Inga Iwasiów, Na krótko
Wielka Litera 2012
Iwasiów napisała książkę dobrą, mocną i gorzką. Jej poprzednie powieści pokazały już, że nie jest to autorka produkująca kobiece opowiastki, osładzająca rzeczywistość. Tym razem jednak idzie dalej w swojej kontestacji literatury kobiecej: jej bohaterki są tu bardziej ludźmi niż kobietami, mają też niekobiece problemy.
Autorka przekuwa na tekst własne doświadczenie pracownika akademickiego, rozprawia się poniekąd ze zmianami, jakim obecnie próbuje się poddawać uczelnie. Nie ma co ukrywać – rozprawia się też po części z własnym żalem i frustracjami osoby zaangażowanej na różne sposoby w wytwarzanie kultury. Jej bohaterka, Sylwia to pracownica wydziału humanistycznego, traktowana przez otoczenie jako człowiek drugiej kategorii, gorszy, bo związany z nienowoczesną profesją. Z perspektywy konsumpcyjnie nastawionego społeczeństwa praca humanisty to rodzaj marnotrawstwa, nie przynosi bowiem wymiernych korzyści, jakichś efektów materialnych. Iwasiów próbuje pokazać narastające zniechęcenie, jakiemu poddają się adiunkci, przy czym brak chęci ma tu wymierne konsekwencje – Sylwia cierpi na zaniki pamięci, nie potrafi trafić do wyjścia, rozpoznać otoczenia, spamiętać lektur z przeszłości, podjąć polemiki ze studentami. Nie jest to więc dowcipna powieść uniwersytecka w styla Davida Lodge’a. Ale też sytuacja uczelni brytyjskich różni się od polskiej.
Bohaterka Iwasiów pada ofiarą procesu narzucania uniwersytetowi oczekiwań ekonomicznych, obliczonych na krótki czas. Skoro akademia nie generuje zysków, nie daje prestiżowego zawodu, nie otwiera wszystkich drzwi, zostaje skazana na wegetację na obrzeżach życia i tak samo dzieje się z pracującymi na niej ludźmi. Początkowo Sylwia jest naukowcem dynamicznym, aktywnym i płodnym:
Robiła stopnie przed terminem, nie znała problemu przedłużania zatrudnienia (…). Zawsze gdy zbliżał się jakiś termin, była już gotowa, miała napisaną książkę, skończony artykuł, wypełnioną tabelkę, uzupełniony dorobek.
Najpierw sama narzuca kierunek dyskusjom, stymuluje studentów, stopniowo jednak traci pęd, energię:
Czuła, że słowa za dużo ważą, mają trudny do pokonania ciężar: więzły jej w gardle. Rozpędzała się do wielosylabowych wyrazów, częstych w naukowej terminologii, ale robiła unik, wykręcała się od ich użycia.
Sylwia wegetuje – żyjąc na utrzymaniu męża, a jednocześnie pracując. Zasłania się laptopem, walczy z zanikami pamięci i własnym wiekiem średnim. Aby przełamać ten impas, poczucie bycia społecznie nieprzydatną, zaczyna wyjeżdżać w delegacje, przystępować do postunijnych programów:
Stwierdziła, że tabelka może być ratunkiem. Konkret, zadanie, umowa o dzieło. Porządek, brak wątpliwości, jasne wytyczne. Rezultat znany przed startem.
Jej praca naukowa ustępuje miejsca uzupełnianiu rubryczek, prowadzeniu badań terenowych, robieniu ankiet i sporządzaniu raportów. Sylwia usuwa się stopniowo ze sfery akademickiej, bo pragnie zdobyć szacunek, mieć znaczenie, nie chce za to ograniczać się do pustych dyskusji. Ucieka w inny bezpieczny świat, bo uniwersytet przestał być bezpieczny, wpędził ją w chorobę o znamionach amnezji. W wizji Iwasiów rzeczywistość stawia wobec akademii nierealizowalne żądania, topi go w biurokracji, statystykach i rankingach.
Społeczeństwo na forach internetowych wyrażało zadowolenie z faktu, że ten bezproduktywny dział nauki kisił się we własnym sosiku, i popierało politykę przykręcania śruby. Inni mogli zarabiać, niech się państwo humaniści wezmą do roboty i zajmą symulacjami tradycji jako obsługa muzeów.
Jej bohaterka szybko jednak odkrywa, że i te programy unijne dają jedynie pozór życia.
Autorka pokazuje więc świat w dobie kryzysu, a w nim pogrążony w chaosie uniwersytet, który nie potrafi odpowiedzieć na wyzwania rzeczywistości. Ten wątek powieści nie jest futurystyczny, bo taki układ zna każdy, kto choć otarł się o wydziały humanistyczne. Wydaje się, że stopniowa utrata pamięci u Sylwii stanowi odzwierciedlenie rozchodzenia się dróg akademii i rynku. Sylwia, jako pracownik uniwersytetu, staje niema wobec studentów – przedstawicieli rynku, tzw. „prawdziwego świata”. Nie ma im nic do przekazania, żadnej wiedzy potrzebnej, którą mogłaby się podzielić. Przynależność do uniwersytetu sprawia, że równocześnie Sylwia uznawana jest za jakiś relikt, kogoś, kto nie potrafi iść z czasem:
Nie pasowali do Najnowszego, tak jak nie zdążyli dopasować się do Nowego.
Uniwersytet jednak unowocześnia się w dziwny sposób, bo władzę nad nim przejmuje pion administracyjny: „Administracja mogła istnieć bez reszty, a co by się stało z resztą bez administracji?” – pisze złośliwie Iwasiów i dodaje już z bezsilnością: „Potok papierów, teraz stabelaryzowanych, zdigitalizowanych, zankietowanych, potrzebował nowych rąk, nowych biurek, nowych komputerów”.
W przeciwieństwie do Lodge’a, Na krótko jako powieść uniwersytecka nie leczy z frustracji, nie rozładowuje złych emocji. Raczej uświadamia je w pełni. Iwasiów diagnozuje bowiem na podstawie takiego wycinka rzeczywistości upadek całości świata kultury. Kryzys uniwersytetu nie ma tu wymiaru lokalnego, stanowi symptom kryzysu kultury i jeszcze szerzej – cywilizacji. Zdaje się mówić, że gdy wyginą takie osobniki jak Sylwia, pozostaną już tylko takie typy jak jej mąż, Tomek – żyjący w wiecznym pościgu za nowinkami technicznymi, niedojrzały, żarłoczny na romanse, podziw w damskim spojrzeniu, luksus, domagający się uległości otoczenia.
Na krótko nie jest powieścią autobiograficzną, próżno tu szukać energii życiowej samej autorki. Widać tu jednak, że z tomu na tom jej książki stają się coraz bardziej pesymistyczne, odcinają od nadziei, coraz lepiej i dosadniej obnażają dojmujące uczucie samotności.