Republika kobiet

Republika kobiet

 

To, że „Nim dojrzeją maliny” została wyróżniona Europejską Nagrodą Literacką, jakoś zupełnie nie robi na mnie wrażenia, bo czytałam kilka książek do niej nominowanych lub nagrodzonych i naprawdę były słabe, żadne, kompletnie ich nie pamiętam bez sprawdzania w notatkach.

Natomiast fakt, że to jest powieść ukraińska, która wpisuje się w nurt literatury środka i okazuje się jednocześnie mocno feministyczna – to już tak, łapię, wgryzam się.

Kuzniecowa pisze podobnie do Sofi Oksanen czy Lauren Groff, bo potrafi połączyć w jedno bardzo przystępną formę i w niej umieścić zdecydowanie trudniejsze wątki. Autorka robi to tak sprytnie, że jeśli czytać ją będziemy mniej uważnie, to dostaniemy zabawną powieść o kobietach z jednej rodziny, uciekających od swoich problemów, związków i mężów do prowincjonalnego domu babki. Ale… tu jest dużo więcej – przede wszystkim obrona kobiet przed instytucją małżeństwa, długi traktat o tym, że kobieta potrzebuje mężczyzny jak ryba roweru.

Dwie dorosłe już siostry, ich kuzynka i mała dziewczynka trafiają do domu rodzinnego, z którego ich matki uciekły lata wcześniej. Głową rodziny, opiekunką domu jest babka, właściwie tak stara, że powinna być już czarownicą. Babka szykuje się na śmierć od lat, kolejne wizyty u niej oznaczane są w rodzinnej kronice jako te ostatnie i pożegnalne. Na wsi, z daleka od dużego miasta, swoich rodzin i skomplikowanych sytuacji miłosnych, wszystkie kobiety szukają siły i odpowiedzi, co dalej mają zrobić ze swoim życiem. Punkt wyjścia jest jak w starych powieściach Grocholi, albo w chick-litach, ale u Kuzniecowej większość bohaterek ma na koncie dużą ilość związków, dużą ilość rozstań, nie żaden tam jeden rozwód i jedno dziecko. Siedzą więc w tym zapuszczonym domostwie, wymyślają, że będą hodować ekologiczne dynie i próbują z siebie wyciągnąć zwierzenia. Tutaj „Nim dojrzeją maliny” przechodzą w pastisz prozy obyczajowej, w której konwencja zakłada, że jak kobiety spotykają się same na uboczu, to muszą szybko zacząć się sobie zwierzać i wzajemnie prostować swoje zwichrowane ścieżki losu. Tymczasem tutaj większość rozmów coś raczej sugeruje, najważniejsze tematy pojawiają się w półzdaniach, ciągle ktoś przerywa, albo same kobiety szukają sobie nawet najbardziej błahych zadań, byle tylko zająć czymś ciszę. Kuzniecowa uderza w dwa z fundamentalnych mechanizmów rządzących kobietami w patriarchacie: etos poświęcenia (dla męża, dzieci, rodziny jako wartości abstrakcyjnej) oraz przejmowania wszystkich zadań i obowiązków aż do zajechania. Życie na automacie, od zadania do zadania, od obowiązku do obowiązku jest przecież podstawowym naszym doznaniem, największym ciężarem. Ale Kuzniecowa mówi też, przewrotnie, że nie zrzucamy często tego ciężaru, bo jest z nim w gruncie rzeczy wygodnie, bo pozwala on nie myśleć o tym, co robimy z własnym życiem, gdzie podążamy, po co to wszystko robimy. Strażniczką pytań i osobą, która nie zgadza się na łatwe odpowiedzi, czyni babkę – jej wszystko wolno, swoje też już odrobiła, staje się więc Teodora agentką zmiany, wysłanniczką chaosu.

Mężczyźni pojawiają się tu na marginesie: jako ojcowie, którzy nie chcą albo nie potrafią pełnić swoich obowiązków, jako kochankowie z pedantycznie uporządkowanym życiem, gwarantujący stabilność i bezpieczeństwo, ale niezdolni do okazania uczucia. I choć jej bohaterki początkowo wydają się egoistycznymi wariatkami, szybko okazuje się, że ich problemy są realne, a nie wydumane. Kuzniecowa buduje je jako postaci dużo silniejsze, autonomiczne wobec mężczyzn. Normalnie układ wielopokoleniowy w powieści obyczajowej służy do dyscyplinowania kobiet: przykład babki zazwyczaj sprawia, że bohaterki po okresie buntu przyjmują patriarchalny system wartości i poświęcają się rodzinie. Tutaj jest odwrotnie: głównie dlatego, że niskie poczucie odpowiedzialności mężczyzn oznacza, że kobiety zostają same z dziećmi. Dlatego właśnie Kuzniecowa montuje opowieść o sile kobiet w czasie kryzysu męskości: znika podstawowy przymus małżeństwa, bo nie ma powodów ani ekonomicznych, ani prokreacyjnych, żeby ten węzeł zadzierzgnąć. A jeśli tak, to małżeństwo – oś i cel każdej tzw. powieści dla kobiet – przestaje mieć znaczenie. Udaje jej się, na szczęście, nie popaść w drugą skrajność i nie ustawić bohaterek w pozycji walczących walkirii, które chcą wszystkim mężczyznom przegryźć tętnicę. Dzieje się tak dlatego, że w ogóle inaczej ustawia swój punkt widzenia: jej bohaterki próbują określić kim są i czego chcą w odniesieniu do siebie i świata, a nie w odniesieniu do mężczyzn. Nie boją się samotności, nie boją się starości – obawiają się właśnie narzucania im poświęcenia ponad siły. A to jest chyba najbardziej uniwersalna formuła opowieści o kobietach. Enjoy.

Eugenia Kuzniecowa, Nim dojrzeją maliny

przeł. Iwona Boruszowska

Znak 2023

Współpraca: Wydawnictwo Znak 

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *