Lubicie „1945” Grzebałkowskiej? Czytaliście „Wielką trwogę” Zaremby? To sięgnijcie koniecznie po to opowiadanie Iwaszkiewicza. Pochodzący z 1957 roku kilkunastostronnicowy tekst stanowi bolesne, nieprzyjemne rozliczenie z polską historią wojenną, ale też odpowiedź na „Upadek” Alberta Camusa. „Wzlot” został wydany na fali poststalinowskiej odwilży, gdy nagle i tylko przez chwilę można było mówić o tym, co brzydkiego wydarzyło się w czasie wojny. Główny bohater siedzi w knajpie, przeżywa właśnie swój wzlot, czyli ciąg alkoholowy. Pieniądze ma dzięki urodzie, kobiety go uwielbiają, płacą za seks, który jemu z kolei wydaje się obrzydliwy. Pomiędzy kolejnymi kieliszkami wódki opowiada o swoim życiu, a jest to biografia zbierająca wszystkie słabe moralnie momenty z czasu wojny, wrażenie kompletnego upadku potęguje fakt, że bohater urodził się w 1930 roku, w czasie wojny jest więc dzieckiem. Opowiada zatem o kolejnych rozstrzelaniach, kradzieżach, wojennym nielegalnym handlu, ograbianiu żydowskich zwłok i codziennym polskim antysemityzmie, rozwałce konfidenta, szabrze, i wielu innych sytuacjach dowodzących demoralizacji i przemocy wojennej. Po 1945 jego biografia wcale się nie poprawia: 25-letni człowiek ujawnia się tutaj jako starzec pozbawiony kręgosłupa moralnego, kompletnie przegrany i zapijający swoją rozpacz.
Ironia historii polega na tym, że dzisiaj wydaje nam się, że odkrywamy dopiero tę brzydką stronę historii, podskórną, mroczną narrację wojenną. Tymczasem była ona w literaturze obecna już dawno i opowiadanie Iwaszkiewicza stanowi tego najlepszy dowód.