ważny jest więc wyraźny przekaz. Tymczasem w przypadku książki, jeszcze tak bogato ilustrowanej, z okładkową ceną 80 zł, można by się było spodziewać chociaż bardziej starannej składni.

Te dziennikarskie śledztwa pracują też na sensacji – nie chodzi więc o to, by pogłębić wiedzę, ale o to, by się ją przyjemnie i po wierzchu przyswajało. A zatem powracają tu wciąż najbardziej strywializowane stereotypy nazistów jako oddanych ojców, gospodarnych urzędników mordujących z zimną krwią i masową skalę poza domem, wiernych służbistów gotowych wypełnić każdy przepis prawa, porządnych lekarzy i zarazem szalonych naukowców, dokonujących zbrodniczych eksperymentów na dzieciach w obozach koncentracyjnych. Nikt nie stara się przeprowadzić refleksji pomiędzy jedną a drugą stroną osobowości, uznając że proces ten jest niemożliwy (a bogata literatura przedmiotu dobitnie wskazuje, że przecież można to zrobić i robiono to już wiele razy).

 

To nie są jednak największe problemy – materiałowy groch z kapustą i toporna fraza to mały pikuś w porównaniu do roboty, która dokonuje się tu trochę głębiej i pozostaje kompletnie niewidoczna dla osób, które skupią się na warstwie faktograficznej. Otóż książka ta ma pokazywać Niemcy i Niemców jako trwałych, wiernych nazistów, uparcie trwających przy przegranej ideologii, niepotrafiących uznać jej zbrodniczości. Po wojnie nie chcą się denazyfikować, pozwalają im na to Amerykanie. Szybko rozpoczyna się za to proces renazyfkacji, czyli przywracania do pracy na wysokich stanowiskach osób uwikłanych w działania wojenne i odpowiedzialnych za sukcesy hitleryzmu. Precyzyjne, a jednocześnie miałkie, opisy rozmów z potomkami zbrodniarzy, prowadzone czasem przez domofon i telefon mają dobitnie udowadniać, że w dalszym ciągu nie ma w Niemcach woli rozliczenia odpowiedzialności wojennej, a duch nazistowski pleni się wszędzie – w podręcznikach dla studentów medycyny, pisanych przez Vossa, a przedrukowywanych przez dziesięciolecia, w dbałości o groby zmarłych, w odznaczeniach przyznawanych przez długie lata lekarce Elisabeth Hecker, uznawanej za pionierkę dziecięcej psychiatrii, a odpowiedzialnej za akcję T4 w szpitalu w Lublińcu.

 

Sięgnęłam po tę książkę na zasadzie eksperymentu – chciałam się dowiedzieć, jak do tematu rozliczeń powojennych podejdzie wydawnictwo na co dzień specjalizujące się w tekstach Pawła Lisickiego, braci Karnowskich, Piotra Semki. No to się dowiedziałam: historia tych „zbrodni bez kary” opiera się na założeniu spisku, który objawiał się w kolejnych działaniach aparatu sprawiedliwości, dominował w porządku prawnym i politycznym całej właściwie historii niemieckiej po 1945. „Od Hitlera do Adenauera” – pada w jednym z tekstów. Pojawiają się tu daty i nazwiska, dowody na działanie owego spisku, powszechnej niechęci do rozliczenia. Prokuratorzy rozpoczynający procesy zbrodniarzy czy potomkowie katów jawią się tu na prawach wyjątków, osamotnionych odszczepieńców.

Można by tu jeszcze postawić jedno pytanie: o to, do jakiego stopnia materiał dostarczony przez dziennikarzy realizujących projekt różni się od tego, co dostajemy w książce? Kto dobierał teksty? Czy było ich więcej? Jakie tematy wyleciały? Nie potrafię na nie odpowiedzieć, bo widzę tylko efekt końcowy, który bije po oczach wielkimi, wyselekcjonowanymi cytatami o zbrodniach na Polakach: „Dr Erhard Wetzel, przy ocenie przedstawionej przez Hansa Ehlicha finalnej wersji Generalplan Ost, napominał, że Polacy są „najbardziej wrogo usposobieni w stosunku do Niemców, liczebnie najsilniejsi, a wskutek tego najniebezpieczniejsi ze wszystkich obcoplemieńców, których wysiedlenie plan przewiduje”. Albo: „Dolina Śmierci to w rzeczywistości kilka punktów, w których rozstrzeliwano Polaków. Wrześniowe polskie okopy posłużyły do za masowe groby co najmniej 500 ludzi. Co najmniej, bo nikt nie wie dokładnie, ilu Niemcy pod Chojnicami wymordowali. Mogli ich wymordować nawet trzykrotnie więcej”.

 

Wydawnictwo specjalizujące się w opowieści o oblężonej Polsce i zagrożonej polskości idzie jeszcze krok dalej: według zebranych tu poszczególnych opowieści na ziemiach polskich dokonywano w czasie wojny przestępstw, mordów i wykroczeń głównie wobec Polaków. Powraca licytacja na cierpienie, którą polska opcja konserwatywna odziedziczyła po komunizmie: cytaty otwierające rozdziały dobrane są tak, by to Polaków ukazać jako naród skazany na wyniszczenie, niebezpieczny, zagrażający porządkowi III Rzeszy, to Polaków nienawidzą przede wszystkim i to ich chcieliby usunąć urzędnicy, jak wynika z cytowanej korespondencji.  Żydzi giną tylko w gettach, poza gettami ratują ich Polacy – rodzina Ulmów otrzymuje tu jeden z rozdziałów. Nawet pierwsza sekcja w rozdziale o Wernerze Ventzkim, nadburmistrzu Litzmannstadt, dotyczy losu Polaków, a nie Żydów.  Żydów w tej książce praktycznie nie ma – pojawiają się albo ciała w obozach, albo izraelski wywiad, tropiący po Europie zbiegłych nazistów. Wywiad mroczny, okrutny, sięgający swymi mackami daleko, dokonujący tajemniczych egzekucji: może to właśnie Mosad stoi za śmiercią Horsta Pilarzika, budowniczego KL Plaszow, który zmarł po zastrzyku u dentysty?

Całą tę opowieść kończy wspomnienie biskupa Kazimierza Majdańskiego, który do końca życia modlił się za nazistów. Jeśli jednak chcecie przeczytać dobrą książkę o (bez)sensowności modlenia się za katów i o konsekwencjach owych modłów w świetle nauki Kościoła, polecam bardzo „Zapraszamy do nieba. O nawróconych zbrodniarzach” Jacka Leociaka.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *