Katarzyna Kobylarczyk, Pył z landrynek
Czarne 2013
Tytuł recenzji nawiązuje do poczucia pękania ziemi, drżenia w trzewiach, jakie odczuwają uczestnicy fiesty w hiszpańskiej miejscowości Calanda. Zbierają się oni co roku w Wielki Piątek, żeby bębnieniem w najrozmaitsze bębny uczcić śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Na bębnach po kilku godzinach wybijania rytmu pozostają krwawe ślady, skóra na dłoniach pęka, śladów nie da się już usunąć.
Kobylarczyk podróżowała po Hiszpanii przez kilka lat, poszukiwała najdziwniejszych fiest, z których relacje zamieściła w swoim zbiorze. Wojna na landrynki toczona przez dorosłych mężczyzn w Vilanova, bębnienie w Calandzie, bieg z figurą Chrystusa włożoną do kryształowej trumny w Penas de San Pedro to te mało znane. Obok nich Kobylarczyk pisze także o tych znanych na całym świecie – ucieczce przed bykami w Pampelunie, tomatinie [wojnie na pomidory] w Bunol, paleniu fallas[konstrukcji przedstawiających postaci lub sceny z życia społecznego] w Walencji.
Podróż tropem fiest prowadzi autorkę przez wszystkie regiony Hiszpanii, małe górskie miasteczka, ale i Barcelonę. Pozwala wejść w historię tego kraju – Kobylarczyk odwiedza Cuacos de Yuste, w którym cesarz Karol V spędził ostatnie dni (i kazał przygotować próbę swojego własnego pogrzebu, w czasie której leżał przez kilka godzin na katafalku zawinięty w całun), płynie promem przez rzekę Ebro, która dla Hiszpanów stanowi symbol ich ziemi rodzinnej, studiuje dzieje inkwizycji i dyktatury Franco, bo wtedy właśnie zakazano zbiorowego świętowania.
W recenzjach (tu i tu) na temat Pyłu z landrynek spotkałam się z zarzutem, że Kobylarczyk za mało miejsca poświęca zagłębianie się w temat, że brak u niej bohaterów. Tymczasem wydaje mi się, że to nie wynik braku umiejętności, ale świadomie wprowadzona strategia, chwyt widoczny na poziomie opowiadania i konstrukcji formalnej. Otóż autorka wyraźnie pokazuje, że uczestnictwo w fiestach przestało mieć charakter religijny, metafizyczny, a stało się odmianą turystyki. Ona sama jest właśnie takim profesjonalnym poszukiwaczem fiest – szuka ich opisów w przewodnikach, dopytuje o nie napotkanych Hiszpanów. Przygotowania do udziału w fieście opisuje jak przygotowania korespondenta wojennego – trzeba zabrać sprzęt, odzież, buty:
Ubranie, które może się zniszczyć, żadnych łatwopalnych ortalionów, szczoteczka do zębów, twarde buty, aparat fotograficzny, folia do osłonięcia obiektywu. Trzeba być gotowym na tłum, na wielki ścisk, na rozpasane, pijane miasto, na kłęby duszącego dymu, na wybuchy, na jęzory ognia, na potop wody i wina, na wrzask i ogłuszający hałas, na niebezpieczne zwierzęta, na widok krwi.
Turyści polują na fiestę, uczestniczą w niej, robiąc zdjęcia pokutnikom. Jak pisze Kobylarczyk, prawdziwa pokuta bohaterów fiesty polega współcześnie na pokazaniu się obojętnemu religijnie tłumowi, na przeżyciu upokorzenia, zderzeniu własnego przeżycia z ich obojętnością lub płytkim zainteresowaniem sensacją (Ile krwi? Jak długo trzeba się batożyć? Czy byki były wystarczająco agresywne?). Widzowie fiesty, pijąc rum z colą w plastikowych kubkach, oglądają biczownika podążającego w kolumnie mnichów czy człowieka dźwigającego krzyż.
Ta powierzchowność przeżycia powtarza się na poziomie opisu – autorka przedstawia zdarzenia, rozkład miasteczka, stroje, sposób celebrowania fiesty, jej aspekty ekonomiczne (wylicza ilość stowarzyszeń Casas Fallers i wydane przez nie pieniądze na przygotowanie fallas w Walencji), zachowanie uczestników i obserwatorów. Dominuje jednak perspektywa zewnętrzna, totalizująca, bez introspekcji i skupieniu na jednostce. Cywilizacja współczesna, tłum i pośpiech nie pozwalają na zagłębienie się w przeżywaniu – zdaje się mówić Kobylarczyk.
To jednak, co budzi jej fascynację i mocno widoczne jest w tekście, to wąska granica między sacrum i profanum. Wszyscy pragną uczestnictwa w mistycznym święcie, wzięcia udziału w jakiejś transgresji, przejścia z piekła do nieba, ze śmierci w życie. Każdy chce dotknąć niewypowiadalnego. Każdy pragnie przeżyć romper la hora – drżenie wnętrzności w sensie dosłownym i metaforycznym:
Światem wstrząsnął spazm i wyraźnie, naprawdę wyraźnie można było poczuć, że coś się w nim złamało, coś pękło, nieodwołalnie się rozpadło i runęło z łoskotem.
Jednocześnie jednak nikomu się to nie udaje, wszyscy uprawiają jakąś formę powierzchownej turystyki. Masowe podążanie za mistycznym doznaniem skończyć się musi jarmarczą ucieczką przed bykiem.
Hiszpanie godzą się, by ich święta stały się turystyczną atrakcją, akceptują cienką granicę między biczownikami a obserwatorami, pozostaje ona jednak nie do pokonania. O ile bowiem tłum turystów, pogryzając kanapki z szynką w Wielki Piątek z umiarkowanym zainteresowaniem ogląda fiestę w San Vincente de la Sonsierra, o tyle jej uczestnicy są wrogo do widzów nastawieni. Pozwalają się oglądać, ale nie dają zgody na wejście tłumu w procesję.
Kobylarczyk jest świetna, pokazuje to, co już znamy z zupełnie nowej perspektywy. Wykorzystuje i przekształca gatunkową formę reportażu, czyni go bardziej nowoczesnym – mniej skupionym na podmiotowym doświadczeniu, a bardziej na anonimowym, podróżującym tłumie.
Kibicuję jej jako autorce, czytałam z zainteresowaniem jej wcześniejsze reportaże o Nowej Hucie, teraz ten zbiór. Zobaczymy, co dalej.
Ludzie wymyślają różne dziwne rytuały. Niektóre mogą wydawać się interesujące, inne pozbawione sensu – jak rzucanie się pomidorami. Ciekawa książka pod względem tematyki, jakiej podjęła się autorka. Trzeba zerknąć 😉